Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 10

Rozdział 1
Wniosek
7
ul. Wyspowa, Zacisze

Оглавление

Ochroniarz po raz kolejny spróbował dodzwonić się do mieszkania sędziego Sendala. Pokręcił głową, rozłożył ręce, a potem spojrzał bezradnie na Chyłkę.

– Niech pan zatarabani jeszcze raz.

– Próbowałem już czterokrotnie…

– Do pięciu razy sztuka.

– Pana Sendala najwyraźniej nie ma w domu.

– Ani jego żony? O tej porze?

Stojący obok Kordian podciągnął rękaw marynarki i spojrzał na zegarek. Uwadze Joanny nie uszło, że był to nowy model szwajcarskiego mondaine’a. Klasyczny, minimalistyczny, ale jednocześnie nowoczesny. Ceny pewnie zaczynały się od trzech tysięcy, co świadczyło o tym, że kancelaria Żelazny & McVay coraz bardziej ceniła sobie Oryńskiego. Nic dziwnego, miał na swoim koncie już kilka głośnych sukcesów. Problem polegał na tym, że im szybciej młodzi prawnicy wspinali się w hierarchii, tym szybciej spadali z piedestału. Chyba że po drodze zaprzedali duszę korporacyjnym demonom. To gwarantowało nietykalność.

Chyłka potrząsnęła głową. Potrzebowała się napić, jej myśli zaczynały dryfować w niebezpiecznych kierunkach.

– Która jest? – spytała.

– Dziesięć po ósmej.

Przeniosła wzrok na ochroniarza w budce.

– O której zwykle przyjeżdżają z pracy?

– Ale skąd ja mam…

– Niech pan nie pierdoli – wypaliła. – Siedzi pan tu dzień w dzień, doskonale się pan orientuje.

Przez chwilę się zastanawiał, jakby był szafarzem tajemnej wiedzy.

– Nie mogę ot tak…

– Jestem adwokatem pana Sendala, wszystko pan możesz. Więc?

– Ona wraca po ósmej, on dużo wcześniej.

Joanna pokiwała głową. Wyciągnęła telefon, a potem wybrała numer sędziego. Zadzwoniła, ale po raz kolejny usłyszała tylko informację, że abonent jest tymczasowo niedostępny.

Zaklęła pod nosem.

– Powinien dawno się z nami skontaktować – zauważyła.

– Wiem.

– Do tej pory ma już wszystkie szczegóły. Wie kto, co, gdzie i kiedy.

– Spokojnie…

– Jestem spokojna, Zordon. Zważywszy, że mój klient zapadł się nagle pod ziemię, jestem bardzo spokojna. Pamiętasz, co było ostatnim razem, kiedy do tego doszło?

– Nie. Wymazałem to z pamięci.

Skinęła tak energicznie, że zakręciło jej się w głowie. Emocje zaczynały wzbierać, tamy powoli przeciekały. Wraz z nimi coraz gorzej trzymały się też bariery, które wzniosła. Kilka metrów dalej był sklep spożywczy, a przy drugiej bramie na osiedle – Żabka. Wystarczyło wejść do środka, poprosić o…

– Jedzie – oznajmił ochroniarz, wskazując czarnego forda mondeo.

Kierująca zatrzymała się przed szlabanem i przez chwilę patrzyła nierozumiejącym wzrokiem na Chyłkę.

– Joanna?

– We własnej osobie.

Natalia Sendal trwała z otwartymi ustami, jakby prawniczka była ostatnią osobą, którą spodziewała się zastać w tym miejscu.

– Co ty tutaj robisz?

– Przyjechałam zobaczyć się z klientem. Nie odbiera telefonów.

– Może ma rozprawę lub posiedzenie. TK obraduje teraz właściwie bez…

– O tej porze? Nie. Poza tym byliśmy na Szucha. Nie widzieli go tam od rana.

– W takim razie może jest w ministerstwie? Miał rozmawiać z kimś, kto wie, co się dzieje w całej tej sprawie.

O tym nie raczył jej poinformować, ale nie było to nic nadzwyczajnego. Sama poleciła mu, by zebrał wszystkie okruchy informacji, jakimi będą gotowi podzielić się prokuratorzy i politycy. Rozmowa z ministrem sprawiedliwości byłaby z pewnością na miejscu.

– Wejdziecie? – zapytała Natalia. – Zaraz spróbuję się z nim skontaktować. Może rozładował mu się telefon… tak czy inaczej zaraz powinien być. Możecie poczekać na niego u nas.

– W porządku.

– Wsiadajcie – odparła, patrząc na tylne drzwi.

– Przejdziemy się.

Natalia uniosła brwi, ale ostatecznie sięgnęła po pilota, otworzyła bramę i ruszyła przed siebie. Poszli za samochodem.

Nie uszli kilku kroków, nim rozbrzmiał dźwięk refrenu Afraid to Shoot Strangers. Chyłka zatrzymała się i sięgnęła po komórkę. Nieznany numer, kierunkowy z Warszawy. Odebrała i przez chwilę słuchała tego, co miał do powiedzenia rozmówca. Potem podziękowała zdawkowo i się rozłączyła.

– Sendal? – zapytał Oryński, kiedy ruszyli w stronę zaparkowanego w oddali forda.

– Nie. Ludzie z UPS.

– Po braku entuzjazmu wnoszę, że niczego się nie dowiedzieli.

– Absolutnie niczego – potwierdziła.

– Jak to możliwe? Przecież ktoś musiał odebrać tę przesyłkę, muszą być dane nadawcy i…

– Nadano ją w Access Poincie przy Sienkiewicza. W małym Carrefourze, jednym z tych ekspresowych. Wystarczy opłacić to przez Internet, wydrukować nalepkę i po sprawie. Nie musisz podawać nawet prawdziwych danych, bo i po co?

– No tak.

Do czarnej róży nie dołączono żadnego listu, żadnej informacji. Właściwie nie było takiej potrzeby. Sam kwiat był wystarczająco wymowny.

– Nie można by sprawdzić płatności?

– Można by, gdybyśmy tylko byli prokuratorami prowadzącymi śledztwo i wystąpilibyśmy o nakaz sądowy. Względnie agentami ABW, którzy tropią potencjalnych terrorystów, bo im rzekomo teraz wszystko wolno. I słusznie, jeślibyś mnie spytał. Bo jeżeli położysz na szali prawa człowieka i prawa ofiar zamachów, zawsze przeważy dla mnie to drugie.

Kordian nie podjął tematu, za co pochwaliła go w duchu. Oboje doskonale wiedzieli, że jakakolwiek rozmowa na ten temat prowadziłaby do zderzenia się jej konserwatywnego światopoglądu z jego liberalnym podejściem.

– Dowiem się, kto ma czelność robić mi takie prezenty, Zordon. Zapewniam cię.

– Nie wątpię. Mam tylko nadzieję, że zrobisz to w porę.

– W porę?

– Zanim zwali się na nas to, co nad nami wisi.

Zbyła jego słowa milczeniem. Miał stuprocentową rację – ciemne chmury się zbierały, ale nie sposób było powiedzieć, co przyniosą.

Chwilę później weszli do mieszkania Sendalów. Był to ustawny apartament na samej górze kilkupiętrowego budynku. Kupili go pewnie ponad dziesięć lat temu, kiedy ogrodzone enklawy na obrzeżach miasta, jak te przy Wyspowej, stanowiły pewne novum. Wystrój nadawał się już do lekkiego odświeżenia.

Natalia zaproponowała coś do picia, ale oboje odmówili. Usiedli na kanapie.

– Kiedy ostatnio się z nim widziałaś? – zapytała Joanna.

– Dziś rano, zanim wyszłam do pracy. Potem dzwonił, żeby powiedzieć, co udało mu się ustalić. Chyba zaraz po telefonie do ciebie.

– Potem nic? Zero?

– Oboje jesteśmy zajętymi ludźmi.

Chyłka pokiwała głową. Co do tego nie mogło być wątpliwości, szczególnie teraz. Sebastian robił, co mógł, by dowiedzieć się jak najwięcej. Przemknęło jej przez głowę, że zabrnął za daleko. Zbytnio zbliżył się do źródła problemu i…

Nie, dawała się ponieść emocjom spowodowanym objawami odstawienia. Poza tym nadal z tyłu głowy miała sprawę z Bukano.

– Masz jakąś hipotezę? – zapytała Natalia, siadając w fotelu z dużym, półlitrowym kubkiem herbaty w dłoniach.

– Nie.

– Nie macie więc pojęcia, kto mógł to wszystko zorganizować?

– Na razie nie.

– Ale… – zaczęła Sendal i na moment zawiesiła głos. – Wiesz, że tego nie zrobił, prawda?

– Przypuszczam, że nie. Skoro był w tym czasie w Warszawie, sprawa wydaje się jasna.

– Był. Pamiętam to jak dziś.

Kordian wyprostował się, zwracając na siebie uwagę.

– Mają państwo na to jakiś dowód? – zapytał.

– Proszę, mów mi po imieniu.

Skinął szybko głową.

– Cały czas zadaję sobie to pytanie – dodała. – Minęło jednak tyle lat, że trudno powiedzieć, co wtedy robiliśmy. Owszem, pamiętam galę wręczenia Orłów, wiem, że odbyła się w niedzielę… ale co robiliśmy w tamtą sobotę? Nie mam pojęcia. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa byliśmy w domu, mieliśmy maraton jakiegoś serialu. I jeśli to był dwa tysiące ósmy, to… – Przez moment się namyślała. – Najpewniej przepadliśmy w „Lost”.

– Sprawdzałaś kalendarz? Pytałaś znajomych?

– Oczywiście. Jak tylko powiedział mi, jaki przedział czasowy wchodzi w grę, starałam się znaleźć lepsze alibi niż słowa żony. Ale nie znalazłam.

Chyłka wiedziała, że tak będzie. Wszystko sprowadzało się do tego, że dowody winy po latach łatwo było znaleźć. Ale fakty na ich obalenie już znacznie trudniej. Zdarzenia zacierały się w ludzkiej pamięci, zmieniały się z upływem lat czy w końcu zupełnie znikały. Może tamtego dnia listonosz dostarczył im jakąś przesyłkę? Może pojechali na zakupy do pobliskiego M1? Może wyskoczyli na pizzę na Radzymińską? Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, bo po takim czasie nie sposób było czegokolwiek potwierdzić. Może dlatego Archiwum X okazywało się tak skuteczne.

– Sprawdziłam wszystko – powiedziała. – Ale wygląda na to, że moje słowo to jedyne, co macie.

– Zeznasz na piśmie, że byliście w Warszawie?

– Oczywiście. Na piśmie, na mównicy, jak tylko chcesz.

Natalia spojrzała na zegarek stojący na komodzie. W jej oczach pojawiła się niewielka nerwowość, najwyraźniej Sendal naprawdę powinien już być w domu.

– Wiadomo coś więcej o ofierze? – zapytała żona sędziego.

– Tylko tyle, że nazywa się Marcin Frankiewicz i tamtej nocy na pewno nie oglądał „Lost” ani „House’a”, bo był zajęty umieraniem.

Natalia się wzdrygnęła.

– Nie musisz być taka…

– Muszę być taka, jaka jestem – ucięła pod nosem Chyłka i poderwała się z miejsca. Podeszła do okna, wyjrzała na osiedle i pomyślała, że najwyższy czas zapalić. Od ostatniego papierosa minęło już kilkanaście minut, a w jakiś sposób nikotyna stanowiła rekompensatę braku alkoholu.

– Jedzie?

– Nie – odparła i odwróciła się, wyciągając białą paczkę marlboro.

– Nie palimy w mieszkaniu.

Joanna otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz. Odpaliła papierosa machinalnie, tocząc wzrokiem po okolicy. Jak dla niej, było tu stanowczo zbyt spokojnie. Nawet nie miała wrażenia, jakby wciąż była w Warszawie.

– Przysłał SMS-a! – krzyknęła Natalia.

Chyłka natychmiast pstryknęła niedopałkiem i wróciła do środka. Żona Sendala wbijała wzrok w ekran komórki, jakby chciała go przewiercić oczami. Była blada, oddychała ciężko. Nie wyglądało to najlepiej.

Joanna popatrzyła na Zordona, ten rozłożył ręce i podniósł się powoli z kanapy.

– Co pisze? – zapytała Chyłka.

– Że…

Urwała, podając jej telefon. Joanna szybko wyrwała jej go z ręki i spojrzała na wyświetlacz. SMS był krótki. Właściwie na tyle krótki, że stanowił nie informację, a splunięcie w twarz. Ograniczał się do jednego słowa – „Przepraszam”.

– Co to ma znaczyć?

Natalia kręciła głową, jakby nie słyszała pytania albo starała się zaprzeczyć temu, co nasuwało jej się na myśl.

– Za co on przeprasza?

Podała komórkę Kordianowi. Zanim zorientowała się, że nie to powinno być pierwszą rzeczą, jaką należało zrobić, Zordon już działał. Musiała przyznać, że jako jedyny zachował się przytomnie. Natychmiast wybrał numer Sendala i przyłożył telefon do ucha.

Sebastian odebrał od razu.

– Gdzie jesteś? – zapytał Oryński.

Przez chwilę milczał, Chyłka wbijała w niego wyczekujące spojrzenie. Wydawało jej się, że trwa to bez końca. Moment później Kordian zaklął pod nosem i pokręcił głową, oddając jej telefon.

– Nic nie odpowiedział – oznajmił. – I zaraz się rozłączył.

Chyłka spróbowała wybrać numer ponownie, ale Sebastian zdążył już wyłączyć komórkę. Nic dziwnego. Spodziewał się, że dzwoni żona, może chciał powiedzieć jej nieco więcej. Z prawnikami jednak najwyraźniej nie miał zamiaru rozmawiać.

Joanna spojrzała na Natalię. Miała łzy w oczach, nadal lekko kręciła głową.

– Kurwa mać… – mruknęła Chyłka.

– Co to oznacza? – odezwał się Oryński.

– A ja wiem?

– Jest winny?

– Nie! – zaoponowała Natalia, podrywając się z miejsca. – Niech wam to nawet przez myśl nie przejdzie.

Chyłka sięgnęła po paczkę marlboro, tym razem nie przejmując się tym, że właścicielka mieszkania może oponować. Poczęstowała ją nawet, ale ta pokręciła głową. Zordon nie zareagował, więc Joanna przypuszczała, że to jeden z okresów, kiedy postrzegał siebie samego jako osobę niepalącą.

– W takim razie co ma znaczyć ten SMS? – zapytał Kordian.

– Na Boga, nie wiem… Ale z pewnością nie przyznanie się do winy. Byłam z nim tamtego dnia, nie zbliżał się nawet do Krakowa!

Joanna wypuściła dym nosem.

– Jesteś pewna? – odezwała się.

– Tak. Jak mam nie być? Pamiętałabym, gdyby na dzień przed Orłami wyjeżdżał gdzieś na dłużej. Oczywiście, mogło go nie być w domu przez godzinę czy dwie… ale żeby dojechać do Krakowa, zabić tam kogoś… Jezus Maria, słyszysz, jak absurdalnie to w ogóle brzmi?

– Słyszę.

– Więc proszę was, bądźcie poważni.

Wszyscy potrzebowali chwili, by ostudzić emocje. Potem wrócili na swoje miejsca, a Natalia dopiero teraz jakby uświadomiła sobie, że Chyłka pali w jej mieszkaniu. Popatrzyła na nią z dezaprobatą, ale ostatecznie poszła do kuchni po popielniczkę.

– On po prostu… sama nie wiem.

– Uciekł? – podsunął Oryński.

– Nie, nie jest taki. Nigdy nie odwraca się od żadnego problemu, zawsze stawia im czoło.

– Jak każdy. Do pewnego momentu.

– W jego przypadku to żelazna zasada – zaoponowała Natalia. – Gdyby miał ją naginać, nie zaszedłby tak wysoko.

Chyłka musiała przyznać, że coś w tym jest. Sebastian Sendal nie należał do osób, które zbiegały z pola walki. Tym bardziej, że nie miał ku temu żadnego dobrego powodu. Nie dowiedział się dzisiaj niczego, co mogłoby wywołać tak gwałtowną reakcję. A może jednak?

Tylko dlaczego w takim razie nie podzielił się tym z nią?

Nie, to wszystko było jedynie szukaniem alternatywnego scenariusza dla wersji, która była najbardziej logiczna. I która sprowadzała się do tego, że w jakiś sposób sędzia jest winny zarzucanych mu czynów.

– Może pojechał porozmawiać z ludźmi z Archiwum X? Albo z prokuratorami w Krakowie? – podsunęła jego żona.

– Więc po co ta cała tajemniczość?

Natalia nie odpowiedziała. Przez chwilę panowała typowa dla zamkniętego osiedla na uboczu cisza. Nie słychać było samochodów przejeżdżających odległą Radzymińską, dzieci wybiegających ze szkół, tramwajów czy trąbienia na kierowców, którzy zagapili się i nie ruszyli sekundę po tym, jak włączyło się zielone światło.

Potem dwa wyraźne jak grzmot dźwięki przerwały ciszę. Jednym był świst przywodzący na myśl przelatujący pocisk, drugim elektroniczne piknięcie. Chyłka i Kordian spojrzeli na siebie. Oboje domyślili się, że dostali wiadomości.

Joanna sięgnęła do torebki i spojrzała na nadawcę SMS-a. Od razu zrozumiała, dlaczego ich komórki odezwały się w tym samym momencie.

– Kormak? – zapytał Oryński.

– Mhm.

– Co się dzieje? – zapytała z niepokojem Natalia.

– Włącz TVN 24 lub NSI.

Chwilę trwało, nim znalazła pilota. Zrobiła tak, jak poleciła jej prawniczka, i po chwili wszyscy stanęli przed ekranem. Joanna czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ziścił się najgorszy z możliwych scenariuszy.

Media wyniuchały sprawę.

– Udało nam się ustalić, że sędzia Sendal zbiegł – relacjonował dziennikarz stojący przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego.

– Zbiegł? – jęknął Kordian. – To już brzmi, jakby zapadł wyrok…

– Od popołudnia próbowano się z nim skontaktować – ciągnął reporter. – Bezskutecznie, bo ślad po nim zaginął. Udało nam się ustalić, że nie wrócił do domu, a żona oraz dwoje reprezentujących go prawników prowadzą poszukiwania.

Cała trójka popatrzyła po sobie skonsternowana.

– Przypomnijmy, że prokuratura nie może formalnie postawić sędziego w stan oskarżenia. By taka możliwość zaistniała, konieczne jest uchylenie immunitetu, który chroni go zarówno od odpowiedzialności za czyny popełnione w związku z wykonywaną funkcją, jak i wszelkie inne.

Chyłka słuchała tego amatorskiego wykładu z niedowierzaniem.

– Jutro ma się zebrać Zgromadzenie Ogólne Trybunału Konstytucyjnego, by podjąć w tej sprawie decyzję. Jak udało nam się dowiedzieć, rano nie było wielkich szans na to, by prokurator otrzymał zielone światło. Teraz jednak wszystko może się zmienić.

Joanna nerwowo strzepnęła popiół i zaklęła w duchu. Optyka przyjęta przez media była jednoznaczna. Sebastianowi nie uchylono jeszcze immunitetu, nie postawiono mu jeszcze zarzutów, nie zaczęto go sądzić, a mimo to już był uznany za winnego.

– Dlaczego sędzia Sendal uciekł? Czy może opuścić kraj? Na te pytania jeszcze przez jakiś czas nie będziemy mieć odpowiedzi. Jedno jest jednak pewne: policja nie może go ścigać. Nikt nie może go zatrzymać, a dzięki immunitetowi sędzia może w ciągu kilku godzin znaleźć się na innym kontynencie.

Relacja się zakończyła, a niewypowiedziana konkluzja zawisła nad nimi jak smród. Natalia z powrotem opadła na fotel, jakby nie mogła dłużej utrzymać się na nogach. Kordian pokręcił głową.

– To niemożliwe – powiedział. – Jak… i skąd oni tak szybko wiedzą, że go szukamy?

– Od ochroniarza – odburknęła Joanna.

– Skąd wiesz?

– A kto inny miałby im powiedzieć? Facet poczuł się do roli obywatelskiego reportera i szybko wysłał informację na odpowiednią skrzynkę.

– Donos – wtrąciła Natalia. – Nazywajmy rzeczy po imieniu.

Chyłka nie miała ochoty bawić się w semantykę. Przemknęło jej jednak przez myśl, że jeśli ktoś wrabia Sebastiana, być może zadbał o to, by ochroniarz był czujny i natychmiast poinformował media, jeśli będzie działo się coś wykraczającego poza normę.

Być może ktoś nawet przyłożył się do tego nieoczekiwanego zniknięcia.

Nie, to była nadinterpretacja. Na tym etapie nie powinna wyciągać żadnych wniosków, bo wszystkie z założenia będą zbyt daleko idące.

– Zdajesz sobie sprawę, że rozpocznie się polowanie? – odezwał się Oryński.

Żona sędziego poruszyła się nerwowo.

– Tak – odparła Chyłka.

Miała nadzieję, że szybko zamknie temat. Nie miała zamiaru rozprawiać o nim w towarzystwie Natalii. Zordon jednak zbliżył się i spojrzał jej głęboko w oczy. Jego wzrok mówił, że naprawdę mają problem.

– Nie potrzeba listu gończego, by wszyscy zaczęli go szukać – dodał.

– Nie panikuj.

– To nie ma nic wspólnego z paniką, Chyłka. Ta sprawa w mig zrobi się bardziej medialna od jakiegokolwiek kryzysu konstytucyjnego.

– Bzdura.

– Tak sądzisz? To zastanów się dwa razy – odparł i zaczerpnął tchu, przenosząc wzrok na Natalię. – Gdzie urodził się mąż?

– Słucham?

– Gdzie spędził dzieciństwo?

Kobieta podniosła głowę, ale wciąż sprawiała wrażenie pokonanej, przytłoczonej ciężarem tego wszystko, co się działo.

– Urodził się w… w Ligowie, ale dlaczego…

– Ile to Ligowo ma mieszkańców?

– Nie wiem, może koło czterystu…

– Gdzie chodził do szkoły?

– Mieli we wsi szkołę podstawową.

– A do liceum?

– W Sierpcu.

– Otóż to – powiedział. – Potem, jak rozumiem, chłopak z biednej, zabitej dechami wioski wyjechał na studia do Warszawy, został renomowanym prawnikiem i zaczął w szaleńczym tempie wspinać się po stopniach kariery. W końcu trafił do jednej z najbardziej szanowanych instytucji w polskim systemie prawa. Tak?

Natalia milczała, a Kordian przeniósł wzrok na Chyłkę.

– To polish dream. Sprzeda się w mediach jak świeże bułeczki, przez co wszyscy z wypiekami na twarzy będą śledzić upadek gościa, który tak szybko znalazł się na samym szczycie.

– Byłam przekonana, że z nas dwojga to ja jestem pesymistką.

– To realistyczna wersja.

Miał stuprocentową rację, choć daleka była od tego, by przyznać to na głos.

– W dodatku swoją ucieczką sprawił, że wygląda na winnego. Tym większe będzie zainteresowanie.

Joanna zdusiła papierosa w popielniczce. Otarła ubrudzoną opuszkę palca o spódnicę i odwróciła się w kierunku okna.

– Musimy dowiedzieć się, kogo rzekomo zabił – powiedziała i poniewczasie uświadomiła sobie, że słowo „rzekomo” zabrzmiało zbyt słabo. – I gdzie, do cholery, jest.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Подняться наверх