Читать книгу Puklerz Mohorta - Krzysztof Masłoń - Страница 8

Kufer na plecach

Оглавление

JERZY BESKI

Wieki mijają, a my nie mamy sposobu na tę cholerną nadaremność istnienia poza zapisywaniem jej we wszelkich możliwych wariantach" — to zdanie Eustachego Rylskiego wybrał na motto do swoich wspomnień Jerzy Beski, opolski malarz, grafik i scenograf. W wieku osiemdziesięciu lat — jak pisze — obce są mu pisarskie ambicje. A jednak chwycił za pióro; „być może wśród nie całkiem jasnych powodów, dla których spisałem wspomnienia — tłumaczy — jest i ten, żeby cząstka mojego świata zachowała się choćby w tej skromnej formie". Tak powstało Moje Podole 1930–1945 (Wydawnictwo Nowik sp.j., Opole 2010).

Na okładce niewielkiej, mniej niż sto stron liczącej książeczki widnieje drewniany kufer podróżny. Dziś nie spotyka się takich. Przywiózł go w 1921 roku z Ameryki ojciec Jerzego Beskiego — Michał, gdy po ślubie z krajanką, Teklą Kalińską, postanowił zlikwidować swoje interesy w Chicago i wrócić w rodzinne strony. Za przywiezione pieniądze kupił ziemię i dom w Trembowli, w którego części urządził warsztat krawiecki. Miał skończone kursy zawodowe w pobliskich Kopyczyńcach i samym Wiedniu, poza tym praktykę w Ameryce, gdzie był krojczym w dużym zakładzie. W Trembowli zatrudnił sześciu pracowników i zabrał się do szycia garniturów. Otworzył nawet sklep z gotowymi ubraniami, ale się nie dorobił. Rodzina żyła skromnie i oszczędnie.

Rok 1939 przyniósł zapowiedź katastrofy, która nastąpiła cztery lata później. Skutki zajęcia Trembowli przez Sowietów nie ograniczyły się do zmiany nazwy ulicy, przy której mieszkali: z Zosi Chrzanowskiej (polskiej Joanny d'Arc, która według legendy przeciwstawiła się potędze tureckiej) na Józefa Stalina. Cudem Michał Beski nie został wywieziony, eksmitowano ich jednak jako „burżujów", a majątek skonfiskowano. Cóż, krawiec nie mógł zapłacić nałożonej na niego kontrybucji w wysokości 10 tysięcy rubli. Wstyd powiedzieć, nie mógł zebrać i stu rubli. A zaświadczenie o „nałożonym podatku" znalazło się w kufrze przywiezionym przez ojca Jerzego Beskiego z Ameryki, a następnie przez jego synów, Jerzego i Stanisława, z Podola na Śląsk Opolski.

„Na tym kufrze są dwa zatrzaski chwytające wieko — opowiada Jerzy Beski. — Sprężyście zaskakując i odskakując, zatrzaski wydają ostry ni to świst, ni to zgrzyt. Nie wiem, dlaczego lubiłem ten dźwięk i często, do znudzenia, wprawiałem te dziwne instrumenty w ruch. Mogę to robić i teraz po upływie prawie osiemdziesięciu lat. Kaprys losu zrządził, że z całego majątku rodziny ostał się tylko ten kufer, ten jeden jedyny przedmiot".

Kazimierz Wierzyński, znakomity polski poeta, jeden z najlepszych tomów wierszy, z 1964 roku, zatytułował Kufer na plecach. Oto fragment tytułowego utworu:

Kufer, mój wielki majątek,

Którego tutaj mam bronić,

Normalny nieszczęścia początek

I obłąkany koniec.

Kufer starych zjełczałych dzieci,

Gotowych dalej dziecinnieć i głupieć

I śród niezdatnych na nic rupieci

Samotność dzika, gorycz nostalgii,

Najrozpaczliwszy rupieć.

Psie wycie za moją ziemią karpacką,

Spazm do którego wstyd mi się przyznać —

I przeprowadzka za przeprowadzką,

Z Ameryki do Europy,

Z Europy do Ameryki,

Kufer na plecach,

Schodzone stopy,

Ojczyzna.

Taki jest bagaż. Taki wojaż,

Taki mój rozkład jazdy:

Wszystkie strony świata otwarte

A wyjścia z żadnej.

Taki jest potrzask. Ani co wziąć stąd

Ani z czym dobiec na koniec:

Strych mój i powrót,

Zguba i miłość, Której zabić nie umiem

Ani obronić.

Jerzy Beski miał 15 lat, jego brat Stanisław 18, gdy w 1945 roku opuszczali rodzinne strony. Rodziców stracili dwa lata wcześniej, ojciec zmarł wkrótce po śmierci matki po nieudanej operacji zapalenia ucha. Chłopcy, zdani w gruncie rzeczy tylko na własne siły, przeżyli pogromy dokonywane przez ludzi w mundurach ukraińskich, rosyjskich i niemieckich. Ich dom zniszczyła niemiecka bomba w 1944 roku, to, co najgorsze, przeżyli w wiosce, z której pochodzili rodzice — Warwaryńcach. Byli świadkami zagłady Żydów, przymusowych wywózek, morderstw dokonywanych przez banderowców na Polakach. Niejednokrotnie sami stawali twarzą w twarz ze śmiercią. Udało im się, mieli szczęście... Nie sprawdziły się słowa piosenki, którą dobrze zapamiętali:

Kryształowa czasza, sribrnaja kresz,

Pyty czy nie pyty wsio jedno pomresz.

Repatriacja kosztowała ich butelkę wódki, za którą sowiecki komendant transportu wpisał ich na wolne miejsca w stosownym dokumencie...

Gdy w 1949 roku w zielonogórskiej wsi odnaleźli się z wujostwem z Warwaryńców, od razu zapytali, co stało się z ich ukochanym psem Doboszem. Ciotka próbowała naprędce sklecić jakąś w miarę wiarygodną historię, ale nie bardzo się jej to udało. A prawda była taka: kiedy kuzyni opuszczali rodzinne progi, w bramie minęli się z przesiedleńcami z Łemkowszczyzny, którzy weszli w posiadanie ich gospodarstwa. Najprawdopodobniej więc Dobosz służył odtąd następnym panom. „Tylko on jakoś żył dalej na swoim" — kończy swoje wspomnienia Jerzy Beski.

Puklerz Mohorta

Подняться наверх