Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 14

CZĘŚĆ PIERWSZA
13

Оглавление

Wiktor obudził się z wyjątkowo wrednym bólem głowy. Otworzył oczy, wciągnął głęboko zatęchły dym papierosowy z nocy, a potem podniósł się z łóżka. Od razu skierował się do szafki w kuchni po tabletki.

Od kiedy wrócił do palenia, migreny stawały się coraz gorsze. Przemknęło mu przez głowę, że może powinien z powrotem przerzucić się wyłącznie na gumy Big Red. Potarł skronie, a potem sięgnął po paczkę westów. Może od jutra.

Usiadł przy laptopie i sprawdził skrzynkę na reddicie. Kormak nie znalazł niczego nowego, ale trudno było spodziewać się, że będzie inaczej. Sam przez cały poprzedni dzień przeszperał całe zasoby Internetu i na temat greko-baktryjskiego króla nie znalazł nic, co mogłoby okazać się przydatne.

Napił się zimnej, wczorajszej kawy, a potem się przeciągnął. Pomyślał, że może śniadanie zmniejszy trochę ból głowy, więc stanął przed lodówką i przez chwilę przeczesywał wzrokiem jej zawartość. Niespecjalnie było od czego zacząć dzień.

Nastawił wodę w czajniku, a potem wyjął zupkę kuksu. Lepsze to niż nic.

Z parującym daniem usiadł przy komputerze i wszedł na portal NSI. Powoli zaczynał zrywać ze swoim zwyczajem niesprawdzania wiadomości. Wymusiła to na nim sytuacja – będąc na przymusowym urlopie, miał przed sobą perspektywę spędzenia całego dnia w domu. Musiał jakoś urozmaicić sobie czas.

A tego dnia urozmaiceń nie brakowało.

Na głównej stronie Forst zobaczył czerwony nagłówek informujący o kolejnym wypadku w Tatrach. Odłożył miskę na bok i ściągnął brwi. Trzy ofiary śmiertelne w trzy dni to dużo, nawet jak na tak groźnego zabójcę, jakim są góry.

Tym razem spadła trzydziestopięcioletnia kobieta. Wchodziła sama na Wrota Chałubińskiego, prawdopodobnie poślizgnęła się na zalegającym tam śniegu. O wypadku TOPR poinformowali turyści, którzy widzieli całe zdarzenie z dołu.

– Teraz się zacznie… – mruknął do siebie Forst.

„W dwóch poprzednich przypadkach prokuratura wykluczyła udział osób trzecich, w tym jednak nie otrzymaliśmy jeszcze żadnej oficjalnej wiadomości” – pisał redaktor portalu. „Czekamy na konferencję prasową, która ma zostać zwołana w godzinach popołudniowych”.

Wiktor otworzył szufladę i wyciągnął sfatygowaną mapę Tatr. Pochodziła jeszcze z czasów, gdy mieszkał w Krakowie, a tutaj bywał tylko po to, by chodzić po górach. Była wyblakła, tu i ówdzie się przerwała – ewidentnie nie nadawała się już do żadnych eskapad. Mimo to przywiózł ją ze sobą. Niełatwo było rozstać się z pamiątką czasów, gdy życie wydawało się beztroskie.

Spojrzał na trzy punkty, w których doszło do wypadków. Najpierw pod Kozią Przełęczą, potem na Zawracie, a teraz na Przełęczy pod Chłopkiem. Miejsca te nie miały ze sobą wiele wspólnego i leżały stosunkowo daleko od siebie – co mogło sugerować, że ktoś wybrał je z premedytacją.

Wszystkie ofiary to turyści, którzy samotnie przemierzali góry.

Zaczynało to brzmieć coraz bardziej niepokojąco, uznał Forst. Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić, rozległ się dzwonek jego komórki. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył nieznany numer. Przeciągnął palcem po wyświetlaczu.

– Tak? – spytał, odkrywając, że ma chrypę.

– Koniec urlopu.

Głos Osicy nie pozostawiał złudzeń, że możliwe są jakiekolwiek pertraktacje.

– Dopiero co zamówiłem bilet na Bora-Bora – odparł Wiktor.

– Nie mam zamiaru słuchać twojego ględzenia – zastrzegł podinspektor. – Weź prysznic, wytrzeźwiej, a potem zasuwaj na Jagiellońską.

– Nie mam z czego trzeźwieć.

– Nie to chcę słyszeć, komisarzu.

Forst poprawił się na krześle.

– Tak jest – odparł.

– Teraz lepiej – pochwalił go Osica. – Załóż tylko jakąś wyjściową koszulę. Będziemy mieć tu dzisiaj oblężenie.

– My też organizujemy konferencję prasową?

– Na Boga, nie. A nawet gdyby, po twoich ostatnich wybrykach na antenie NSI, nie dopuścilibyśmy cię w pobliże obiektywu.

– Myślałem, że zrobiłem furorę.

– Po prostu się pospiesz, Forst – odbąknął Osica, po czym rozłączył się, nie czekając na odpowiedź podkomendnego.

Wiktor spokojnie odłożył komórkę i doczytał artykuł. Zawarto w nim same spekulacje, zresztą na tym etapie trudno było spodziewać się czegokolwiek innego. Nie przeszkodziło to jednak kolejnym redaktorom pisać własne teksty na ten temat.

Kiedy Forst odświeżył stronę główną NSI, przekonał się, że sprawa jest postępowa.

„Bestia z Giewontu powróciła?” – pytano w nagłówku.

Najwyraźniej tak, skoro Osica dał rozkaz „wszystkie ręce na pokład”. W innym wypadku z pewnością niechętnie widziałby go w jednostce. Wiktor zgasił papierosa i bez pośpiechu dojadł zupkę kuksu. Miała w nazwie coś z kałasznikowem i rzeczywiście smakowała jak kule z rosyjskiej broni.

Komisarz odstawił miskę do zlewozmywaka i zalał wodą. Później się umyje.

Wziął szybki prysznic, narzucił na siebie czerwoną koszulę w czarną kratę, a potem wyszedł z domu, zabierając kaburę. Otworzywszy służbowe auto, zobaczył w środku czteropak. Zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął go i postawił pod jednym z garaży. Ktoś będzie miał miłą niespodziankę. I zapewne puszki szybko znikną, bo niejeden sąsiad chadzał do garażu w celach stricte alkoholowych.

Wyjął z samochodu kurtkę, założył ją i ruszył w kierunku warzywniaka na rogu. Czterysta metrów za nim znajdowała się komenda rejonowa, co w czasach jego przygody alkoholowej stanowiło niemałe ułatwienie. Nie musiał ryzykować codziennych podróży samochodem na kacu. I mógł zostawiać służbowe auto praktycznie pod domem.

Teraz powinien przewieźć je na parking, ale jeśli ktoś będzie potrzebował volkswagena, będzie też doskonale wiedział, gdzie go szukać.

Forst wszedł do budynku kilka minut później, po drodze wypalając jeszcze papierosa. Powitało go kilkoro podniesionych oczu, ale nikt się nie odezwał. Tak bardzo popularny był w szeregach policji.

Skierował się prosto do gabinetu przełożonego i bez pukania wszedł do środka.

Osica zgromił go wzrokiem.

– Czy ty naprawdę…

– Stawiam się na wezwanie, panie inspektorze – uciął Forst, salutując.

– Siadaj.

Zajął miejsce przed biurkiem, patrząc na dowódcę bez wyrazu. Osica pokręcił głową i przez moment wystukiwał coś na klawiaturze, starając się zignorować wbity w niego wzrok. W końcu westchnął i przerwał.

– Wygląda to na niezły gnój – odezwał się.

– Zgadzam się – odparł Forst. – Powinni dać nam fundusze na remont już…

– Mówię o Bestii z Giewontu.

Wiktor wydął usta.

– Nie wiem, czy to określenie w ogóle się nadaje. Nikogo nie rozszarpał, nie zmasakrował, nie…

– Bestialsko odbiera życia – uciął Edmund, po czym potrząsnął głową. – Zresztą nieistotne. Wygląda ci to na jego robotę?

– Może.

Osica wyprostował się na krześle, a potem odgiął oparcie do tyłu. Założył ręce za głową i przez chwilę trwał w bezruchu.

– Dziś lub jutro spierdoli nam się na głowę prokuratura – ocenił rzeczowo. – Chciałbym, żebyś ty z nimi rozmawiał.

– Dobry wybór. Jestem wyjątkowo koncyliacyjnym człowiekiem.

– Skończ z tymi bredniami.

– Tak jest.

– Wybraliśmy ciebie, bo znasz zabójcę, tropiłeś go i ostatecznie ująłeś ludzi, z którymi współdziałał.

Forst skinął głową.

– Powiesz prokuratorom wszystko, co będą chcieli wiedzieć, niczego nie zataisz, a potem postaramy się, by przekazali nam śledztwo choćby w ograniczonym zakresie. Oczywiście ty nie będziesz go prowadził.

Wiktor wyciągnął paczkę gum i poczęstował dowódcę. Osica udał, że tego nie widzi.

– Niespecjalnie cię to interesuje, jak widzę – bąknął Edmund.

– Przyzwyczaiłem się po prostu, że odsuwacie mnie od śledztwa, a potem na własną rękę odwalam całą robotę za was.

– Licz się ze słowami.

– Tak jest.

– I daj tę gumę.

Wiktor wysunął listek i podał dowódcy. Ten przez chwilę przeżuwał, krzywiąc się.

– Ostre – zawyrokował. – Miała być chyba cynamonowa.

– Niby tak – przyznał Forst. – W wersji amerykańskiej nie ma tego pikantnego smaku, u nas jest. Nie wiem dlaczego.

– Mniejsza z gumą – odparł Osica. – Zanim zjawią się prokuratorzy, chcę, żebyś zbadał sprawę na miejscu.

– Winszuję, panie inspektorze. Pomysł godny najwybitniejszych umysłów.

– Mówię poważnie, Forst. Może uda ci się coś ustalić.

– Naturalnie. Przepytam kozice, może będą coś wiedziały.

Edmund spuścił wzrok, zrezygnowany.

– Chcę, żeby wszystko wyglądało na profesjonalną robotę, wykonywaną przez ludzi znających się na rzeczy. Jasne?

– Jak najbardziej. Nie od dzisiaj wiem, że PR to dla pana ważna sprawa.

– Wynoś się, do kurwy nędzy.

Wiktor wstał, zasalutował, a potem skierował się do drzwi. Kiedy przed progiem obejrzał się przez ramię, Osica wyciągał gumę z ust. Wskazał mu wyjście, a komisarz złapał za klamkę i wyszedł na korytarz.

Niewiele mógł zdziałać w górach. Świadkowie z ostatnich dwóch dni mogli już dawno wrócić do domów, a ci dzisiejsi zniknąć gdzieś w okolicy, ale właśnie takie rozkazy wydawał Edmund. Ukształtowała go milicja i w czasach PRL-u być może sprawdzał się w tropieniu bibuły i łapaniu chłopaków, którzy rozwieszali ulotki Solidarności. Po osiemdziesiątym dziewiątym miotał się jak ryba wyciągnięta z wody, ale ostatecznie służbowy staż zrobił swoje i Osica dostał fuchę, na którą pracował przez te wszystkie lata.

Forst wrócił na Piaseckiego i wsiadł do auta. Pierwszym miejscem, do którego zamierzał się udać, była centrala TOPR-u.

Zaparkował pod bramą na Piłsudskiego, zastawiając wjazd do pobliskiej posesji. Wszedł do budynku, wyciągnął laminowaną legitymację służbową, a potem poprosił, by sprowadzić ratowników, którzy brali udział w dwóch ostatnich akcjach ratunkowych z ofiarami śmiertelnymi.

Czekał godzinę, co chwilę wychodząc na papierosa. Zapomniał z domu zabrać saridon, co nie wróżyło dobrze na przyszłość.

W końcu pojawił się młody chłopak. Drugiego ratownika nie było, ponieważ nadal pełnił dyżur w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.

– Gdzie możemy pogadać? – przywitał go Forst.

– Może w sali konferencyjnej?

– Prowadź.

Wiktor wszedł za nim do niewielkiego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Usiedli przy stole. Chłopak był wyraźnie zaniepokojony, pewnie jak każdy ratownik TOPR-u tego dnia. Jeśli okaże się, że jakiś zabójca rzeczywiście grasuje w górach, będzie to dla nich zmora. Na co dzień walczyli z pechem, nieprzygotowaniem, nieuwagą czy pogodą. Jeżeli dojdzie do tego ludzka natura i działanie z premedytacją, będą wzywani jeszcze częściej.

Niewątpliwie musiało to budzić w nich abominację. Góry traktowali jako miejsce nieskazitelne, darzyli je wyjątkowym uczuciem – a teraz ktoś urządził sobie z nich arenę dla krwawej, makabrycznej rozrywki.

Czy rzeczywiście mógł to być ten sam człowiek, który zabił Szrebską? Jeśli tak, Forst nie miał zamiaru oddawać nikomu śledztwa. Kwestią otwartą pozostawało, jak to osiągnąć. Kiedy przedstawi prokuratorom wszystko, co wie, Osica z pewnością znów wyśle go na przymusowy urlop. Będzie to wymagało trochę urzędowej kreatywności, ale po latach spędzonych w milicji przełożony miał to opanowane do perfekcji.

– Napije się pan czegoś? – zapytał ratownik.

– Nie, dzięki – odparł Wiktor, na powrót skupiając uwagę na świadku. – Uczestniczyłeś w akcji pod Kozią Przełęczą, tak?

– Tak, pełniłem tego dnia dyżur na Gąsienicowej – wyjaśnił chłopak, skubiąc nerwowo brodę. – I do samej przełęczy był jeszcze kawałek.

– Gdzie to się dokładnie stało?

– Za odbiciem na Żleb Kulczyńskiego. Wie pan…

– Wiem, gdzie to jest – uciął Forst.

– Dużo pan chodzi?

– Chodziłem, kiedy nie musiałem całego dnia poświęcać na tropienie takich skurwieli.

TOPR-owiec otworzył szerzej oczy.

– Więc to prawda? – zapytał. – Ktoś zabił tych ludzi?

– Na razie to sprawdzamy – odparł Forst. – W którym kierunku ta dziewczyna spadła? Na Dolinkę Kozią?

– Nie. Po przeciwległej stronie, w kierunku Zmarzłego Stawu. Jest tam taki ostatni zakręt, jakieś piętnaście, dwadzieścia minut przed samą przełęczą.

Forst wiedział, o którym miejscu mowa. Schodził Orlą Perć wzdłuż i wszerz, a trasy podejściowe wyryły mu się w pamięci. Dopiero późniejsze obrazy, zniekształcone adrenaliną i alkoholem, powoli zacierały mu się w umyśle.

– Łatwo tam kogoś popchnąć – zauważył.

Ratownik pokiwał głową, a komisarz przez moment mu się przyglądał. Od rana musiał myśleć o tym samym, co przemykało przez głowę każdemu innemu TOPR-owcowi. Ile z wcześniejszych wypadków to wynik celowego działania? Roczna liczba ofiar w Tatrach wynosiła około dwudziestu osób, często byli to turyści wędrujący z kimś bliskim. A policyjne statystyki kazały sądzić, że to właśnie rodzina jest największym zagrożeniem dla człowieka.

– Rozmawiałeś z kimś, kto to widział? – zapytał Forst.

– Tak. Z dwoma mężczyznami, którzy szli za dziewczyną.

Wiktor uniósł brwi.

– Obaj widzieli upadek?

– Tak.

– I przedstawili zbieżną wersję zdarzeń? Nie zauważyłeś żadnych zgrzytów, niejasności?

– Ja… – zaczął chłopak i pokręcił głową. – Nie analizowałem tego w ten sposób.

Spuścił wzrok, jakby właśnie uświadomił sobie, że nawalił.

– Spokojnie – mruknął Forst. – Zrobiłeś wszystko, co trzeba.

– Najwyraźniej nie.

Komisarz niespecjalnie lubił użalających się nad sobą ludzi. Zbyt często sam to robił, by słuchać zrzędzenia innych.

– Z wydumanymi wyrzutami sumienia radź sobie, jak skończymy – powiedział. – A teraz powiedz mi więcej o tych mężczyznach. Potem przyślę tu rysownika, zrobicie portret pamięciowy.

TOPR-owiec skinął głową.

– Jeden miał spory plecak, może siedemdziesięciolitrowy. Był porządnie wyekwipowany, miał dwa czekany, porządne salewy na nogach… Poza tym trudno mi cokolwiek więcej powiedzieć. Rzuciło mi się to w oczy, bo drugi szedł raczej na wycieczkę jednodniową.

– Dobra – powiedział Forst. – Na razie skupmy się na pierwszym. Jaką miał kurtkę?

Zazwyczaj tyle było trzeba, by świadek zaczął przypominać sobie człowieka. Wystarczyło skierować jego uwagę na jakiś charakterystyczny element, który na pewno rzucił mu się w oczy, ale o którym nie wspomniał w zeznaniu. Kurtki górskie idealnie się do tego nadawały. Zaprawiony turysta najczęściej kupował charakterystyczny, kolorowy model, by być lepiej widocznym w przypadku akcji ratunkowej.

Chłopak podrapał się po głowie.

– Nie wiem. Była cała czarna, chyba.

Najwyraźniej Wiktor się przeliczył.

– Jak wyglądał? Miał czapkę?

– Tak, a oprócz tego dość gęsty zarost. Trzydziestolatek, wysportowany i… cholera, niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Rozmawialiśmy tylko przez chwilę.

– Przystojny?

– Myślę, że tak.

– A ten drugi?

– Pociągła twarz, czerwona kurtka, mniejszy plecak…

Forst wyciągnął notatnik i zanotował wszystko, co TOPR-owiec powiedział. Nie było tego wiele, a gdy wyjdzie w góry, żadna z tych informacji specjalnie mu nie pomoże.

– W porządku – powiedział, wstając z krzesła. – Jeśli coś sobie przypomnisz, dzwoń.

Zapisał swój numer na kartce i wyrwał ją z notesu. Jakiś czas temu przeszło mu przez myśl, żeby wydrukować sobie wizytówki, ale ostatecznie uznał, że będzie czuł się jak agent ubezpieczeniowy.

– Pewnie – odparł chłopak, również się podnosząc. – Będę czekał na tego rysownika.

Forst skierował się na korytarz, ale zatrzymał w progu.

– Ten drugi ratownik, który wczoraj brał udział w akcji – podjął – gdzie ma dyżur? W Piątce?

– Tak – odparł chłopak, a potem podał Wiktorowi imię i nazwisko.

Komisarz opuszczał centralę TOPR-u ze świadomością, że najprawdopodobniej nie uda mu się wypełnić wszystkich rozkazów, które otrzymał od dowódcy. Owszem, pójdzie w góry, ale z pewnością nie wróci na czas, by porozmawiać z prokuratorami.

Niespecjalnie go to martwiło.

Wrócił do mieszkania, a potem wyciągnął z szafy swój stary plecak ze stelażem. Nadal były w nim raki i czekan, a tuż obok stały jego wysłużone salomony. Forst ubrał się i załadował do plecaka polar, kurtkę, bieliznę na zmianę i karimatę. Po prowiant poszedł do warzywniaka na rogu. Nakupował, co popadło, a potem dorzucił do ekwipunku.

Służbowego volkswagena zaparkował w Kuźnicach. Wyjął policyjne oznaczenie, umieścił je za szybą, a potem ruszył żółtym szlakiem w kierunku Hali Gąsienicowej. Narzucił sobie przyzwoite tempo, ale bez forsowania się. Do Murowańca dotarł w półtorej godziny.

Z ratownikiem spotkał się w jadalni schroniska. Panował tu zaduch i Forst rozebrał się do samej koszuli.

– Byłem tam z kolegą – powiedział TOPR-owiec. – Obecnie jest na wyjściu.

– Kto was poinformował o wypadku?

– Jakaś młoda para. Zadzwonili, że ich towarzysz spadł w przepaść. Tego dnia gówno było widać, więc mieli problem z ustaleniem, gdzie w ogóle są. Wiedzieli tyle, że idą na Zawrat. Jak zapytaliśmy, od której strony, nie potrafili powiedzieć. Dopiero po chwili dodali, że od Doliny Pięciu Stawów.

– Byli w szoku?

– To też, ale oprócz tego chyba pierwszy raz wypuścili się w wysokie partie.

Forst skinął głową, kątem oka dostrzegając pijącego piwo turystę. Kufel zaparował, a złocisty trunek wyglądał przez to jeszcze bardziej zachęcająco. Murowaniec nie był najlepszym miejscem na taką rozmowę, ale z drugiej strony panował tutaj taki gwar, że Wiktor nie musiał martwić się o to, że ktoś ich usłyszy.

– Jak ci ludzie wyglądali? – zapytał Forst.

Ratownik opisał mu dwójkę turystów, a komisarz zanotował informacje w notesie. Wyglądało na to, że opisywany przez TOPR-owca mężczyzna nie miał żadnej cechy wspólnej z tymi, o których mówił mu poprzedni.

– Chodzili w trójkę? – zapytał Wiktor.

– Nie, spotkali się przypadkiem w Piątce. Był jeszcze jeden turysta.

Forst wbił wzrok w rozmówcę.

– Powiedzieli, że zszedł niżej, żeby sprawdzić, co z tym, który spadł. Prawdopodobnie mijaliśmy go z kolegą, kiedy pędziliśmy do wypadku.

– Jak wyglądał?

– Nie pamiętam. Widzieliśmy go przelotem.

– Miał jakiś plecak?

TOPR-owiec pokręcił głową.

– Nie mam pojęcia. Zaczepił nas, powiedział, że ktoś spadł na podejściu pod Zawrat. Spieszyliśmy się.

– Ile mógł mieć lat?

– Trudno powiedzieć.

Forst zaklął w duchu. Nie mógł wymagać, że ratownik będzie pamiętał wszystkie szczegóły wyglądu turystów, których mijał na szlaku. Wiktor też nie potrafiłby powiedzieć, jak wyglądali przechodnie na chodniku w Kuźnicach.

– Miał czapkę? Jakiś zarost? Pociągłą twarz?

– Może nosił czapkę… ale nie dam sobie głowy uciąć.

Komisarz przepytywał go jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie musiał przyznać przed sobą, że poniósł fiasko. Podziękował ratownikowi, a potem poprosił go jeszcze, by skontaktował się z centralą i dowiedział, gdzie jest ekipa, która dziś leciała do wypadku pod Chłopkiem.

– Wrócili na bazę – powiedział. – Ale mogę dać panu kogoś do telefonu.

Forst skinął głową i wziął od TOPR-owca komórkę. Cudów się nie spodziewał.

Szybko się przedstawił, informując, że prowadzi śledztwo w sprawie wypadku. W normalnych okolicznościach ratownik zapewne nie byłby skłonny do rozmowy na ten temat przez telefon, ale sytuacja była wyjątkowa. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekając, aż policja trafi na jakiś trop.

– Ofiara to czterdziestoletnia kobieta – podjął rozmówca. W tle Wiktor słyszał zniekształcone rozmowy prowadzone przez radio. – Dobrze wyekwipowana, na pewno nie był to jej pierwszy wypad w góry.

– Gdzie spadła?

– Tuż przed Kazalnicą.

A więc trzy najniebezpieczniejsze miejsca na tym szlaku miała już za sobą, uznał Forst.

– Ktoś coś widział? – zapytał komisarz.

– Nie. Zadzwonili po nas turyści, którzy dostrzegli plecak i kurtkę. Jeśli wie pan, jak tam jest, może się pan domyślić, że spadła naprawdę z wysoka…

Wiktor mruknął potwierdzająco. Szczęście w nieszczęściu, że nikt tego upadku nie widział – z całą pewnością miałby traumę na całe życie.

Nie licząc potencjalnego mordercy. On zapewne będzie chętnie wracał myślami do tego, co zrobił.

– Jakieś teorie? – zapytał Forst.

TOPR-owiec przez moment milczał.

– Zalega tam sporo śniegu – powiedział w końcu.

– Więc mógł to być wypadek?

– Mógł. Wprawdzie kobieta minęła największy luft, ale dalej też mogła się poślizgnąć.

Wiktor potarł skronie.

– Kto zadzwonił po śmigło? – zapytał.

– Dwójka starszych ludzi.

– Rozmawialiście z nimi?

– Tylko telefonicznie – odparł ratownik. – Z głosów powiedziałbym, że byli po sześćdziesiątce.

Forst zaklął pod nosem.

– Skąd dzwonili?

– Spod Czarnego Stawu pod Rysami. Wjechali fasiągiem na Morskie Oko, a potem podeszli kawałek dalej.

Ratownik podał mu godzinę otrzymania zgłoszenia i dane osób, a Wiktor spisał wszystko w swoim kołonotatniku. Potem zamknął go i się rozłączył. Oddał telefon siedzącemu naprzeciwko ratownikowi.

– I jak? – zapytał TOPR-owiec. – Dowiedział się pan czegoś?

– Tylko tego, że czeka mnie wyjątkowo trudne polowanie.

Przewieszenie

Подняться наверх