Читать книгу Wchodzisz do gry - Milena Wybraniec - Страница 6
18 września 2012 roku, wtorek, g. 23:40
ОглавлениеOpadam na krzesło, a światło jarzeniówki korytarza usiłuje wypalić dziurę w moich tęczówkach. Przebiło się już na pewno przez załzawioną błonę, bo zaczyna mnie piec, gdy tylko szerzej rozwieram powieki. Trwa to stanowczo zbyt długo. Te stare ceglane mury wrocławskiego szpitala na Klinikach pamiętają jeszcze wojnę. Czuć tu wyraźnie zaduch. Chłód przykurcza moje ramiona, ale serce powoli stara się wrócić do normalnego rytmu. Twarz chowam w dłoniach, a łokcie opieram na kolanach. Czuje się koszmarnie. Już prawie północ.
Chciałabym zadzwonić, ale telefon w roztargnieniu zostawiłam w swoim samochodzie. Tomasz, przedstawiający się tak mężczyzna z range rovera, zniknął razem z lekarzami za drzwiami w głębi korytarza. Ewidentnie znali się dość dobrze, bo nikomu nie musiał się przedstawiać. Jeszcze w moim towarzystwie wymieniali krótkie, hasłowe informacje, a chudy, łysiejący na szczycie czaszki mężczyzna w białym rozpiętym fartuchu nie dopytywał się o dodatkowe szczegóły. Miałam nadzieję, że akurat to przyśpieszy całą szpitalną procedurę, a dokładniej wnikliwą analizę ubezpieczenia półprzytomnej dziewczyny, którą położono na rozkładanym łóżku z czterema niewielkimi kółkami zamiast zwyczajowych metalowych nóg.
– Pokrywam wszystkie koszty – te magiczne słowa mężczyzny z range rovera rozwiały ich wątpliwości i wywołały dziwny uśmiech u dyżurującego tej nocy lekarza. Dwie pielęgniarki od razu zrozumiały, co mają robić.
Dlatego ostatnie czterdzieści minut intensywnie próbowałam przypomnieć sobie numer komórki Katarzyny. Oczywista i codziennie używana informacja wyparowała z mojej pamięci, a może raczej zawsze była w mojej komórce i po prostu wyświetlała się zaraz po wciśnięciu jedynki. Nie potrafiłam. Cały czas mieszała mi się kolejność cyfr. W końcu zaczęłam zapisywać je trójkami na chusteczce do nosa i to kończącym się cienkopisem znalezionym na dnie przepastnie głębokiej torebki. Zostały dwie prawdopodobne kombinacje. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zapamiętywanie liczb, dat, wyników działań to jak czarna magia. Coś, co moja pamięć ignorowała z dziwną łatwością, i to za każdym razem. Taki matematyczny pech. Mam to podobno po ojcu, tak jak to naiwne i romantyczne podejście do życia i wiarę w coś takiego, jak ludzkie przeznaczenie, przynajmniej tak mówił dziadek trochę ze smutkiem w oczach. Babcia nic nie mówiła. Uśmiechała się i patrzyła na zdjęcia.
W końcu słyszę spokojne kroki, a mój wzrok biegnąc po wyślizganej posadzce, dostrzega połyskujące oxfordy. Podnoszę głowę.
– Pani Lidio, proszę to włożyć. – Jasnowłosy mężczyzna zdejmuje swoją marynarkę. Mój wzrok mimo woli zatrzymuje się na czerwonych plamach na jego koszuli, a w jego drugiej ręce dostrzegam zakrwawiony płaszcz. – Tu jest naprawdę chłodno – uśmiecha się, nie otwierając ust, a sztuczne światło odsłania jego dojrzałe męskie rysy. I chyba dzięki tej delikatnej sieci opalonych zmarszczek wokół oczu i spojrzeniu, w którym nawet nie próbuje ukryć niepokoju o tę pobitą dziewczynę, czuję, że mogę mu zaufać. Pozwalam, by okrył moje plecy. – Musimy jeszcze zaczekać – mówiąc to, zawraca i wrzuca mój trencz do sporej wielkości śmietnika pod ścianą. Nie protestuję. – Tak myślałem. Też bym go już nie włożył – patrzy na mnie z dziwną rezygnacją. Siada obok na drewnianym niewygodnym krześle, a jego klasyczny zegarek na skórzanym czarnym pasku od razu zwraca moją uwagę. Niewątpliwie facet ma pieniądze, ale i potrafi je wydawać na piękne rzeczy.
Bardziej naciągam klapy jego marynarki. Od razu czuję ciepło i subtelny zapach męskich perfum na wyraźnym granatowo-niebieskim splocie wełny. Dostrzegam też rudy włos długowłosej kobiety. Zdejmuję go i zrzucam na podłogę. Jego wzrok podąża za nim, nim opadnie bezwładnie przy nodze krzesła. Uśmiecha się sam do siebie, jakby puszczał oko do własnych myśli.
– Jak ona się czuje? – pytam.
– Kiepsko – mówi szczerze i wciąga do płuc powietrze. – Jak tylko skończą, to odwiozę panią do samochodu lub gdzie pani będzie wygodniej. Trzeba jeszcze podpisać parę papierków.
– Policja? – pytam wreszcie, bo jak do tej pory nikt od nich się nie pojawił.
– Też – trochę zbywa mnie tą odpowiedzią.
– Chciałabym się z nią jeszcze pożegnać. – Patrzę na niego, dostrzegając tylko jego niebieskie oczy, a on kiwa głową.
Teraz widzę wyraźnie, że jest w wieku około czterdziestu pięciu lat. Ma opaloną twarz z zachęcającym do bliskości uśmiechem, spłowiałe w popiel jasne włosy i lekko spierzchnięte usta. Ewidentnie dba o kondycję, bo wyrazisty kształt mięśni jego ramion dostrzegam pod przykryciem cienkiej bawełnianej koszuli. Sprawia wrażenie kogoś mocno stąpającego po ziemi, ale w ten niebywale pociągający sposób. Kobiety uwielbiają takich mężczyzn, bo oni dobrze wiedzą, na czym im zależy.
Lekko przykurcza palce dłoni, na których dostrzegam liczne zadrapania, jakby przetarcia czy poparzenia, i schodzące pęcherze. Podobne ślady zostają po klejach żywicznych lub pracy w wodzie. Intryguje mnie to, bo lubię patrzeć na ludzkie dłonie. One odsłaniają choćby najbardziej skrywaną prawdę o nas samych. Są jak dekalog i zbiór doświadczeń. Obnażają stan umysłu. Nie przeraża mnie widok blizn czy starczych plam. Zerwane skórki, obgryzienia do krwi, spiłowania boków płytki paznokcia, fioletowe sińce od przytrzaśnięć drzwiami, geometryczne zmarszczki na cienkiej skórze, wystające żyły, ścięgna, kształt nadgarstka, smukłość drobnych kości. To jest fascynujące. Ale on chowa je, jak tylko zauważa, że na nie patrzę. Chyba się wstydzi. Nie rozumiem dlaczego. Powoli odwija rękawy swojej białej koszuli.
– A tak ją lubiłem... – stara się żartować, ale i on nie może patrzeć na zakrwawione mankiety.
Podoba mi się, jak jest ubrany. Prostota fasonu, dobry materiał, dyskretna woń perfum. Sprawia wrażenie, że nie żyje pod presją. Na pewno nie jest gejem, to da się wyczuć, bo nabrzmiałe piersi wyłaniające się spod niedopiętego fartucha rudej pielęgniarki i jej kształtne łydki, które omiótł przy wszystkich ostentacyjnie, zrobiły na nim wrażenie. To jej włos znalazłam na klapie jego marynarki. Widocznie nie traci czasu.
– Mogę zadzwonić z pana telefonu, bo mój został w samochodzie? – Jeszcze mam nadzieję, że wykręcę ten właściwy numer.
– Oczywiście – podaje mi swój telefon dotykowy. Od razu się gubię, bo w myślach powtarzam cyfry. Śmieje się i pomaga mi wyjść z jakiejś aplikacji. – Też mi się to często zdarza.
Wybieram numer i modlę się, by był tym właściwym.
– Tak, słucham – zdenerwowany głos Katarzyny przynosi mi zadziwiającą ulgę.
– To ja, Lidka. Dzwonię najszybciej jak mogę. Zapomniałam swojego telefonu z auta...
– Do cholery! Wiesz, że dzwoniłam już na policję.
– Przepraszam, ale nie pamiętałam twojego numeru.
– Nic ci nie jest? – Nawet przez telefon wyczułam jej niepokój. – Co się stało?
– Był wypadek. Jestem na Klinikach. Nic mi nie jest. Powiedz, że nie czekasz tam na mnie?
– No chyba żartujesz – warczy w słuchawkę. – Zadzwoniłam w końcu po Mateusza. Ale mnie nastraszyłaś.
– Przepraszam. Niedługo będę. Tylko idź spać, bo jutro nie wstaniesz.
– Lidka...
– Wszystko ok. Opowiem ci, jak wrócę – naciskam, by skończyć rozmowę.
– No dobrze, ale się pośpiesz. – Chyba wreszcie jej ulżyło.
– Do zobaczenia. – I znów nie wiem, jak się rozłączyć w tym urządzeniu.
– Ten czerwony. – Tomasz sam dotyka pojawiający się na ekranie przycisk.
– Dziękuję – oddaję mu telefon. – To chyba zmęczenie.
– Tak, to był długi dzień. – Tomasz wstaje, przeciera dłońmi twarz i patrzy na mnie z góry. – Poszukam jakiejś kawy. Pewnie muszę pamiętać o mleku... – śmieje się.
– Dobrze by było.
Kiwa głową i rusza w głąb korytarza.