Читать книгу Dolina popiołów - Krzysztof Beśka - Страница 7

2

Оглавление

Jejsk w Kraju Krasnodarskim znany był w całej Rosji z kąpieliska nad Morzem Azowskim. Z jego uroków korzystali zarówno przyjezdni, jak i miejscowi amatorzy pływania. Także jesienią uliczki i parki miasta nie pustoszały, a to za sprawą kuracjuszy, którzy ściągali tutaj z całego kraju dla podreperowania zdrowia. Jejsk słynął bowiem z wód mineralnych i kąpieli błotnych.

Właśnie z takiej kąpieli miał zamiar skorzystać w niedzielę 1 października Sokrat Karpow, urzędnik carski, który przybył tu przed paroma dniami z samej Moskwy.

Ta niedziela tym tylko miała się różnić od innych niedziel. Rano spał bowiem Karpow aż do ósmej, następnie w restauracji pensjonatu, w którym mieszkał, zażyczył sobie jajecznicy z pięciu jaj i mocnej, osłodzonej kawy. Wreszcie ubrał się w odświętny garnitur, wziął do rąk laseczkę i udał się na mszę do najbliższej cerkwi.

Nie zwracał uwagi na spojrzenia ludzi mijających go lub siedzących obok w ławie świątyni. Przyzwyczaił się już bowiem do tego, że jego twarz wzbudza strach, a nawet i obrzydzenie. Cała poorana była głębokimi bliznami, niemal jak twarz człowieka dotkniętego leprą…

Zawsze gdy opuszczał cerkiew po mszy, wypełniała go lekkość. Wszystko wydawało mu się jasne i przejrzyste. Nic nie budziło wątpliwości.

– Sąd Ostateczny czeka każdego – przekonywał sam siebie na głos.

Także i tej niedzieli Sokrat Karpow opuścił cerkiew z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Rzucił nawet kilka kopiejek sterczącemu pod drzwiami świątyni żebrakowi z jedną nogą. Nie zwracał uwagi na stłumione szepty i to, że wytykają go palcami, a matki zakrywają oczy dzieciom w obawie, że przyśni im się w nocy albo spowoduje enuresis nocturna.

Nie mógł jednak zignorować młodego, wysokiego mężczyzny, który go śledził. Zauważył go już w cerkwi, bo tamten siedział ledwo dwa rzędy za nim. Nie było w nim nic, co kazałoby mieć się na baczności. Ot, zwyczajny jegomość, może student albo rekrut.

Ale Sokrat Karpow wiedział dobrze, że ten, kto ma złe zamiary, wcale nie nosi przed sobą tablicy, na której wcześniej wypisał je cyrylicą. Ani nie wymachuje rewolwerem, a przynajmniej nie robi tego zbyt wcześnie. I zapewne właśnie dzięki tej wiedzy Karpow jeszcze chodził po tym świecie. I by się lepiej poczuć, potrzebował tylko owej błotnej kąpieli, która być może już na niego czekała. Czy tam dotrze? To zależało od wielu rzeczy.

Znalazłszy się w jednej z alei parku, na którego skraju znajdował się zakład leczniczy, Sokrat Karpow zwolnił kroku. Nieznacznie odchylił głowę, udając, że bardzo interesują go mijane drzewa. Widział w ten sposób, że młodzieniec nadal za nim idzie.

W pewnym momencie przyszło mu do głowy, że może to jakiś dewiant, któremu wpadł w oko; Jejsk był przecie popularnym kurortem, a w kurortach nigdy nie brakowało podobnych osobników, którzy z dala od domów, częstokroć także żon i dzieci, zaspokajali swe brudne żądze. Nawet po sezonie.

– Dwie zimy w lesie pod Kireńskiem i inaczej byś śpiewał – mruknął Karpow pod nosem.

Po chwili ujrzał parkową ławeczkę. Zbliżył się do niej i powolnymi ruchami jął zrzucać z niej opadłe liście, jednocześnie drugą ręką sięgając za pazuchę. Gdy tamten znalazł się na wysokości ławeczki, Karpow gwałtownie się wyprostował. Jednym susem doskoczył do tamtego, wbijając mu pod brodę lufę rewolweru.

– Dlaczego za mną łazisz, cioto? – syknął, krzywiąc się w grymasie złości, przez co jego nabiegła krwią twarz wyglądała jeszcze bardziej koszmarnie.

– Co? – jęknął młodzian. – Ja nie… To pomyłka.

– Dlaczego za mną łazisz? Odpowiadaj, bo ci zrobię trzecią dziurę nie do pary!

Przez kilka chwil trwali nieruchomo na środku parkowej alejki, po której szczęściem nikt nie szedł.

– Przyjechałem z rozkazem – wykrztusił wreszcie młody.

– Co…? – Nacisk Karpowa momentalnie zelżał.

– Przyjechałem z rozkazem – powtórzył nieco już pewniej. – Proszę zabrać broń, panie Karpow.

Usłyszawszy swoje nazwisko, Sokrat cofnął rękę z rewolwerem. Wiedział już, że to swój. Wciąż jednak dyszał. Złość wcale mu nie przechodziła.

– Nie mogłeś po prostu podejść i powiedzieć? – Splunął na ziemię.

– Właśnie miałem to zrobić. Nie chciałem niepokoić pana w pensjonacie…

– Jeszcze chwila, a bym cię wykastrował! Coraz gorzej was szkolą.

– Niech się pan nie denerwuje.

– Jestem spokojny.

– Ośmielę się…

– Papier. – Urodliwyj wyciągnął lewą rękę, podczas gdy prawą chował rewolwer; uspokoił się, ale jeszcze nie do końca. No i ciekaw był wiadomości, którą dostarczył mu umyślny, niechby i idiota. – Ośmielisz się, jak pójdę. Możesz pod tym drzewem.

Emisariusz wyciągnął z kieszeni surduta grubą kopertę, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Karpowa. Ten usiadł na ławeczce, złamał pieczęcie i wyciągnął list. Przebiegł wzrokiem po pierwszej kartce, potem po następnej.

– I tylko z tego powodu przerywacie mój urlop? – Spojrzał bykiem na młodego, ten jednak nieznacznie wzruszył ramionami. – Wiem, nie wasza wina. Jesteście tylko posłańcem. Marnym…

Jeszcze przez chwilę czytał list, po czym starannie umieścił kartki na powrót w kopercie, a tę schował do wewnętrznej kieszeni niedzielnej marynarki.

– Dziękuję, to wszystko – rzucił do posłańca.

Ten uchylił kapelusza i oddalił się parkową aleją w stronę przystanku tramwaju parowego.

Sokrat Karpow westchnął ciężko. Wiedział już, że nie zażyje dziś błotnej kąpieli. Jutro też nie, bo będzie wtedy w drodze na zachód.

– Drżyj, miasteczko Łódź – rzekł cicho, po czym podniósł się z ławki.

Dolina popiołów

Подняться наверх