Читать книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz - Страница 10
ROZDZIAŁ II
4
Оглавление* * *
Byłam przekonana, że Michałowi w tych Stanach nie było wcale różowo. American dream prysł już pierwszego dnia pracy, a po pierwszym miesiącu nie było po nim śladu. Nie chciał się przyznać do porażki. Został skreślony z listy studentów, nie miał za bardzo do czego wracać. Przynajmniej w tym roku akademickim. A potem ten wypadek… I znowu musiał zaczynać od zera.
– Przyjeżdżaj – mówiłam za każdym razem, gdy udało nam się porozmawiać. – Damy jakoś radę.
– Nie po to pojechałem, by wracać ze spuszczoną głową – słyszałam zawsze.
– Ja wiem, marzysz, by przyjechać czerwonym ferrari i pokazać, że jesteś kimś. Te czasy się już skończyły.
Rozmawialiśmy coraz rzadziej. Trochę przeszkadzała nam różnica czasu i nie mieliśmy wciąż kasy na telefony, ale tak naprawdę to było chyba tylko pretekstem do tego, by właśnie nie rozmawiać. Na początku próbowałam mu opowiadać o tym, co u mnie. O tym, że dostałam pracę.
– Za ile? – pytał.
– Na początek tysiąc osiemset na rękę – powiedziałam z dumą.
Tysiąc osiemset złotych od razu po studiach w tamtych czasach naprawdę nie było małą kwotą.
– Za tyle nie opłacałoby mi się wstać z łóżka – stwierdził Michał wyniośle.
Dlatego też przestaliśmy mówić o pracy. Nasze rozmowy ograniczyły się tylko do wyznawania sobie miłości i obietnic, że będziemy na siebie czekać. Czasem nieśmiało pytałam, kiedy wraca, a on się wtedy bardzo denerwował. Miałam wrażenie, że chce ze mnie zrobić zupełnie nieodpowiedzialną dziewczynkę, która tylko chce się przytulać do swojego „Misia”, a przecież on, „Misio”, był stworzony do dużo ważniejszych celów.
Oczywiście, mogłam do niego pojechać. Ale najpierw ten wypadek, następnie dostałam pracę, potem w pracy szło mi coraz lepiej. Michał już nie mówił, że dla takich pieniędzy nie warto wstawać z łóżka. Ale do przyjazdu mnie skutecznie zniechęcał.
Przeprowadziłam się do kawalerki, w której mieliśmy zacząć budować nasze wspólne życie. Uznałam, że w pewnym wieku po prostu trzeba zacząć być mniej zależnym od rodziców. Stanęłam na własnych nogach. Oczywiście powiedziałam Michałowi o przeprowadzce, ale chyba go to nie cieszyło. Przestałam mówić mu o moich sukcesach, bo on nie miał swoich i najwyraźniej nie chciał słuchać, że wiedzie mi się coraz lepiej. Coraz częściej wszystko, co polskie, było dla niego mało atrakcyjne. A ja żyłam wspomnieniami i jego wyidealizowanym obrazem. Cały świat pędził obok mnie, zaliczałam kolejne śluby znajomych, łapałam kolejne welony i bukiety na weselach, ale tak naprawdę byłam sama.
Każde z nas zbudowało swój oddzielny świat, w którym umiało funkcjonować zupełnie samotnie. Nawet nie potrafiliśmy sobie wzajemnie pokazać tych naszych światów. Może gdybyśmy się trochę postarali, dalibyśmy radę to zrobić, ale chyba nam obojgu przestało już na tym zależeć.
* * *
– Umówiłabyś się z kimś na kawę – mówiła mi wciąż Magda, moja przyjaciółka z lat szkolnych.
To było chyba w lipcu, zaraz po tym, gdy Michał miał wypadek samochodowy. Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni w centrum Gdańska i oglądałyśmy album z jej ślubu. Wtedy jeszcze była zakochana, z wzajemnością, do nieprzytomności, w Arturze. Właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży, co sprawiło, że miała ochotę swoim szczęściem dzielić się z całym światem.
– Niby z kim miałabym się na tę kawę umówić?
– Z kimkolwiek. – Z dezaprobatą pokręciła głową. – O, zobacz, na przykład tamten facet na ciebie patrzy!
Pomachała do mężczyzny stojącego przy barze. Ten uśmiechnął się do nas.
– Przestań! To mój wykładowca! – Skinęłam grzecznie głową.
– To co? Wykładowca też człowiek. – Magda wzruszyła ramionami. – Jakiś taki młody.
– Tak, był od razu po studiach. Jest chyba kilka lat od nas starszy. O, Boże, on do nas podchodzi! – Poczerwieniałam gwałtownie.
– Dzień dobry, pani Justyno. Co za miłe spotkanie! Cezary Gromadzki – przedstawił się Magdzie, a mnie podał rękę. – Jak miło panią zobaczyć. Minęło już dobrych kilka miesięcy od ukończenia studiów?
– Tak, szybko to zleciało. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– I jak sobie pani radzi? – zapytał. – Praca jest?
– Jest. Pracuję w biurze rachunkowym. W zasadzie już od pół roku. Bardzo sobie chwalę.
– Nie wątpiłem w to. Wiedziałem, że sobie pani poradzi. Pani też z branży? – zapytał Magdę.
– Broń cię Panie Boże. – Wzdrygnęła się Magda. – Jeżeli chodzi o cyferki, to ogarniam tylko te, które wskazują, ile mąż mi wpłaca na konto. – Zachichotała.
– U ciebie jest inaczej, jak widzę – powiedział Cezary.
Płynnie przeszedł na „ty”. Nie przeszkadzało mi to.
– Tak, u mnie nie ma męża, który by mi wpłacał cokolwiek na konto.
– A ten… ten… – Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć.
– Michał – podpowiedziałam.
– O, właśnie. Nie mam pamięci do imion.
– Michał wyjechał pół roku temu do Stanów – poinformowała skwapliwie Magda. – Kochani, zostawiam was, muszę lecieć – dodała po chwili, zostawiając dwadzieścia złotych na stole. – To za kawę.
– Proszę wziąć, ja stawiam – zaoponował Cezary.
Ja bym zaprotestowała, ale Magda nie miała z tym nigdy problemu.
– Dziękuję! – Obdarzyła Cezarego najpiękniejszym uśmiechem na świecie i tanecznym krokiem wyszła z kawiarni.
Zostaliśmy sami. Wypiliśmy jedną kawę, potem drugą. I jeszcze zjedliśmy po ciastku. Dawno nie rozmawiało mi się z nikim tak dobrze. Ktoś mnie słuchał, ktoś był zainteresowany tym, jak wygląda moje życie. Ktoś uśmiechał się, gdy mówiłam o swoich sukcesach i marszczył brwi, gdy zastanawiał się, dlaczego mój komputer nie działa tak, jak powinien.
* * *
– Ten komputer to ci mogę pomóc naprawić. Czasem wystarczy przeinstalować kilka rzeczy.
– Nie będę cię fatygowała. – Uśmiechnęłam się. – Masz z pewnością sporo innych spraw na głowie.
– To żaden kłopot. Naprawdę… – Spojrzał na mnie, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że zrobi wszystko, by do mnie przyjść. A w zasadzie do mojego komputera.
Nie pozwoliłam mu na to od razu. Ale kilka dni po naszym spotkaniu w kawiarni w końcu do mnie przyszedł. Wypiliśmy kawę, potem uruchomił laptop.
– Na początek trzeba zdefragmentować dysk – powiedział, gdy sprawdził kilka rzeczy.
– To znaczy? – zapytałam.
Komputer służył mi wyłącznie do pracy. Korzystałam z programów księgowych, poza tym używałam go tylko jako maszyny do pisania.
– To tak jak w życiu, wydaje ci się, że masz wszystkie części układanki, ale one są położone w zupełnie przypadkowych miejscach. Zbyt dużo czasu zajmuje ci analizowanie wszystkiego, co masz. Zajmujesz się drobiazgami, a nie masz miejsca na budowanie czegoś większego. Albo zajmuje ci to więcej czasu.
– Do czegoś zmierzasz? – wydukałam.
– Nie, tłumaczę ci po prostu, czym jest defragmentacja dysku – odpowiedział spokojnie.
Wpatrywałam się wtedy w monitor, obserwując, jak na początku przypadkowo rozmieszczone kwadraciki porządkują się i układają w kolorowe rzędy. Moje życie chyba też potrzebowało defragmentacji. Na razie jednak nie potrafiłam znaleźć właściwego polecenia, które by to moje życie skonsolidowało.
* * *
Widywaliśmy się potem dość często. Czasem u mnie, ale przeważnie w tej samej kawiarni, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy. Zawsze kawa, ciastko i długie rozmowy o wszystkim. Takie, których tak bardzo mi teraz brakowało.
– Pobrudziłaś się – powiedział któregoś dnia, gdy jedliśmy wyjątkowo wielkiego ptysia. Byłam cała w bitej śmietanie.
Cezary dotknął palcem mojego policzka, by zetrzeć ślad. Ten dotyk był bardzo intymny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dawno nie dopuszczałam do siebie mężczyzny tak blisko. Wzdrygnęłam się. Zapadła niezręczna cisza. Chyba jednak moje życie nie było do końca „zdefragmentowane”.
Podniosłam pustą już filiżankę do ust, by zająć czymś myśli i ręce, gdy napotkałam na sobie wzrok. Wzrok kobiety. Z sąsiedniego stolika patrzyła na mnie z wyrzutem mama Michała.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się niepewnie.
Nie robiłam nic złego, ale zdawałam sobie sprawę, jak to mogło wyglądać.
– Widzę, że się nieźle bawisz – powiedziała półgębkiem.
Nie widziałam jej od momentu pożegnania na lotnisku. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy, a teraz chyba już zupełnie przepadła szansa na jakąkolwiek przyjaźń.
– Tak, piję kawę ze znajomym.
– Widać, że to bliski znajomy – wycedziła.
Cezary spoglądał to na mnie, to na nią, nic nie rozumiejąc.
– Pani Zosiu, to jest Cezary Gromadzki. Wykładowca mój i Michała. Spotkaliśmy się tutaj przypadkiem… – zaczęłam się tłumaczyć.
– Nieważne!
Wstała bez słowa, ciągnąc za sobą równie zdezorientowaną, co Cezary, znajomą, zapłaciła rachunek i wyszła z kawiarni.
– Chyba już pójdę – wydukałam.
– Zrobiłem coś złego? – niepewnie zapytał Czarek.
– Nie, ale ja najwyraźniej tak. – Pokręciłam głową.
– Niby co? – zdziwił się.
– Wypiłam z tobą kawę?
– A nie możesz pić kawy, z kim chcesz? Czy to, że on wyjechał za granicę, ma spowodować, że będziesz żyła w totalnej towarzyskiej ascezie?
– Mam chłopaka…
– No i co z tego? Czy ci, którzy mają chłopaka, dziewczynę lub żonę, nie mogą pić kawy?
– Mogą. – Spuściłam wzrok.
– Wiem, o co ci chodzi. Ale zastanów się… Jego nie ma już tak długo w Polsce. Może czas wyjść z klatki? Albo chociaż ją otworzyć? I zacząć normalnie żyć?
* * *
Cezary był wyśmienitym towarzyszem do rozmów i do śmiechu. Oprócz odwiedzania „naszej” kawiarni raz byliśmy w kinie, potem w teatrze, często chodziliśmy też na spacery. Faktycznie miałam wrażenie, że otworzyłam klatkę, która tak naprawdę nie była nigdy zamknięta, ale do tej pory ja nawet nie zauważałam drzwi.
Michałowi nic o nim nie mówiłam. Nie chciałam go denerwować. Nie musiałam się z niczego tłumaczyć, bo też nie robiłam nic złego. A podobno tylko winni się tłumaczą.
Kiedyś zapytał sam:
– Kim jest ten facet, z którym moja matka widziała cię w kawiarni?
– Cezary Gromadzki. Pamiętasz go? Mieliśmy z nim ćwiczenia z rachunkowości zarządczej.
– Pamiętam – powiedział oschle.
– Michał, chyba nie jesteś zazdrosny?
– Nie – uciął krótko. – Niektórzy muszą pracować, by inni mogli się bawić.
– Michał! Przecież chyba mogę wypić kawę ze znajomym.
– Oczywiście, kawę możesz. Ale moja mama powiedziała, że to nie była tylko kawa – warknął i się rozłączył.
Próbowałam się z nim połączyć, ale nie odbierał.
To chyba było najgorsze uczucie… Wiedziałam, że nie robię nic złego, ale czułam się winna. Cholernie winna. Wtedy chyba pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że jeżeli ktoś już mnie o coś obwinia, powinnam dać mu ku temu powód.
Tamtego dnia Cezary dzwonił do mnie kilka razy. Nie odebrałam. Potem skłamałam, że telefon mi się rozładował czy coś podobnego. Potrzebowałam czasu, by nad wszystkim się spokojnie zastanowić.
* * *
Jak Michał mógł mnie podejrzewać o cokolwiek? Przecież czekałam na niego, czekałam na każdą wiadomość, każdy mail. To ja częściej pisałam wiadomości niż on. Zawsze wcześniej przychodziłam do pracy i przy porannej kawie kreśliłam kilka słów. Michał miał trudniej. Nie wziął ze sobą komputera, czasem chodził do kawiarenki internetowej, by odebrać pocztę i wysłać coś do mnie. Komputer kupił dopiero potem, ale to nie spowodowało, że nagle zaczął zasypywać mnie listami. Nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że pracuje. Zamykałam oczy, zaciskałam pięści i po prostu chciałam to przetrwać. Przecież kiedyś wróci… Nawet już widziałam to, jak będę ubrana na lotnisku, gdy będę go witać.
A Cezary? Cezary był kolegą, z którym mogłam iść na kawę, ciastko z kremem, obejrzeć film i porozmawiać o defragmentacji. Defragmentacji komputera, nie życia.
* * *
Lubiłam to uczucie, gdy się z nim spotykałam. Czułam się doceniana, zauważona. Pozwalałam na to, by pocałował mnie w policzek na przywitanie, kilka razy dostałam kwiaty. Znowu czułam się kobietą. Widywaliśmy się kilka razy w tygodniu. Nawet kilka razy u mnie nocował. W salonie, oczywiście, nie ze mną. Bo po co miał wracać nocą do domu, gdy późno kończyliśmy rozmawiać czy oglądać film? Potem trudno było odpowiedzieć na pytanie: „Jak ci minął dzień?”, które zresztą Michał zadawał coraz rzadziej.
– Dobrze, bardzo dobrze – odpowiadałam zdawkowo. – A co u ciebie?
Michał opowiadał o amerykańskich znajomych, którzy mnie coraz mniej interesowali, i o problemach, których kompletnie nie rozumiałam. To był zupełnie inny świat. Żył w całkiem innej bajce. I coraz częściej ogarniał mnie strach, czy ta bajka będzie miała wspólne, szczęśliwe zakończenie. A ja szczęśliwe zakończenia bardzo lubiłam. Te w książkach i w filmach, ale przede wszystkim te życiowe, o które było nieco trudniej.
* * *
Kiedyś, tuż po Wszystkich Świętych, wieczorem zadzwonił Czarek.
– Jestem blisko, może wino? – zapytał. – Miałem trudny tydzień i chyba muszę odreagować.
Ja też miałam trudny dzień. Leżałam akurat w wannie i nie miałam ochoty na gości. Chociaż właściwie Czarek nie był już gościem. Miał u mnie swój ulubiony kubek, a nawet swoje miejsce na kanapie. Niedawno zmarła mama Czarka i wierzyłam, że potrzebuje odreagować ten jesienny czas.
– Przyjeżdżaj – powiedziałam. – Za ile będziesz? Bo siedzę w wannie i chciałabym jeszcze trochę się popluskać.
– Siedem minut. Może być?
– Może – zgodziłam się, choć nieco niechętnie.
– Dobra, siedemnaście. Skoczę jeszcze po lody.
– Siedemnaście wystarczy w zupełności. – Roześmiałam się.
Rozbrajał mnie. To właśnie tak powinnam rozmawiać z Michałem. To Michał powinien do mnie przychodzić z winem i bez pukania wparowywać do łazienki, by taplać się ze mną w pianie. Czarkowi, oczywiście, nie mogłam na to pozwolić. Bo miałam chłopaka. Chłopaka, którego nie widziałam już rok, chłopaka, który był tysiące kilometrów stąd. Już zapomniałam, jak pachnie i jak to jest, gdy się czuje pod palcami jego ciało. Czasem wyobrażałam sobie, że jest tuż obok. Dotykając się, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że to jego dłonie…
Dzwonek do domofonu! Szybko wyszłam z wanny, owinęłam się ręcznikiem i otworzyłam drzwi. Miałam kilka minut, zanim wbiegnie na trzecie piętro. Szybko nałożyłam na siebie bluzę od dresu i spodnie.
– Sorry, jestem wcześniej. – Uśmiechnął się, wręczając mi wino. – Ależ pachniesz!
Chciał pocałować mnie w policzek, ale odchyliłam się i jego usta wylądowały w zgięciu mojej szyi. Ten pocałunek zdecydowanie nie był tylko przyjacielski. Chrząknęłam, a zmieszany Cezary odwrócił wzrok.
– Naleję wina – zaproponował.
Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że coś się zmieniło. Nagle w tym dresie, bez bielizny pod spodem, poczułam się tak bardzo… nieubrana.
Czarek usiadł na sofie i upił łyk wina. Ja też sięgnęłam po kieliszek.
– Pójdę zrobić coś do jedzenia – powiedziałam.
Weszłam do kuchni, wyjęłam z lodówki pomidory i mozzarellę. Stałam przy blacie kuchennym, tyłem do drzwi, i nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł Cezary. Zorientowałam się dopiero, gdy stanął tuż za mną. Bardzo blisko. Objął mnie, jego ręce znalazły się na moim brzuchu, pod bluzką. Nie odwróciłam się. Nie odepchnęłam go. Staliśmy tak przez chwilę. Moja ręka tylko zacisnęła się mocniej na trzonku noża. Czarek zaczął całować moje włosy, jego ręce sunęły coraz wyżej, w stronę moich piersi.
– Czarek, przestań! – Odwróciłam się do niego i go lekko odepchnęłam.
– Justyna, ja za długo już czekam. – Pokręcił głową. – Dlaczego mam przestać? Przecież…
– Bo jest Michał – wydukałam, szybko oddychając.
– Gdzie jest? Gdzie on jest, do cholery? Nie widzę go tutaj! – krzyknął. – W twojej łazience nie ma jego szczoteczki do zębów, nie ma jego wody po goleniu… nie ma go tutaj.
– Wiesz dobrze, jaka jest sytuacja…
– Sytuacja? Nie widzisz faceta prawie rok, a wciąż na niego czekasz? Ile będziesz jeszcze czekać? – pytał podniesionym głosem. – Dziesięć lat? Dwadzieścia? Czy ty jesteś jakąś męczennicą?
– Czarek, myślałam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi…
– Tylko przyjaciółmi? Z tobą? Nie da się! Za późno, Justyna, za późno!
– Czarek, przepraszam… – Skryłam twarz w dłoniach.
– Nic nie mów! Nic już nie mów… – powtórzył. – Wychodzę. Nie wiem, przemyśl to wszystko, ja też to wszystko przemyślę, bo to, co robisz, jest kompletnie bez sensu.
– Czarek, nie wychodź… – prosiłam. – Piłeś przecież.
– Tylko łyka – warknął i zniknął za drzwiami.
Usiadłam przy stole nakrytym dla dwóch osób i przy dwóch pełnych kieliszkach wina. Najpierw duszkiem wypiłam jeden, przeznaczony dla mnie, a potem ten, którego Cezary nie zdążył wypić. Nie pomogło. Sięgnęłam po wino i prosto z butelki wlałam w siebie całkiem sporo.
Przed oczami przewijały mi się wspomnienia związane z Michałem. Nasze randki, studenckie czasy, jego śmiech i bardzo, bardzo niebieskie oczy, które zawsze na mnie patrzyły z taką fajną czułością. A Cezary? Był taki… swojski. Codzienny. A przede wszystkim był blisko. Już prawie nie pamiętałam, jak pachnie Michał, na pewno gdybym poczuła ten zapach, wiedziałabym, że to on, ale zaczęłam się zastanawiać, czy ja nie żyję tylko wspomnieniami.
Pewnie Magda by mi powiedziała, że jestem młoda, że nie powinnam czekać na kogoś, kto nigdy pewnie już do mnie nie wróci. Ja w dalszym ciągu wierzyłam, że jeszcze będziemy razem. Przecież ja, do cholery, nigdy nie dałam do zrozumienia Cezaremu, że między nami może być coś więcej! W moim mieszkaniu wszędzie stały ramki ze zdjęciami z wakacji, na których Michał mnie czule obejmował. Pocztówki ze Stanów, zasuszone kwiaty. Tak, te wszystkie suszone róże przytargałam z mojego panieńskiego pokoju do kawalerki, w której teraz mieszkałam. Nawet ten wielki bukiet, który dostałam od niego na pożegnanie. Był już zakurzony, osypywał się i miałam go sprzątnąć, ale po prostu nie mogłam. To byłoby tak, jakbym się z nim miała pożegnać na zawsze. Nie z bukietem, z Michałem.
On nawet jeszcze nie był w tym mieszkaniu. Tak bardzo chciałam mu je pokazać. Na razie ograniczyłam się tylko do wysyłania mu zdjęć. Wiadomo jednak, że zdjęcia nie oddają wszystkiego.
Kolejny łyk wina.
Do cholery, dlaczego nie mogło zostać tak, jak było?! Najchętniej chciałabym mieć ich obu. By obaj wiedzieli o swoim istnieniu i kompletnie nie mieli nic przeciwko swojej wzajemnej obecności w moim życiu.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia. Nie mogłam się doliczyć, która godzina była u Michała. Nigdy do niego nie dzwoniłam. To on to zawsze robił. Tym razem wybrałam jego amerykański numer. Nie odbierał, więc napisałam mu wiadomość:
Kocham Cię. Tęsknię. Nie chcę żadnego domu, nie chcę pieniędzy, wracaj do mnie. Teraz. Szybko. Naprawdę Cię potrzebuję.
Zasnęłam na sofie przed telewizorem. Gdy się obudziłam, czekał na mnie mail.
* * *
From: Michał Wilk
To: Justyś B.
Subject: nie da się
Date: December 1, 2000
Kochanie, to nie takie proste. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę…
Pewnie śpisz, ale gdy się obudzisz, zajrzyj na nasz czat. Będę jeszcze tutaj przez chwilę.
Wolf
* * *
Obudziłam się zaraz, gdy usłyszałam powiadomienie. Od niedawna mieliśmy sieć osiedlową i miałam stałe łącze internetowe. Od razu zalogowałam się na czat, na którym zwykle pisywaliśmy. Teraz pewnie zdzwonilibyśmy się na Skypie, wtedy nie było to takie proste. Kilka portali miało swoje czaty, gdzie można było porozmawiać nie tylko w „pokojach” tematycznych, ale również prywatnie.
Zalogowałam się.
Justyna: Ile to jest „trochę”?
Siedział akurat przed komputerem, bo od razu odpisał.
Michał: Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Justyna: Zapomniałam, jak pachniesz, nie pamiętam twojego dotyku, zapomniałam już, co to seks.
Michał: Justyna…
Justyna: Michał, właściwie dlaczego ty nie chcesz wrócić? Co cię tam trzyma?
Michał: Zobowiązania. Wiesz przecież.
Justyna: Tutaj też masz zobowiązania. Masz mnie.
Michał: Justyna, rozmawialiśmy o tym wielokrotnie.
Justyna: Michał, to nie jest normalne, ja tutaj, ty tam.
Michał: Zawsze możesz przyjechać.
Justyna: I co ja tam będę robić? Pracować na zmywaku, gnieżdżąc się w mieszkaniu z innymi Polakami, którzy szukają szczęścia? Ja mam tutaj dobrą pracę, mieszkanie, tylko brakuje mi miłości.
Michał: Może ci się znudziło czekanie?
Justyna: Tak, znudziło mi się! Masz rację! Bardzo mi się znudziło.
Michał: Rozumiem. Śpij spokojnie.
Uciął tę rozmowę i tej nocy już się do mnie nie odezwał. Ja dopiłam resztkę wina, po czym poszłam do łazienki i wszystko zwymiotowałam.
* * *
Tamten wieczór nie należał do najbardziej udanych. Zasnęłam i obudziłam się bardzo późno. Z nadzieją zerknęłam na telefon. Żadnych nieodebranych połączeń. Czarek nie dzwonił. Skrzynka mailowa również była pusta.
Poszłam do kuchni. Na stole leżały nie do końca pokrojone pomidory i zeschnięta mozzarella. Skrzywiłam się. Nalałam sobie wody z kranu do butelki po coca-coli, pomoczyłam ręcznik, który przyłożyłam do czoła i wróciłam do łóżka. Nad nim wisiało nasze zdjęcie. Z wakacji na Mazurach, gdy pływaliśmy jachtem, wtedy… wtedy kochaliśmy się po raz pierwszy. Nie wyszło, ale czułość Michała wynagrodziła nam wszystko.
Życie naprawdę przypominało huśtawkę. Raz fruwasz wysoko, wysoko, by zaraz potem z hukiem spaść na ziemię i mocno się potłuc.
* * *
Z Czarkiem spotkałam się potem jeszcze tylko raz. Minęłam go w galerii handlowej. Stał z jakąś kobietą. Rozmawiali, a on z uśmiechem poprawiał jej niesfornie spadający kosmyk włosów. Chyba nie zwrócił na mnie uwagi. Nawet nie chciałam, by mnie zauważył. Bo co mielibyśmy sobie powiedzieć? Wiadomo co: on powiedziałby, że właśnie układa sobie życie, a ja? Ja pewnie uśmiechnęłabym się i stwierdziła, że u mnie bez zmian. Że czekam. Wciąż czekam.
Ileż, do cholery, można czekać? Całe życie?