Читать книгу Karma - Malwina Chojnacka - Страница 14

Оглавление

WIKTORIA

Tulę się w środku nocy do Guida. Chrapie okropnie. Przytula mnie przez sen. Kradnę mu większą część kołdry. Przegadałyśmy z dziewczynami chyba cztery godziny. Mam nadzieję, że Ola nie zrobi nic głupiego. Bardzo jej współczuję. Nie ma nic gorszego niż samotność w związku. Przeżyłam to. Mój drugi mąż kompletnie nie wierzył we mnie i okazywał to na każdym kroku. Złośliwe komentarze. Szyderstwa. Pamiętam pewną noc kilka miesięcy przed moją decyzją o rozwodzie.

– Wyjeżdżasz? – wrzeszczał. – Znowu? Do Argentyny? Odbiło ci!

– Płacę za wyjazd z własnych pieniędzy. To warsztaty tanga z jednym z najlepszych...

Nie dał mi dokończyć. Rzucił szklankę z whiskey. Rozbiła się na podłodze.

– Rozbij wszystko, ale i tak wyjadę. – Ochłonęłam po chwili. – To tylko dwa tygodnie. Nie koniec świata. Jasiek zamieszka u swojego ojca. Nie będziesz musiał zajmować się moim synem.

– I dzięki Bogu! – wysyczał.

Nie mieli dobrego kontaktu. Jasiek wyczuł go od razu. Ale ja byłam ślepa. W czasie rozwodu zachorowałam. Mój były uważał, że to bzdury. Na szczęście dwuletni związek szybko zakończyła sensowna pani sędzia.

Guido znowu chrapie. Nakrywam go kołdrą. Wiem, że jutro musi wstać o szóstej, bo od rana ma zajęcia w szkole językowej. Jeździ po całej Warszawie. Uczy włoskiego, ma warsztaty z kuchni włoskiej. Wieczny optymista.

– Bo czemu mamy się martwić, jak mamy siebie? – pyta i całuje mnie namiętnie. W takich chwilach Jasiek przewraca oczami i demonstracyjnie zostawia nas samych, ale wiem, że się lubią. Jasiek nie mówi dużo, ale jak już, to uderza w samo sedno. Kiedyś, na lotnisku, gdy wracaliśmy z Włoch i Guido zniknął na chwilę w sklepie wolnocłowym, Jasiek mrugnął do mnie.

– On jest zajebisty, matka. Fajny facet i zwariował na twoim punkcie. To widać od razu.

Rano nie mamy czasu nawet napić się kawy. Mój mąż znika pierwszy, posyłając mi w przedpokoju całusa. Potem Jasiek, po pochłonięciu góry kanapek przygotowanych przeze mnie, jak zwykle roztargniony, z nosem wbitym w swoją komórkę. Zostaję sama. Sprzątam kuchnię. Robię sobie maleńkie espresso i dzwonię do księgowej. Mam plan. To znaczy, dziewczyny go mają i myślę, że jest on całkiem niezły! Justyna rozpisała wszystko i obliczyła. Szaleńczy plan i nowoczesny. Jeszcze raz przeglądam dokumenty. Salon urody dla psów. Profesjonalne usługi. Kosmetyki. Ubranka. Zabawki. Usługi takie jak fryzjer czy profesjonalny wyprowadzacz na spacery. Mała kawiarnia dla właścicieli psiaków. Eventy w plenerze. Wiem, że Justyna zna się na tym doskonale. Kocha zwierzęta. Wie o nich bardzo dużo.

A Ola? Zaoferowała się, że zrobi stronę w Internecie. Ma duże zdolności plastyczne, szyje, ma sporo czasu, bo pracuje w szkole na pół etatu i ma niewielką kwotę oszczędności, które chce zainwestować. Mogę je wesprzeć. Damy radę. Boję się tylko trochę o Olę, żeby się nie rozsypała. Jest bardzo krucha psychicznie.

Dzwoni telefon. Stacjonarny. Wiem, że to moja mama, bo tylko ona dzwoni na stacjonarny. Co trzy dni. Węszy. To znaczy sprawdza, czy wszystko okej, bo jej zdaniem całe moje życie powinno się rozsypać. Bo mąż cudzoziemiec, bo kredyty, bo własna działalność. Bo miałam raka. Bo nie dbam o siebie. Bo prowadzę szkołę tanga, a powinnam być na rencie.

– Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku – zaczyna słodko.

– Tak, mamo. – Poleruję wazon ściereczką. Ledwo udaje mi się utrzymać słuchawkę.

– Myślałaś o rencie? – zaczyna znowu.

– Nie, mamo. – Staram się zachować spokój.

– Dlaczego nie?! Należy ci się! Byłaś bardzo chora, kochanie...

– Byłam. – Przecieram blat w kuchni. Zabieram się za podlewanie kwiatów.

– No więc? W czym problem?

– Byłam – powtarzam spokojnie. – Cztery lata temu. Wyzdrowiałam. Pracuję. Tańczę.

– Ale się nie denerwuj! Rozważam tylko, co jest dla ciebie dobre.

– Przypominanie o chorobie nie jest dla mnie dobre. – Siadam w fotelu. Ogarnia mnie zmęczenie. – Pracuję. Zarabiam na siebie.

– No dobrze już, dobrze – słyszę jej zrezygnowany głos w słuchawce. – Kiedy wpadniecie?

Jej monolog trwa ponad godzinę. Piję kawę, sprawdzam maile. Zawsze tak było. Gdy byłam nastolatką, wciąż się buntowałam. Przeciwko niedzielnym obiadom z rosołem i schabowym, przeciwko rodzinnym wczasom w Juracie, przeciwko czytaniu moich pamiętników, przeciwko dobieraniu mi znajomych. Kontrola. Nie chcę być taką matką! Jasiek ma dużo swobody.

W południe zaglądam do mojej szkoły tanga. Recepcja czynna jest od piętnastej, więc na razie pusto. Dach się trzyma. Przecieram parapety. Wybieram muzykę. Dzwoni Ola. Smutny głos.

– Zerwałam z nim! – oświadcza z dumą.

– Z kim? Z Patrykiem?!

– Nie! – Pierwszy raz od bardzo dawna śmieje się głośno. – Mówię o tej znajomości internetowej. Przestałam odpisywać. Nie wchodzę już na swój profil.

– Wykasuj ten profil!

– Przecież już nie wchodzę! Biorę się w garść. Zrobiłam kilkanaście projektów, pracowałam nad tym dwie noce...

– O czym ty mówisz?!

– O naszej firmie. Salon dla psów. Także ubranka. Dla yorków.

– No tak... – kiwam głową. – A myślałam, że zamówimy w hurtowni.

– Nie ma mowy! – przerywa mi. – Muszą być oryginalne! Zrobię zdjęcia i ci wyślę. Sama ocenisz!

Po chwili dostaję zdjęcia: różowy płaszczyk w cętki z kapturkiem, futrzany kołnierzyk, kolorowe guziki, granatowa czapka ze srebrnym pomponem, kurteczka w szkocką kratę z koronkowym śliniaczkiem. Dostaję ataku śmiechu.

– To są ubranka dla psów? – upewniam się.

– A dla kogo?! – Ola zaczyna się denerwować. – Nie podobają ci się?

– Bardzo! Są urocze! Ale kto to kupi?!

– Takie ciuszki świetnie się sprzedają! Zrobiłam mały research w Internecie.

Słucham jej i dochodzę do wniosku, że zmieniła się. Zmądrzała. Tryska energią. I naprawdę ma talent. Myślę, że nam się uda. Ta depresja była chwilowa. Mam nadzieję, że rzuci pracę w szkole i będzie szyła nam takie cudeńka. Będzie dobrze!

Karma

Подняться наверх