Читать книгу Czas dobiega końca - Przemysław Słowiński - Страница 13
Święty Andrzej Bobola (1819)
ОглавлениеBył 16 maja 1657 roku. Rozjuszeni kozacy Bohdana Chmielnickiego wpadli do Janowa Poleskiego z zamiarem wymordowania przebywających tam Polaków. „Urządzili taką rzeź Żydów i katolików, że i prawosławnych ogarnęła trwoga – pisał ksiądz Józef Niżnik w książce Św. Andrzej Bobola – życie, objawienia, cuda. – Zaraz im wytłumaczono, iż nie mają się czego obawiać, bo rządy przeszły teraz w ręce kozackie. Muszą jednak najpierw wyciąć w pień wszystkich katolików. Uspokoiło to ludność prawosławną, która stanęła po stronie kozaków i pomagała w ściganiu katolików. Usłużni opowiedzieli o Boboli, jako o wielkim szkodniku, który spowodował odstępstwo wielu od prawosławia. Poinformowali przy tym, że znajduje się w Peredyle, na dworze Przychockiego, dzierżawcy wsi Mohylna.
Wtedy dowódca watahy posłał oddział kozaków z rozkazem ujęcia Boboli i doprowadzenia go do Janowa”.
O tym, co było dalej, opowiada ksiądz Mirosław Paciuszkiewicz SI, autor dzieła Życie i dzieje św. Andrzeja Boboli:
„Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewnem jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegł do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce.
Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi Czetwerynce i poczęli natychmiast «nawracać» Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, poczem odwiązanego bili po twarzy, przyczem Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewem ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewem ramieniu. Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącemi ranami, odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: «To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca!».
Jeden z kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki.
Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano go do płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z tego, że kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił Zaleskiemu ucieczkę.
Przygotowane przez kozaków krwawe widowisko ściągnęło liczny tłum ciekawego pospólstwa, wśród którego znajdowali się obok Czetwerynki, Joachim Jakusz, Chwedko, Jan Skubieda, Paweł Hurynowicz, Stanisław Wojtkiewicz, Dryk i Utnik. Tymczasem kozacy bezzwłocznie zajęli się Bobolą. Kolejności katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak żadnej wątpliwości.
Na rynku janowskim w pobliżu drogi, wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowejczyka, służąca za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono go na stół rzeźnicki i uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych ściskano mu głowę. Następnie, wzywając go do porzucenia wiary katolickiej przypiekali mu ciało ogniem. Stałość Andrzeja doprowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. «Temi rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy» mieli wołać do niego i wbijali mu drzazgi za paznokcie. «Temi rękami przewracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy, ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy, masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą», wołali podobno w dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy, odcinając wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z dłoni.
Łaska, jakiej Bóg udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost nadludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga, wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Marii, a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa swych katów, wzywał ich do opamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe oko, przewrócili go na drugą stronę, zdzierali mu skórę z pleców i świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku, wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: «Patrzcie, jak Lach tańczy!».
Dwugodzinne katusze dobiegały już końca, odcięty ze sznura, padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury krwi własnej, wznosił swe okaleczałe ręce ku niebu, składając u tronu Boga ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddal na służbę Bogu i dobru dusz, i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary z swego życia, tego dowodu najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję, było ukoronowaniem tragedji janowskiej, której ofiarą padł dnia 16 maja 1657 r. Andrzej Bobola”.
Największe wystąpienie Kozaków w XVII stuleciu na Ukrainie, wymierzone przeciwko Rzeczypospolitej, określane przez historyków ukraińskich jako „wyzwoleńcza wojna ukraińskiego narodu przeciwko polsko-szlacheckiemu panowaniu”. Bezpośrednią przyczyną jego wybuchu w 1648 roku było zaniechanie przez Rzeczpospolitą wyprawy przeciwko chanatowi krymskiemu, lennikowi Turcji, która to wyprawa raz na zawsze miała odsunąć niebezpieczeństwo najazdów tatarskich niszczących wschodnie kresy państwa. Mieli w niej wziąć udział Kozacy, którzy liczyli, że dodatkowy rejestr (zaciąg) przyczyni się do poprawy ich sytuacji materialnej. Za wyprawą opowiadał się król Władysław IV, lecz jego przygotowania wojenne wywołały szybką kontrofensywę kresowych magnatów i oburzenie szlachty, która panicznie bała się wszelkiej wojny, a tym bardziej wojny z Turkami. Na sejmie jesienią 1646 roku zmuszono Władysława IV do wyrzeczenia się planów wojennych i odwołania zaciągów oraz zredukowania gwardii królewskiej.
Kozacy poczuli się oszukani. Ich zawiedzione nadzieje były zresztą tylko ostatnim z wielu innych narosłych na Ukrainie konfliktów. Składały się na nie: różnice językowe pomiędzy polskimi (lub spolonizowanymi) właścicielami dóbr ziemskich a ukraińską ludnością chłopską, upośledzenie prawosławia wobec katolicyzmu i unii, czy konflikt między aspiracjami Kozaków a dążeniem magnaterii kresowej do poddania kozaczyzny systemowi pańszczyźnianemu. Narastało wśród nich napięcie, wykorzystane przez utalentowanego i charyzmatycznego Bohdana Chmielnickiego, podstarościego czehryńskiego, skrzywdzonego dodatkowo przez Daniela Czaplińskiego, który zabrał mu przemocą hutor Subotów i uwiódł żonę. Nie mogąc znaleźć sprawiedliwości u króla, Chmielnicki udał się na Sicz. Zawarł nieoczekiwany sojusz z Tatarami i wywołał antypolskie powstanie, które zyskało poparcie kozaków rejestrowych, bitnych i dzielnych żołnierzy.
W pierwszym etapie powstania (styczeń-październik) 1648 roku Kozacy sprzymierzeni z Tatarami pokonali wojska koronne nad Żółtymi Wodami (dopływ Dniepru), pod Korsuniem i pod Pilawcami, dochodząc do Lwowa i Zamościa. Ich zwycięstwa spowodowały wybuch powstania chłopskiego na całej Ukrainie. Pożar rewolucji ogarniał praktycznie cały jej obszar aż po San i Prypeć. Zamęt i panikę, które ogarnęły Ukrainę, spotęgował nagły zgon Władysława IV w maju 1648 roku. Szybko zebrany sejm elekcyjny obrał królem Jana Kazimierza Wazę, przyrodniego brata zmarłego monarchy. Państwu zaczęła grozić katastrofa, bo Chmielnicki groził pochodem w głąb Rzeczypospolitej. W okresie elekcji o wpływy walczyły dwie grupy polityków. Jedni pragnęli uśmierzyć powstanie poprzez rokowania z Chmielnickim i ustępstwa wobec Kozaków (na ich czele stał kanclerz Jerzy Ossoliński); drudzy, którym przewodził wojewoda bracławski Adam Kisiel, opowiadali się za utopieniem buntu we krwi. Sam Chmielnicki był wówczas skłonny do kompromisu i stawiał umiarkowane żądania, ale powstanie całkowicie wymknęło mu się spod kontroli, zataczając coraz szersze kręgi. Usiłował je powstrzymać Jeremi Wiśniowiecki, który ze swoimi żołnierzami dokonał rajdu na ogarnięte rebelią tereny tępiąc – jak napisał jeden z historyków – „hultajstwo bez żadnej litości”. Naciskany przez Maksyma Krzywonosa musiał się jednak wycofać.
Rzeczpospolita ostatecznie zdecydowała się na wystawienie znacznych sił, ale dowództwo nad nimi powierzono nie Wiśniowieckiemu, który o to zabiegał, ale trzem regimentarzom: Dominikowi Zasławskiemu, Mikołajowi Ostrorogowi i Aleksandrowi Koniecpolskiemu. Trójkę tę Chmielnicki pogardliwie nazywał „pierzyną, łaciną i dzieciną”. (Dwaj pierwsi byli zwolennikami ugodowej linii kanclerza Ossolińskiego). W drugim etapie powstania (1649–1651) Rzeczpospolita wznowiła działania na wielką skalę. Oblężenie Zbaraża przez powstańców, odsiecz prowadzona przez Jana Kazimierza i rokowania z Chmielnickim pod Zborowem, następnie zwycięska dla Polaków bitwa pod Beresteczkiem (28–30 czerwca 1651) doprowadziły do zawarcia z Chmielnickim dwu nietrwałych wszakże umów. Na ich mocy król uznał tytuł hetmański Chmielnickiego i rozszerzył rejestr kozaków do 40 tys. Szlachta mogła wrócić do majątków, a chan tatarski otrzymał znaczący okup i daninę. Ukrainę musieli tez opuścić Żydzi i jezuici, a prawosławny metropolita miał zasiąść w senacie. Obie strony szykowały się jednak do kolejnego ostatecznego starcia. Chmielnicki zebrał siły i pod Białą Cerkwią nie dał się rozbić. Musiał jednak przyjąć znacznie gorsze warunki pokoju. Nowe porozumienie traktował oczywiście wyłącznie taktycznie dla zyskania na czasie. Gdy wojska polskie usiłowały zatrzymać jego pochód na Mołdawię, rozgromił je w krwawej bitwie pod Batohem, mordując następnie wszystkich wziętych do niewoli jeńców. Próba ponownej interwencji na Ukrainie podjęta przez Jana Kazimierza nie przyniosła efektu. Zawarto kolejny traktat z chanem, będący powtórzeniem ugody zborowskiej. Sytuacja Chmielnickiego nadal jednak nie była łatwa. Jego idea utworzenia niezależnego państwa ruskiego, obejmującego województwa wschodnio-południowej Rzeczypospolitej, nie miała szans na materializację. Mimo poparcia Kozaków, chłopstwa, kleru prawosławnego i części szlachty ruskiej był za słaby, by samodzielnie przy sprzeciwie Polski powołać do życia nowy byt państwowy. Tatarzy byli sojusznikiem niepewnym, rozgrywającym własne interesy. Chmielnicki, szukając wyjścia z impasu, zwrócił się ku prawosławnej Rosji z wezwaniem o pomoc i opiekę. Car zwlekał jednak z jej udzieleniem. Dopiero, gdy zebrane na tzw. czarnej radzie w Perejasławiu w 1654 roku ukraińskie chłopstwo i Kozacy – wysłuchawszy wywodu Chmielnickiego o konieczności poddania się jednemu z okolicznych władców – przez aklamację opowiedzieli się za nim, zgodził się na konkretne rokowania. Jego wysłannicy zgodzili się zawrzeć tzw. ugodę perejasławską, na mocy której Ukraina miała się połączyć z Rosją. W konsekwencji Rosjanie w kilka miesięcy po jej podpisaniu zaczęli wojnę z Polską. Powstanie Chmielnickiego się zakończyło, a sprawa ukraińska nabrała zupełnie innego wymiaru.
* * *
Kiedy 31 lipca 1611 roku dwudziestoletni Andrzej Bobola, jako uczeń jezuickiej szkoły w Braniewie, zgłosił się do litewskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego, z pewnością nie myślał o końcu, jaki zgotuje mu przyszłość. Chciał być wierny Bożemu powołaniu, dlatego usłyszawszy głos Chrystusa: „Pójdź za mną!”, poprosił o przyjęcie do zakonu jezuitów w tym samym dniu, w którym ukończył szkołę średnią.
Urodził się 30 listopada 1591 roku w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze znamienitego szlacheckiego rodu, osiadłego od lat w Małopolsce i pieczętującego się herbem Leliwa. Jego ojciec Mikołaj Bobola był dzierżawcą sołectwa strachocińskiego, wchodzącego w skład dóbr królewskich. Jezuita Jan Łukaszewicz SJ, który osobiście znał Andrzeja Bobolę, przekazał pewne cechy jego wyglądu, stwierdzając m.in. „Andrzej był średniego wzrostu, o zwartej, muskularnej i silnej budowie ciała. Twarz miał okrągłą, pełną, policzki okraszone rumieńcem, przez jasną, przyprószoną siwizną, fryzurę, z lekka przeświecała łysina. Powagi dodawała twarzy siwiejąca, nisko strzyżona broda”.
Andrzej studiował filozofię i teologię na Uniwersytecie Wileńskim. 12 marca 1622 roku (w dniu kanonizacji pierwszych jezuitów: Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego) otrzymał święcenia kapłańskie, których udzielił biskup Eustachy Wołłowicz. Jako misjonarz przemierzał rozległe obszary na terenie dzisiejszej Polski, Białorusi i Litwy, aby nieść Dobrą Nowinę ludziom opuszczonym i religijnie zaniedbanym.
Przez rok był rektorem kościoła w Nieświeżu (1623–1624), gdzie wspólnie z księciem Albrechtem Stanisławem Radziwiłłem dążył do uroczystego uznania przez króla Matki Bożej za Królową Polski, co zostało spełnione we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku. 2 czerwca 1630 złożył profesję (ślubowanie) czterech ślubów zakonnych w kościele św. Kazimierza w Wilnie. Gdy w czerwcu 1625 roku nawiedziła Wilno epidemia, nie zważając na niebezpieczeństwo zarażenia się, pospieszył wraz z innymi na posługę chorym. Następstwem samarytańskiej pomocy była wtedy śmierć sześciu jezuitów; zebrano jednak niemały plon duchowy: wysłuchano 8000 spowiedzi, przykładem heroicznego poświęcenia nawrócono 26 innowierców.
Z końcem 1642 roku lub na początku 1643 przeniesiono Andrzeja do Pińska. Kronika domu odnotowuje w tym okresie wzmożone zaangażowanie miejscowych jezuitów w pracę nad prawosławnymi. Wielu z nich przychodziło do kościoła jezuickiego, aby posłuchać kazań lub nauki katechizmu. To oddziaływanie prowadziło do licznych nawróceń. Nie bez znaczenia była też troska o rozwój kultu maryjnego, którego krzewicielami stały się sodalicje.
W roku 1646 Andrzej znalazł się znowu w Wilnie. Tym razem przyczyną przeniesienia było jego zdrowie, które dotychczas wydawało się nie do zdarcia. Wilno miało klimat bez porównania lepszy aniżeli Polesie. W kościele św. Kazimierza wrócił do poprzednio pełnionych obowiązków i pracował tu przez sześć lat.
W miesiącach letnich 1652 roku, w lepszym stanie zdrowia, powrócił do Pińska, gdzie praktycznie przebywał, z niewielką przerwą, do końca życia. Przez ten ostatni okres swojej ziemskiej działalności pracował przede wszystkim jako misjonarz na Polesiu.
„Zadanie, jakie postawiła przed nim wola Boża wypowiedziana ustami przełożonych, bynajmniej nie było łatwe – czytamy na portalu parafii św. Andrzeja Boboli w Czechowicach-Dziedzicach. – Apostołowanie utrudniały zarówno okoliczności zewnętrzne, jak i atmosfera duchowa. Brak dróg i stąd trudny dostęp do ludzi izolowanych od świata, żyjących na piaszczystych ziemiach, wśród grząskich bagien, sprawił, że stan religijno-moralny Poleszuków był opłakany. Hołdowali oni przeróżnym zabobonom. W niedzielę jeździli wprawdzie tłumnie do miasta, ale w kościele lub cerkwi zjawiali się tylko na błogosławieństwo przed końcem mszy św., a resztę czasu spędzali w karczmie.
Początkowo po wioskach i siołach Pińszczyzny przyjmowano misjonarzy jezuickich bardzo niechętnie. Później jednak, gdy pękły lody nieufności, chłopi gromadzili się licznie na naukach głoszonych w wiejskich chatach. Praca duszpasterska była niejednokrotnie dla Boboli okazją, aby stanąć w szranki z duchownymi prawosławnymi. Oczytanie w pismach Ojców Kościoła greckiego, do czego dopomogła mu wyniesiona z jezuickiej szkoły średniej dobra znajomość tego języka, sprawiło, że z każdej dysputy wychodził zwycięsko. Do największych jego osiągnięć należy przejście na katolicyzm dwu całych wsi: Bałandycze i Udrożyn.
Proporcjonalnie do osiągnięć apostolskich rosła w obozie przeciwnym niechęć do Andrzeja. Gdy pomimo osłabionego zdrowia chodził ciągle od wioski do wioski, obrzucano go nie tylko obelgami, ale także błotem i kamieniami. Uwieńczeniem tej wrogości była sprawa janowska”.
Następnego dnia po męczeńskiej śmierci odzyskano zmasakrowane ciało Andrzeja Boboli. Włożono je do trumny i pochowano w podziemiach pińskiego kościoła. Janowski męczennik podzielił los ponad 40 innych jezuitów zamordowanych w tym czasie na Polesiu. Potem zupełnie o nim zapomniano, podobnie jak o jego męczeńskiej śmierci. Do czasu, aż – 44 lata później – po raz pierwszy, z woli Boga, sam upomniał się o swój kult…
W roku 1712 generał jezuitów Michał Anioł Tamburini SJ wszczął starania o beatyfikację Andrzeja Boboli. Pięć lat później w Janowie Poleskim, w miejscu jego męczeńskiej śmierci, postawiono krzyż pamiątkowy, nieopodal którego w dniu 1 listopada 1723 roku na rynku doszło do dziwnego zjawiska ukazania się świetlanego krzyża. Proces beatyfikacyjny przeciągał się, a następnie został na długie lata przerwany z powodu kasaty zakonu jezuitów w 1773 roku i rozbiorów Polski.
Kult Andrzeja Boboli szerzył się także wśród wyznawców prawosławia. By zahamować tę tendencję, w 1886 roku władze carskie wysłały do Połocka specjalną komisję, która miała za zadanie usunąć relikwie. Kiedy jednemu z komisarzy, dowcipkującemu na temat „polskich metod wyrabiania świętych”, spadła na głowę cegła, ciało męczennika zostawiono w spokoju.
Do wznowienia procesu doszło dopiero w roku 1826. Spośród setek nadzwyczajnych łask wybrano trzy ewidentne cuda, za cud uznano również niewytłumaczalny doskonały stan zwłok męczennika. W 1853 roku Pius IX wpisał męczennika w poczet błogosławionych. 30 października 1853 roku został on beatyfikowany w bazylice św. Piotra w Rzymie. 17 kwietnia 1938 roku, w święto Zmartwychwstania Pańskiego, został kanonizowany przez Piusa XI.
W okresie II Rzeczypospolitej Andrzej Bobola został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Niepodległości. Po beatyfikacji kult jezuity ponownie się ożywił. O kanonizację zabiegał sam Józef Piłsudski. 8 sierpnia 1920 roku, na zarządzenie metropolity warszawskiego kardynała Aleksandra Kakowskiego, gwiaździste procesje ze wszystkich parafii warszawskich przybyły po południu na plac Zamkowy i przy wystawionych relikwiach błogosławionego Andrzeja Boboli oraz błogosławionego Władysława z Gielniowa, patrona Warszawy, wypraszały u Boga i Matki Bożej zwycięstwo, błagając o cud. I cud się zdarzył – „cud nad Wisłą”, który odmienił losy wojny.
Zmumifikowane naturalnie zwłoki Boboli przez długie lata otaczane były czcią w kościele parafialnym w Połocku. Kolejną komisję – w 1922 roku – wysłali do Połocka bolszewicy. Tym razem jej zadaniem było zbadanie i potwierdzenie „religijnego oszukaństwa”. Wyjęli ciało z trumny i cisnęli nim o ziemię. Ku ich zdziwieniu zwłoki się nie rozsypały. Miesiąc później uzbrojeni „rabusie” zawieźli ciało do Moskwy. Ukryto je w magazynie gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. „Wykupili” je dyplomaci watykańscy w zamian za dostawy zboża dla głodujących Rosjan. Szczątki Andrzeja Boboli umieszczono w specjalnym relikwiarzu i na statku „Cziczerin” popłynęły z Odessy do Konstantynopola. Do Rzymu relikwie dotarły w dzień Wszystkich Świętych 1923 roku.
W 1938 roku rozpoczął się triumfalny powrót męczennika z Rzymu do Polski. 8 czerwca ciało świętego Andrzeja Boboli specjalnym pociągiem zostało uroczyście przetransportowane z Wiecznego Miasta do Ojczyzny. Tłumy ludzi ze łzami w oczach witały świętego na trasie przejazdu specjalnego pociągu i w kościołach Lublany, Budapesztu, Bratysławy, Ostrawy, a zwłaszcza w polskich miastach – Dziedzicach, Oświęcimiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Kaliszu, Łodzi i Warszawie.
Rok później wybuchła wojna. Trumna z ciałem – skutecznie ukrywana w różnych kościołach przed okupantem i niemal cudem uchroniona przed bombardowaniem – po wojnie powróciła na swoje miejsce. Przewieziono ją w konspiracji przed sowiecką władzą jako „zwłoki jednego księdza”.
Złożono je 13 maja 1989 roku w nowo wybudowanym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli na warszawskim Mokotowie, przy ul. Rakowieckiej 61, gdzie 16 maja 2007 roku utworzono muzeum poświęcone jego pamięci. Od 16 maja 2002 roku św. Andrzej Bobola jest jednym z patronów Polski. Jego wybór zatwierdziła 13 marca 2002 roku watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów na prośbę występującego w imieniu Konferencji Episkopatu Polski prymasa kardynała Józefa Glempa, złożoną w liście z 8 stycznia 1999 roku.
* * *
Był rok 1702. Zawierucha wojny północnej zagroziła Pińskowi. Świątobliwy rektor Marcin Godebski rozpoczął gorączkowe poszukiwania patrona, któremu chciał powierzyć opiekę nad pińskim kolegium jezuitów. W niedzielny wieczór 16 kwietnia ukazał się mu jakiś nieznany jezuita o budzącej sympatii świetlistej twarzy. „Szukasz patrona, który ochroni kolegium? Masz przecież mnie. Jestem twoim współbratem. Andrzejem Bobolą zabitym przez kozaków w obronie wiary. Odszukaj moje ciało. Bożą wolą jest bowiem, żebyś oddzielił mnie od innych” – powiedział duch.
Ksiądz Godebski polecił odszukać trumnę. Nie było to łatwe. Przez dwa dni bezskutecznie przetrząsano wilgotne czeluście kościelnej krypty. Wśród rozpadających się trumien nie było trumny Boboli. Drugiego dnia wieczorem Andrzej Bobola objawił się zakrystianinowi Prokopowi Łukaszewiczowi, instruując go dokładnie, gdzie znajduje się miejsce pochówku męczennika. Trzeciego dnia udano się we wskazane miejsce i po kilku zaledwie sztychach łopatą odsłonięto tabliczkę z napisem „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Po otwarciu trumny oczom zgromadzonych ukazało się zmaltretowane ciało męczennika. Rektor rozpoznał w zmarłym osobę, która nawiedziła go nocą. Mimo wielu lat przechowywania w wilgotnej krypcie ciało jezuity było takie jak w chwili śmierci, a krew nadal była czerwona. Uznano to za cud, zwłoki odziano i przełożono do nowej trumny.
Wieść ta obiegła powoli całą Rzeczpospolitą. Mieszkańcy Pińska, Janowa i okolic zaczęli przypominać sobie historię sprzed lat, od tej pory przed szczątkami męczennika modliły się rzesze ludzi. Jego kult zaczął szerzyć się bardzo szybko, a on sam – zgodnie z obietnicą – otoczył opieką nie tylko wspomniany klasztor jezuicki. Kolegium i miasto otrzymały swojego patrona. Kult Andrzeja Boboli rósł lawinowo. Wypraszano za jego wstawiennictwem wiele łask. Rozpoczęto także starania o beatyfikację, które jednak – jak wspomniano wyżej – przerwały rozbiory i kasata zakonu jezuitów.
Po raz drugi Andrzej Bobola przypomniał o sobie w Wilnie w roku 1819. Listopadowy wieczór pełen był zimnych i lepkich mgieł. Późna jesień odarła okolicę z kolorów i wdzięku. Z drzew opadały nasiąknięte wodą złote liście…
W wileńskim klasztorze przebywał wówczas dominikanin, ojciec Alojzy Korzeniewski (zm. 1826), fizyk i kaznodzieja prześladowany przez carskie władze. Ojciec Korzeniewski załamany wydanymi przez cara zakazami głoszenia słowa Bożego, spowiadania i publikowania, patrzył w bezsenną noc przez okno celi i modlił się do Andrzeja Boboli, zawierzając mu sprawę niepodległości Polski:
– Męczenniku z Janowa!, wszakże już tyle razy przepowiedziałeś nam bliskie zmartwychwstanie ojczyzny naszej. Czyżby jeszcze nie był nadszedł czas, by niebo wysłuchało modły Twoje i przepowiednie Twe się ziściły? Wiesz lepiej ode mnie, z jaką nienawiścią schizmatycy prześladują naszą świętą wiarę i jak starają się kraj nasz kochany, Ojczyznę twoją do schizmy popchnąć. Ach, święty Męczenniku... Patronie nasz, czy nie dosyć tej chłosty, tegoż upalenia? Wyjednaj dla biednych Polaków litość u miłosiernego Boga. Niech Polska stanie się znowu jednym królestwem prawowiernym i Bogu podległym.
Utrapiony dominikanin westchnął, zamyślił się, zamknął okno i złożył do spoczynku, by zapomnieć o twardej rzeczywistości. Wtem w maleńkiej samotnej celi zakonnika zajaśniało dziwne światło i jakaś wspaniała postać stanęła w jej środku.
– Otóż jestem, ojcze Korzeniewski! Jestem ten, którego przyczyny wzywałeś. Otwórz okno jeszcze raz i popatrz, i zobaczysz rzeczy, których nigdy dotąd nie widziałeś.
Choć przerażony, ale posłuszny dominikanin spełnił polecenie. Drżącą od lęku i wzruszenia dłonią otworzył okno i… jakież było jego zdziwienie. Znikł ogród klasztorny, znikł mur go otaczający, a miejsce jego zajęła rozległa równina, przecudny krajobraz.
– Płaszczyzna, która się przed tobą roztacza, mówił dalej niebieski posłaniec – to ziemia pińska, ta sama, na której Bóg mi pozwolił krew przelać za miłość Chrystusa. Lecz przyjrzyj się bliżej, a dowiesz się o tym, coś tak bardzo pragnął widzieć.
I wyjrzał ojciec Korzeniewski po raz drugi przez okienko swej celki i w tej chwili cała równina była zaludniona. Toczyła się tam krwawa, zaciekła bitwa. Nieprzeliczone szeregi Moskali, Niemców, Francuzów, Anglików i innych narodowości uderzyły na siebie wzajemnie. Niebo płonęło od pożarnej łuny. Surowy, nieznośny cuch krwi przyprawiał o mdłości przerażonego widza. Dominikanin odwrócił wzrok ze wstrętem i zgrozą. Wtedy Męczennik Towarzystwa Jezusowego stał niewzruszony w pośrodku celi i łagodnym lecz przekonującym tonem objaśnił to widzenie:
– Kiedy ludzkość doczeka się takiej wojny – tu wskazał na pole bitwy – to za przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja uznany zostanę głównym jej patronem.
Ksiądz Korzeniewski zaledwie mógł oczom i uszom swym wierzyć w to, co widziały i słyszały. Unosząc się niebiańską radością nad tym wszystkim, prosił świętego Andrzeja o jakiś znak ziemskiej pewności, że to nie sen, nie złudzenie, ale rzeczywistość. Na to odpowiedział św. Andrzej:
– Ja ci to mówię, ja, Andrzej, o prawdzie tego cię zapewniam. Widzenie twoje jest rzeczywiste i niezawodne, a wszystko to się spełni co do joty. Więc już bez troski udaj się na spoczynek. Żeby ci jednak i znak upragniony zostawić, żeś istotnie widział i słyszał to wszystko, zostawiam ci ślad dłoni mojej na tym stole.
To mówiąc, położył rękę na stole dominikanina i zniknął.
Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, jakie na nim zrobiło ukazanie się męczennika, ksiądz Korzeniewski zbliżył się do stołu i zobaczył wyraźny odcisk dłoni na stole. Następnego dnia zawołał wszystkich ojców i braci klasztoru, którzy widzieli i poświadczyli znamię zostawione przez świętego Andrzeja Bobolę.
To niezwykłe wydarzenie ksiądz Korzeniewski opisał później w swoich wspomnieniach – książce, która ukazała się w USA. Opis widzenia i proroctwa zostały również opublikowane w czasopismach francuskich i polskich po ogłoszeniu beatyfikacji Andrzeja Boboli w roku 1853, ale wówczas podchodzono do sprawy z dużą rezerwą. Dopiero po stu latach proroctwo okazało się prawdą…
* * *
Pod koniec komunistycznej okupacji Polski doszło do kolejnych objawień Andrzeja Boboli. Tym razem w Strachocinie – wiosce, którą uznaje się za miejsce narodzin męczennika. Na strachocińskiej plebanii straszyło jeszcze przed wojną. Kolejni proboszczowie i ludzie przebywający na plebanii słyszeli dziwne odgłosy, tajemnicza zjawa siadała na łóżku, ściągała kołdrę, stąpała pod drzwiami, spadały lampki, brewiarz, z pustego chóru zleciał kamień, huśtał się żyrandol w kościele. Księża bali się mieszkać na plebanii, a ksiądz Ryszard Mucha trafił z tego powodu do szpitala.
W 1983 roku zastąpił go ksiądz Józef Niżnik. W nocy z 10 na 11 września 1983 roku obudziło go uderzenie w rękę. Jego oczom ukazała się „smukła, na czarno ubrana” zjawa „z czarną brodą”. Ksiądz myślał, że to napad i z krzykiem rzucił się w kierunku intruza. Zjawa oddaliła się w kierunku okna i znikła. Wystraszony kapłan do rana nie mógł zmrużyć oka. Zjawa objawiała się regularnie w ciągu kolejnych czterech lat, zawsze w nocy o godzinie 2.10.
Proboszcz Niżnik, który pozostał cały ten czas na plebanii, skojarzył w końcu postać z Andrzejem Bobolą. Zaintrygowany zrezygnował ze studiów na KUL-u i postanowił zostać w Strachocinie na dłużej. Z czasem dotarł do informacji, że ojciec Pio powiedział pewnej polskiej zakonnicy, że święty Andrzej domaga się kultu w Strachocinie. 16 maja 1987 roku, w 330. rocznicę śmierci męczennika ksiądz Niżnik powiedział wiernym, że powinni go czcić. Po tym wydarzeniu, w najbliższą noc, postać pojawiła się po raz ostatni.
16 maja 1988 roku uroczyście wprowadzono relikwie świętego i umieszczono je w wybudowanym ku jego czci ołtarzu, a ksiądz Niżnik został kustoszem strachocińskiego sanktuarium. W marcu 2007 roku ksiądz arcybiskup Józef Michalik ustanowił Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie.