Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 9
CZĘŚĆ PIERWSZA
8
ОглавлениеIwo Eliasz nie mógł się skupić podczas przejścia do Doliny Pięciu Stawów. Cały czas wracał myślami do ciała, które podskakiwało na kamieniach, rozbryzgując wokół krew. Żałował, że dziewczyna tak szybko uderzyła się w głowę i nie krzyczała, ale może następnym razem szczęście bardziej się do niego uśmiechnie.
Zatrzymał się nad Wielkim Stawem Polskim, zrzucił plecak i przysiadł na jednym z kamieni. Wyciągnął ręcznie robione ciastka Grunchy z trzech rodzajów płatków, a potem umościł się wygodniej. Jadł, patrząc na górujący po lewej stronie masyw Orlej Perci i przeciwległe granie Liptowskich Murów, odgradzających Polskę od Słowacji.
Na zboczach po tej stronie leżało jeszcze sporo śniegu. Dodawało to majestatyczności i wrogości i tak surowemu już krajobrazowi. Iwo oczami wyobraźni zobaczył, jak pięknie będzie wyglądać jego kolejna ofiara, gdy jej krew rozbryźnie się na śnieżnej bieli.
Zjadł kilka ciastek, a potem skierował się do schroniska. Należało brać się do roboty, jeśli miał zamiar znaleźć nowe towarzystwo. W Dolinie Pięciu Stawów można było spać na podłodze, więc uznał, że nie będzie płacił za miejsce w pokoju. Pieniędzy miał sporo, ale nie chciał niepotrzebnie zostawiać śladów.
Wiedział, że prędzej czy później ktoś zrozumie, że seria nieszczęśliwych wypadków, do których planował doprowadzić, to wynik przestępstwa.
Tylko o jakim przestępstwie była mowa? W tym, co robił, nie było nic zdrożnego. Działał w zgodzie z prawami natury, nie z prawami ludzi. To się liczyło.
Ciekawiło go, ile czasu zajmie policji, nim zorientują się, w czym rzecz. A jeszcze bardziej intrygowało go, co na ten temat będzie sądził Wiktor Forst. Eliasz nie bał się przyznać przed sobą, że darzy tego człowieka szczególnym zainteresowaniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to obsesja, ale nie, daleko temu było do tak skrajnych emocji. Iwo był po prostu ciekaw.
– Niezły prowiant – odezwał się chłopak siedzący na murku przed schroniskiem.
Eliasz popatrzył na trzymane w ręku ciastka, a potem na niego.
– Ekologiczny i z pełnego przemiału – odparł Iwo. – Trzeba szanować organizm.
– Taa – odparł turysta i uniósł puszkę z piwem. – Tylko że kwaśnicą bardziej się najesz.
Eliasz nie miał zamiaru jeść kwaśnicy. Nie po to z pietyzmem trenował swoje ciało, by wlewać w siebie takie rzeczy. Uśmiechnął się jednak do rozmówcy i przysiadł obok niego. O tej porze nie było tu już przypadkowych turystów. Zostali tylko ci, którzy będą spędzać noc w schronisku. Zaprawieni wędrowcy, rozumiejący się nawzajem i okazujący sobie pełną solidarność.
Jeśli ktoś przychodził tutaj sam, zaraz zostawał zaczepiony, tak jak teraz Eliasz. Szybko zyskiwało się towarzystwo.
Uroki górskich wędrówek… oraz idealna okazja, by szukać potencjalnych ofiar.
– Schodzisz z drugiej strony? – spytał turysta.
– Nie – odparł Iwo. – Szedłem przez Moko na Chłopka, a potem wracałem przez Szpiglas.
– Niezła wycieczka.
Rzeczywiście, była niezła. Nie miało żadnego znaczenia, że tego dnia Eliasz jej nie odbył. Wspomnienie Przełęczy pod Chłopkiem natychmiast przykuwało uwagę rozmówcy. Nie zapuszczali się tam przypadkowi ludzie.
– A ty? – zapytał Iwo. – Przez Orlą?
– Taa – potwierdził chłopak. – Słyszałeś, że jakaś dziewczyna spadła niedaleko Świnicy?
– Nie.
Nie poprawił go, choć wolałby, żeby ludzie precyzyjnie mówili o miejscu, gdzie dokonał swojego czynu. Informacje przekazywane ustnie rządziły się jednak swoimi prawami. Świnica była miejscem, gdzie często dochodziło do wypadków, więc równie często kojarzono inne incydenty z tamtym miejscem.
Była usytuowana stosunkowo niedaleko kolejki na Kasprowy, więc niczego nieświadomi turyści ruszali w jej kierunku. Wabiła wrednym wyglądem, a potem bezlitośnie zabierała życia.
Eliasz lubił tę górę. Wiedział, że prędzej czy później wybierze się tam, by zakończyć czyjąś drogę na tym świecie.
– Okropna sprawa – odezwał się chłopak. – Ale nie dziwi mnie to. Ta góra to żniwiarz.
Iwo spojrzał na niego spode łba.
– Góry są poza dobrem i złem – zauważył.
– Hę?
– To z Goethego.
– Nie znam.
Eliasz przeklął się w duchu. Idiota zadziałał mu na nerwy od samego początku i niepotrzebnie się przez to odsłonił. Nie po to przez tak długi czas doskonalił obycie w relacjach międzyludzkich, by teraz robić z siebie dziwaka.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Było w jakimś filmie o alpinizmie – wyjaśnił.
Dalej rozmowa toczyła się już tak, jak by sobie tego życzył. Rzucali niezobowiązujące uwagi na temat tego, jak często na Świnicę ruszają ludzie nieprzygotowani do jej zdobycia, a potem łagodnie zeszli na temat kobiet. Prędzej czy później każda rozmowa kończyła się w ten sposób, zauważył Iwo.
Nie miał najmniejszej ochoty, by dalej prowadzić tę paplaninę, ale wraz ze swoim nowym towarzyszem przeniósł się do środka, gdy zapadł zmrok. Wzięli sobie po piwie i rozłożyli mapę.
Ten, który miał stać się jego ofiarą, nazywał się Szymon. Eliasz przedstawił się kolejnym zawczasu przygotowanym imieniem i nazwiskiem. Potem cierpliwie słuchał relacji towarzysza z jego wypraw.
Szymon schodził każdy skrawek polskich Tatr, a najmilej wspominał przejście od Zawratu do Krzyżnego. Całą Orlą Perć.
Iwo popatrzył na niego z uznaniem, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tym osiągnięciem należy pochwalić się przed nowo poznanym turystą. Szlak miał długość ponad czterech kilometrów, czasem biegł graniami, czasem omijał szczyty, trawersując. Znajdowało się na nim wszelkie metalowe ustrojstwo – łańcuchy, klamry i metalowe drabinki. Raz po raz ekspozycja robiła się tak duża, że nawet wprawni wędrowcy niechętnie spoglądali w dół. Od momentu, gdy szlak otwarto, zginęło na nim ponad sto dwadzieścia osób. Orla Perć systematycznie zabierała kolejne życia. Robotnicy, którzy pracowali przy przygotowaniu jej dla ruchu turystycznego, jeden po drugim rezygnowali z pracy. Woleli zostać bezrobotni, niż dalej ryzykować życiem. TOPR kilka lat temu apelowało nawet, by usunąć sztuczne ułatwienia i udostępnić szlak wyłącznie taternikom.
Był to ostateczny cel podróży każdego turysty górskiego.
– Byłeś? – zapytał Szymon.
– Przedwczoraj – odparł Eliasz. – Nocowałem w Murowańcu, wyszedłem bladym świtem.
Towarzysz napił się piwa.
– Słyszałem, że na Czerwonej Ławce jest jeszcze ciekawiej – zauważył Szymon.
– Też tak słyszałem. Jeden łańcuch ma tam siedemdziesiąt metrów.
– Łykniesz ją?
Iwo skinął głową.
– Wybieram się na Słowację w drugiej połowie miesiąca – powiedział zgodnie z prawdą.
Nie miał zamiaru ograniczać się tylko do polskiej strony. Istniało tyle szczytów i postrzępionych zbocz, na których mógł wykonywać swoje dzieło. Zresztą nigdy nie czuł się związany granicami państw. Zabijał w końcu także na Białorusi i Ukrainie.
Nazajutrz Eliasz obudził się na podłodze w jadalni, czując, że wstąpiły w niego nowe siły. Wprawdzie spali niedługo, bo z samego rana pracownicy schroniska zaczynali przygotowywać się na przyjęcie pierwszych turystów, ale czuł się świetnie.
Dwa morderstwa, dzień po dniu. I nikt nawet nie pomyśli o tym, że jedno może być powiązane z drugim. Uśmiechnął się w duchu, a potem spojrzał na Szymona, który właśnie rozpinał śpiwór.
– Mogliby dać jeszcze pospać – mruknął. – Pierwsi turyści zaczną się schodzić za godzinę albo dwie.
Eliasz spojrzał w okno.
– Szkoda dnia – powiedział, wskazując bezchmurne niebo.
Szybko przygotowali się do wyjścia, posprzątali po sobie i po chwili stali już przed schroniskiem. Roztaczał się stąd widok na Przedni Staw Polski i masyw, na który nie prowadził żaden turystyczny szlak. Pogoda tego dnia rzeczywiście dopisała.
Niestety tylko pogoda. Zaraz za nimi ze schroniska wyszła dziewczyna, którą Szymon od razu zaczepił. Po krótkiej rozmowie z zawiedzeniem przekonał się, że wędruje z chłopakiem – było już jednak zbyt późno, by ich zbyć.
Z doraźnego duetu zrobiła się nagle czteroosobowa grupa, co niespecjalnie pasowało Eliaszowi. Wieczorem ustalił ze swoim towarzyszem, że rano pójdą przez Świnicę na Kasprowy i tam zatrzymają się na obiad. Potem pomyślą, co dalej.
Na Kasprowy Wierch Iwo planował jednak dotrzeć już sam. Teraz jego plan spalił na panewce, bo dwójka przybłęd nad wyraz ochoczo skorzystała z okazji i zapowiedziała, że pójdzie z nimi.
Wędrowali niespiesznie, a Eliasz zastanawiał się, czy dałby radę zabić całą trójkę. Gdyby tylko grupa uszczupliła się o jedną osobę, byłoby łatwo. Poszedłby ostatni, a potem zepchnął tego, który szedł przed nim. Ten na przodzie byłby tak zdezorientowany, że Iwo bez trudu zająłby się także nim.
Trzy osoby to jednak zbyt duże ryzyko. Na stromych zboczach i kamiennych przesmykach mogło się wiele zdarzyć. Nawet ta niepozorna kobieta mogła sprawić, że sam spadnie.
Zaklął w duchu.
Podchodzili powoli do Wyżniego Soliska, skąd odbijał szlak na Kozią Przełęcz, kiedy Eliaszowi przemknęło przez myśl, żeby skręcić. Wybrałby jakąś ofiarę na chybił trafił, trudno. Szymon był dobrym kandydatem, ale już nie z takich rzeczy musiał w życiu zrezygnować.
Tyle że nocą dobrał się już do plecaka przyszłej ofiary. Zrobił wszystko, co trzeba.
Spojrzał na dwójkę niepożądanych towarzyszy. Mieli na nogach wysokie buty trekkingowe, ale gdy Eliasz im się przyjrzał, zobaczył, że to jedne z tańszych modeli „kaczuch” – marki własnej Decathlonu, Quechua. To dawało nadzieję, że gdy zobaczą podejście na Zawrat, zmienią zdanie.
Postanowił, że będzie trzymał się planu.
Szli wąską, kamienną ścieżką, przecinającą dolinę. W końcu zza któregoś zakrętu ukazał się majestatyczny, końcowy odcinek Orlej Perci. Dwoje turystów spojrzało po sobie, ale najwyraźniej nie zamierzało zawracać.
Po jakimś czasie flora zaczęła ustępować piargom. Eliasz uwielbiał widok rumowisk skalnych. Wyobrażał sobie, jak destrukcyjna siła musiała skruszyć te wszystkie głazy, a potem zepchnąć je gdzieś w dół.
Zrobili przerwę po jednym z zakosów.
– Czujecie się na siłach? – zapytał, patrząc na kobietę.
Dyszała ciężko i poczerwieniała na twarzy, co Iwo wziął za dobry omen.
– Pewnie – zapewnił jej chłopak.
– Damy radę – dodała.
Skończeni idioci, skwitował w duchu Eliasz. Właśnie przez takie nastawienie góry odbierały życie – o ile oczywiście on im nie pomógł.
Ci ludzie ledwo nadawali się do wycieczki na Czerwone Wierchy, co dopiero mówić o wejściu na tak trudny szlak. I jeszcze zamierzali wejść na Świnicę.
Iwo wyrządziłby światu przysługę, gdyby pomógł im odejść do wieczności. Nie rozmnożyliby się.
– Na zboczu jest trochę śniegu – zauważyła dziewczyna.
Eliasz wywęszył okazję.
– Z rakami bez problemu sobie poradzimy – powiedział, klepiąc swój plecak.
Oboje spojrzeli na niego skonsternowani. Widział już po ich wzroku, że nie mają czego podczepić pod podeszwy butów. Być może nie wiedzą nawet, o co chodzi.
– Z rakami? – zapytał chłopak.
Szymon wyciągnął z plecaka parę półautomatycznych raków i podał mu je. Dyletant przyjrzał się metalowym kolcom, koszykowi z przodu i zapięciu z tyłu. Niewątpliwie po raz pierwszy miał w rękach taki sprzęt.
– Bez tego będzie ciężko? – zapytał pod nosem.
– Dosyć – odparł bez wahania Iwo. – Szczególnie na północnym zboczu.
– Może pożyczycie nam choć parę?
Eliasz przeszył go wzrokiem, ale chłopak skupiał całą uwagę na tym, jak ostre są kolce. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać powyżej wysokości tysiąca czterystu metrów, gdzie znajdowało się Morskie Oko, uznał Iwo.
– Nie macie odpowiedniego obuwia – oznajmił. – To raki półautomatyczne. Z tyłu zatrzaskuje się je na rancie buta.
Chciałby ich zamordować. Gdyby nie to, że wybrał już ofiarę i w nocy umieścił w plecaku zapowiedź jej śmierci, zmieniłby teraz wersję.
Spojrzał na Szymona porozumiewawczo, ten jednak był bardziej zainteresowany dziewczyną.
Eliaszowi zrobiło się niedobrze. Trafiło mu się towarzystwo wyjątkowych kretynów, choć właściwie nie powinien się dziwić. Na świecie było siedem miliardów ludzi, z czego sześć przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć miliarda to idioci. Eliasza obrzydzał ich małpi intelekt. Gdyby to od niego zależało, urządziłby Holocaust na globalną skalę. Na pewno bez względu na narodowość.
– Możecie spróbować – odezwał się Szymon. – Najwyżej zawrócicie.
Przeklął w duchu chłopaka.
– I w razie czego możecie skorzystać z naszych czekanów – dodał, patrząc pytająco na swojego towarzysza.
Iwo uśmiechnął się i skinął głową. Naturalnie, że użyczy im czekana.
– W porządku – ocenił turysta.
Kontynuowali marsz pod górę, raz po raz mijały ich inne grupy. Dziewczyna znacznie spowalniała tempo i im wyżej się znajdowali, tym gorzej jej się oddychało. Przed Zadnim Stawem, na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów, znów poczerwieniała.
Eliasz niechętnie się zatrzymał, po raz kolejny myśląc o tym, na jak nędznych ludzi trafił.
Tocząc wzrokiem od jednego do drugiego, niemal żałował tego, co zrobił z Olgą Szrebską. W porównaniu z nimi, była przedstawicielem innej rasy. I nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby ginąć.
W Chalimoniuku płynęła zła krew. Wicemarszałek Sejmu był lewakiem, który przymykał oko na to, że Ukraińcy czczą Banderę jako bohatera narodowego. Ale Szrebska? Niczym nie zawiniła, oprócz tego, że uczestniczyła w ujęciu trójki ludzi, z którymi Iwo współdziałał.
Nie miał zamiaru jej zabijać. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozpoczął gry z Forstem.
Nieszczęsny komisarz nie miał jeszcze o tym pojęcia. Znał tylko ogólny zarys, wiedział, że coś jest na rzeczy, ale nie potrafił dostrzec co.
Na samą myśl Eliasz robił się podniecony.
– Może pójdziecie pierwsi – zaproponował. – Będziecie narzucać tempo.
Szymon nie zaoponował, z pewnością licząc na to, że chłopak będzie prowadził, a dziewczyna pójdzie za nim. Wspinając się, będzie miał jej pośladki dokładnie przed sobą.
Obrzydliwe. Iwo był zniesmaczony ludzkim postępowaniem.
– Okej – rzucił chłopak i spojrzał na towarzyszkę. – Chcesz iść przodem?
– Nie, ty idź.
Wyminął ją przed kolejnym zakosem. Wiodła tędy dość bezpieczna ścieżka, znacznie łatwiejsza niż od strony Doliny Gąsienicowej. Eliasz wiedział, że dobrą okazję będzie miał dopiero pod koniec wspinaczki.
Jakiś czas później zerwał się wiatr. Niebo szybko się zaciągnęło, pułap chmur był niski. Już po chwili biały puch opadł na okoliczne zbocza i widoczność zrobiła się znikoma. Dolina Pięciu Stawów znikła gdzieś we mgle.
Normalnie Iwo uznałby to za dobry omen, jednak w tym przypadku żałował, że nie będzie widział, jak ciało toczy się po skałach, a potem piarżysku. Z drugiej strony zapewniało mu to większe bezpieczeństwo. We mgle nikt nie dostrzeże, co zrobił.
Gdy znaleźli się tuż przed przełęczą, zaczerpnął tchu. Spojrzał przed siebie, na dyndające zapięcie plecaka Szymona. Od jakiegoś czasu wiedział dokładnie, jak to zrobi.
Teraz wybiła jego godzina.
Sięgnął przed siebie, a potem z całej siły pociągnął chłopaka w bok.
– Uważaj! – wydarł się Eliasz.
Odpowiedział mu przeraźliwy, dramatyczny krzyk, który sprawił, że aż zabolały go uszy. Szymon runął głową w dół, natychmiast trafiając czołem w najbliższą skałę. Iwo złapał się za głowę, a para z przodu natychmiast się obróciła.
Ofiara zrobiła bezwładny przewrót na skale, wyginając się nienaturalnie. Dziewczyna zaczęła piszczeć, a jej chłopak stanął jak wryty. Szymon szybko zaczął się toczyć, pozbawiony przytomności. Po chwili zniknął we mgle.
Iwo nachylił się nad zboczem, mając nadzieję, że towarzysze nie dostrzegą jego wzwodu.
– Szymon! – krzyknął, jakby mogło to w czymś pomóc.
– Jezus Maria! – pisnęła dziewczyna. – Co się… co się…
Zaczęło się dukanie, alogiczne wypytywanie i bezowocne próby zrozumienia sytuacji. W innej sytuacji działałoby to Eliaszowi na nerwy, ale teraz był tak pobudzony i rozanielony, że nawet nie zwracał na to uwagi. Patrzył w dół, wyobrażając sobie, gdzie musiało zatrzymać się ciało. Potem zamknął oczy, starając się wyryć sobie w pamięci widok skręcanego karku.
Udało mu się. Jego dzieło było fantastyczne.
Teraz brakowało mu tylko tego, by zostało dostrzeżone.
Bierz się do roboty, komisarzu Forst, pomyślał.