Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 7

Rozdział 1
Wniosek
4
Skylight, ul. Złota

Оглавление

Kordian tylko przez moment łudził się, że będzie miał okazję przedstawić wszystko to, czego dowiedział się na temat immunitetu i procedury jego uchylania. Mniej więcej między pierwszą a drugą ostrygą zrozumiał, że nie dane będzie mu się wykazać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Wróciwszy do gabinetu dawnej patronki, odsunął sobie krzesło i usiadł przed biurkiem. Chyłka nerwowo szukała czegoś w szafie wypełnionej tomami akt. Był to pokaźny zbiór, jakkolwiek nie mógł równać się z tym, co znajdowało się w gabinetach prawników zajmujących się aferą Amber Gold. Sędziowie mieli najgorzej – musieli uporać się z aktem oskarżenia opiewającym na dziewięć tysięcy stron. W dodatku zgromadzono jakieś szesnaście milionów tomów akt. W kancelarii Żelazny & McVay na szczęście tak potężnych spraw nie było, ale Oryński obawiał się, że obrona sędziego Sendala może okazać się równie wymagająca, jak wybronienie dwójki oskarżonych w tamtej aferze.

Wprawdzie nic nie wskazywało na to, by Sendal rzeczywiście miał coś na sumieniu, ale właśnie w tym tkwił największy problem. Chyłka ani Kordian nie wiedzieli, skąd nadejdzie uderzenie. A nie ulegało wątpliwości, że powinni się go spodziewać.

Joanna mruknęła coś niezrozumiałego, a potem zatrzasnęła szafkę z aktami.

– Szukasz czegoś? – zapytał Oryński.

– Choćby jednego Waltosia. Wszystkie wynieśli?

– Najwyraźniej.

Opadła ciężko na fotel za biurkiem. Przesunęła dłonią po grzywce, odgarniając ją na bok.

– Zresztą po co ci teraz materiały z prawa karnego? – dodał. – Bardziej przydałby się nam podręcznik ze sztuki manipulacji.

– To akurat mam dokładnie opisane w głowie – odparła, stukając się w czoło.

– I co z tych mądrości wynika?

– Że muszę pogadać z czternastoma członkami pewnego szacownego gremium.

Kordian uniósł brwi.

– Żartujesz?

– Nie. Sam mówisz, że powinniśmy skupić się na manipulacji. I wprawdzie rzadko się z tobą zgadzam, Zordon, ale w tym wypadku muszę to zrobić. Wyciągnij kalendarz i zapisz sobie ten dzień. Czy tam zakonotuj w iCalu.

– Nie ma już iCala.

– Naprawdę? – bąknęła bez zainteresowania.

– Teraz to się nazywa po prostu kalendarz. Zarówno na iOS-ie, jak i…

– Symptomatyczne. A z ciebie od kiedy taki apple boy?

Wzruszył ramionami, uznając, że najroztropniej będzie nie kontynuować tematu. Chyłka z jakiegoś powodu czuła awersję do produktów z logo nadgryzionego jabłka. Nie bardzo rozumiał dlaczego, bo jego zdaniem ułatwiały życie bardziej niż dostępne odpowiedniki.

– W każdym razie to data warta zapamiętania.

– Ale…

– Muszę z nimi pogadać.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Oczywiście, że niedobry – przyznała. – Jak każdy inny w tej sytuacji. Zresztą rozmowa z teoretykami prawa zawsze jest nietrafionym pomysłem. Chyba że należysz do masochistów.

– W TK nie zasiadają sami teoretycy…

– Ano nie, jest jeden adwokat. Ale taki z niego praktyk, jak ze mnie kapłanka kannushi.

– Słucham?

– Duchowna shinto – wyjaśniła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Co z twoją rozległą wiedzą, Zordon? Czyżby ograniczała się jedynie do specyfikacji najnowszego iPhone’a?

Puścił ten przytyk mimo uszu, ściągając poły marynarki.

– Zwariowałaś – ocenił. – Jeśli pójdziesz na Szucha rozmawiać z sędziami, dostarczysz wyjątkowo smakowity kąsek prokuraturze.

– Tak? Jaki to kąsek?

– Podczas procesu będą argumentować, że chciałaś wywrzeć nacisk.

– E tam.

Przez moment trwała ciężka cisza.

– To twoja odpowiedź? – zapytał.

– Jest wymowna.

– Polemizowałbym…

– Daj spokój – ucięła i machnęła ręką. – Nie mam zamiaru dopuścić do żadnego procesu. Ukręcę tej sprawie łeb jeszcze przed wniesieniem aktu oskarżenia.

– W jaki sposób?

– Sprawię, że pozostali członkowie Trybunału nie uchylą immunitetu. Potrzebuję raptem siedmiu, którzy zagłosują przeciw lub się wstrzymają.

Oryński spodziewał się, że część nie będzie się z tym obnosić, ale bez wahania zagłosuje na korzyść Sendala. Część będzie zmagać się z dylematem, więc może Chyłka miała rację? Wstrzymanie się od głosu będzie dla nich najbezpieczniejszym wyjściem. Nie złamią zawodowej solidarności, a jednocześnie nie narażą się na zarzuty, że kryją przestępcę.

A im tyle wystarczy.

– I jak zamierzasz ich przekonać?

– Racjonalnymi argumentami i siłą czystej logiki.

– A nie machlojkami, groźbami, umiejętną sofistyką i manipulacją?

– Nie.

– To coś nowego.

– Owszem – przyznała. – I stoi to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę, ale czasem trzeba postąpić wbrew sobie.

Uśmiechnął się blado, ale Chyłka nawet na niego nie spojrzała. Przetrząsała szuflady biurka i raz po raz rzucała coś pod nosem, zapewne niezbyt wyszukane obelgi pod adresem prawnika, który wcześniej zajmował gabinet.

W końcu podniosła się i poprawiła żakiet.

– Nic tu po mnie – orzekła. – Tamten trzpiot musi zrobić porządek. Potem przewiozę tu rzeczy z mojego poprzedniego biura.

– Poprzednio pracowałaś w boksie porad prawnych w Arkadii.

– Ale mój salon grał rolę gabinetu, jeślibyś zapomniał.

Pamiętał doskonale. Zarówno bajzel, jaki panował w jej mieszkaniu przy Argentyńskiej, jak i spojrzenie, jakim obrzucała go, ilekroć przypominał o pracy w boksie. Teraz w jej oczach nie było już ani pretensji, ani poczucia klęski. Zupełnie jakby wymazała tamten epizod z pamięci.

Miał nadzieję, że równie zdeterminowana będzie w kwestii alkoholu.

– Jedziesz ze mną? – spytała, ruszając w stronę drzwi.

Kordian szybko się podniósł.

– Tak, potrzebujesz kierowcy.

– Od kiedy?

– Od kiedy zabrali ci prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.

– Nie sądzę.

– Przecież…

– Nie przeczę, że zabrali. Przeczę, że potrzebuję kierowcy.

Chwilę później podeszli do czarnej iks piątki. Stała na parkingu w Złotych Tarasach i jeśli nie była wyposażona w autopilota, Chyłka rzeczywiście prowadziła mimo orzeczonego zakazu prowadzenia. Oryński pokręcił głową, a potem zajął miejsce za kierownicą bmw.

Spojrzał na deskę rozdzielczą.

– Coś nie tak? – odezwała się Joanna. – Zapomniałeś, jak się jeździ prawdziwym samochodem?

– Nie.

Powiedzieć, że to auto różniło się od jego żółtego daihatsu YRV, to nie powiedzieć nic. Czuł się, jakby siedział w pojeździe stanowiącym połączenie limuzyny i czołgu. Odchrząknął, a potem wbił wsteczny.

– Naprawdę zamierzasz mieć w poważaniu prawko? – spytał, obracając się przez ramię.

– Pół na pół.

– To znaczy?

Chyłka włączyła radio. Na wyświetlaczu pokazała się informacja zwiastująca rychłe nadejście gitarowych riffów. W odtwarzaczu zakręciła się płyta The Number of the Beast Iron Maiden.

– Jak będzie okazja, zaprzęgnę do powozu jakieś cielę, jak teraz – powiedziała, zerkając niepewnie do tyłu. – A jeśli nie, sama poprowadzę. Jakie jest prawdopodobieństwo, że mnie zatrzymają?

– Biorąc pod uwagę to, że nie potrafisz przejechać kilkuset metrów bez złamania jakiegoś przepisu?

Joanna spojrzała na niego z ukosa. Oryński ostrożnie wykręcił, a potem zbyt szybko puścił sprzęgło i samochodem szarpnęło. Była patronka się nie odezwała, głos zabrał jedynie Bruce Dickinson, który właśnie śpiewał o tym, że na horyzoncie dostrzeżono wikińskie langskipy, zapowiedź nadciągającej wojny.

– Adekwatny podkład dźwiękowy – zauważył Kordian, wyjeżdżając na Złotą w kierunku Jana Pawła II.

– Najeźdźcy? Bez przesady.

– Myślałem, że zamierzasz uderzyć z grubej rury.

– Nie.

– Mhm. – Skinął głową. – Znamy tam kogoś?

– W Trybunale? Nie żartuj. To porządni ludzie, szanowani juryści. Nie obracamy się w takim środowisku.

– Więc z kim chcesz rozmawiać?

– Z kimkolwiek, kto wie, o co naprawdę chodzi – odparła, patrząc niepewnie w prawe lusterko. Wyregulowała je, by widzieć, co się dzieje z tyłu. – Bo jestem przekonana, że któryś z nich wie.

– Skąd ta pewność?

– Stąd, że prokuratura nie zaczynałaby całej tej hucpy, gdyby nie mieli sygnału z wewnątrz, że uchylenie immunitetu jest możliwe. Jeśli więc zawiązano przeciwko Sendalowi jakiś spisek, przynajmniej jeden z sędziów jest zamieszany.

Musiał przyznać, że było to dość logiczne rozumowanie. Niepokojące, biorąc pod uwagę, że ci ludzie stali na straży praw i wolności obywatelskich, ale logiczne.

Kordian zawrócił na rondzie ONZ, a potem skierował się w stronę politechniki. Właściwie mógł wyjechać ze Złotych Tarasów na Emilii Plater, ale wiedział, że stanęliby potem w korku na rondzie Dmowskiego. Chyłka nie protestowała, a nawet spojrzała na niego z uznaniem, więc stwierdził w duchu, że podjął słuszną decyzję.

Pod niewielki budynek przy Szucha zajechali po kilkunastu minutach. Miejsce parkingowe udało się znaleźć kawałek dalej.

Weszli na teren bez problemu, choć Oryński spodziewał się, że nikt nie może tego zrobić ot tak. Nie uszło to uwadze Chyłki.

– To nie sejm, Zordon. Nie trzeba tu prosić o audiencję.

– Myślałem, że konieczne jest chociaż wcześniejsze zapowiedzenie się.

– Nie. Wystarczy, że jest jakaś rozprawa. Wszystkie są otwarte dla publiczności, chyba że wyłączą jawność. A jeśli deliberują nad wyjątkowo chodliwym tematem, mogą postanowić o wydawaniu kart wstępu. W każdym innym przypadku możesz władować się na salę rozpraw.

Ale oni nie skierowali się do sali. Joanna poprowadziła go korytarzami, jakby znała budynek na wylot, a potem zatrzymała się przed jednym z gabinetów. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Kordian ruszył za nią.

Kobieta siedząca za starym, masywnym biurkiem niemal podskoczyła.

– Joanna?

– We własnej osobie, pani profesor.

Oryński bodaj po raz pierwszy słyszał, by w tonie Chyłki zabrzmiała nuta szacunku wobec kogokolwiek. Kiedy podawała rękę sędzi, przyjrzał się starszej kobiecie. Była szczupła, wysoka, miała siwe włosy i smutne rysy twarzy. Kąciki ust opadły jakby permanentnie, a w jej oczach dostrzegł jakiś nieokreślony ból.

W końcu wyłowił z pamięci imię i nazwisko. Maria Kornacka. Przypomniał sobie je tylko dlatego, że jej kadencja miała się niebawem skończyć i w mediach branżowych spekulowano już, kim zostanie zastąpiona.

– Można? – zapytała Chyłka, wskazując na krzesło przed biurkiem.

– Oczywiście, proszę. Siadajcie.

Kordian miał wrażenie, że dawna patronka przeszła natychmiastowe przeobrażenie w osobę, o której istnieniu nie miał bladego pojęcia. Usiadł obok niej, a potem posłał Joannie krótkie spojrzenie.

Przedstawiła go, nie zagłębiając się w szczegóły. Sędzia spojrzała na aplikanta w sposób, który sugerował, że nie przywiązuje do jego obecności większej wagi. Właściwie Oryński poczuł się, jakby był walizką, którą Chyłka z braku laku zabrała ze sobą.

– Co cię sprowadza? Wreszcie zamierzasz zająć się czymś konstruktywnym?

– Nieustannie to robię, pani profesor.

– Tak ci się tylko wydaje. Ale jak będziesz w moim wieku, zobaczysz, że prawdziwych zmian nie można dokonać tam, gdzie teraz jesteś.

Joanna uśmiechnęła się lekko, ale nie odpowiedziała.

– Sąd Najwyższy albo Trybunał Konstytucyjny – dodała Kornacka. – To jedyne dwa miejsca, gdzie życie jurysty ma znaczenie. Nawet w sejmie czy senacie nie ma czego szukać.

– Tam z pewnością nie.

Maria pokiwała głową w zadumie, jakby krótka wymiana zdań spowodowała jakąś głębszą refleksję. Przez moment mrużyła oczy, a potem ledwo zauważalnie potrząsnęła głową.

– A zatem co tutaj robisz? – spytała.

– Przyszłam w imieniu klienta.

– Coś takiego… To raczej niecodzienna sytuacja.

– Nie da się ukryć – przyznała Joanna. – Bo chodzi o sędziego TK.

– Słucham?

Atmosfera nagle się zmieniła i Kordian zrozumiał, że uprzejmość Chyłki nie wynikała z respektu wobec starszej prawniczki. Był to element strategii i najpewniej miał uwydatnić zmianę, której Joanna wypatrywała. Zmianę, którą teraz Oryński wyraźnie dostrzegł. Z oczu Kornackiej znikł ból, zastąpiła go podejrzliwość. Usta lekko się zacisnęły.

– Przychodzisz w sprawie Sendala?

Chyłka posłała Kordianowi znaczące spojrzenie.

– W takim razie najmocniej cię przepraszam, Joanno, ale nie mam nic do powiedzenia.

– Pani profesor…

– Będziemy z pewnością tę sprawę rozpatrywać. Nie mogę o niej mówić.

– Chciałam tylko dowiedzieć się, co…

– Niczego się ode mnie nie dowiesz. Przykro mi.

Sędzia wstała zza biurka i mimo że nie wskazała im drzwi, gest był wystarczająco wymowny. Jeszcze przez moment Joanna patrzyła na nią wyczekująco, a potem skinęła głową. Wyszli na zewnątrz, rezygnując z choćby zdawkowego pożegnania.

Oryński zamknął za nimi drzwi i rozłożył ręce.

– Wiele się nie dowiedzieliśmy – ocenił.

– Oprócz tego, że coś tu ewidentnie śmierdzi.

Trudno było się z tym nie zgodzić. Nie istniał żaden formalny powód, dla którego sędzia miałaby zareagować w taki sposób. Sprawa nie była jeszcze w toku, nikogo nie obowiązywała żadna tajemnica, a zwykła rozmowa nie mogła stać się przyczynkiem do jakichkolwiek problemów.

– Co teraz? – spytał.

– Drążymy dalej.

Zanim Kordian zdążył się zorientować, co planuje towarzyszka, Chyłka już ruszyła do kolejnych drzwi. Rzuciła okiem na plakietkę, pokręciła głową i poszła dalej. Za piątym czy szóstym razem w końcu znalazła miejsce, którego szukała. Tym razem po zapukaniu odczekała chwilę, nim pociągnęła za klamkę – choć nie na tyle długo, by dać sędziemu czas na odpowiedź.

Weszła do środka i zmierzyła wzrokiem mężczyznę nieco młodszego od Kornackiej. Podniósł się zza biurka skonsternowany. Popatrzył na nią, potem na Kordiana, po czym otworzył usta.

– Mecenas Joanna Chyłka – przedstawiła się. – Reprezentuję sędziego Sendala.

– Ale co pani…

– Twierdzi, że jeśli mam z kimkolwiek rozmawiać, to wyłącznie z panem.

Sędzia przez chwilę marszczył brwi. W końcu usiadł z powrotem na krześle.

– Niech pan zamknie drzwi – polecił Kordianowi.

Oryński zrobił, jak mu kazano, a potem się przedstawił. Tym razem miał wrażenie, że jego obecność została odnotowana. Przez moment przypatrywał się starszemu prawnikowi, ale nie potrafił przypisać nazwiska do twarzy. Wydawało mu się wręcz, że nigdy nie widział tego człowieka, co właściwie nie było niczym dziwnym, bo członkowie TK co do zasady znajdowali się w cieniu, pracowali za kulisami. Prezes czy wiceprezes czasem pojawiali się w mediach, ale pozostali byli praktycznie anonimowi. Lub być powinni.

Prawnicy od Żelaznego & McVaya stanęli przed biurkiem niczym dwójka żołnierzy czekająca na rozkazy.

– Dlaczego sędzia Sendal skierował państwa do mnie?

– Nie skierował – odparła Chyłka. – Po prostu dał do zrozumienia, że to z panem można porozmawiać.

Mężczyzna spojrzał na Joannę, potem na Oryńskiego, a ostatecznie zawiesił wzrok na prawniczce. Odchrząknął.

– Z innymi nie? – spytał.

– Wyszliśmy właśnie od sędzi Kornackiej. Czy może raczej wylecieliśmy stamtąd.

– Doprawdy?

– Nie miała ochoty rozmawiać o Sebastianie, ale przypuszczam, że pan ma.

Kordian spojrzał na plakietkę stojącą na biurku. Zdzisław Abramowski. Wciąż nic mu to nie mówiło. Najwyraźniej sędzia nie był autorem żadnego znanego podręcznika, a jego artykuły nie przewijały się w bibliografiach.

– Usiądźcie państwo.

Odsunęli sobie krzesła.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, by sam sędzia Sendal poinformował państwa, co się dzieje.

– Tyle że on sam niewiele wie – odparła Chyłka.

– Jak to?

– Zapewniam, że nie zawracałabym panu… nie przychodzilibyśmy do pana, gdyby było inaczej.

– Zastanawiające.

– Dlaczego?

– Ponieważ dziś rano rozmawiałem z ministerstwem i mój rozmówca nie sprawiał wrażenia, jakby temat stanowił tajemnicę.

– Więc może po prostu nie chcą, by główny zainteresowany wiedział zbyt wiele. W końcu mają zamiar wystąpić przeciwko niemu, prawda?

– Owszem.

Ani momentu zawahania. Oryński przypuszczał, że „rozmówcą z ministerstwa” był sam prokurator generalny i najwyraźniej jasno dał Abramowskiemu do zrozumienia, że nie zamierzają chronić człowieka, którego sami niedawno wybrali do Trybunału.

Ciekawa sprawa, uznał w duchu Kordian. W zasadzie każdy jej aspekt wydawał się sprzeczny z innym. Ale może nie powinien się dziwić? W polityce nie ma wiele miejsca dla racjonalności. Jedno zdarzenie mogło sprawić, że Sebastian z dnia na dzień zmienił się z zasłużonego prawnika we wroga publicznego numer jeden.

– Więc wystosowano już wniosek o uchylenie immunitetu? – zapytała Joanna.

– Tak.

– Kiedy będzie rozstrzygany?

– Pojutrze.

– To dość szybko, nawet jak na TK.

Zdzisław Abramowski docenił ten komplement zdawkowym skinieniem. W kraju, gdzie przewlekłość postępowania była codziennością, nawet tak subtelna uwaga stanowiła najwyższą pochwałę dla jakiegokolwiek organu sądowego.

– Sprawa najwyraźniej jest nagląca – podjął członek Trybunału.

– W jakim sensie?

– Oskarżyciele twierdzą, że zachodzi obawa matactwa, więc wystosowano prośbę, by Zgromadzenie Ogólne zajęło się sprawą możliwie jak najprędzej.

– I jaki będzie werdykt?

– Nie mnie to oceniać.

– A gdyby miał pan spekulować? Uchylicie mu immunitet czy nie?

– Nie wiem.

Kordian uważnie przyglądał się sędziemu, korzystając z okazji, że ten niemal całą uwagę skupiał na Chyłce. Abramowski sprawiał wrażenie, jakby mówił prawdę. Nie miał pojęcia, jaki będzie rezultat głosowania.

– A pan za czym się opowie?

– Tego nie mogę pani ujawnić.

– No tak… – odparła pod nosem. – Za to może mi pan zdradzić, za co chcą go ścigać.

Zanim zdążył zająknąć się o tym, że nie zobaczył jeszcze żadnego dokumentu, który potwierdzałby, że Joanna ma umocowanie, prawniczka sięgnęła do torebki. Wyjęła z niej pełnomocnictwo i podsunęła sędziemu.

Oryński spojrzał przelotnie na podpis. Trudno było powiedzieć, czy był prawdziwy, czy sfałszowany. Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, kiedy Joanna wywinęłaby taki numer.

Zdzisław pokiwał głową. Docenił to, że prawniczka zdawała się czytać w jego myślach i nie musiał nawet pytać o podstawę reprezentacji.

– Wiele nie mogę państwu powiedzieć, nie leży to bowiem w mojej gestii – zastrzegł. – Najlepiej będzie, jeśli skontaktują się państwo z Prokuraturą Okręgową w Krakowie, to oni prowadzą… cóż, może jeszcze nie śledztwo, ale czynności wyjaśniające.

Chyłka nachyliła się do niego.

– Wyjaśniające co konkretnie?

– Zabójstwo mężczyzny, którym zajmowała się pewna dość znana komórka w małopolskiej policji.

Dość znana komórka mogła znaczyć tylko jedno.

– Archiwum X? – zapytał Kordian.

Sędzia popatrzył na niego, jakby wyartykułowanie tej oczywistości w jakiś sposób go uraziło. Szybko przeniósł wzrok z powrotem na Chyłkę.

– Więc to niewyjaśniona sprawa sprzed lat? – zapytała prawniczka.

– Owszem.

– Sprzed ilu?

– Szczegółów dowiedzą się państwo w prokuraturze. Mogę powiedzieć jedynie tyle, iż odnaleziono materiał biologiczny, który w świetle nowych badań okazał się zbieżny z materiałem sędziego Sendala.

– Jaki materiał?

– Ponownie muszę…

– W porządku, w porządku – ucięła, a potem przez moment się zastanawiała.

W końcu musiała uznać, że niczego więcej od niego nie wyciągną, bo wstała i skinęła na Kordiana. On również się podniósł.

Opuszczali biuro Abramowskiego bogatsi jedynie o strzępek informacji, ale był to strzępek, który rzucał trochę światła na to, co się wydarzyło. Ledwo Oryński zamknął za nimi drzwi, Joanna sięgnęła po komórkę.

Kiedy wrócili do bmw, była już po krótkiej rozmowie z Sendalem. Usiadła na siedzeniu pasażera i trzasnęła drzwiami, co było do niej niepodobne. Zaklęła pod nosem, a Kordian zapuścił silnik.

Odezwał się dopiero, kiedy w tle rozbrzmiał głos Dickinsona.

– Co powiedział? – spytał cicho.

– Że był w Krakowie tylko raz, w kwietniu dwa tysiące szóstego roku.

– Po co?

– Pojechał na pogrzeb Stanisława Lema.

Oryński wbił kierunkowskaz i włączył się do ruchu.

– Pamiętam, że na studiach był zagorzałym fanem – dodała Joanna nieobecnym głosem, jakby była myślami już daleko. – Rzucał cytatami z książek, ciekawostkami z jego życia, zachłystywał się alegoriami w Dziennikach gwiazdowych i tak dalej. Powiedział mi nawet, że kiedyś Lem napisał powieść detektywistyczną. Katar.

– Od kraju?

– Nie. Od alergii gościa, który chciał zostać kosmonautą – odparła cicho. – Ale mniejsza z tym. Sendal twierdzi, że na pogrzebie było wielu czytelników. Znali się, więc potwierdzą, że tam był. Datę i czas łatwo sprawdzić, wszystko jest w elektronicznej bazie danych cmentarza, nie wspominając już o archiwach medialnych.

– Co potem robił?

– Wsiadł w samochód i wrócił do Warszawy.

– Nie został na dłużej?

– Nie. Twierdzi, że to był środek tygodnia. Wtorek.

– Ot tak sobie to przypomniał? Jest pewien, że nie środa czy…

– Nie ot tak – ucięła, wpatrując się w autobus wyjeżdżający z przystanku. Normalnie zaprotestowałaby, że Kordian zdecydował się ustąpić mu pierwszeństwa, ale tym razem zdawała się tego nie odnotować. – Po naszym spotkaniu Sendal sprawdził cały ten wątek krakowski. Wygląda na to, że ma porządne alibi.

– Porządne? Jeśli wracał samochodem, to raczej mało prawdopodobne. Po tylu latach nie sprawdzisz ani danych z bramek na autostradzie, ani monitoringu ze stacji benzynowych.

– Ano nie.

– Ale?

– Ale pamięta, że od razu po powrocie spotkał się ze znajomym w pałacu Staszica na Nowym Świecie. Rozmawiali o Lemie, a potem o sprawach naukowych. Jest tam taka siermiężna restauracja.

Kordian uniósł brwi.

– A więc ma alibi.

– Dość mocne – przyznała.

– Mimo to nie brzmisz, jakbyś była przekonana…

– Bo nie jestem.

– Dlaczego?

Nie musiała odpowiadać, by wiedział, że chodzi o kobiecą intuicję. Nie napawało go to optymizmem, bo ta zazwyczaj się nie myliła. Popatrzył na Chyłkę badawczo, ale prawniczka była myślami już tak daleko, że nie było sensu liczyć na kontynuowanie rozmowy.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Подняться наверх