Читать книгу Karma - Malwina Chojnacka - Страница 10
ОглавлениеJUSTYNA
Po spotkaniu z Wiktorią jestem pełna nadziei. Dostaję skrzydeł. Nie wyśmiała nas! Powiedziała, że to świetny pomysł i że chętnie się przyłączy. Będziemy mieć wspólniczkę! I to taką mądrą! Tak przebojową! Mamy bardzo szczegółowy biznesplan. Nie rozumiem tylko, czemu Ola nie ma takiego entuzjazmu jak ja? Może boi się powiedzieć o wszystkim mężowi? Skoro ten idiota tak wyśmiewał jej pracę w szkole, to powinien jej pomóc założyć własny biznes, tak? Ale gdy Ola o nim mówi, to się spina. Uśmiech jej gaśnie. Pewnie się rozwiodą. Patryk w ogóle do niej nie pasuje. Ona nawet nie może zakładać wysokich obcasów, gdy z nim wychodzi, bo wtedy on jest niższy. Ostatnio chyba schudła, przestała dbać o siebie. Gdy rozmawiałyśmy z Wiktorią, patrzyłam na paznokcie Oli. Obgryzione do krwi. Może więc ten nasz pomysł, ten nasz zwariowany biznes trochę ją oderwie od smutnej rzeczywistości? Przecież ona ma wszystko! Tak oczywiście powiedziałby ktoś z zewnątrz. Piękne, dwupoziomowe mieszkanie w najdroższej dzielnicy w Warszawie. Mało mebli. Białe ściany. W kuchni stal jak w prosektorium.
– A to jest pokój dla dziecka. – Niedawno pokazała mi najmniejszy pokój. Całkiem pusty. Głos jej się załamał, ale dała radę.
Pamiętam, jaka była pomocna, gdy Adam mnie zostawił. Dwa lata temu. Byliśmy zaręczeni, a on był najprzystojniejszym weterynarzem, jakiego w życiu poznałam. A poznałam ich wielu, bo ciągle ratuję jakieś zbłąkane, potrącone przez samochód maleństwa. Była niedziela. W dodatku wielkanocna. Jechałam na rowerze. Owinięta szalikami. Słuchawki na uszach. I Mozart. Zobaczyłam w rowie potrąconego kundla. Popiskiwał. Tylna łapka zgięta pod nienaturalnym kątem. Krwawiące ucho. Wyszukałam w telefonie adres najbliższej całodobowej kliniki weterynaryjnej. Zadzwoniłam. Odebrał lekarz. To był Adam. Za parę minut zjawił na miejscu. Fajny facet, na oko trzydzieści parę lat. Zabraliśmy to biedne maleństwo do kliniki. Patrzyłam, jak się nim zajmuje. Wzięłam Kajtka do siebie. Tak dałam mu na imię. Adam przyjeżdżał sprawdzić, jak się czuje. Zmieniał mu opatrunki. Gadaliśmy w mojej kawalerce do późna. Gdy chciał pocałować mnie po raz pierwszy, Kajtek zawarczał ostrzegawczo. Potem się przyzwyczaił. Pierwszy raz się tak zakochałam. Oszalałam po prostu. Adam był ideałem. Spokojny. Wrażliwy. Kochał kino, teatr, książki. Niewiele mówił. A jeśli już, to o mnie. Że jestem wyjątkowa. I piękna z tymi rudymi, długimi włosami. Po dwóch miesiącach powiedział mi, że ma żonę. Ale są w separacji. Ona jest za granicą. Ale on już jej nie kocha. Początkowo przeżyłam szok, bo chyba powiedział mi to za późno! Byłam wściekła, więc mnie przepraszał. Twierdził, że to bolesna przeszłość. Żona. Prawie była żona w Londynie. Zajęta karierą.
– Czyli nasz ideał ma jedną drobną skazę. – Pamiętam błysk w oczach Wiktorii. – Daj spokój, maleńka – dodała po wypiciu kolejnego kieliszka wina. – On chce się zabawić. Żona daleko... To niestety tak wygląda.
– Gówno prawda! – Wściekłam się wtedy. – Nic nie wiecie! On chce się dla mnie rozwieść!
– Świetnie. Porozmawiamy za pół roku. – Ola poklepała mnie po dłoni. – Jeżeli za pół roku nic się nie zmieni, to będzie znak, Justynka, że pora dać sobie spokój...
To była świetna rada, ale za późno. Po pół roku byłam na takim etapie szaleńczej miłości, że chciałam być z nim na każdych warunkach. Widywaliśmy się dwa, trzy razy w tygodniu, bo Adam pracował w trzech prywatnych klinikach weterynaryjnych. Miał jakieś kredyty, spadek po byłej albo prawie byłej żonie. Czasem był tak zmęczony, że gdy wpadał do mnie na romantyczną kolację, po wypiciu kieliszka wina zasypiał w fotelu. Miał dwa psy i w mieszkaniu zawsze bałagan. Książki, gazety, opakowania po pizzy i niestety ślady po eks nie eksżonie. Odłożone na półkę zdjęcie ślubne, jakieś garsonki w szafie, stare balsamy do ciała na półce w łazience. Wciąż oglądałam jej zdjęcia, nawet jej profil na Fejsie. Zaczęłam mieć obsesję na jej punkcie. Czemu nie chce rozwodu, skoro sama znalazła sobie kogoś w Londynie? Czemu nie zabierała stąd swoich rzeczy? Gdy z Krakowa przyjechali rodzice Adama, musiałam zniknąć. Przepraszał mnie, ale bał się im powiedzieć, że się z kimś spotyka, skoro według prawa jest jeszcze żonaty, a jego ojciec ma chore serce, a matka biega codziennie do kościoła i tak bardzo lubią Karinę.
W końcu Karina śniła mi się prawie co noc. Śmiejąca się, jak na zdjęciach na Fejsie. Prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego nie usunęła jednego zdjęcia z Adamem, tego przy ognisku. Tacy zakochani na nim, przytuleni. Pytałam go, ale stwierdził tylko, że jestem dziecinna. Karina nie ma czasu, żeby sprawdzać swojego Facebooka, a to, co jest w sieci, rzadko odpowiada rzeczywistości. Ale jednak Karina była aktywna w sieci, wrzucała nowe zdjęcia z przyjaciółkami w angielskich pubach. Ani śladu nowego faceta. Tylko selfie z dziewczynami i to jedno zdjęcie z Adamem. Szukałam jej gdzie indziej, na innych stronach. Chciałam potwierdzenia, że rzeczywiście układa sobie życie za granicą.
– Odbiło ci, wiesz? – Ola nie przebierała w słowach, gdy jej wszystko opowiedziałam.
– Nie odbiło mi. Zakochałam się – wydusiłam z siebie.
Przytuliła mnie.
– Justynka, to źle wygląda. Ten facet nie robi nic, żeby się rozwieść, czyli taki układ mu pasuje...
Miały rację. Pamiętam każde słowo podczas tej nocy zwierzeń i wszystko się sprawdziło. Adam w końcu miał dość moich pytań, humorów, złośliwych uwag. Rozstał się ze mną szybko i bez sentymentów. Spakował w ciągu kilku minut parę drobiazgów, które trzymał w mojej kawalerce.
– To chyba wszystko... Justynka, ja wiem, że ty oczekujesz czegoś innego. – Usiadł obok mnie i próbował mnie przytulić, ale się wyrwałam. – Co ja ci mogę dać? Prawie nic. To nie ma sensu. Nie powinienem być w żadnym związku. Powinienem być sam. Jesteś ze mną nieszczęśliwa. Sama to wiesz, prawda?
Mam dwadzieścia osiem lat. I od dwóch lat jestem sama. Radzę sobie. Najgorsze są święta i walentynki. Od tamtego zerwania nie obcięłam włosów. Sięgają mi do pasa. I został mi Kajtek, którego uratowaliśmy z Adamem.