Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 12
CZĘŚĆ PIERWSZA
11
ОглавлениеForst odpiął kaburę, wyglądając przez wizjer. Kiedy zobaczył mężczyznę z pochyloną głową, wstrzymał oddech. Zaraz potem jednak niespodziewany gość podniósł wzrok i wbił go prosto w judasza.
– Otwieraj – bąknął Edmund Osica.
Wiktor zaklął w duchu, zapinając kaburę. Lepiej byłoby, żeby po drugiej stronie stał ktoś wysłany przez Synów Światłości.
– Słyszałem, jak podchodzisz do drzwi, Forst. Otwieraj natychmiast, to rozkaz.
– Nie jestem na służbie.
Osica pokręcił głową.
– Sam wysłał mnie pan na urlop – dodał komisarz.
– I wyślę cię na znacznie dłuższy, jeśli jeszcze chwilę będę musiał stać na korytarzu.
Forst położył futerał z pistoletem na komodzie i otworzył drzwi. Przełożony wpadł do mieszkania, jakby się paliło.
– Co pan tu robi? – zapytał Wiktor, przepuszczając przełożonego.
Edmund stanął w przedpokoju i rozpiął płaszcz. Pod nim były milicjant niezmiennie nosił wyprasowany mundur. Osica roztaczał zapach taniej wody kolońskiej, a włosy miał albo niemyte od tygodnia, albo czymś nasmarowane – tak czy inaczej wyglądały źle.
– Co ja tu robię? – syknął. – Naprawdę musisz o to pytać?
Forst podrapał się po głowie. Przez moment zastanawiał się, czy nie zaproponować gościowi, by wszedł do środka. Ostatecznie jednak uznał, że skoro nikogo nie przyjmował przez wszystkie te lata, z pewnością nie powinien robić wyjątku dla Osicy.
– Dzwoniła do pana Agata – odezwał się.
– Oczywiście, że dzwoniła – odparł Edmund. – I słuchaj teraz uważnie tego, co powiem, Forst. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy ją nachodzisz.
– Zrozumiano.
Wiktor z trudem powstrzymał się od zasalutowania.
– Nie mieszam spraw zawodowych z osobistymi, jak mogłeś zauważyć.
– Oczywiście.
– Gdyby było inaczej, zniszczyłbym ci karierę po tym, co jej zrobiłeś.
Forst poczuł, że zaczyna ćmić go w skroniach. Wypadałoby przyjąć poranną dawkę saridonu, jeśli miał zawczasu zdławić migrenę. Tabletki były jednak w kuchennej szafce, a komisarz obawiał się, że jeśli wejdzie do środka, przełożony uzna to za zaproszenie.
– Chcę przypomnieć, że przyblokował pan mój awans – zauważył.
– Tak – przyznał Edmund. – Ale to zrobiłem z pobudek merytorycznych.
Wiktor skinął głową.
– I powtarzam: nie mam ani ochoty, ani zamiaru mieszać pracy ze sprawami rodzinnymi – dodał podinspektor. – Ale jeśli mnie do tego zmusisz, wiedz, że to, kurwa, zrobię.
– Rozumiem.
Osica spojrzał na niego spod byka.
– Gówno rozumiesz – odparł. – Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
– Ma pan anielską cierpliwość, panie inspektorze.
– Skończ z tymi drwinami.
– Mam do pana zbyt wielki szacunek, by sobie…
– Dosyć – uciął Edmund i pokręcił głową. Obrócił się do drzwi i przez moment trwał w bezruchu. Forst zrozumiał, że dowódca patrzy na kaburę leżącą na komodzie.
– Spodziewałeś się kogoś innego? – burknął.
– Nie. Właśnie pana.
Osica westchnął. Złapał za klamkę i otworzył drzwi, ale zatrzymał się w progu.
– Był pan dzisiaj na komendzie? – zapytał Wiktor.
– Jeszcze nie.
– Przekazałem Jędrkowi, żeby dał pańskiej córce…
– Wiem, dzwonili do mnie wieczorem. – Edmund obejrzał się przez ramię. – Co ci padło na mózg, Forst?
– To pytanie zadaję sobie od kiedy pamiętam, panie inspektorze.
– Całkiem słusznie – przyznał Osica. – Ale…
– Ale mogłem nieumyślnie narazić Agatę na niebezpieczeństwo – wpadł mu w słowo Wiktor. – Sznajderman odgrażał się, że Szrebska była tylko początkiem.
Ilekroć wypowiadał jej imię lub nazwisko, ogarniał go osobliwy marazm. Uczucie trwało tylko ułamek sekundy, ale było tak intensywne, że odnosił wrażenie, jakby duszę wypełniała mu czarna mgła.
Sięgnął do kurtki po paczkę papierosów. Było kilka miejsc, w których trzymał otwarte westy – tak na wszelki wypadek. Jedno opakowanie w kuchni, drugie w pokoju, trzecie w kurtce, a czwarte w samochodzie. W ten sposób zawsze miał pod ręką papierosa, a przy okazji minimalizował ryzyko, że mu się skończą.
– I dlaczego sądzisz, że moja córka miałaby być w niebezpieczeństwie?
Forst odpalił westa i wypuścił dym nosem.
– Bo ci ludzie musieli mnie prześwietlić. Wiedzą, że nie ma specjalnie wielu osób, w które mogliby uderzyć. Pan oczywiście jest dobrym kandydatem, jako że cenię…
– Daj sobie spokój.
Wiktor uśmiechnął się blado i zaciągnął. Nikotyna sprawiła, że naczynia krwionośne w skroniach zaczynały mu pulsować. Natychmiast poczuł się, jakby oberwał obuchem, ale spodziewał się tego. Scenariusz powtarzał się codziennie po odpaleniu pierwszego papierosa.
– Dał pan kogoś do obserwacji domu?
– Tak.
– Roztropnie.
Osica wyszedł na korytarz.
– Jeśli coś jej się stanie, zarżnę cię jak świnie na uboju – dodał na odchodnym.
– Niczego innego bym się nie spodziewał, panie inspektorze.
Forst zamknął drzwi, a potem przeszedł szybko do kuchni. Odłożył westa do popielniczki, wrzucił do ust dwie tabletki i pogryzł. Popił, wypłukując kawałki spomiędzy zębów, a potem nastawił wodę na kawę.
Czekając, aż się zagotuje, usiadł przy laptopie. Ledwie go uruchomił, zorientował się, że ma wiadomość od Kormaka. I to wysłaną w nocy – kilkanaście minut po tym, jak komisarz zamknął laptopa.
Zaklął w duchu i wyświetlił treść.
„Sorry” – zaczął Kormak. „Wypadła akurat nocna godzina pornosów”.
Wiktor zignorował pikanie czajnika.
„Mam pewność, że to prawdziwy numizmat, bo zrobiłem zbliżenie. Trochę koślawo go wyciąłeś w Paincie. Widać kawałki zębów po bokach. Szkliwo do wymiany”.
Forst przypuszczał, że ostatnia uwaga miała na celu sprawdzenie, jak blisko był ofiary. Jeśli dostatecznie blisko, powinien się obruszyć, jeśli nie, Kormak mógłby przypuszczać, że ma do czynienia z kimś z personelu szpitalnego.
Dalsza część wiadomości zdawała się to potwierdzać.
„Teraz wiesz, skąd moje zainteresowanie. Ale żeby dowiedzieć się więcej, musisz powiedzieć mi, z kim mam do czynienia. Kłopotów mi nie brakuje, nie chcę pchać się w kolejne”.
Wiktor podniósł się i zalał sobie kawę. Postawił czerwony kubek nescafe obok laptopa i przez moment się zastanawiał. Zasadniczo nie miał nic przeciwko, by rozmówca poznał jego tożsamość. Niechętnie jednak zostawiałby ślad w formie elektronicznej.
„Możesz się spotkać?” – wystukał na klawiaturze, a potem wysłał.
Wciąż uważał, że najlepiej będzie, jeśli pozostanie lakoniczny. Pobudzi ciekawość chłopaka – bo co do tego, że rozmówca był młodym człowiekiem, Forst nie miał wątpliwości.
„Jeśli jesteś w Warszawie, tak” – błyskawicznie pojawiła się odpowiedź.
„Nie” – odpisał Forst. „Drugi koniec Polski. Podaj mi telefon do siebie”.
Było to z pewnością bardziej ryzykowne niż spotkanie w cztery oczy, ale z drugiej strony mniej niż prowadzenie rozmowy przez Internet. Tutaj wystarczyło zrobić zrzut ekranu, żeby nagrać połączenie, facet musiałby postarać się bardziej.
Zresztą Wiktor nie był przekonany, czy w ogóle numer zdobędzie.
Ale zdobył. Kiedy dopił kawę i nastawił wodę na kolejną, wypalając przy tym trzeciego papierosa, nadeszła wiadomość zwrotna. Kormak podał mu numer i dopisał, że dzwonić może w godzinach pracy, bo jest sam w gabinecie.
Forst od razu wybrał numer.
– Tak? – zapytał młody mężczyzna.
– Śledztwo jest w toku – zaczął bez wstępu Wiktor. – To oznacza, że rzeczywiście grożą mi konsekwencje prawnokarne.
– Mhm…
– Dlatego niech ci wystarczy tyle, że jestem komisarzem w dochodzeniówce.
– Wiktor Forst.
Oficer zamarł z papierosem nad popielniczką.
– Nietrudno się domyślić – dodał Kormak. – Wystarczy śledzić doniesienia medialne i mieć trochę oleju w głowie, żeby poskładać wszystko do kupy. To ty prowadziłeś sprawę z Giewontu, wypowiadałeś się nawet na antenie NSI. Potem nagle zniknąłeś i pojawiłeś się dopiero, gdy zatrzymano rzekomych sprawców.
Forst strzepnął popiół.
– Nie masz co w życiu robić, młody? – spytał.
– Taka moja praca. Szperam.
– I ktoś ci za to płaci?
– Za sprawę Bestii z Giewontu nikt, sam się zainteresowałem.
– Bestii z Giewontu?
– Tak go nazywają w mediach. Nie śledzisz przekazów?
– Staram się tego nie robić. Mam wystarczająco dużo gówna w robocie.
Jeśli już Forst przeglądał jakiegokolwiek portale informacyjne, to te zagraniczne. Zawsze, gdy wchodził na serwis NSI, zastawał tam litanie pesymizmu, apoteozę cierpienia, pecha i ogólnej beznadziejności. Ktoś zamordował swoją żonę, ktoś spłonął w swoim domu, na górników zawalił się strop, w wypadku samochodowym zginęły cztery osoby, ktoś zatruł się gazem, gdzieś trąba powietrzna zniszczyła czyjś dom… Nieustanna kanonada dramatów, która sprawiała, że nietrudno było popaść w defetystycznych nastrój.
– Mniejsza z tym – odezwał się Kormak. – Ale skoro już ustaliliśmy, kim…
– Niczego nie ustaliliśmy.
– Jasne, jasne. Będę udawał, że nie wiem, kim jesteś. Nic to, że kojarzę głos z telewizji.
Wiktor zdusił westa w popielniczce i napił się kawy. Właściwie rzadko przejmował się konsekwencjami swoich działań, w tym przypadku też nie zamierzał. Chłopak mógłby zrobić mu niezły gnój, gdyby złożył donos do jednostki. Tylko dlaczego miałby to robić?
Forst milczał, podobnie jak rozmówca. W tle słyszał stłumiony gwar, jakby Kormak znajdował się na zapleczu jakiejś hali targowej.
– Nie zapytasz, z kim ty masz do czynienia? – odezwał się w końcu chłopak.
– Nie interesuje mnie to – uciął Wiktor.
– No tak. Wolisz dowiedzieć się, co to za moneta.
– Otóż to.
Słyszał, jak Kormak nabiera tchu.
– Miałeś szczęście, że trafiłeś na mnie – powiedział. – Na reddicie jest wielu skrzywionych…
– Przejdź do rzeczy.
– Najpierw chciałem zrobić wstęp – zaoponował chłopak.
– Którego nie chcę słuchać.
– Ale rzecz w tym, że jestem w pewnym sensie detektywem, który…
– Moneta.
Forst usłyszał westchnienie, ale po koncyliacyjnym głosie chłopaka wnosił, że może pozwolić sobie na dużo więcej obcesowości. Może Kormak na co dzień obcował z kimś, kto przyzwyczaił go do grubiaństwa.
– Dobra – powiedział rozmówca. – Przyjrzałem się każdemu pikselowi na tej monecie, jak pewnie zorientowałeś się po ostatniej wiadomości.
– Tak – odparł Wiktor. – I jeszcze raz usłyszę jakąś kretyńską uwagę, przejadę się do ciebie.
– Nie wiesz nawet, gdzie jestem.
– Znajdowałem już nie takich jak ty.
Kormak odchrząknął.
– Robię to z dobroci serca, więc…
– Więc równie dobrze możesz się pospieszyć. – Wyręczył go komisarz. – Skąd pochodzi numizmat?
Machinalnie sięgnął po paczkę papierosów, ale szybko uznał, że to nie najlepszy pomysł. Zamiast tego odpakował gumę Big Red.
– Ta moneta to obol – powiedział Kormak. – A dokładnie jeden z tych, które starożytni Grecy wkładali zmarłym do ust, by ci mogli zapłacić Charonowi za przeprawę przez Styks.
Forst poczuł, że wzbiera w nim złość. Kimkolwiek był morderca, okazał się na tyle bezczelny, by w ciele Olgi zostawić najbardziej symboliczny i charakterystyczny pieniądz.
– Ten konkretny obol był jednym z najpowszechniej używanych, przynajmniej tak wyczytałem na Google Books. Jest tam trochę opracowań – dodał chłopak.
– Kto bił tę walutę?
– Demetriusz I Baktryjski. Panował w okolicach dwusetnego roku przed naszą erą.
Wiktor sięgnął po plik żółtych samoprzylepnych kartek i zapisał sobie władcę. Przypuszczał, że ta postać może mieć jakieś znaczenie. Choć Forst nie wiedział, kim jest jego przeciwnik, zdążył poznać go całkiem dobrze.
– Na awersie widać tego władcę w nakryciu głowy przedstawiającym słonia. Wygląda głupio, ale starożytnym zapewne chodziło o to, by podkreślić, że Demetriusz podbił Indie.
– A rewers?
Komisarza znacznie bardziej interesował napis, którego nie potrafił rozczytać.
– Tam jest Herakles, który sam się koronuje prawą ręką, a w lewej trzyma maczugę i skórę lwa.
– A inskrypcja?
Forst wbił w nią wzrok. „ΒΑΣΙΛΕΩΣ ΔΗΜΗΤΡΙΟΥ” absolutnie nic mu nie mówiło, ale Kormak sprawiał wrażenie bardziej obrotnego w sprawach Internetu. Być może udało mu się znaleźć odpowiedniejsze miejsce niż reddit, by wrzucić zdjęcie.
– Basileos Demetriou – powiedział. – Nic wielkiego, taki napis zawsze umieszczano na monetach. Chodzi o tego, kto wybijał walutę. Więc w tym przypadku to dosłownie znaczy „króla Demetriusza”.
Komisarz spodziewał się czegoś bardziej znaczącego, choć może powinien dwa razy się zastanowić, zanim zrobił sobie nadzieję. Człowiek, którego ścigał, lubił igrać z polującymi na niego ludźmi, ale robił to w sposób zawoalowany. Dojście do tego, co łączyło wcześniejsze monety, zajęło Wiktorowi i Szrebskiej kawał czasu.
– Kim był ten Demetriusz? – spytał Forst.
– A bo ja wiem?
– Sądziłem, że trochę poczytałeś.
– O samej monecie. Nie jestem specjalistą od historii.
– Dobra – uciął komisarz. – Dzięki za pomoc.
– Słuchaj… daj znać, jak…
Wiktor rozłączył się i odłożył telefon. Być może rzeczywiście jeszcze odezwie się do chłopaka, ale ewentualna współpraca na pewno nie będzie odbywać się na jego warunkach. Jeśli chciał się pobawić w detektywa, nie miał zamiaru mu tego zabraniać – ale tylko jeśli Forst nie będzie musiał wysłuchiwać jego spekulacji.
Wpisał w Google „Demetriusz I Baktryjski”, a potem sam zaczął czytać na jego temat. Nieświadomie dopił kawę i wypalił dwa papierosy, zanim zrobił sobie przerwę. Informacje na temat władcy w niczym mu nie pomagały – nie widział w nich żadnego przesłania, na które zabójca chciałby zwrócić jego uwagę.
Ale poprzednio sytuacja była taka sama. Monety same w sobie nie stanowiły tropu, dopiero połączenie tych z Białorusi i Polski mogło skierować śledczych na odpowiedni trop.
Teraz jednak Wiktor nie miał zamiaru czekać, aż pojawią się kolejne. Tym razem miał zamiar zgasić pożar, zanim ten wybuchnie na dobre. Problem stanowiło jednak to, że nie wiedział, od czego zacząć.
Forst wbrew sobie wszedł na witrynę NSI. Chciał sprawdzić, czy coś ruszyło się w sprawie Michała Sznajdermana, czy jakkolwiek naprawdę się nazywał. Może na tym froncie uda się coś ugrać.
Dziennikarze z zapałem relacjonowali wszystko, co wiązało się z Bestią z Giewontu, i rzeczywiście określenie to stało się dość popularne. Jeden z redaktorów portalu pisał, że pierwsza rozprawa w sądzie okręgowym zacznie się już w najbliższych dniach. Spekulował, że Sznajderman jest członkiem sekty lub starochrześcijańskiego kultu, który kieruje się skrzywioną potrzebą zaprowadzenia na świecie porządku i zwrócenia uwagi na to, że katolicyzm przez wieki zupełnie odbiegł od nauk Jezusa Chrystusa.
Forst potarł skronie, myśląc o interpretacji, którą przedstawił Oldze John Shayer. Uważał, że Zwoje napisał właśnie Chrystus, a Synowie Światłości byli jego wyznawcami. Jeśli jakiś współczesny kult podzielał taką koncepcję, być może rzeczywiście w ich skarłowaciałych umysłach narodziła się potrzeba, by rozpocząć nową krucjatę.
Prawda była jednak taka, że w Zwojach z Qumran nie pojawiał się ani Jezus, ani chrześcijaństwo. Większość badaczy zakładała, że to argument na niekorzyść tezy Shayera, ale nie wszyscy. Niektórzy podkreślali, że Chrystus występuje tam jako narrator, a chrześcijaństwa próżno szukać, ponieważ religia ta stanowi wypaczenie nauk Jezusa.
Forst nie wiedział, co konkretnie wynika ze zrewidowanych fundamentów wiary Synów Światłości. Uznał jednak, że dobrze byłoby się tego dowiedzieć. I tak nie miał od czego zacząć.
Czy jednak rzeczywiście ci ludzie mogli kierować się wynaturzoną religią? Jak każda inna, miała moc. Udowodnił to niejeden muzułmański ekstremista, wysadzając się w powietrze razem z niewinnymi ludźmi.
Wiktor miał nadzieję, że uda mu się odkryć jakiś trop, zanim Synowie Światłości zaczną wpadać na podobne pomysły. Westchnął, a potem mimowolnie spojrzał na resztę dzisiejszych wiadomości.
„Plaga wypadków w Tatrach” – informował nagłówek jednego z mniej wyeksponowanych artykułów. Forst kliknął w niego i szybko przejrzał tekst. Dwa wypadki śmiertelne w ciągu dwóch dni to jeszcze nie plaga, przemknęło mu przez myśl.