Читать книгу Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów - Joanna Jax - Страница 14
12. Olsztyn, 1956
Оглавление– O ja cię pierdolę! – powiedział Tadek Sobolewski, gdy tylko Kuba skończył grać. – Jakbyś tak zagrał na dancingu, to nikt nie wysiedziałby przy stoliku. Nogi to się, bracie, same rwą do tańca.
– Tak, zagrałbym, a potem wypieprzyliby mnie z roboty – roześmiał się Kuba.
– Ale ty tak sam tę melodię wymyśliłeś? – dopytywał się kucharz, który podobnie jak wszyscy zebrani na zapleczu Casablanki podrygiwali w rytm granej przez Kubę melodii.
– Nie, usłyszałem w radio. Nazywa się Tu Vuò Fà L’Americano. Napisał ją jakiś Włoch na konkurs do radia, ale mam przeczucie, że niedługo będą ją grali nawet w Ameryce.
W istocie uważał, że piosenka Renato Carosone zagości niebawem na parkietach wszystkich sal tanecznych i szczerze żałował, że nie w Polsce, a on będzie mógł ją wykonywać jedynie dla znajomych.
Tej nocy, po dansingu, świętowali urodziny barmana. Wódka lała się dość obficie i wkrótce wszyscy obecni byli na lekkim rauszu. Kuba także i pewnie dlatego zebrał się na odwagę, by zapytać o palącą go sprawę.
– Ty, Tadek, gdzie w Olsztynie można spotkać cichodajki? No, oprócz dworca…
– Chłopie, te z dworca to chyba mają wszystkie choroby weneryczne świata. Jak chcesz panienkę taką tego, pachnącą i czyściutką, to Pod Żaglami często bywają na dansingach. O tych innych to zapomnij. Alkoholiczki i degeneratki – szepnął konspiracyjnie.
– Nie chcę się z nimi zabawiać, tylko szukam takiej jednej, starej znajomej z Wilna… Raz widziałem ją na dworcu, ale uciekła. Pewnie ze wstydu. Ale wiesz, w końcu to krajanka, może potrzebuje pomocy albo co – zaczął gęsto tłumaczyć się Kuba.
Widział jednak w oczach kolegi coś na kształt politowania. Zapewne Tadek myślał, że gustuje w podobnych kobietach lekkich obyczajów.
– Nie mój interes, słyszałem nawet o takich, co to lubią, żeby je woskiem gorącym polewać, więc nic mnie nie zdziwi. Najgorsze męty pałętają się na „Korei”. To stare baraki, w których mieszkają ci, co mieli jedynie siłę, by z wioski do miasta przyjechać, a dalej to ni w ząb. Szwaby je pobudowali dla przymusowych, a zaraz po wojnie to była część obozu NKWD. Jak to historia lubi zakręcać kółko…
– To w Olsztynie był obóz? Nie słyszałem… – zdziwił się Kuba.
– Jak Ruskie weszli, to zebrali wszystkich autochtonów w jednym miejscu. Od Kolonii Mazurskiej aż do Pstrowskiego. No i dawaj, wyżywać się na miejscowych. A ile oni bab nagwałcili, to jeden Pan Bóg wie. Pewno by tam wszyscy z głodu i zarazy powyzdychali, ale polska władza się zainstalowała i tych, co nie zdążyli uciec w czterdziestym piątym, puściła wolno. Tylko, chłopie, jak będziesz na „Koreę” szedł, to lepiej jakiś kozik sobie do kieszeni wsadź. Na wszelki wypadek. I garniaka eleganckiego nie zakładaj, bo jeśli w ogóle stamtąd wyjdziesz, to bosy, goły, ale niekoniecznie wesoły. Te baraki są między Żołnierską a Pstrowskiego.
– A jak tam nie znajdziesz, to, proszę ja ciebie, jeszcze na „Pekin” zajrzyj, do mordowni Pod Kogutem – powiedział jeden z kelnerów, Felicjan, jak żywo przypominający Kubie Wieśka Potopka.
– W Warszawie przed wojną też był „Pekin”. Strach tam było się zapuszczać. – Kuba uśmiechnął się nieszczerze. Był nieco zmieszany faktem, że Felek podsłuchał jego rozmowę z Tadkiem.
– Bo, proszę ja ciebie, to jakbyś za granicę wyjechał – puścił do niego oko Felek.
Każdy z kompanów doradzał mu, jak się ma zachowywać, ale żaden nie naigrawał się już z niego, że upodobał sobie przechodzone i niezbyt czyste panny. Może pomyśleli, iż jest zwykłym kutwą i żal mu forsy na nieco urodziwsze i droższe dziwki.
***
W dniu, w którym postanowił odwiedzić cieszący się złą sławą zakątek Olsztyna, zwany Koreą, włożył stare, wyświechtane spodnie, które zakładał, gdy schodził do piwnicy po węgiel, i poszarzałą, mocno sfatygowaną koszulę. Pantofle zaś, jedyne, jakie miał, przykurzył nieco, by nie wyglądały na zbyt nowe. Tego dnia było upalnie i duszno, a ciemne, potężne chmury wiszące nad miastem sprawiały, że wyglądało ono szaro i nieciekawie. Kiedy zbliżał się do poniemieckich baraków, to uczucie beznadziei jeszcze bardziej się spotęgowało. Kuba wcale nie był pewien, czy sprawiła to aura, brzydota miejsca czy lęk. Bał się spotkania z Laurą, a właściwie z kobietą, która kiedyś była Laurą. Miał przeczucie, że właśnie w tym miejscu ją znajdzie, bo ono idealnie pasowało do wyniszczonej przez alkohol kobiety. Nie miał pojęcia, jak wyciągnie ją z tego bagna i czy zdoła namówić ją na zmianę stylu życia, ale przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by tak się stało.
Tuż obok pierwszego baraku natknął się na grupę mężczyzn. Palili papierosy i żywo o czymś dyskutowali. Nie wyglądali na zalanych w trupa, raczej na drobnych cwaniaczków, kombinujących, jak zarobić parę złotych, nie męcząc się przy tym zanadto.
– Witam, panowie. – Kuba odważnie podszedł do nich i wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny, który sprawiał wrażenie herszta tej niewielkiej bandy. – Sprawę mam.
Kuba nieraz widział podobnych jegomościów. Na nich nigdy nie działał strach. Czuli wówczas swoją przewagę. Musiał udawać kogoś, kto z niejednego pieca jadł chleb.
Nieco skonsternowany mężczyzna podał rękę Kubie, bacznie mu się przyglądając, jakby nie był pewien, czy przypadkiem nie spotkali się kiedyś.
– Fajki, bimberek, zegarek? – zagadnął w końcu.
– Nic z tych rzeczy. – Kuba splunął pod nogi. – Szukam takiej jednej. Laura ma na imię. Szczupła, koło czterdziestki.
– A na chuj ty tej szlampy szukasz? – prychnął mężczyzna. – Obrobiła cię?
– Nie, mam do niej interes.
– Żebyś tylko swojego nie stracił, jak ją posuniesz – zarechotał drugi z mężczyzn.
– To wiecie, gdzie ją znaleźć czy nie? – dość ostro zapytał Kuba, chcąc uciąć wszelkie dywagacje.
– Idź tam, na koniec, do tego, co ma deski zamiast szyb. Tam mieszka Antek „Pikawa”, a ona z nim.
– To jej mąż? – zapytał nieco zdziwiony Kuba.
– Gdzie tam! To jej alfons. A wiesz, czemu „Pikawa” na niego mówią? Bo pierdolony dwa razy miał zawał i się wykaraskał. Wziął ją z ulicy, dał dach nad głową, ale teraz, kurwa, za darmo można jedynie po ryju dostać.
– Dzięki, panowie. – Kuba poklepał po ramieniu swojego nowego kompana i ruszył przed siebie.
Nie był pewny, czy mężczyźni nie przyczają się gdzieś, by potem, gdy będzie wracał, ograbić go, ale na szczęście po ostrzeżeniach Władka nie miał przy sobie nic, na co warto byłoby się połaszczyć.
W istocie barak znajdujący się na skraju tego przedziwnego osiedla wyglądał jeszcze gorzej niż pozostałe. Właściwie trudno było stwierdzić, czy ktokolwiek w nim mieszka, czy też stał opuszczony i przeznaczony do rozbiórki. Kuba podszedł do obdrapanych drzwi i zapukał. Te po chwili uchyliły się i w szparze ukazała się ogorzała twarz mężczyzny, który równie dobrze mógł mieć sześćdziesiąt lat, jak i czterdzieści.
– Czego? – warknął człowiek.
– Ja do Laury – mruknął Kuba.
Starał się, podobnie jak to było kilka minut wcześniej, mówić stanowczo i pewnie, ale mimo wszystko w jego głosie pobrzmiewał lęk. Nie przed tym paskudnym facetem w brudnej podkoszulce, ale przed tym, co za chwilę miał zobaczyć.
– Pięćdziesiąt – mruknął mężczyzna.
– Stary, za pięćdziesiąt to ja mogę mieć taką lalkę, że mucha nie siada. Nie pierdol, dam ci dwadzieścia i obaj będziemy zadowoleni.
– Dobra, dawaj i idź…
– A ty będziesz się przyglądał czy jak? – zapytał Kuba, widząc, że barak miał jedynie pokój i coś, co można było od biedy nazwać kuchnią.
– Nie, ja spierdalam. Wrócę za godzinę, więc się nie przejmuj. Tylko nie hałasujcie za mocno, bo ten obok, Zenek „Kuternoga”, to jak się napierdoli, bardzo czuły na hałasy się robi.
– Nie będę hałasował.
– No i git. A jakby Lola zaczęła, daj jej na odlew, to się uspokoi.
„Chryste Panie” – pomyślał z przerażeniem Kuba. Nie mógł pojąć, jak ktoś taki jak Laura mógł upaść tak nisko. To była kobieta, która całym sercem kochała siebie samą i była gotowa podeptać każdą świętość, byle dobrze się ustawić. A tymczasem została poślednią prostytutką i pozwalała się okładać po twarzy jakimś meliniarzom.
Wszedł do zatęchłego, ciemnego pomieszczenia. Na dworze było zupełnie jasno, ale zabite deskami okna wpuszczały jedynie niewielki strumień światła. Baraki nie były jeszcze zelektryfikowane i wciąż używano tu świec, tudzież lamp naftowych, ale najwyraźniej gospodarz postanowił i na tym oszczędzić. A może nie chciał, by klienci Laury zbyt wnikliwie się jej przyglądali?
Usłyszał kasłanie, a po chwili chrapliwy głos:
– Witaj, gołąbeczku. Czekam na ciebie.
– Lauro? – zapytał cicho i ruszył w stronę łóżka, na którym leżała półnaga postać.
Kobieta milczała.
– Lauro – powtórzył. – To ja. Kuba.
– Po co przyszedłeś? Poużywać sobie za dwie dychy? Stać cię na lepsze…
– Nie, Lauro. Przyszedłem, żeby cię stąd zabrać.
– Kuba, nigdzie z tobą nie pójdę. Zmarnowałam ci kiedyś życie, nie zrobię tego kolejny raz.
– Nie zmarnujesz. Po prostu ci pomogę. Jak kiedyś…
– Zostaw mnie. Ja… Kuba, ja umieram…
– Wiem, że musi być ci ciężko, że pijesz, ale zawsze jest wyjście. Jesteś jeszcze młoda, zawalcz o siebie, o lepszy los – przekonywał, niemal rozpaczliwie.
– Kiedy straciłam ciebie, nie miałam już o co walczyć. Znienawidziłam siebie za to, co nam zrobiłam. Zresztą to już nieważne. Jestem chora na gruźlicę i pewnie na kilka wenerycznych chorób. Ja już stąd nie wyjdę.
Usiadł przy niej i dotknął jej dłoni. Skóra Laury była sucha i w niczym nie przypominała tej, jaką niegdyś miał okazję czuć pod palcami. Nachylił się nad nią, ale po chwili mimowolnie się odsunął. Laura śmierdziała potem, alkoholem i innymi mężczyznami.
– Lauro, w Olsztynie jest świetny szpital i sanatorium dla gruźlików. Znam wielu, których wyleczyli…
Przerwała mu:
– I wielu, których nie udało się uratować. Jestem zniszczona trudnymi latami i alkoholem, nie dam rady. Po prostu zapomnij o mnie i żyj swoim życiem. Jesteś genialnym muzykiem, wracaj do swojej Warszawy, zrób karierę. Ja już jestem tylko cieniem, właściwie nie istnieję.
– Lauro, nawet jeśli zostało ci kilka miesięcy życia, nie chciałabyś ich spędzić ze mną? W normalnym mieszkaniu, gdzie jest prąd i bieżąca woda? Nie chciałabyś skończyć z piciem i z tymi obleśnymi mężczyznami? Nie oferuję ci takich luksusów, do jakich kiedyś byłaś przyzwyczajona, ale uwierz, w porównaniu z tą budą u mnie jest prawie królewska komnata.
– Żyłam kiedyś jak księżniczka, a później jak kloszard. Zaznałam luksusu i biedy. Byłam kochana i traktowana gorzej niż szmata do podłogi… Poznałam życie z każdej strony. A teraz idź już. Nie namawiam cię na igraszki ze mną, bo na pewno nie wyjdziesz z nich bez jakiegoś paskudztwa…
– Lauro, zostawię ci trochę pieniędzy. – Kuba był zrozpaczony i jednocześnie bezradny, bo nie mógł nakłonić Laury do przeprowadzki.
– Zostaw, tylko na tyle dużo, bym mogła zachlać się na śmierć. – Zaśmiała się szyderczo.
Miała rację, to nie był najlepszy pomysł. Gdyby zostawił jej pieniądze, nie kupiłaby za to ani ubrań, ani jedzenia. Po prostu przepiłaby je, chyba że jej alfons zdążyłby ją wcześniej oskubać.
– W takim razie zostawię ci jedynie mój adres. Pracuję w nocy, jak to ja, więc w ciągu dnia odsypiam. Zastanów się raz jeszcze, a ja… będę czekał.
– Nie czekaj, pewne historie nie mają szczęśliwego zakończenia. Moja jest jedną z nich – powiedziała cicho.
Wyszedł po godzinie, tak jak ustalił to z „Pikawą”, i ruszył w stronę ocienionych drzewami ulic, gdzie toczyło się normalne życie. Wydawało mu się, że wychodzi z piekła, z miejsca, z którego już nie można wrócić do normalności. Minął leżącego w wysokiej trawie pijaka ze spuszczonymi do połowy ud spodniami. Zapewne ów człowiek miał zamiar załatwić swoją potrzebę, ale zanim to zrobił, zasnął. Gdzieś z oddali usłyszał przekleństwa i kobiecy głos, nawołujący dzieci na obiad. Kawałek dalej bawiła się grupka maluchów, nieco obszarpanych i brudnych, i kompletnie niezważających ani na pijaka w trawie, ani na słyszane „kurwy” i „chuje”. Być może one same, gdy dorosną, będą robiły dokładnie to samo, bo nie zdołają poznać innego świata. I w tym świecie umierała jego Laura.