Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 13

CZĘŚĆ PIERWSZA
12

Оглавление

Wracając z sądu, prokurator Wadryś-Hansen słuchała radia. To na antenie RMF FM usłyszała o drugim wypadku śmiertelnym w Tatrach.

– Górale mówią o pladze – relacjonował reporter. – W szczycie sezonu taka czarna passa rzadko się zdarza, ale poza nim to rzecz niespotykana. TOPR informuje, że warunki w górach są dobre, ale mogą być zdradliwe. Wciąż obowiązuje pierwszy stopień zagrożenia lawinowego i ratownicy podkreślają, że należy szczególną uwagę zachować tam, gdzie zalega jeszcze śnieg. Na dole może świecić słońce, ale na wysokości dwóch tysięcy metrów możemy natknąć się jeszcze na biały krajobraz.

Dominika zaparkowała pod siedzibą prokuratury i głos spikera nagle ucichł. Weszła do budynku, zastanawiając się nad tym, jak podejść Sznajdermana. Do procesu nie pozostało wiele czasu, a wraz z pierwszą rozprawą wszelkie pertraktacje się zakończą.

Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale bez skutku. Szczerze powiedziawszy, kiedy tylko spojrzała mu w oczy, wiedziała już, że ma do czynienia z beznadziejnym przypadkiem fanatyka. Nie mogła tylko ustalić, czy rzeczywiście czci jakąś pokrętną religię, czy może ideę lub człowieka, które się za taką fasadą chowają.

– W końcu – powitał ją Gerc.

– Biegły z medycyny sądowej, jak zwykle przeciągał.

– Ten sam, co ostatnio?

– Niestety. Lubi pokazać, że jest ekspertem. Sędzia nic nie rozumie, ja nic nie rozumiem, obrona też nic nie rozumie. A facet mimo to nadaje w najlepsze.

Weszli do jej gabinetu i Aleksander zamknął za nimi drzwi. Wadryś-Hansen potoczyła wzrokiem po cytatach wiszących na ścianach. Dziś żaden nie mógł jej pokrzepić.

Śledztwo utknęło w martwym punkcie.

– Wiadomo coś w sprawie Szrebskiej? – zapytała, kładąc neseser na krześle przy biurku.

– Bez zmian. Kryminalistycy przeczesali salę z pincetami, zbadali każdy skrawek ubrania i pościeli, skórę, monetę, wszystko…

– I nic?

– Ani cienia śladu. Nie licząc tych, które zostawił Forst.

Dominika skinęła głową i rozpiąwszy guziki żakietu, usiadła za biurkiem. Włączyła komputer, zastanawiając się, w jakim kierunku powinna poprowadzić śledztwo. Przepytali wszystkich pracowników szpitala, sprawdzili nagrania z monitoringu i ściągnęli odciski palców nawet z automatów z obuwiem ochronnym. Morderca był wyjątkowo skrupulatny w usuwaniu śladów.

Zdjęła okulary i potarła miejsce na nosie, gdzie ją uwierały.

– Masz jakąś koncepcję? – zapytał Gerc, siadając przed biurkiem.

– Nie.

– Więc skupmy się na Sznajdermanie.

– Wyczerpaliśmy już cały arsenał argumentów.

– Nie o to mi chodzi – odparł Aleksander. – Skupmy się na jego skazaniu. W dupie miejmy resztę.

– Ta reszta to całe nasze śledztwo.

– I? – spytał Gerc, zakładając rękę za oparcie. – Prędzej czy później na coś trafimy bez jego pomocy.

– Do tego czasu ten, kto zamordował dziennikarkę, może się rozkręcić.

– Niekoniecznie. Może przejdzie w stan hibernacji.

Spojrzała na Gerca spode łba. Znała go od dawna i jeszcze dwa, trzy lata temu powiedziałaby, że w pewnym stopniu jej imponuje. Teraz wydawało jej się jednak, że im robił się starszy, tym bardziej nadawał się do spraw, które kalibrem nie przekraczały rodzinnych sprzeczek.

– W końcu wpadnie – powtórzył Aleksander. – A my w tym czasie przynajmniej usadzimy jego współtowarzysza.

Zakładał, że Szrebską zamordował mężczyzna i właściwie trudno było się z nim nie zgodzić. Statystycznie rzecz biorąc, na jedną zabójczynię w Polsce przypadało jedenastu zabójców płci męskiej. W Stanach mężczyźni dokonywali prawie dziewięćdziesięciu procent wszystkich morderstw. Średni wiek przeciętnego degenerata wynosił trzydzieści cztery lata. Motywem niemal w połowie przypadków była rodzinna kłótnia.

Wadryś-Hansen przypuszczała jednak, że w tym wypadku statystyki nie będą przesadnie pomocne.

– Nie mogę tak tego zostawić, Aleks.

– Bo to będzie pierwsza sprawa, kiedy poczekamy na rozwój wydarzeń? – bąknął. – Poza tym nie wiesz, czy Bestia z Giewontu w ogóle jeszcze zaatakuje.

Puściła to określenie mimo uszu.

– Skup się na tym, żeby usadzić Sznajdermana. Ja będę się martwił śledztwem w sprawie dziennikarki.

Formalnie taki był ich podział obowiązków. Zaczęli jednak działać wspólnie, kiedy nie ulegało już wątpliwości, że obie sprawy są ze sobą powiązane.

– I zastanów się nad tymi wypadkami w Tatrach – dorzucił Gerc.

Uniosła brwi.

– No co? – spytał. – Nie wygląda ci to podejrzanie?

– Wygląda mi to na dwie tragedie, nic poza tym.

– W tak krótkim odstępie czasu?

– To się zdarza.

– Może w lipcu albo w sierpniu, ale nie teraz.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać, choć może przydałby jej się odpoczynek od sprawy, która od pewnego czasu nie dawała jej spokoju. Ostatnio mało sypiała, nieustannie starając się odnaleźć sposób, by skłonić Sznajdermana do współpracy. Nic do niego nie przemawiało. Nie zmienił podejścia, nawet gdy dosadnie dała mu do zrozumienia, że jego postawa przełoży się na wymiar kary.

– Tymi wypadkami i tak zajmują się ludzie z rejonówki – powiedziała.

– Zawsze moglibyśmy im to zwinąć.

– Nie – zaoponowała. – Mamy co robić, Aleks.

Skinął głową, odbierając sygnał, że spotkanie dobiegło końca. Poklepał się po udach, a potem wstał i skierował do wyjścia.

– Jest jeszcze jedna możliwość, choć przypuszczam, że nie będziesz skłonna jej przyjąć – dodał na odchodnym.

– Jaka?

– Forst.

Pokręciła głową z politowaniem.

– Jego odciski palców są na ciele – dodał Gerc. – A przypominam ci, że wcześniej przez bodaj dwa tygodnie nie miał żadnego kontaktu z denatką.

Wadryś-Hansen wzruszyła ramionami.

– Wszedł do sali, zobaczył ją i najpewniej próbował ratować – powiedziała. – Albo chociaż sprawdził puls.

– Odciski były na policzkach.

– Bo coś ich łączyło – odparła. – Resztę możesz sobie wyobrazić.

Nic nie odpowiedziawszy, opuścił jej biuro. Dominika przez moment wlepiała wzrok w informację o ostatnim wypadku. Na początku bezmyślnie, ale po chwili mimowolnie zaczęła czytać.

Wczoraj dziewczyna spadła w okolicach Koziej Przełęczy, dzisiaj chłopak niedaleko Zawratu. Jedno i drugie miejsce znajdowało się na zboczach Orlej Perci, ale wypadki zdarzyły się po przeciwnych stronach.

Rzeczywiście było to niecodzienne, ale nie zaświeciła jej się w umyśle żadna lampka alarmowa. Zamknęła portal „Gazety Krakowskiej”, a potem skupiła na Michale Sznajdermanie. Od niego do zabójcy musiał prowadzić jakiś trop. Trop, którego dotychczas nie dostrzegała.

Ci ludzie to nie żadna Al-Kaida, której członkowie porozumiewali się ze sobą tylko do pewnego poziomu w hierarchii, a ponad nim wszelkie ślady się urywały. Ta grupa musiała utrzymywać stały kontakt, planując i organizując każdy krok.

Dominika złożyła okulary i położyła je obok laptopa.

Telefon Sznajdermana był czysty, w rejestrze odnaleziono jedynie połączenia z matką i bratem. Komputery znalezione przez Ukraińców w chacie tych trojga nie dostarczyły żadnych informacji. Według ustaleń śledczych, nie wysyłano z nich żadnych maili, nie korzystano też z komunikatorów internetowych.

Wadryś-Hansen zastanawiała się przez moment, po czym podniosła telefon i wybrała numer oficera łącznikowego na Ukrainie. Młodszy inspektor Olearnik odebrał po trzecim sygnale. Prokurator przedstawiła się, choć nie musiała już tego robić – po tym, jak Olearnikowi powierzono reprezentowanie polskich organów ścigania w toczącym się śledztwie, odebrał od niej sporo telefonów. Z pewnością zdążył wpisać sobie numer.

– Jest coś nowego? – zapytała.

– Obawiam się, że nie, pani prokurator.

– Absolutnie nic?

Przez moment milczał.

– W tej samej wiosce jest też drugi pusty dom – bąknął w końcu.

– Słucham?

– Mieszkańcy zwrócili uwagę śledczych na to, że w jednym z domów od pewnego czasu nikt się nie pojawia.

– Co to znaczy „od pewnego czasu”?

– Nie wiedzą – odparł lekko zażenowany. – Właściciel mieszkał na uboczu, z nikim się nie kontaktował. Odnaleźliśmy jego zstępnych, ale twierdzą, że od lat go nie odwiedzali. Mieszkał z kotem.

Zaginięcie? W tej samej wsi, gdzie przynajmniej przez pewien czas mieszkała trójka zabójców? Jeśli tak, to w istocie coś mogło być na rzeczy, stwierdziła Wadryś-Hansen.

– Znaleziono to zwierzę?

– Nie. Nie ma śladu ani po nim, ani po gospodarzu.

– Ukraińcy mają jakąś teorię?

– Tak. Sąsiedzi utrzymują, że starzec, rzadko bo rzadko, ale wychodził na spacery. Śledczy uznali, że pewnego dnia po prostu nie wrócił. Takie rzeczy się zdarzają, tym bardziej, że mężczyzna był schorowany.

– Nie ma żadnych śladów przestępstwa?

– Nie. Sprawdzili dom.

Dominika nie miała wielkiego zaufania do ukraińskich organów ścigania. Poza tym na Giewoncie również nie było żadnych śladów… oprócz wołania mordercy.

– Daj mi znać, jeśli coś znajdą – powiedziała. – Jesteś jeszcze na miejscu?

– Nie. Z powrotem w ambasadzie.

– Mógłbyś tam kogoś wysłać?

– Słucham?

Wadryś-Hansen doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mimo przyjacielskich relacji z Ukrainą, ta rozmowa z pewnością jest podsłuchiwana i nagrywana. Pewne rzeczy po prostu były niezmienne – bez względu na to, czy chodziło o oficera łącznikowego amerykańskich, czy polskich służb.

– Mam na myśli jedynie rozmowę z sąsiadami – sprecyzowała. – Najwięcej dowiemy się właśnie dzięki nim.

– Niestety nie mają wiele do powiedzenia – zaoponował Olearnik. – To zapadła wioska, a w dodatku dom tego starca stoi na uboczu. Podobnie jak Sznajdermanów.

– Mieszkali niedaleko siebie?

– Dość. Chociaż nie na tyle, by mogli zaglądać do siebie przez okno.

– Jak ten mężczyzna się nazywał? – zapytała Dominika, wyciągając kartkę papieru.

– Dymitr Leonidow.

Zapisała imię i nazwisko, a potem podziękowała młodszemu inspektorowi i się rozłączyła. Wprowadziła odpowiednie zapytanie w Google, a potem ze zdziwieniem przekonała się, że mężczyzna o takim samym imieniu i nazwisku figuruje w zdigitalizowanej bazie książek. Włączyła monografię, którą przygotował wraz z kilkoma innymi autorami.

Początkowo nie zwróciła uwagi na ich nazwiska.

Potem dostrzegła, że jednym z nich był Marek Chalimoniuk, wykładowca Uniwersytetu Rzeszowskiego. Ofiara z Giewontu.

Ta informacja trafiła ją jak obuch. Milion myśli przemknęło jej przez głowę, gdy patrzyła na stronę tytułową pracy. Zrozumiała, że Forst nie powiedział jej całej prawdy.

Być może nawet się do niej nie zbliżył.

Przewieszenie

Подняться наверх