Читать книгу Dolina popiołów - Krzysztof Beśka - Страница 14

5

Оглавление

– Słyszałem, że licencję prywatnego detektywa uzyskał pan w Londynie?

– Zgadza się. Dwa lata temu.

– A czy bywa pan często na Wyspach?

– Nie.

– Przepraszam za dociekliwość, interesuje mnie jednak, czy podobnie jak wielu ludzi uważa pan, że dominacja imperium brytyjskiego idzie w parze…

– Chodzi panu o to, czy lubię Anglików?

– Można tak to ująć.

– Uważam, że przymiotnik „Wielka” w nazwie królestwa Brytanii odnieść można tylko do tego, że to w istocie duży kraj. Choć spotkałem się z opinią, że to tylko mała wyspa za kanałem La Manche, a zamieszkują ją najzwyklejsi barbarzyńcy, którzy w imię swych interesów wyrżnęli w pień pół świata. To chyba jednak nie ma nic wspólnego z pańskimi kłopotami?

To powiedziawszy, Stanisław Berg się zatrzymał. To samo po sekundzie uczynił towarzyszący mu mężczyzna, od kilku chwil nowy klient. Stali na rogu ulic Piotrkowskiej i Benedykta. Detektyw zaczął rysować końcem laseczki figury na płycie trotuaru. Sprawiał wrażenie nieco znudzonego towarzystwem tamtego.

Były to jednak tylko pozory. Gra już się bowiem zaczęła.

– Myśli pan, że teraz też? – Stach spojrzał ponad ramieniem towarzysza w perspektywę kręgosłupa miasta, ku południowemu wylotowi ulicy. – Tylko proszę się nie odwracać – dodał.

Blondyn drgnął, ale usłuchał polecenia detektywa. Nie mógł jednak się powstrzymać przed zezowaniem na boki.

– Wydaje mi się, że tak – odrzekł wreszcie. – To jest naprawdę nie do zniesienia…

Człowiek, który szukał Berga w zadymionej cukierni Roszkowskiego, a znalazł w pracowni krawieckiej pana Liskego, gdzie jednak wzbraniał się cokolwiek powiedzieć, nazywał się Efrem Bułatowicz Iwanienko. Był kupcem handlującym lampami. Kiedyś naftowymi, dziś elektrycznymi. Pracował i mieszkał w Łodzi, dokąd przybył z głębi Rosji. To między innymi właśnie dzięki niemu robotnicy zatrudnieni w fabrycznych farbiarniach mogli się przekonać, że cyklamen różni się od fioletu, choć wcześniej wydawały się takie same.

– Naprawdę ktoś za mną chodzi… – jęknął. – Musi mi pan uwierzyć!

Przez tych kilka lat pracy Stach nauczył się czytać z ludzi. W ich oczach potrafił dostrzec, a w głosie usłyszeć to, co kazało im przyjść do prywatnego detektywa. Strach. Berg bez większego trudu potrafił go wyczuć. Niektórym ludziom drgał ledwo słyszalnie w głosie, inni wręcz nim cuchnęli. Pomyłki w tym temacie zdarzały się coraz rzadziej.

Teraz również był pewien, że Iwanienko czegoś się boi. I nie jest to paranoja.

– A pan musi mi wszystko powiedzieć – rzekł.

– Oczywiście – zgodził się sprzedawca lamp.

Berg spojrzał na zegarek.

– W takim razie usiądźmy gdzieś. Już czas na kawę.

– A oni? – Rosjanin wykonał nieznaczny ruch głową.

Berg zbył milczeniem pytanie, choć pchało mu się na usta, że złoczyńcy też lubią od czasu do czasu napić się kawy i zjeść sernik po wiedeńsku. Nie chciał jednak kopać leżącego. Temu człowiekowi naprawdę nie było do śmiechu.

– Chodźmy, Efremie Bułatowiczu – zaordynował, wskazawszy laseczką kierunek.

Szli ramię w ramię, tym razem milcząc. Stanisław wydawał się pochłonięty bez reszty swoimi myślami. Była to jednak ułuda. Spod ronda kapelusza spoglądała czujna para oczu, usiłująca w barwnym, pulsującym tłumie przechodniów na Piotrkowskiej dostrzec kogoś, kto wobec jego nowego klienta mógłby mieć jakieś niecne zamiary.

Owszem, znał pan Stach większość mętów w tym mieście. Jednak co z tego, skoro każdego dnia przybywało nowych. Wśród tych, którzy zjeżdżali do miasta w poszukiwaniu miejsca w fabryce, zawsze znalazło się kilku, którym droga do lepszego życia zawsze mocno się dłużyła. A nóż w cholewie czy nawet rewolwer za pazuchą miał tę drogę znacząco skrócić.

– Już niedaleko – mruknął, widząc niepewną minę nowego znajomego.

Najbliżej znajdowała się cukiernia Konrada przy Nowym Rynku. Było to miejsce bardzo popularne wśród mieszkańców miasta i o tyle dobre, że po zajęciu stolika przy jednym z dużych okien można było obserwować okolicę, samemu pozostając niewidocznym. Poza tym Stach najnormalniej w świecie lubił tam jeść.

– Czy widzi pan kogoś podejrzanego? – zapytał lekkim tonem, gdy marker przyniósł im kawę do jednego z takich stolików.

Efrem Bułatowicz Iwanienko nachmurzył się. Wtulił głowę w ramiona. Przez kilka chwil machinalnie wsypywał kolejne łyżeczki cukru do filiżanki. Druga, czwarta, piąta. Stach próbował liczyć, ale szybko się pomylił.

– Pan uważa mnie za wariata – burknął po chwili Rosjanin, odkładając wreszcie łyżeczkę na brzeg spodka. – Proszę to powiedzieć. Nie obrażę się.

– Czy dlatego, że już to panu ktoś powiedział?

– Skąd pan wie?!

– Stało się to w cyrkule, prawda?

– Owszem. Nie wiem tylko skąd…

– Już wyjaśniam. Jest pan lojalnym poddanym cesarza, prowadzi pan interesy uczciwie, więc to naturalne, że po pomoc powinien się pan zwrócić do przeznaczonej do tego państwowej instytucji. I zwrócił się pan.

– Nie da się ukryć.

– Tylko że w cyrkule, tym czy innym, a nawet w siedzibie policmajstra na Zawadzkiej, uczciwych i oddanych sprawie ludzi można policzyć, jak to się ładnie mówi, na palcach jednej ręki. Pan miał pecha na nich nie trafić.

– Najwyraźniej.

– A sugerowano panu…? – Berg potarł znacząco palce.

– Nie wiem. Chyba nie.

– Ale na pewno zażądano, by… podał pan nazwisko prześladowcy?

W odpowiedzi Iwanienko uśmiechnął się blado, skinął smętnie głową.

– Zakładam, że nie podał pan? – Stach pociągnął łyk z filiżanki.

Rosjanin wzruszył ramionami, z których chwilę wcześniej uwolnił swoją głowę.

– Nie mam wrogów. Jeśli kiedykolwiek dochodziło z kimś do jakichś zatargów, potrafiliśmy to załatwić. Szybko i honorowo.

– W pojedynku?

W oczach Rosjanina coś błysnęło.

– Tak, panie Berg – potwierdził z zapałem. – Uważam, że to najlepszy sposób. Byłem kiedyś podoficerem. Ale nie chcę o tym mówić.

– Nie wymagam tego.

– Pomoże mi pan? – Tym razem Iwanienko pochylił się nisko nad stołem, niemal dotykając gorsem krawędzi filiżanki. – Pieniądze nie grają roli. Zależy mi tylko na tym, by mieć spokój, móc spokojnie handlować.

– Chciałbym najpierw dowiedzieć się wszystkiego o tej sprawie.

Efrem Bułatowicz upił nieco słodkiego płynu z filiżanki, nawet się przy tym nie krzywiąc. Wreszcie zaczął mówić.

Dolina popiołów

Подняться наверх