Читать книгу Puklerz Mohorta - Krzysztof Masłoń - Страница 4
Czortkowskie cuda-wianki
ОглавлениеJAROSŁAW ABRAMOW-NEWERLY
Jarosław Abramow-Newerly (ur. 1933) w swoim przebogatym dorobku twórczym ma książki, które utrwalają Kresy. W Kładce przez Atlantyk (1995) uwiecznił Nowogródek, w Nawiało nam burzę (2000) podolskie Hadyńkowce, a w Granicy sokoła (2001) m.in. Czortków.
Abramow zrekonstruował przeszłość, rozmawiając ze świadkami i uczestnikami takich wydarzeń, jak np. obrona granicy na Zbruczu w 1939 roku czy antysowieckie powstanie w Czortkowie w styczniu 1940 roku. Ale w równym stopniu co mało znane epizody naszej historii najnowszej, interesowały go obrazy, kolory, dźwięki, zapachy Ziemi Utraconej. A znakomity słuch językowy, wrażliwość na barwę głosu, jego ton sprawiły, że zawarte w Granicy sokoła poszczególne relacje ze spotkań z dawnymi mieszkańcami tamtej Ziemi układają się w szereg, powiedziałbym, kresowych etiud. Jak etiuda czortkowska powstała za sprawą doktora Jana Doliwy-Dobruckiego, niegdyś z Czortkowa, a później z kanadyjskiego Brampton.
Opowieść swoją doktor Doliwa-Dobrucki rozpoczyna w te słowa: „Czortków, jako szanujący się gród, proszę pana, miał trzy burdele". Jeden mieścił się nad kawiarnią „Blimcia" przy ulicy Mickiewicza, drugi — oficerski — nad hotelem „Bristol", wreszcie trzeci, najsławniejszy, „był u ciotki Klopcicowej przy dworcu. Dla kolejarzy i podróżnych. Ciotka Klopcicowa była damą z zasadami. Ceniła swój zawód. Każdą nową przyjętą panienkę witała kwiatami, wsadzała do wynajętej dorożki i dumnie obwoziła po mieście. Z przodu grała szac cygańska kapela, a z tyłu ciotka Klopcicowa prezentowała swój nowy nabytek. A jakże. Burdel-promocja we fiakrze była, że hej!".
Kiedy na występy do Czortkowa zjechała „Wesoła Lwowska Fala" i radca Strońć, żegnając się z publicznością, mówił: „Mam nadzieję, że się jeszcze z państwem spotkam!", to mu ktoś z widowni odkrzykiwał: „U ciotki Klopcicowej!". Radość z tego była ogromna, tylko biedny Strońć nie wiedział, z czego czortkowianie się śmieją.
Miał Czortków kluby sportowe, w tym żydowską Hasmodeę. Wygrywała jak chciała z Kolejarzem i Strzelcem, zawsze jednak przegrywając z piłkarską drużyną KOP-u. Dlaczego? Jeden z żydowskich piłkarzy odwoływał się do wspomnień: „Mniej boli przegrać mecz, niż dostać po mordzie! Kiedyś wojsku wbiliśmy gola i rozwścieczeni kibice strasznie nas pobili. Wolimy nie ryzykować".
A wojsko w przedwojennym Czortkowie miało wyjątkową pozycję. Tu mieściło się dowództwo brygady KOP-u, dowodzonej m.in. przez późniejszego generała „Grota", dowódcę Armii Krajowej. Jego córka, Irena Rowecka-Mielczarska, napisała o Czortkowie piękne wspomnienia.
Miał Czortków swój teatr, amatorski, ale na wysokim poziomie, w gmachu „Sokoła" odbywały się bale wojskowe, w pawilonie Admiralicji słynne dansingi. W święta Czortków żył defiladą. Na czele maszerował pan Eisenbajfer, spolszczony Austriak, były legionista, naczelnik miejscowego węzła kolejowego. Zdaniem Dobruckiego „to była gruba fisza. Dosłownie. Brzuch miał jak bęben. Co mu nie przeszkadzało mieć najpiękniejszej w mieście żony, z którą miał syna. Wszyscy głowili się, jak on tego syna zmajstrował. Pan Eisenbajfer kroczył dziarsko na czele pocztu sztandarowego, orkiestry i kompanii straży kolejowej, ale z powrotem wracał fiakrem".
„Życie w Czortkowie kwitło, proszę pana — rozmarzał się Jan Dobrucki. — A jakie drzewa, jakie widoki. Ja mieszkałem na lewym brzegu Seretu i jak rano wyszedłem na balkon, to ze swego domu widziałem całą panoramę Czortkowa. Na lewo widok na cypel Jurczyńskiego, na prawo — na Wzgórza Wawrynowskie. W głębi wieże kościoła Dominikanów, a po lewej — na mury Zamku i cerkiew greckokatolicką. Przed sobą miałem młyny i wyspę na Serecie".
Wyspę tę z drugiej strony opływała rzeka Młynówka. W czasie wianków rzeką tą płynęła tratwa, z której królewna Wanda, która nie chciała Niemca, skakała do wody. „Ludzie wypatrywali — opowiadał Doliwa-Dobrucki — kiedy wypłynie, a ona nie wypływała. Przykładnie szła na dno, a osierocona tratwa dalej płynęła już sama..."
„— I co? Rzeczywiście biedna Wanda tonęła? — pytał swego rozmówcę wyraźnie zaniepokojony Jarosław Abramow-Newerly.
— Tonął, proszę pana, bo grał ją przystojny młody palacz kolejowy, który na każde wianki za dziesięć złotych urządzał ten cud. W tratwie zrobił sobie dziurę, kucał w wodzie i gdy tratwa nadpływała, z powrotem na nią wchodził, spływał z prądem rzeki i za wyspą przebierał się. W następnym roku powtarzał ten numer. Takie to u nas były cuda-wianki na kiju".