Читать книгу Dolina popiołów - Krzysztof Beśka - Страница 8

3

Оглавление

Jewgiennij Aleksandrowicz Riepin, jeden z najbardziej znanych w Łodzi prywatnych detektywów, nie przepadał za jesienią. Gdy tylko dnie stawały się krótsze, drzewa zmieniały kolor, deszcz padał dłużej i częściej, a mgła mieszała się z dymem z fabrycznych kominów – ogarniała go melancholia. Wtedy też rzadko opuszczał dom. Bywało, że całe dnie przechodził w swojej wiekowej podomce z bordowego zamszu, pod którą miał tylko nocną koszulę.

Kobiety, z którymi dzielił pokoje, czyli gospodyni Melania Jaraczewska oraz Anna Ostrowska, od ponad trzech miesięcy żona, martwiły się. Dwoiły się i troiły, by tę porę roku, skądinąd piękną i bogatą, uczynić znośniejszą dla Żeni, ale nie zawsze się to udawało.

Nie znaczy to, że Jewgiennij Aleksandrowicz nie pracował. Owszem, przyjmował kolejne zlecenia, sprawy trudne i trudniejsze. Łódź wciąż była miastem niespokojnym, więc to, z czym nie mogła sobie poradzić policja, trafiało do rąk prywatnych detektywów. Zajmował się więc szanowny Riepin zarówno sprawami ciężkimi w rodzaju zaginięć ludzi, jak i tymi o nieco lżejszym charakterze, jakimi były bez wątpienia małżeńskie zdrady.

Tylko co można zdziałać, nie ruszając się zza biurka? Nie wszystkie obserwacje, których dokonywały pracujące dla detektywa dzieci, oddawały rzeczywisty stan rzeczy. Nie wszystkie dowody, których dostarczały, można było uznać w toczącym się postępowaniu.

– Ech, żeby przynajmniej mieć przy sobie Stacha… – wzdychał często Riepin, odkładając na bok dokumenty tyczące tej czy innej sprawy, którą rozwiązać się podjął.

Stanisław Berg, jeszcze do niedawna współpracownik Jewgiennija Aleksandrowicza, a wcześniej jego uczeń, od kilku miesięcy prowadził z powodzeniem indywidualną praktykę. Poinformował o tym Riepina dokładnie w dniu jego ślubu z Anną, który odbył się w ostatnią sobotę czerwca, więc obaj życzyli sobie nawzajem wiele szczęścia na nowej drodze życia.

Nie oznaczało to oczywiście zerwania kontaktów, o nie! Berg był stałym gościem w domu starego. Przychodził po radę i czasem do nocy dyskutowali o jakimś ważnym problemie. No i na obiad Stach wpadał co najmniej raz w tygodniu; był wszak kawalerem i raczej nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie sytuacja miała się zmienić, choć liczył już sobie lat trzydzieści.

Jeszcze mniejszą sympatią niż miesiące jesienne Jewgiennij Aleksandrowicz Riepin darzył poniedziałki. Nic mu wtedy nie szło! A to nie mógł nigdzie znaleźć zapałek, a to urwał się guzik w napoleonkach albo skończył się atrament w kałamarzu.

Nic nie zapowiadało, że poniedziałek 2 października 1893 roku będzie wyjątkiem. Już od rana detektyw chodził podminowany. Obudził się zbyt wcześnie, a potem nie mógł zasnąć. Na dodatek na dworze siąpił deszcz. Nie smakowała mu herbata, a chleb, jak zwykle kupiony w delikatesach Sprzączkowskiego, wydał się czerstwy.

Dlatego dzwonek u drzwi odebrał jako prawdziwe wybawienie.

– Otworzę. – Jaraczewska odłożyła sztućce na brzeg talerzyka, gotowa wstać od stołu, ale Riepin ją powstrzymał.

– Ja to zrobię – powiedział, przełknąwszy kęs. – Nie przeszkadzajcie sobie.

Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi, po drodze kilkoma ruchami doprowadzając swoją garderobę do jako takiego porządku.

– Już otwieram! – zawołał, bo pukanie się powtórzyło.

Przed drzwiami stał listonosz, młody, może dwudziestoletni. Musiał być to nowy pracownik, gdyż Riepin widział go po raz pierwszy.

– Dzień dobry. – Zasalutował nieśmiało. – List do szanownego pana.

Jewgiennij Aleksandrowicz był trochę zawiedziony. Prawdę mówiąc, spodziewał się nowego klienta albo jeszcze lepiej – klientki. Ale i list postanowił przyjąć z radością.

– Dziękuję panu. – Wręczył chłopakowi jedną z miedzianych ałtin, których kilka zawsze leżało na podorędziu, do wykorzystania w takich i podobnych przypadkach, po czym zamknął drzwi.

Chwilę potem, idąc korytarzem w stronę pokoju jadalnego, pomyślał sobie, że właściwie każda ze spraw, które prowadził w ciągu tych kilkunastu lat kariery prywatnego detektywa, zaczynała się właśnie tak. Od otwarcia drzwi. Owszem, były listy, a potem i telefony. Ale drzwi, prędzej czy później, trzeba było otworzyć.

I właśnie tu, w wąskim korytarzyku, prowadząc petenta do swojego gabinetu, zaczynał Riepin pierwsze obserwacje. Niekiedy, nim usiedli, wiedział już, że ma do czynienia z kłamcą lub hochsztaplerem. Albo zabójcą, który dla zmylenia tropów, cwany lis, sam udał się do detektywa.

Teraz kroczył z listem w dłoni. Nie potrafił, niestety, przeniknąć wzrokiem przez kopertę. Te miał w zwyczaju otwierać przy biurku, za pomocą nożyka z kościaną rączką.

Jednak w tym przypadku nie nastąpiło to tak szybko. Riepin nie wszedł jeszcze do gabinetu, a już doskonale słyszał rozmowę, która toczyła się pod jego oknem. Bez trudu rozpoznał głosy Szmula i Hirsza, dwóch swoich najlepszych pomagierów.

Wyglądało na to, że w oczekiwaniu na przybycie starego chłopcy postanowili rozwiązać jakiś ważny problem. Im byli starsi, tym ich rozmowy były głośniejsze, bardziej zapalczywe.

– Mówię ci, że widziała – twierdził Hirsz.

– Nie mogła mnie zobaczyć – oponował Szmul. – Dobrze się schowałem!

– A ja twierdzę, że tym razem ci się nie udało. A to oznacza, panie hrabio, że cała nasza tygodniowa praca poszła na marne.

I pewnie kłóciliby się jeszcze długo, a może nawet w efekcie wzięli za łby, gdyby nie ujrzeli wchodzącego do gabinetu Riepina. Jak na komendę zdjęli czapiny wyświecone, podarte, ukazując włosy sterczące we wszystkie strony. Każdy przybrał wielce poważny wyraz twarzy. Przybyli tu przecie z nowinami, jakże ważnymi dla sprawy, którą się od pewnego czasu zajmowali.

– Waltzowa zdradza męża – to było podsumowanie wcześniejszej wymiany zdań między chłopcami, a dokonał go sam detektyw, gdy wysłuchał obu. – Teraz już jestem tego pewien.

Następnie usiadł za biurkiem, coś zanotował. Spojrzał na chłopców tak, że już wiedzieli, co mają zrobić. Iść sobie.

Dopiero gdy zamknęło się okno, detektyw otworzył list. Przeczytał go, a następnie odrzucił na blat. Westchnął ciężko, na chwilę ukrył twarz w dłoniach.

Nie wierzę, pomyślał, na głos zaś powiedział:

– A jednak to dobrze, że Stach już na swoim…

Dolina popiołów

Подняться наверх