Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 4
CZĘŚĆ PIERWSZA
3
ОглавлениеForst wsiadł do służbowego volkswagena i przez moment trwał w bezruchu. Potem potrząsnął głową i zapalił silnik. Włączył nawigację, wprowadził adres Komendy Rejonowej w Zakopanem, po czym wyjechał z przycmentarnego parkingu.
Wyłączył radio, nie chcąc słuchać wciąż tych samych informacji podawanych innymi słowami. Zabójca z Giewontu ujęty. Zabójca z Giewontu nie działał sam. Zabójca z Giewontu odebrał życie dziennikarce NSI, Oldze Szrebskiej.
Wiktor nie musiał słyszeć spikera, by te słowa odbijały się echem w jego umyśle. Czekała go niemal pięćsetkilometrowa podróż, która zajmie jakieś pięć godzin. Jeśli przyciśnie, może cztery i pół. Przez cały ten czas będzie zmagał się z tym, z czym walczył przez ostatni tydzień.
Wyrzuty sumienia były gorsze niż migreny, które nasiliły się, od kiedy znów zaczął palić. Podczas ataków bólu i bez papierosów czuł, jakby coś rozsadzało mu skronie od środka. Z pomocą nikotyny katował się jeszcze bardziej.
Wiedział, że mógł ją uratować. Gdyby nie to, że tak długo tłumaczył się przed oficerami z wydziału kontroli… gdyby nie to, że doprowadził do sytuacji, w której w ogóle miał się z czego tłumaczyć…
Zauważył stację BP po prawej stronie i poczuł impuls. Trącił wajchę kierunkowskazu, zjechał na parking, a potem trzasnął drzwiami i ruszył w kierunku budynku.
– Paczkę westów czerwonych – rzucił do chłopaka za ladą. – I butelkę johnniego walkera.
Ekspedient podał mu jedno i drugie, a Forst szybko zapłacił gotówką, i nie biorąc reszty, wrócił do samochodu. Zatrzasnął drzwi, rzucił fajki i butelkę na siedzenie pasażera, po czym ruszył przed siebie.
Dopiero po chwili zorientował się, że ręce mu się trzęsą. Wziął głęboki oddech, wyjeżdżając na Toruńską. Przed sobą miał prostą drogę, która niebawem zmieni się w autostradę. Minie kilka dużych węzłów, a następnie zjedzie na Żyrardów.
Potem otworzy butelkę.
Forst potrząsnął głową, starając się odepchnąć tę myśl. Nie, nie otworzy butelki, przynajmniej nie teraz. Dojedzie do Zakopanego, zaparkuje pod domem, a potem sobie naleje. Tylko trochę, byleby poczuć sam smak.
Przejechał z tą myślą kilka kilometrów, aż w końcu zatrzymał się na kolejnej stacji. Chwycił za whisky i wyszedł z samochodu. Cisnął z impetem butelkę do kosza, a potem nalał benzynę do baku.
Jechał do Żyrardowa zadowolony z siebie.
Zanim dotarł do węzła Wiskitki, rozdzwonił się jego nowy telefon. Poprzedniego smartfona pozbył się jeszcze przed tym, jak wraz z Olgą uciekł za wschodnią granicę. Teraz miał nowy model htc, w którym fabryczny dzwonek doprowadzał go do szewskiej pasji.
Jeszcze bardziej irytowało go to, że nie miał swojej książki adresowej. Spojrzał na nieznany numer i przesunął palcem po wyświetlaczu.
– Słucham – rzucił.
– Komisarz Forst? – odezwała się kobieta o stanowczym głosie. Wiktor nie skojarzył go z nikim, kogo znał.
– Tak.
– Z tej strony prokurator Wadryś-Hansen.
Teraz zaskoczył.
– Prowadzę sprawę…
– Wiem doskonale, jaką prowadzi pani sprawę – uciął.
Odpowiedziała mu cisza.
– Więc może powinien pan zastanowić się dwa razy, zanim wpadnie mi w słowo.
– Może powinienem – przyznał. – Czego pani ode mnie chce?
Znów przez moment była zbyt skonsternowana, by się odezwać.
– Widzę, że to nie będzie łatwe – zauważyła.
– Nigdy nie jest.
Prychnęła do słuchawki. Widząc ją jakiś czas temu po raz pierwszy, Forst był pewien, że ma do czynienia ze służbistką. Później jednak przekonał się, że Wadryś-Hansen nie była tak zasadnicza, jak sądził. Przyglądał się jej kilkakrotnie, oglądając konferencje prasowe, na których musiała gęsto tłumaczyć się z rzeczy, które były wynikiem jego działań. Nazwisko komisarza oczywiście nie padło, głównie dlatego, że początkowo sprawa wydawała się wielkim osiągnięciem organów ścigania i prokuratura chciała zagarnąć cały splendor dla siebie. Obecnie jednak oskarżyciele musieli gorzko żałować swojej decyzji.
– Przesłuchiwałam oskarżonego, którego pan ujął.
– Michała Sznajdermana.
Młodszy z braci, który zapewne miał najmniej wspólnego z zabójstwami. Niestety matki ani starszego brata nie można było przesłuchać, bo nie przeżyli spotkania z Forstem na Ukrainie.
Nie oni jedyni.
– I? – ponaglił ją Wiktor.
– Po pierwsze, nie nazywa się Sznajderman.
– To akurat oczywiste – odparł komisarz, wodząc wzrokiem za motocyklem, który pomknął lewym pasem. – Ta kobieta nie była ich rodzoną matką, uważali ją raczej za duchową przewodniczkę. Nauczycielkę Prawości.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej nie udało nam się ustalić prawdziwej tożsamości tego człowieka.
– Żartuje sobie pani?
– Bynajmniej. Test DNA potwierdza, że ten człowiek był na Giewoncie, ale nie mamy go w żadnej bazie. Nie muszę chyba dodawać, że nie chce z nami współpracować.
Forst nie odpowiedział. Czekał, aż prokurator przejdzie do rzeczy.
– Twierdzi, że ujawni swoją tożsamość, jak tylko pana ściągniemy.
– Wstawcie zdjęcie na Facebooka.
– Słucham?
– Zróbcie mu fotkę. Ludzie udostępnią, będą się czuli częścią śledztwa, zaraz ktoś znajomy się zgłosi.
Forst przypomniał sobie, ile dał crowdsourcing, który u stóp Giewontu zorganizowała Szrebska. Zaklął w duchu, patrząc na siedzenie pasażera. Przypuszczał, że takie zbłąkane myśli nieraz będą go nawiedzały. I za każdym razem będzie szukał jedynego ratunku, jaki znał.
Ścisnął mocniej kierownicę.
– Być może ostatecznie tak zrobimy – odparła pod nosem prokurator. – Ale najpierw chciałabym, żeby pan z nim porozmawiał.
– Nie mam o czym.
Westchnęła na tyle głośno, by to usłyszał.
– Nalegam – powiedziała.
– I czego się pani spodziewa? – spytał, po czym włączył tryb głośnomówiący i położył telefon na desce rozdzielczej. Wyciągnął westy i zapalił jednego.
– Spodziewam się, że oskarżony zacznie mówić.
– Pytanie, co będzie mówił? – odparł Forst z papierosem w ustach. – Na pewno nie to, co chcecie usłyszeć.
– Zawsze będzie to jakiś początek.
Komisarz pokręcił głową.
– Ten facet najpierw mnie opluje, potem będzie próbował zabić, a na końcu oznajmi, że nigdy nie powinienem czuć się bezpieczny, bo ludzie, z którymi współdziałał, nadal są na wolności.
– Nie da pan sobie rady? O to chodzi?
– Znoszę takie rzeczy na co dzień w robocie, pani prokurator.
– Więc zapraszam.
Wiktor wypuścił dym, zastanawiając się, czy warto tracić czas na Michała Sznajdermana, czy jakkolwiek naprawdę się nazywał. Scenariusz z pewnością będzie dokładnie taki, jak Forst przedstawił. Ten człowiek darzył fanatycznym uwielbieniem swoją przybraną matkę, starszego brata z pewnością też. Zrobi wszystko, żeby uderzyć w tego, który ich zabił.
Forst wiedział, że nic z niego nie wyciągnie. Nie mógł spodziewać się żadnych wymiernych korzyści z tego spotkania.
– Jest pan tam? – zapytała.
– Jestem.
– Więc jaka będzie decyzja?
– Mogła pani zadzwonić do mojego dowódcy i sprawić, że to nie byłaby prośba, a rozkaz.
– Nie działam w ten sposób.
Forst zaciągnął się głęboko.
– Mam jeden warunek – powiedział.
– Jaki?
– Chcę uczestniczyć w śledztwie.
– Jeśli mam być szczera, niespecjalnie się pan nadaje.
– Nie? – mruknął. – O ile mnie pamięć nie myli, to ja trafiłem na trop tej trójki i ich ująłem.
– Zastrzelił pan dwoje podejrzanych.
– Wydział kontroli wewnętrznej ustalił, że działałem w granicach obrony koniecznej.
– I co to zmienia? – zapytała Wadryś-Hansen.
Zrozumiał aluzję i nie ciągnął tematu. Przed oczami jednak stanął mu widok siedzącego na fotelu starca. Witalij Morawczuk, pseudonim „Łowotar”. Zbrodniarz banderowski, na którym Forst wykonał samosąd. Strzelił mu prosto w głowę, a potem wraz z Olgą zakopali ciało w lesie.
O tym jednak prokurator nie wiedziała. I nigdy się nie dowie.
– Potrzebuje pani skutecznego oficera.
– Mam już zespół, komisarzu.
– To ten zespół, który działał od samego początku, prawda? – odparował. – Jak wiele udało wam się ustalić?
Zamilkła, bo pytanie było retoryczne. Dopóki Wiktor i Olga nie odkryli tropu białoruskiego, morderstwa stanowiły zupełną enigmę. Oni dwoje jako jedyni zdołali do czegokolwiek dotrzeć.
– Porozmawiamy, jak pan przyjedzie – zawyrokowała w końcu Wadryś-Hansen.
– W porządku. Dokąd mam jechać?
– Mosiężnicza 2.
Wiktor pożegnał rozmówczynię zdawkowo, a potem rozłączył się i wprowadził do nawigacji adres Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Cudów po tym spotkaniu się nie spodziewał, ale może uda mu się zdobyć choć trochę szczegółów, które pozwolą później działać samemu.
Przyspieszył, starając się nie myśleć o butelce, którą wyrzucił.
Nawigacja pokazywała, że na miejscu będzie za trzy godziny i czterdzieści minut. Gdyby wypił jedno małe piwo, nic by się nie stało. Do czasu, kiedy spotka się z Wadryś-Hansen, nie będzie już od niego czuć alkoholu.
Przejechał jeszcze kilka kilometrów, cały czas patrząc na malejący czas podróży. W końcu uznał, że nie musi gnać. Może przyjechać do Krakowa za cztery godziny. Miał wystarczająco dużo czasu, by wypić. Będzie potem wprawdzie prowadził pod wpływem, ale niespecjalnie się tym przejmował.
Zjechał na Orlen i kupił czteropak heinekena. Piwo się nie liczy, skwitował w duchu.