Читать книгу Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża - Страница 6

I
CZARNY ANIOŁEK
3

Оглавление

Siedziba agencji Cremè de la Creation mieści się w wynajętym domku przy Racławickiej. Wchodzę spóźniony o dobre pół godziny, a i tak jestem pierwszy w pokoju. Wyglądam chyba niewiele lepiej, niż się czuję, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Mógłbym przyjechać w zarzyganych spodniach i swetrze nałożonym tył na przód, naprawdę nikogo to już nie obchodzi. Siadam przy biurku, odpalam komputer. Przez dobry moment nie mogę przypomnieć sobie hasła.

Zanim Windows wybudza się na dobre, w drzwiach staje Dawid.

– Siemasz, Sajmon – rzuca. Wchodzi, nonszalancko siada na biurku Doroty. Przez moment lustruje mnie wzrokiem, uśmiecha się lekko, ale nie komentuje. Drapie się po brodzie. – Masz chwilę?

– Aha.

Odchrząkuje.

– Słuchaj, bez lania wody. Ustaliliśmy z Łukaszem, że już definitywnie zwijamy żagle. Nie ma sensu utrzymywać biura, nie ma sensu, żebyście tu przyjeżdżali. Większość załogi od tego tygodnia idzie na urlop, wykorzystać zaległe dni. Wszyscy się zgodzili, żeby nie było, nikogo do niczego nie zmuszamy. No, a do ciebie miałbym prośbę.

– Aha?

– Zostały nam dwa aktywne projekty. Tak się złożyło, że akurat te dwa, nad którymi pracujesz. Mamy jeszcze do dowiezienia ostatnie kreacje. Zostaniesz do końca?

Uśmiecham się.

– A mam jakąś alternatywę?

– No masz, masz, możesz powiedzieć, że pierdolisz, i wybrać zaległe dni urlopowe, tak jak się umawialiśmy na początku. Ale bardzo by mi zależało, żebyś jednak te swoje tematy dociągnął. Wypłacimy ci ekwiwalent za niewykorzystany urlop.

– Nie no, pewnie. – Szybko kalkuluję, że w tym roku nie wykorzystałem nawet połowy przysługujących mi wolnych dni. Wprawdzie formalnie prowadzę własną działalność, jak połowa pracowników Cremè de la Creation, ale byliśmy umówieni, że urlopy rozliczamy tak, jakbyśmy pracowali na etacie. A Dawid zawsze uważał umowy za świętość.

– Tyle że, jak mówię, zamykamy biuro. Więc super by było, gdybyś do końca miesiąca popracował z domu. Oszczędzisz czas na dojazdy, chociaż tyle z tego będziesz miał. To samo zaproponuję Dorocie i Markowi, cały wasz zespół chciałbym mieć do samego końca pod bronią. Spoko?

– Spoko.

– No i jeszcze jedno. Sajmon?

– No?

– Ostatnią wypłatę wyślemy w dwóch ratach. Połowa jak zawsze, przed dziesiątym, druga do końca miesiąca. A ekwiwalent za urlop już w przyszłym, musimy to dopiero wyliczyć z księgową. Może tak być?

– Spoko.

Średnio uśmiecha mi się siedzenie całymi dniami w pustelni na dwunastym piętrze, ale rozumiem, że Dawid chce oszczędzić chociaż na prądzie i wodzie. Agencja przez ostatnie miesiące chwiała się jak celnie trafiony bokser, jeszcze jakimś cudem trzymała się lin, teraz z hukiem pada na twarz.

– To zabierz sobie kompa do domu. Oddasz, jak wystawisz ostatnią fakturę, umówimy się jakoś w listopadzie. Zrób sobie na spokojnie, co ci zostało, chyba nie ma tego bardzo dużo, nie?

– Nie ma – przyznaję.

Dawid spogląda przez okno na Racławicką. Na skrzyżowaniu z Wołoską znowu zgasła sygnalizacja świetlna: kierowcy trąbią na siebie, ktoś wysiadł z samochodu i wymachuje rękami, chyba zdążyło dojść do stłuczki.

– Szukasz już czegoś? – pyta.

– Powolutku.

– Polecę cię wszędzie, gdzie tylko będę mógł. Najlepsze referencje ci wystawię, jestem pewien, że Łukasz też. Naprawdę, gdybyś wiedział, jak mi jest zajebiście przykro, że tak to się wszystko kończy… To, że muszę zwolnić ludzi takich jak ty czy Dorota, to chyba moja największa zawodowa porażka.

– Spokojnie, Dawid, przecież wiem, że to nie twoja wina. Biznes to biznes, bywa różnie.

– Raz nadwozie, raz podwozie. Wiadomo.

Śmiejemy się. To tekst posta na Facebooka, który kiedyś wymyśliłem dla dużego dealera samochodowego. Osiągnęliśmy wtedy tak absurdalnie wysoki zasięg, że któryś z magazynów branżowych zrobił z tego case study. Wcześniej klient odrzucił kilka znacznie lepszych, naszym zdaniem, pomysłów. Ten napisałem zdenerwowany na kolanie, byle coś wysłać, bo garowałem już trzecią godzinę i naprawdę chciałem iść wreszcie do domu.

– A ty? Masz jakieś plany?

– Całe życie nic nie miałem, tylko plany. – Dawid macha ręką. – Przede wszystkim to muszę ogarnąć burdel, jakiego narobił Łukasz. A potem nie wiem jeszcze, ale chyba zmienię branżę. Muszę sobie przypomnieć, jak wygląda prawdziwy świat.

Milczymy przez chwilę. Wreszcie Dawid mówi:

– To jak chcesz, możesz lecieć, Sajmon, nie trzymam cię tu. Odpocznij sobie, przyda się, nie? – Uśmiecha się porozumiewawczo. – A skoro już mowa o piciu, zrobimy jeszcze na pożegnanie ostatnie piwko firmowe w następny piątek, co?

– Jasne.

Wyłączam kompa, ale akurat przychodzi Dorota, account managerka z mojego zespołu, więc rozmawiamy przez chwilę we troje. Dziewczyna zgadza się od razu na pracę zdalną do końca października. Marek i Monika zjawią się dopiero po dziesiątej, decydujemy, że nie ma sensu na nich czekać. Pijemy kawę z ekspresu, ziarna zostało akurat na trzy filiżanki. Więcej Dawid już nie kupi. Śmiejemy się, że bardziej symbolicznie być nie mogło.

Wychodzimy z Dorotą, zostawiając szefa samego. Zamykam za nami drzwi i czuję się, jakbym pieczętował wejście do grobowca. Sporo dobrych chwil tu spędziłem, poznałem kapitalnych ludzi. Widocznie naprawdę nastał czas zamykania kolejnych rozdziałów.

Deszcz zacina w twarz, jest zimno, a kac trawi do kości.

Niszcz powiedziała

Подняться наверх