Читать книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz - Страница 8

ROZDZIAŁ II
2

Оглавление

* * *

Któregoś dnia, tuż pod koniec studiów, przyszedł do mnie rano. Był niezwykle zadowolony. Zastał mnie w piżamie, ku wielkiej rozpaczy mojej mamy, która po pierwsze, nie uznawała wizyt przed południem, a po drugie, nie tolerowała przyjmowania gości w strojach odbiegających od ogólnie przyjętych norm. Przykrótka piżama flanelowa z oderwanym górnym guzikiem była jak najbardziej odbiegająca od jej ściśle określonych zasad.

– Nie mogłem się doczekać, by ci o tym powiedzieć. – Usiadł na moim łóżku.

Mama celowo zostawiła drzwi otwarte, bo przecież mój widok w samej piżamie na pewno mógł rozochocić Michała do tego stopnia, że nie zważając na obecność rodziców, rzuciłby się na mnie niczym wygłodniały wilk.

– O czym? – wysapałam, wciąż jeszcze nieprzytomna.

– Wyjeżdżamy!

– Ale dokąd? Kiedy? – Nie wiedziałam, o czym on w ogóle mówi. Nie pamiętałam, byśmy planowali jakikolwiek wyjazd. – Jakieś zimowe wakacje? Ferie?

– Do Stanów! – wykrzyknął.

– Do Stanów? O czym ty mówisz? A sesja?

Czekały nas ostatnie egzaminy i obrona pracy dyplomowej. Michał wciąż nie mógł wybrać tematu, dwa razy już zmieniał promotora, a ja w zasadzie już wszystko miałam przemyślane i byłam na dobrej drodze do zakończenia studiów w terminie.

– Olać sesję! – Michałowi z podekscytowania świeciły się oczy. – Taka okazja może się nie powtórzyć!

– Czekaj, powoli…. Albo ja się jeszcze nie obudziłam, albo ty coś plączesz. – Wstałam z łóżka. – Poczekaj, przyniosę kawę.

Poszłam do łazienki, umyłam zęby i opłukałam twarz zimną wodą. Jakie Stany? O co chodzi? Miałam wrażenie, że tak dobrze znany mi facet zwariował, a stabilny grunt, który zawsze był pod moimi stopami, nagle zaczął się osuwać, a ja bardzo szybko traciłam nad tym wszystkim kontrolę.

Nadal nic nie rozumiejąc, poczłapałam do kuchni, gdzie natknęłam się na karcący wzrok mamy.

– Ubrałabyś się. – Skrzywiła się z niesmakiem.

– Mamo, przecież nie chodzę na golasa – burknęłam.

– Tego by jeszcze brakowało! – Mama wyjęła dwa kubki z szafki. – Zrobię wam kawę i przyniosę. Śniadanie wam też zrobić?

Uśmiechnęłam się i pocałowałam mamę w policzek.

– Z serem i pomidorem? – zapytała. – Jak zawsze?

Entuzjastycznie pokiwałam głową.

– Zaraz przyniosę.

Nieważne, ile miałam lat, zawsze było tak samo. Byłam wtedy ciekawa, czy gdy przekroczę pięćdziesiątkę, mama dalej będzie mi robić kanapki z serem i z pomidorem. A może będzie robić je moim dzieciom?

Kiedy wróciłam do pokoju, Michał siedział na tapczanie. Pościel schował już do środka. Zawsze był bardziej uporządkowany niż ja, denerwował go bałagan i chaos. Dlatego też byłam zaskoczona jego niespodziewaną wiadomością. Nie znałam go od tej strony. Nigdy nie podejmował decyzji spontanicznie.

– Siadaj! Wszystko ci opowiem. – Przesunął się i zrobił mi miejsce obok siebie.

Usiadłam i spojrzałam pytająco.

– Pamiętasz mojego kuzyna Marka? – zaczął.

– Raz chyba go widziałam – potwierdziłam. – Ten z Koszalina?

– Tak. I on kilka lat temu pojechał do Stanów.

– Już wiem, spotkałam go, gdy kiedyś odwiedził twoich rodziców.

– No właśnie, to on. Wygrał zieloną kartę i teraz pracuje tam legalnie, w małym warsztacie samochodowym. Jego teść ma firmę budowlaną i potrzebuje rąk do pracy. Jak najszybciej – mówił zafascynowany.

– No i? – zapytałam, chociaż wiedziałam już, do czego Michał zmierza.

– I dzwonił do mnie tydzień temu. Zaproponował mi, bym pojechał. Opłaca mi przelot, to teraz tylko jeszcze musimy skombinować kasę na samolot dla ciebie. Ale damy radę.

– Czekaj, tydzień temu? Dla mnie? – zdziwiłam się. – Ale, Michał, poczekaj… Od początku… Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?

– Chciałem ci zrobić niespodziankę.

– No i zrobiłeś – mruknęłam. – Kiedy to miałoby być?

– Na początku lutego – oświadczył spokojnie Michał.

– To już za miesiąc! A studia?

– Nie wiem, może dziekankę się weźmie. Nie myślałem jeszcze o szczegółach – powiedział beztrosko. – To się potem ogarnie.

– Michał, do kiedy masz podjąć decyzję?

– Ja już ją podjąłem! – zawołał z euforią. – Taka okazja może się nie powtórzyć! Ty się wahasz?

– Michał, czekaj, ja… nie chcę nigdzie jechać. – Pokręciłam głową. – Przynajmniej nie teraz. Może najpierw skończmy studia, przecież zostało nam już tak niewiele, a potem się nad tym wszystkim zastanówmy – zaproponowałam.

– Justyś, tu nie ma się nad czym zastanawiać. Za co chcesz żyć w tym kraju? Przecież tutaj nie ma szans na nic fajnego.

– Za co żyć? Za pieniądze. Konkretnie złotówki – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Nasi rodzice jakoś dają radę. Podobnie jak tysiące innych osób.

– Ale może warto pomyśleć o lepszym starcie dla nas?

– Lepszym starcie? I kiedy wrócimy? I z czym wrócimy? – pytałam zdenerwowana.

– Z pieniędzmi na mieszkanie.

– Będę miała mieszkanie. Wiesz przecież, że babcia kupiła je dla mnie. Teraz jest wynajmowane, ale potem będzie moje. Obiecała mi to.

– Justyś, to zaledwie jeden pokój. – Skrzywił się. – Jak ty chcesz żyć w kawalerce?

– Moi rodzice zaczynali też w jednym pokoju.

– I skończyli na trzech – westchnął Michał.

– No i co? Mało? Są nieszczęśliwi?

– Może byliby szczęśliwsi, gdyby mieli dom. Kto to wie…

Zaczynała mnie denerwować ta rozmowa. Nie dość, że te wszystkie rewelacje o wyjeździe spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, to teraz jeszcze okazało się, że jestem dzieckiem nieszczęśliwych rodziców, a ten stan wynika z naszych beznadziejnych, według Michała, warunków lokalowych. Totalny idiotyzm!

– Michał, poczekaj… – Złapałam go za rękę. – Skończmy studia, przecież to nastąpi już za chwilę. Potem wyjedźmy na rok czy nawet więcej. Przecież jesteśmy już na ostatniej prostej!

– Chyba ty jesteś… – Michał wzruszył ramionami. – Ja z magisterką jestem jeszcze w lesie. Biernacki mnie nie puści.

– Może trzeba było się zabrać do roboty – mruknęłam. – A nie wszystko zwalać na Biernackiego. Ja nie chcę wyjeżdżać, Michał.

– Mam jechać sam?

– Nie chcę, żebyś jechał – wydukałam. – To wszystko zmieni. Uważam, że to bardzo zły pomysł.

– Po prostu rozsądnie patrzę na życie. Dbam o to, by wejść w dorosłość tak, jak chcę, a nie do czego jestem zmuszony. Nie chcę potem żebrać u rodziny.

– Michał…

– Nie rozumiesz! – Wstał i zaczął zbierać się do wyjścia. – Studia zawsze można dokończyć, a taka okazja może się już nie powtórzyć. Nie kumam, że tego nie rozumiesz! – warknął zdenerwowany.

Ja z kolei zupełnie nie rozumiałam jego podejścia. Zawsze uważałam, że trzeba skończyć jedną rzecz, by zacząć drugą. O dziwo, potem życie w najmniej przewidywalnych okolicznościach to zweryfikowało, ale wtedy byłam pewna jednego – że trzeba zamknąć jedne drzwi, by otwierać kolejne. Michał chciał iść jak burza, biec przez życie, nie zważając na zamknięte bramy i wysokie płoty. Nie dbał o to, że niektóre drzwi za nim same zatrzaskują się z hukiem i nie ma już powrotów do przeszłości.

* * *

Wtedy Michał wyszedł, a ja zostałam sama, ze zburzonymi planami na przyszłość. A raczej z mocno niepewną i zawirowaną taflą mojej przyszłości. Lubiłam, gdy w życiu wszystko było poukładane. Nie tolerowałam nagłej zmiany planów. Wydawało mi się do tej pory, że w tym byliśmy z Michałem do siebie podobni. Lubiłam niespodzianki, ale ta była na zbyt wysokim poziomie abstrakcji.

– Pokłóciliście się? – Do pokoju weszła mama.

– Nie wiem… Nawet nie jestem pewna, czy można to tak nazwać – jęknęłam. – Po prostu różnica zdań. Ale na tyle ważna, że nie wiem w ogóle, co o tym myśleć. Michał chce jechać do Stanów.

– Na wakacje?

Pokręciłam głową.

– Nie, do pracy. Budować nam dobry start czy jakoś tak. Mamo, on chce przerwać studia, by harować na budowie i zarabiać dolary.

– Ale przecież nie będziecie mieli złego startu. Skończycie całkiem porządne studia, pracę w rachunkowości zawsze znajdziecie. Jakbyście mieli być razem, to przecież i mieszkanie jest, to od babci, a ona na pewno się zgodzi, byście wcześniej tam zamieszkali, lokatorzy mają przecież trzy miesiące wypowiedzenia…

– Mamo, Michałowi jest wszystkiego za mało. Za mało pieniędzy, zbyt małe mieszkanie… – Westchnęłam.

– Justynko, z jednej strony to dobrze, że on wciąż chce wyżej, mocniej, bardziej… – Zamyśliła się na chwilę. – Tylko trzeba się zastanowić, czy akurat tędy droga. Może warto najpierw skończyć studia, zamknąć pewien etap w życiu, a nie tak zostawić wszystko rozbabrane.

– To samo mu mówiłam.

– A on?

– On stwierdził, że trzeba szybko podejmować decyzje, łapać okazję, gdy się nadarzy, bo może się nie powtórzyć.

Mama westchnęła.

– Mamo, ja tak nie umiem… Nie jestem typem giełdowego gracza, nie umiem szybko zmieniać planów. Przyzwyczajam się do tego, co mam i do tego, co chcę osiągnąć. Ja już widziałam nas w tej kawalerce. Artur się oświadczył Magdzie i jakoś myślałam, że i u nas będzie wszystko takie uporządkowane. Ślub, małe mieszkanie, które wspólnie będziemy remontować, kiedyś dziecko…

Spoglądała na mnie spod przymrużonych powiek, jakby z powątpiewaniem.

– Co? Za dużo romansów się naoglądałam? – zapytałam.

– Może za mało rozmawiałaś z Michałem o przyszłości – zasugerowała mama.

– Nie rozmawiałam wcale – przyznałam.

– I chyba to był błąd… Co teraz?

– Nie wiem sama. – Wzruszyłam ramionami. – Mam nadzieję, że nie wyjedzie. Ale ma już bilet, więc marne szanse, że zostanie w Polsce. Chce nawet kupić bilet dla mnie…

Spojrzała na mnie z przestrachem.

– Mamo, spokojnie. Zawsze chciałam wyjechać do Stanów na wakacje, wiesz przecież, ale nie tak nagle, nie zawalając wszystko, nad czym tutaj pracowałam przez tyle lat. Chcę zakończyć jeden etap. Może po obronie pojadę tam na chwilę, ale na pewno nie chcę rzucać wszystkiego po to, by zmywać naczynia w knajpach. Mamo, według niego Stany to spełnienie marzeń!

– A według ciebie nie… – Mama wzruszyła ramionami. – I tę swoją odmienność musicie uszanować, a na dodatek jakoś postarać się z nią żyć.

– Pamiętasz? – Uśmiechnęłam się smutno. – Kiedyś też myślałam, że tam jest raj na ziemi.

Mama chyba nie pamiętała, bo wyglądała na zdezorientowaną.

– Pamiętasz, jak marzyłam o lalce Barbie? Gdy byłam mała, przyjechali do nas przyjaciele babci z czasów wojny. Pamiętasz? Ci, co wyemigrowali do Stanów.

– Tak? – Mama nadal nie wiedziała, do czego zmierzam.

– Podarowali mi lalkę, dokładnie taką, o jakiej marzyłam. Poza tym mnóstwo słodyczy, i to takich, jakich u nas nie było. Ale, mamo, ta lalka była dla mnie wtedy spełnieniem marzeń. Stany Zjednoczone jawiły mi się niczym idylla. Może teraz właśnie tak jest z Michałem? Byleby żadnej lalki Barbie tam sobie nie znalazł…

* * *

Potem rozmawialiśmy z Michałem jeszcze kilka razy o naszej przyszłości. O tym, co nazwałam „kiedyś tam”. „Kiedyś tam” mieliśmy sprawić sobie duże mieszkanie, na które Michał zarobi w Stanach. „Kiedyś tam” będziemy mieli dzieci, najlepiej dwoje. „Kiedyś tam” Michał skończy studia, które właściwie już przerwał, bo przecież i tak miał za chwilę wyjechać, to po co ciągnąć coś, co za chwilę miało być już mało ważne? A może i skończy te studia w Stanach, na jakimś prestiżowym uniwersytecie, takim jak Yale albo Stanford? Bo przecież ten Uniwersytet Gdański to nic wspaniałego. Co innego Stany!

Teraz najważniejszy był wyjazd. Jego wyjazd. Bo już ustaliliśmy, że ja nie pojadę. Przynajmniej teraz. Bo „kiedyś tam” może go odwiedzę. Z pewnością go odwiedzę! „Kiedyś tam”.

– Justyś, czasami życie daje ci prezent w momencie, kiedy wcale tego prezentu nie oczekujesz – mówił. – I tak jest teraz.

– Tak, ale to, co dla kogoś jest wymarzonym prezentem, dla innego może być puszką Pandory – westchnęłam.

* * *

Dla Michała wyjazd był oknem na świat. Nadzieją na lepszą przyszłość. Dla mnie był samotnością, przekreśleniem życiowych planów i utratą wiary w spełnienie marzeń. Samotne wieczory, samotne wyjścia do kina. Przytulać się będę mogła już chyba tylko do poduszki. Bo do kogo?

– Na jak długo chcesz jechać? – zapytałam. – Postanowiłeś już?

– Na pół roku? Myślę, że uda mi się zarobić tyle, bym mógł już z czymś konkretnym wrócić.

– Nie wytrzymam tyle czasu bez ciebie… – jęknęłam.

– To jedź ze mną, przecież możesz. – Pogłaskał mnie po policzku. – Proszę, zgódź się. Razem będzie nam lepiej…

– Michał, to zdezorganizuje mój cały świat – powiedziałam ze łzami w oczach.

– Cały świat? A ja? Czy ja nie jestem częścią twojego świata?

– Jesteś bardzo ważną częścią mojego życia, ale nie możesz ode mnie wymagać, bym rzuciła wszystko, co dla mnie ważne i na co pracowałam ciężko kilka lat.

– Rozumiem, że to wszystko jest ważniejsze ode mnie? – zapytał zaczepnie.

– Ważniejsze od twoich pochopnych decyzji, które wydają ci się megadojrzałe. A tak naprawdę… – Nie dokończyłam, bo bałam się, że powiem kilka słów za dużo.

– Co tak naprawdę? – Spojrzał na mnie uważnie.

– Chcesz wiedzieć, co myślę tak naprawdę? – zapytałam, patrząc mu w oczy.

– Mów.

Nie wytrzymałam. Wybuchłam.

– Tak naprawdę to sobie myślę, że twój wyjazd to wybryk gówniarza, któremu odechciało się uczyć. Gówniarza, który ma ochotę poszaleć i zaznać nieco wolności. Gówniarza, który myśli, że wyjazd do roboty za granicę jest spełnieniem jego marzeń! – wykrzyczałam. – Taki filmowy American dream.

– Czyli przez te trzy lata uważałaś, że jestem nieodpowiedzialnym gówniarzem? – warknął, zaciskając pięści.

– Nie, Michał. Cały czas myślałam, że jesteś rozsądnym facetem. – Próbowałam się uspokoić.

– No i jestem – powiedział stanowczo. – Myślę o naszej przyszłości.

– Nie myślisz. – Pokręciłam głową. – Zostawiasz mnie samą na pół roku. Czy ty wiesz, ile może zdarzyć się przez pół roku?! Wydaje ci się, że trawa za płotem jest bardziej zielona, a to nieprawda. Jest taka sama, o ile nie gorsza!

– Justyś, ty chyba nie wiesz, co mówisz! – Michał patrzył na mnie jak na obcą osobę. – Pół roku w Stanach… Ty wiesz, jak ja podszkolę język?

– Tak, będziesz wiedział, jak jest po angielsku „wiadro z farbą” i „młotek”. No, może jeszcze ewentualnie „cegła”.

– Jesteś złośliwa – stwierdził. – I chyba mi zazdrościsz.

– Ja? Zazdroszczę? Michał! Czego mam ci niby zazdrościć?

* * *

Pewnie mogliśmy spożytkować ten czas do jego wyjazdu zupełnie inaczej. Teraz to wiem. Jednak wtedy głównie kłóciliśmy się i udowadnialiśmy sobie nawzajem swoje racje. Po co? Nie wiem. Później życie mnie nauczyło, że takie siłowanie się i przekomarzanie jest kompletnie bezsensowne. Fajnie, że ludzie są różni, i jeżeli kogoś kochamy, powinniśmy szanować tę odmienność. Może wtedy właśnie powinniśmy ją dostrzec, zaakceptować i postanowić, że każde z nas jednak powinno iść swoją drogą?

Trudno utrzymać związek na odległość. Niektórym się udaje, innym zupełnie nie. Wtedy byłam pewna, że nam się uda. Chciałam zamknąć oczy i je otworzyć za pół roku, by było tak, jak teraz… Byśmy dalej siedzieli beztrosko na kanapie, by dalej moja mama wchodziła do pokoju bez pukania i krzywiła się na widok tego, że siedzimy zbyt blisko. Tak bardzo chciałam, by było normalnie.

Obiecałam sobie, że poczekam. Pół roku to nie całe życie. To TYLKO pół roku.

– W sierpniu już będziemy razem – powiedział. – Może wtedy wspólnie zamieszkamy?

– Zobaczymy… Będę czekała – obiecałam.

* * *

Tydzień przed wylotem Michał jeszcze raz próbował przekonać mnie do wyjazdu. Zaprosił mnie do siebie na wieczór. Tamtego dnia był sam, jego rodzice gdzieś wyszli. Za progiem jego mieszkania zobaczyłam porozstawiane wszędzie na podłodze niewielkie świeczki. Prowadziły mnie od drzwi w przedpokoju do salonu, gdzie czekała przygotowana przez Michała kolacja. W wazonie na stole stał bukiet róż.

– Justyś, proszę, zastanów się jeszcze nad wyjazdem – wyszeptał drżącym głosem. – Jak my sobie bez siebie poradzimy? Przecież nie damy rady. Błagam, przemyśl to.

W oczach miał łzy.

– Michaś, ty nie musisz jechać…

– Justyś, ja nic nie mam… Nie mam nic, co mógłbym ci zaoferować.

– Nie musisz mi nic dawać, wystarczy, że jesteś blisko mnie.

– W Afryce musiałbym pewnie cię kupić od twojego ojca za dziesięć wielbłądów. – Uśmiechnął się.

– Ale jesteśmy w Europie, a mój ojciec nie miałby nawet gdzie trzymać tych wielbłądów. – Próbowałam poprawić mu humor.

– Wytrwamy, prawda? Przyjadę, a potem już zawsze będziemy razem.

– Teraz możemy być razem. – Złapałam go za rękę.

Michał pokręcił głową.

– Nawet mnie nie stać na pierścionek dla ciebie. – Spojrzał mi w oczy. – Nie można tak zaczynać. Kiedy Artur oświadczył się Magdzie, też poszedłem do jubilera… Justyś, ja chcę, byś miała brylanty! Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

– Naprawdę byłeś u jubilera? – zdziwiłam się. – Przecież sam mówiłeś, że oni to robią za szybko.

– A co miałem powiedzieć? Że mnie nie stać na pierścionek?

– Michał, ja nigdy nie przywiązywałam wagi do takich rzeczy.

– Wiem, ale dla mnie jesteś księżniczką. A księżniczki powinny być obsypywane brylantami. – Uśmiechnął się i po chwili dodał: – Wiesz, jadę się tam sprawdzić… Sprawdzić jako mężczyzna. Nigdy nie mieszkałem sam. Nie chcę spod skrzydeł mamusi wejść pod twoje skrzydła. Nie byłabyś wtedy ze mną szczęśliwa.

– Jedziesz tam po to, by dorosnąć? – Nie dowierzałam.

– Może trochę… Może chcę spróbować, jak to jest być zdanym wyłącznie na siebie.

– Z takim uśmiechem to nie potrwa zbyt długo – westchnęłam. – Przecież wiesz, że bardzo szybko zjednujesz sobie ludzi. Będziesz miał nowych przyjaciół szybciej, niż się tego spodziewasz.

– Nie będę miał ciebie. – Przytulił mnie mocno. – A ty jesteś najważniejsza.

Zjedliśmy kolację, wypiliśmy wino. Potem siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało nasze życie, gdy wróci. Nie chcieliśmy spać, bo kolejna taka noc miała się długo nie powtórzyć. Siedziałam wtulona w ramiona Michała, a w radiu Anita Lipnicka śpiewała o tym, że znajdzie dom z wielkim oknem na świat. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, a po moich policzkach spływały łzy.

– Znajdę ten dom dla nas – wyszeptał mi do ucha. – Z wielkim oknem na świat. Wrócę. To stanie się szybciej, niż się spostrzeżesz. Obiecuję ci.

* * *

Tamten wieczór i noc były kwintesencją całego naszego związku. Miłość, czułość, długie rozmowy. Wzajemne zrozumienie, szacunek i akceptacja. Dlatego go kochałam. Mogłam polegać na nim we wszystkich trudnych życiowych momentach. Gdy zadzwoniłam, przyjeżdżał i przytulał mnie. Czasem nawet nic nie mówił, a ja znajdowałam spokój w jego ramionach. Wiedziałam, że tych ramion będzie mi brakować najbardziej. Pewnych spraw nie można załatwić za pomocą maila czy przez telefon.

* * *

Na lotnisku nie mogliśmy się pożegnać tak, jak tego chcieliśmy. Jego rodzice, brat, dziadkowie – wszyscy chcieli być przy nim. Mama Michała była na mnie wyraźnie obrażona, że nie jadę z jej synem.

– Powinnaś być przy nim – wycedziła przez zęby.

– A to nie on powinien być przy mnie? – zapytałam, patrząc na nią odważnie.

– On ci niczego nie obiecywał – powiedziała oschle.

– Ja mu też niczego nie obiecywałam, proszę pani.

– On tam dla ciebie jedzie – syknęła.

– Ja tego nie chciałam. – Pokręciłam głową. – Bardzo tego nie chciałam.

Wtedy nie spodziewałam się, że planowane pół roku przemieni się w rok, a potem w jeszcze więcej. Nie wiedziałam, że przez pierwsze dwa lata będziemy spotykać się niemalże jedynie na internetowych czatach. Nie wrócił w sierpniu, nie wrócił też na kolejną Gwiazdkę. W lipcu skasował samochód swojego szefa, a nie miał ubezpieczenia, więc musiał na niego zarobić. Gdy mi o tym powiedział, byłam i zmartwiona, i wściekła. Chciałam do niego jechać. Od razu, natychmiast, nie zważając na koszty.

– Justyś, to bez sensu. Ja naprawdę teraz potrzebuję kasy, dwie osoby trudno tutaj utrzymać.

– Michał, przyjadę. Może pomogę ci jakoś?

– Justyś, zanim ty tu znajdziesz pracę, będę musiał pracować na nas oboje – westchnął. – Przepraszam cię, ale teraz nie mogę sobie na to pozwolić, bo ten cholerny samochód spędza mi sen z oczu. Najpierw muszę to załatwić.

– A potem?

– A potem zobaczymy.

Jeszcze się kiedyś spotkamy

Подняться наверх