Читать книгу Puklerz Mohorta - Krzysztof Masłoń - Страница 12

Milczenie miasta

Оглавление

LEOPOLD BUCZKOWSKI

Wcałej naszej literaturze nie ma drugiego pisarza, który by przedstawił okupacyjno-wojenną rzeczywistość w stanie tak daleko posuniętej destrukcji. Ze świata, jaki Leopold Buczkowski (1905–1989) ukazał w Czarnym potoku, możliwa jest tylko ucieczka w śmierć lub w obłęd. Właśnie w szaleństwo ucieka przed hitlerowcami gabe Gudel:

„Kiedy do Szabasowej zajechali na motocyklach szupowcy, gabe Gudel szedł ulicą i napukiwał kosturem zachodzące święto Pesach. Osaczyli go i ten najwyższy uderzył gabe pałką gumową w skroń. Pod synagogą był dół z wapnem i tam go w tym dole postawili, a spędziwszy chłopców z chajderu Mechutena, kazali polewać wodą omdlałego Gudel. Popędzani harapami chłopcy nosili wodę i lali na głowę duszącego się w wapnie.

Oprzytomniawszy Gudel wyciągał ręce, chwytał palcami brzeg sypkiej ziemi.

Rozkazali przywołać szamesa Buchsbauma w szatach liturgicznych. Przyprowadzili go w dół hilfspolicaje. Oficer poklepał Buchsbauma i kazał odczytać nad dołem wersety z Etyki. Szames Buchsbaum, przejęty do kości i zawstydzony zbrodnią, począł bladymi wargami, wyraźnie odcinającymi się od rudej brody, wymawiać jakieś słowa przeniknięte smutkiem i śmiercią.

Był upalny letni dzień.

— Cha, cha, cha, cha! — ryczała tłuszcza policyjska.

Chłopcy nosili wodę z pompy. Gabe chwycił palcami brzeg koryta, jarmułka zleciała. I nagle Buchsbaum, pchnięty w kark, upadł do dołu.

Ten wysoki, położywszy ręce na biodrach, zadeklamował:

— Słońce kochane, u Pana Boga Wszechmogącego łzami wypłakane.

Był to zły znak.

Odtąd gabe Gudel chodził po świecie nieprzytomny, chodził po ulicach Szabasowej i perswadował w powietrze, a pejsy jego rozwichrzone sterczały jak u przewróconego topielca. Całą zimę pozwalali mu żandarmi niemieccy chodzić po mieście, fotografowali, pokazywali dziennikarzom zagranicznym, przejeżdżającym na front wschodni".

Czarny potok nie znajduje odpowiednika w literaturze polskiej nie tylko z powodu ogromu zła nagromadzonego w tym swoistym kresowym dokumencie. Opis podobnych bestialstw znajdziemy i w innych książkach, żaden jednak autor nie poszedł tak daleko jak Buczkowski w odrzuceniu „normalnego" języka, jakim posługuje się piśmiennictwo, i nie wszedł tak głęboko w sferę podświadomości. Proza ta jest wyrazem przekonania pisarza, że — jak pisał Ryszard Chodźko w eseju Ludzie z ciemności — „znaki czasów tragicznych, aby stały się rzeczywistą ekspresją artystyczną i moralną, muszą zostać »wynalezione«". I Buczkowski stał się takim „wynalazcą".

Pisarz urodził się na Podolu, w Nakwaszy, od 1914 roku mieszkając w pobliskim Podkamieniu, dokąd uda się też we wrześniu 1939 roku po udanej ucieczce z niemieckiej niewoli. I tam, także w Brodach, gdzie uczył się w gimnazjum, zetknie się z tym wyjątkowym doświadczeniem, jakie zafundowały ludzkości dwudziestowieczne totalitaryzmy.

Podole opuścił w 1944 roku, przyjeżdżając do Warszawy, w której przeżył Powstanie, po wojnie zaś zamieszkał najpierw w Krakowie, a następnie — od 1950 roku — w podwarszawskim Konstancinie.

Podole ten prozaik, ale i malarz, grafik i rzeźbiarz przedstawił już przed wojną w Wertepach (1937), ale, jak byśmy to powiedzieli, pisarzem pełną gębą stał się po wydaniu w 1954 roku, napisanego osiem lat wcześniej, Czarnego potoku. Ta polska „Podróż do kresu nocy" zaprezentowała dramat tych wszystkich, którzy w obronie życia sami musieli zadawać śmierć. Na Podolu (choć oczywiście nie tylko tam) było to doświadczenie nieobce wielu Polakom, na co nakładała się jeszcze tragedia Holocaustu:

„Żandarmi przyszli do izby Nudla i, torując sobie drogę kolanami wśród licznych dzieci, wywlekli go przed furtę i zastrzelili. Widać było przez okno, jak Nudel stał chwilę, pchnął rękę ku uchu, coś krzyknął i upadł na zawsze.

— Doczekaliśmy się przeklętych czasów — mówiła Szerucka.

Dokoła stały dymy, śródmieście objęte było pożarem".

Nie od rzeczy będzie tu dodać, że w swoim Podkamieniu był Buczkowski członkiem miejscowej grupy samoobrony.

„Świat Czarnego potoku — pisał monografista Buczkowskiego, Zygmunt Trziszka — jest światem, który znalazł się w sytuacji granicznej. [...] Cała rzeczywistość ludzka jest w Czarnym potoku ograniczona do prostych odruchów biologicznych, zaspokoić głód, zabijając zapewnić sobie bezpieczeństwo, uciekać przed silniejszym. Dekalog został zredukowany...".

„Łapano mężczyzn. Głodnych, brudnych, ledwo wlokących się pędzono na kamieniołomy, do robót przy rozbudowie dworca lub rozstrzeliwano pod lasem. I serca ludzkie w Szabasowej nagle przestawały bić lub gnały i waliły jak oszalałe. Na wschodzie grzmiała artyleria, drżała ziemia. Szerucką pobili na rynku, bo się wstawiła za dzieckiem żydowskim.

— Wiadomo, żeś to ty, babo, zrobiła z dobrego serca. Ot i dostałaś — mówił policjant ukraiński.

A dziecko zostało na bruku nie dostrzelone. Dwie martwe nóżki leżały na papie i szeroko otwarte oczy na ciepłą letnią noc, przecinaną krzykiem gwałconych dziewcząt.

— O Jezusie święty — stękał stary Tombak, włócząc się i zbierając niedopałki niemieckich papierosów. Koń rżał z głodu w stajni, nie było kogo wozić z dworca dorożką. I szli o zmierzchu ludzie z pochylonymi głowami, ze wzrokiem utkwionym w ziemię".

Był Buczkowski wielkim likwidatorem fabuły w prozie, niemniej udaje się powiedzieć cokolwiek bliższego o faktach przedstawionych w Czarnym potoku. Otóż wydarzenia dzieją się, najprawdopodobniej, jesienią 1942 roku. „W tym czasie — pisał Trziszka — dopala się getto w Bełżcu, a bandy UPA rozpoczynają eksterminację ludności polskiej". Ścierają się trzy narodowe żywioły: ukraiński, polski i żydowski. A nieistniejącego porządku pilnuje kripo i szupo, SS Galizien i hilsfpolicja. Gdzieś dalej — na wschodzie — toczy się wojna, tu, na Kresach, jest tylko piekło.

„Gabe Gudel stawał najczęściej pod bramą żydowskiego sierocińca, ustawicznie zaglądając pod pachę, pod którą tkwiła słoma, pchał prawą rękę przed siebie z zaciśniętą w garści jarmułką i mówił do głodnych dzieci:

— ...A milczenie miasta? Kto z was zna milczenie miasta? Komin jest milczącym miastem. Dym może być brzękiem żywego miasta, ale milczące miasto jest bezdymne, bez czerwonej łuny światła, bez wiecznego płomienia Świętych Pańskich, bez słowa...

Dzieci okutane w łachy, stały w pobliżu i przypatrywały się jego ustom w monologu i kiedy gabe Gudel zaglądał pod pachy, zdawało się im, że może coś tam ma do zjedzenia i zacznie rozdawać. Ach, wątłe i ukochane cuda!

A zgraja szpiclów przechadzała się dniem i nocą uliczkami, wiedziona tu i tam przez niewidzialnego szefa, zsypującego do walizy złoto, perły, pieprz i tałesy wyszywane złotem.

Obok Szabasowej szerokim asfaltem szła piechota niemiecka na Kijów, toczyły się czołgi i artyleria na szerokich dzwonach, gnali motocykliści, szybkie samochody z radiem, pontony, sanitarki, tabory, żandarmi polowi, specjaliści wywiadu i prowokatorzy, dziewczęta marszowe i odwodowe. Ciągnęło się to bez końca. Pociągi wiozły amunicję, ciężkie działa, konie i malowane na biało sanki".

Puklerz Mohorta

Подняться наверх