Читать книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz - Страница 6

CZĘŚĆ PIERWSZA
5

Оглавление

Dominika Wadryś-Hansen spodziewała się, że komisarz do tej pory dawno się zjawi. Stała w łazience, przeglądając się w lustrze. Kładła duży nacisk na to, jak wygląda, bynajmniej nie dlatego, że była próżna. W jej zawodzie kobiety musiały odpowiednio się prezentować, by z jednej strony budzić szacunek, a z drugiej nie sprawiać wrażenia psychopatek.

Wielu ludzi, z którymi się spotykała, właśnie tak postrzegało prokuratorki. W końcu oględziny zwłok to niekoniecznie zajęcie dla płci pięknej. Jeśli jakaś niewiasta pochylała się nad prześmierdniętym, utytłanym kałem i krwią denatem, to zapewne musiała mieć nierówno pod kopułą. Tak rozumowali, ale byli w błędzie.

Spojrzała na swoje odbicie i poprawiła okulary. Fryzura jak zawsze klasyczna – grzywka na bok, włosy lekko podkręcone, upięte z tyłu. Do tego ciemna garsonka w konserwatywnym fasonie, która nijak nie pasowała do oględzin miejsca zdarzenia. Złośliwi za jej plecami mówili na nią „Lady Mary”. Początkowo nie wiedziała, o kogo chodzi, i niespecjalnie ją to interesowało, dopiero potem ktoś powiedział jej, że to postać z jakiegoś brytyjskiego serialu o arystokracji i służących.

Nie miała nic przeciwko. Nieraz już słyszała, że zachowuje się zbyt wyniośle i przypuszczała, że jeszcze to usłyszy.

Spojrzała na telefon.

Nadal nic. Komisarz Forst mógłby chociaż zadzwonić, skoro się spóźnia. Potem uświadomiła sobie, że nie umawiali się na konkretną godzinę. Założyła jednak, że oficer przyjedzie prosto do Krakowa.

Podniosła swojego blackberry i ponownie wybrała ostatni numer.

– Jestem niedaleko – oznajmił policjant.

– To znaczy?

– Szukam miejsca parkingowego.

– Wjechał pan od Mogilskiej?

– Nie wiem. Może.

– Jest tam parking dla samochodów służbowych.

Mruknął coś pod nosem.

– Słucham? – zapytała Dominika.

– Co z tego, skoro wszystkie miejsca są zajęte?

Spojrzała w lustro. Od kiedy dowiedziała się, że to właśnie ten człowiek jakimś cudem trafił na trop zabójcy z Giewontu, dokładnie go prześwietliła. Nie licząc kilku epizodów, które całkowicie dyskwalifikowały go jako oficera policji, przebieg służby miał przeciętny.

Im więcej na temat komisarza się dowiadywała, tym bardziej była pewna, że ktoś wysłał go na Białoruś. Początkowo podejrzewała któregoś z przełożonych Forsta, ale potem uznała, że żaden stróż prawa nie usankcjonowałby takiej samowolki. Zielone światło musiał dać jakiś polityk.

Ledwo sobie to uświadomiła, przestała grzebać w sprawie. Nie warto było sprowadzać na siebie problemów tylko po to, by zaspokoić ciekawość. Liczyły się fakty. A fakty były takie, że dopóki morderca nie zabił Szrebskiej, wszyscy byli przekonani, że Forst złapał właściwych ludzi.

– Zejdę po pana – powiedziała.

– Niech się pani nie fatyguje. Znajdę miejsce i…

– I tak pana nie wpuszczą.

Nie odpowiedział, a po chwili usłyszała dźwięk przerwanego połączenia. Uznała, że tym samym oznajmił jej, że będzie czekał na dole.

Być może zdziwiłoby ją obcesowe podejście, gdyby nie to, że grzebiąc w przeszłości Forsta, dowiedziała się, jakim jest człowiekiem. Bezpośredni przełożony twierdził, że chodzący w czerwonych koszulach w kratę komisarz jest niesforny, działa raptownie i przynosi polskiej policji więcej szkód niż korzyści. W głosie Edmunda Osicy pobrzmiewała jednak nuta sympatii, gdy Wadryś-Hansen z nim rozmawiała.

Potem dowiedziała się, że Forst spał z jego córką i najwyraźniej nikogo w jednostce to nie dziwiło, oprócz samego ojca dziewczyny. Koledzy po fachu mówili o komisarzu właściwie w samych negatywnych słowach – nie potrafił działać zespołowo. Miał w poważaniu wszelkie zasady, a w dodatku nawet najbliższych traktował, jakby byli tylko przypadkowymi przechodniami na ulicy.

Dominika wiedziała, że tacy sprawdzają się najlepiej w tropieniu zabójców.

Poprawiła jeszcze grzywkę, a potem skinęła do siebie głową i wyszła z łazienki. Zeszła schodami, odpowiadając zdawkowo na powitania. W budynku była winda, ale Wadryś-Hansen lubiła przechadzać się korytarzami. Była tutaj szychą i czuła to, gdy mijali ją pracownicy prokuratury. Uważała, że nie ma nic złego w tym, by trochę podbudować swoje ego. Pewny siebie oskarżyciel to dobry oskarżyciel.

Wyszła na zewnątrz i nie musiała długo szukać komisarza. Stał przy czarnym, nieoznakowanym volkswagenie i palił papierosa. Pogłoski o jego czerwono-czarnych koszulach nie były przesadzone.

Spojrzał na nią i wypuścił dym kącikiem ust. Prokurator podeszła do niego niespiesznie, a potem skinęła mu głową. Nie uszło jej uwadze, że na siedzeniu pasażera leżą puszki piwa.

– Dominika Wadryś-Hansen – przedstawiła się dla porządku.

– Ciekawe nazwisko – powitał ją oficer, otaksowując wzrokiem. – Wyszła pani za Duńczyka?

– Szweda.

Pokiwał głową, przyglądając się budynkowi prokuratury okręgowej. Doszedł ją smród papierosów.

– Jak podróż? – zapytała.

– Jeśli mam być szczery, gównianie.

– Piwo pomogło?

Spojrzał na samochód, a potem wzruszył ramionami.

– Sam widok nie pomaga – odparł. – Otworzę dopiero wieczorem, jak wrócę do domu.

Dominika westchnęła, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć. W końcu uznała, że najlepiej będzie, jeśli wyłoży wszystkie karty na stół.

– Nie jestem przekonana, czy wróci pan dziś do Zakopanego.

– Słucham?

– Michał Sznajderman pobił jednego z więźniów.

Forst patrzył na nią obojętnie.

– Niestety wybrał recydywistę, który nie pozostał bierny – dodała. – Jego koledzy również nie.

– Mogę się tylko cieszyć. Sukinsyn zasługuje na lanie każdego dnia.

Ściągnęła brwi.

– Coś pan o tym wie, prawda?

– Słucham?

– Pana przygoda w Rosji wiązała się z pobytem w jednym z więzień?

Spojrzała na jego usta, starając się dostrzec, czy to, co słyszała, jest prawdą. Gdy jakiś czas temu rozmawiała z którymś funkcjonariuszem zakopiańskiej policji, ten oznajmił, że Forst po powrocie z Rosji miał powybijane lub uszkodzone niemal wszystkie zęby.

Trudno było to stwierdzić, bo się nie uśmiechał, a odzywał jedynie zdawkowo. Niełatwo było też ustalić cokolwiek w sprawie tej rzekomej odsiadki.

– Gdybym kiedykolwiek trafił do jakiegoś rosyjskiego więzienia, zapewne już bym z niego nie wyszedł – odparł.

– Z pewnością.

Rzucił papierosa na ziemię, przydeptał go, a potem obrócił się do niej.

– Może przejdziemy do rzeczy?

– Zapraszam do…

– Nie – uciął. – Możemy porozmawiać tutaj. Ładna pogoda.

Już drugi raz wpadł jej w słowo, co normalnie Dominika skwitowałaby choćby lekkim wyrazem dezaprobaty. Uznała jednak, że ułoży tego policjanta w inny sposób. Mniej bezpośredni.

– Sznajderman napadł na tego więźnia, bo chciał zostać poturbowany – odezwała się. – Kiedy z licznymi ranami przyjęto go do ambulatorium, oświadczył tylko, że albo się pan z nim spotka, albo zrobi to jeszcze raz.

– Jest gotów zabić się dla spotkania ze mną?

– Na to wygląda.

– Świetnie. Pozwólcie mu.

– Komisarzu Forst…

– Nie będzie drenował publicznej kabzy – odparł Wiktor. – Wie pani, ile płaci się za dziennie utrzymanie więźnia?

– Nie.

– Osiemdziesiąt złotych. To daje dwa i pół tysiąca miesięcznie i trzydzieści tysięcy rocznie. Za jedną osobę. A wie pani, ilu jest osadzonych?

– Około dziewięćdziesięciu tysięcy.

Pokiwał głową. Wadryś-Hansen przez moment milczała.

– Tak działa system penitencjarny – odparła z nadzieją, że zakończy temat. – A teraz zapraszam do mnie.

Tym razem nie użyła zapraszającego tonu. Był to rozkaz, a Forst szybko go odebrał. Zapiął koszulę aż do przedostatniego guzika pod szyją, a potem ruszył za nią. Ten jeden raz Dominika wybrała windę.

– Dlaczego tak mu zależy, żeby się z panem zobaczyć? – spytała.

– Bo jest fanatykiem.

– Chodzi o religię esseńczyków?

– Nie – zaprzeczył Wiktor. – Chodzi o to, że darzył matkę i brata fanatycznym uwielbieniem. A teraz z taką samą zaciekłością nienawidzi mnie.

Komisarz wbił w nią wzrok i poczuła się nieswojo. Winda nie była dobrym miejscem, by patrzeć sobie głęboko w oczy.

– Cały czas mi się pani przygląda – burknął.

– Słucham?

– Patrzy mi się pani na usta – odparł, kręcąc głową.

Zanim zdążyła wytłumaczyć, dlaczego to robi, wyszczerzył się do niej. Nie miało to jednak nic wspólnego z uśmiechem.

– Wystarczy? – zapytał.

– Tak.

Przez moment słychać było jedynie, jak winda mknie w górę. W końcu dotarła na miejsce i drzwi powoli się rozsunęły.

– Byłem na chirurgii szczękowej zaraz po powrocie do kraju – wyjaśnił komisarz, gdy wychodzili na korytarz. – Potem załatwili mi wizytę u stomatologa. Dostałem trochę wkładów koronowych i ze dwie koronowo-korzeniowe. Chce pani posłuchać szczegółów?

– Niekoniecznie.

Zaprowadziła go do gabinetu, a potem poprosiła asystentkę, by zaparzyła im kawy.

Forst usiadł przed biurkiem i rozglądał się po pomieszczeniu, jakby nie dowierzał, że oskarżyciel publiczny może urzędować w gustownie urządzonym gabinecie. Rzeczywiście, dbała o to, by czuć się tutaj dobrze. Postawiła na minimalistyczny wystrój wnętrza, powiesiła nawet kilka białych antyram z czarnymi paremiami prawniczymi.

– Accusare nemo se debet – odczytał jedną z nich Forst. – Nikt nie musi oskarżać samego siebie.

Uniosła brwi.

– Mam to w ramach przypomnienia, że nie powinnam wściekać się za wszystkie te bzdury, które opowiadają oskarżeni i ich obrońcy – wyjaśniła Wadryś-Hansen, siadając za biurkiem. – A pan z zamiłowania studiuje paremie prawnicze?

– Lubię łacinę.

Spojrzała na niego pytająco, chcąc sprowokować go do dłuższej wypowiedzi, ale Forst wodził wzrokiem wokół. Wiedziała, że pochodził z szanowanej, inteligenckiej rodziny. Jego ojciec był znanym wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, matka aktywnie uczestniczyła w życiu podziemnej, peerelowskiej bohemy artystycznej.

Dlaczego Forst poszedł do policji, pozostawało dla niej zagadką. Skorzystała z okazji, że gość skupia się na antyramach i przyjrzała mu się. Na twarzy wciąż miał gojące się rany, a podkrążone oczy kazały sugerować, że za dużo nie spał. Nic dziwnego. Najpierw przeżył horror na wschodzie, a potem w domu – kiedy tylko wrócił, przycisnęła go kontrola wewnętrzna.

A na koniec cała ta sprawa z dziennikarką.

– Zapuszcza pan brodę? – zapytała.

– Słucham?

Prokurator wskazała na zarost.

– Jak widać – odparł. – Ale chyba nie spotkaliśmy się, żeby o tym rozmawiać?

– Wie pan, jak jest. Czasem przez nierespektowanie policyjnego dress code’u można mieć problemy.

– Nie noszę munduru. Obowiązuje mnie jedynie zarządzenie Komendanta Głównego, by wyglądać schludnie. Wyglądam – odparł, skupiając w końcu na niej wzrok. – I doceniam próbę nawiązania krótkiej rozmowy, ale czas dla nas obojga jest cenny.

Asystentka zapukała, a potem podała kawę. Wiktor podziękował, przelotnie spoglądając jej w dekolt, gdy się pochylała.

– Czekamy na kogoś – wyjaśniła Wadryś-Hansen, poprawiając okulary.

– Na kogo?

– Na prokuratora, z którym prowadzę to śledztwo.

Forst wyciągnął paczkę gum i odpakowawszy sobie, jedną zaproponował Dominice.

– Dziękuję – odparła.

– Big Red. Cynamonowe, najlepsze.

Przez chwilę w pokoju słychać było jedynie, jak przeżuwa. Wadryś-Hansen spoglądała w kierunku drzwi, mając nadzieję, że Aleksander Gerc zjawi się jak najszybciej. Miała dosyć topornych prób nawiązania kontaktu z komisarzem.

Uznała, że najlepiej będzie, jeśli zajmie się swoimi sprawami. Włączyła komputer i zaczęła przeglądać doniesienia z regionu. Najczęściej zaczynała od internetowego serwisu „Gazety Krakowskiej”. Dziś na głównej był głośny wyrok – po dwóch latach skazano mordercę młodej dziewczyny na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Musiał też zapłacić dwieście tysięcy złotych zadośćuczynienia jej rodzicom.

Wadryś-Hansen miała nadzieję, że Sznajderman nie odejdzie z takim wyrokiem. Powinien dostać dożywocie – i jeśli żaden prawnik-cudotwórca nie wykręci jakiegoś numeru, najpewniej tak się stanie.

Niżej była wzmianka o dwudziestodwulatce, która zginęła w Tatrach. Spadła przy podejściu na Kozią Przełęcz. Ratownicy podkreślali, że była dobrze przygotowana do wędrówki, miała dobre obuwie, specjalistyczny sprzęt. Wędrowała sama.

Dominika oderwała wzrok od monitora, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała.

Aleksander Gerc wszedł do środka, z zaskoczeniem patrząc na plecy gościa. Wiktor nie pofatygował się nawet, by obejrzeć się przez ramię.

– Komisarz Forst – przedstawiła go Wadryś-Hansen, gdy drugi prokurator zajmował miejsce obok.

– Mhm.

– Możemy zaczynać? – spytał Wiktor.

– Oczywiście – odparła Dominika i skinęła na Gerca.

Ten zgromił policjanta wzrokiem i poprawił się na krześle.

– Sprawa jest prosta – powiedział. – Pomoże nam pan ze Sznajdermanem, a my zapomnimy o tym, że liczba pocisków się nie zgadza.

Dopiero teraz Wiktor spojrzał na prokuratora.

– Słucham?

– Przejrzałem pański raport z wydarzeń na Ukrainie. Według niego w glocku powinien zostać jeden pocisk więcej.

– Chyba pan sobie żartuje.

– Nie. Wydział kontroli albo tego nie zauważył, albo celowo zignorował. Rozumiem, że podinspektor Osica zna oficerów, którzy pana…

– Co to za brednie? – spytał Forst, rozkładając ręce. – Wzywacie mnie, żebym pogadał z oskarżonym, a teraz wyskakujecie z jakimiś absurdami.

– To żaden absurd – odparł Aleksander. – A poważny problem dla pana, komisarzu.

Przewieszenie

Подняться наверх