Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 11

Rozdział 1
Wniosek
8
Gabinet Sendala, ul. Wyspowa

Оглавление

Krzesło przy biurku nie mogło być bardziej niewygodne. Oryński przypuszczał, że mebel znalazł się tu nie bez powodu. Stare porzekadło mówiło, że im mniejsza wygoda przy pracy, tym praca efektywniejsza. Kordianowi jednak trudno było wyobrazić sobie, że ktokolwiek może spędzać tak długie godziny, pisząc uzasadnienia, artykuły czy… obszerne monografie, bo i tych kilka wyszło spod pióra Sebastiana.

Zajmowały całą oddzielną półkę. Wszystkie ukazały się nakładem LexisNexis, miały charakterystyczne, czarne barwy. Jedno z opracowań było analizą porównawczą instytucji Rzecznika Praw Obywatelskich w wybranych krajach, inne dotyczyło skargi konstytucyjnej, kolejne wolności słowa i tak dalej. Wszystkie w mniejszym lub większym stopniu dotykały materii praw i swobód obywatelskich. Sendal zdawał się trzymać daleko od tematów bliskich polityce czy parlamentaryzmowi.

– I? – rzuciła Joanna, wchodząc do pokoju.

Obrócił się przez oparcie krzesła.

– Na komputerze nic nie ma.

– To znaczy? Nie brzmi to jak stosowny raport, żołnierzu.

Oryński uniósł brwi, a potem odchrząknął i wbił wzrok w monitor. Komputer nie był przesadnie wyszukany, ot, pierwszy lepszy all-in-one, jaki można było znaleźć w markecie. Do obsługi Worda jednak w zupełności wystarczał, a wyglądało na to, że Sendal nie potrzebował sprzętu do czegokolwiek innego.

– Sprawdziłem historię przeglądania.

– Brawo, hakerze. Niedługo zdetronizujesz Kormaka.

– Nie ma tam nic, co wskazywałoby, że planował nagły wyjazd.

– Mógł po prostu wyczyścić historię.

– Mógł.

– Ale?

– Ale drwisz sobie z osoby, która wie, jak sprawdzić ślady nawet po usunięciu historii przeglądania.

– Doprawdy?

– Aha – potwierdził. – Wystarczy otworzyć katalog z ciasteczkami. Wszystko się tam zapisuje, prawda? Jeśli uszeregujesz wedle daty ostatniej zmiany, masz wszystko jak na talerzu.

– No, no. Dzwonię do Kormaka, niech już trzęsie portkami, bo został zdetronizowany.

– Daj spokój. Każdy o tym wie.

– A mimo to wyczuwam w twoim głosie nutę dumy.

Kordian odsunął szufladę, zerknął do środka, a potem zasunął ją energicznie.

– Drwij sobie, ile chcesz. Ja w tym czasie będę szukać tropów – powiedział, otwierając drzwiczki niewielkiej szafki pod biurkiem. Kiedy zaczął przeglądać znajdujące się tam teczki, Joanna podeszła bliżej.

Kordian znalazł stare rachunki za prąd, faktury i zupełnie wyblakłe paragony, których nie uznałby żaden sklep, gdyby jakiś sprzęt Sendala się zepsuł.

– Zordon…

– Coś może tutaj być. Daj mi sprawdzić.

Nie odzywała się, więc powoli podniósł wzrok. Stała z kartką w ręku i Oryński uzmysłowił sobie, że musiała podnieść ją ze skraju biurka.

– Co to?

– List pożegnalny, do cholery.

– Co takiego?

– Przegapiłeś coś, co miałeś przed nosem, głupcze.

– O czym ty…

Podała mu kartkę. Może rzeczywiście leżała kawałek dalej? Tak, chyba tak, ale Kordian skupił się na komputerze, a nie na tym, co znajdowało się za nim. Właściwie szufladę i szafkę zaczął przeglądać tylko dlatego, żeby sprowadzić rozmowę z Chyłką na inne tory.

Przeczytał krótką wiadomość. Natychmiast zrozumiał, za co Sebastian przepraszał żonę w SMS-ie.

– Odbiło mu?

– Najwyraźniej – potwierdziła przez zęby Joanna. – Zamierza się zabić.

Nie napisał tego wprost, ale dziękował za wszystko, co Natalia dla niego zrobiła, a potem oznajmił, że nie może tego dłużej znieść. Zaczął pisać kolejne zdanie, ale urwał już po dwóch literach pierwszego słowa. Na końcu podpisał się imieniem.

– To zbyt pochopne – ocenił Kordian. – Mógł mieć na myśli ucieczkę. Może nawet…

– Nie.

Oryński podniósł się z krzesła i przysiadł na biurku. Spojrzał na dawną patronkę.

– Idziesz zbyt daleko w spekulacjach – odezwał się. – Nie ma tu nic, co jednoznacznie przesądzałoby, co zamierza zrobić. Może uciekł na Maltę, może na Cypr, może…

– A widzisz, żeby zabrał ze sobą cokolwiek? – zapytała, rozkładając ręce. – Ubrania? Walizkę? Pieniądze? Nic z domu nie znikło, inaczej Natalia od razu by nam o tym powiedziała.

Kordian spojrzał na otwarte drzwi do przedpokoju. Niebawem to oni będą musieli jej coś powiedzieć. Oddał Chyłce list, jakby w ten sposób mógł się pozbyć problemu. Prawniczka jeszcze raz przesunęła wzrokiem po kartce. Zaklęła pod nosem, a potem wyszła z pomieszczenia, sięgając po telefon.

Oryński starał się podsłuchać, z kim rozmawia, ale mówiła zbyt cicho, by cokolwiek zrozumiał. Przemknęło mu przez myśl, że to pierwszy raz, kiedy Chyłka zachowuje się tak tajemniczo. Zazwyczaj nie miała żadnych oporów przed prowadzeniem nawet najbardziej prywatnej rozmowy w jego towarzystwie. Uznawała pewnie, że jeśli ktokolwiek miałby wychodzić z pokoju, to raczej ten, kto się przysłuchiwał.

Komputer przeszedł w stan uśpienia, ekran się wyłączył. Kordian westchnął, zastanawiając się, co zrobią dalej. Gdyby była to typowa sprawa sądowa, wypadałoby jak najszybciej zażegnać kryzys medialny i doprowadzić do zmiany publicystycznej optyki. W tej sytuacji jednak będą mieć przeciwko sobie całą chmarę polityków wyjadaczy, którzy doskonale wiedzą, co i w jaki sposób mówić przed kamerami. Wszyscy będą chcieli uszczknąć dla siebie trochę poparcia poprzez krytykę zbiegłego sędziego.

Oryński podniósł się i potoczył wzrokiem po dyplomach, listach pochwalnych i certyfikatach wiszących na ścianie. Nie ulegało wątpliwości, że to pomieszczenie stanowiło gabinet chwały. Pomyślał gorzko, że niebawem wszystkie te papierki zblakną przy innym – akcie oskarżenia.

Wrócił do salonu. Chyłka stała na balkonie, paląc i wciąż rozmawiając przez telefon. Natalia siedziała na fotelu, tępo wpatrując się w telewizor.

– Zachowują się, jakby był zbiegłym więźniem…

– Wiem.

Zaczęła lekko trzeć oczy, jakby podmuch wiatru naniósł do nich piasku.

– Co on sobie myśli? – spytała niewyraźnie.

Kordian spojrzał na Chyłkę. Najwyraźniej jeszcze nie zająknęła się słowem na temat listu pożegnalnego.

– Przecież jego twarz jest wszędzie…

– Przypuszczam, że nie rozumuje racjonalnie.

– Sebastian? – odparła z powątpiewaniem. – To byłby pierwszy raz.

W końcu opuściła rękę i odgięła się na oparcie. Przez chwilę unosiła wzrok, jakby do Boga. Oryński nie miał zamiaru ryzykować, że przerwie formułowanie jakichś próśb, więc wyszedł na balkon.

Ledwo otworzył drzwi, Joanna obejrzała się przez ramię i posłała mu groźne spojrzenie.

– Muszę kończyć – rzuciła.

Rozłączyła się, zanim zdążył powiedzieć, żeby nie przesadzała.

– Co to za sekrety? – spytał.

– Nie twój interes, Zordon. Powiedziałeś Natalii o liście?

– Nie, myślałem, że…

– W takim razie chodź.

Chyłka załatwiła to w swoim stylu. Podała jej kartkę, nie przygotowując na treść wiadomości. Dopiero potem, gdy Natalia zupełnie pobladła, prawniczka zapewniła ją, że odnajdą go, zanim zdąży cokolwiek sobie zrobić.

– I chętnie wysłuchałabym twoich zapewnień, że to nie materiał na samobójcę, ale po prawdzie nie mamy na to czasu – dodała. – Poza tym każdy tak mówi. Gdyby samobójcy mieli wcześniej wypisane na czole, co zamierzają zrobić, rodziny nigdy nie pozwoliłyby, by targnęli się na swoje życie, prawda?

Oryński otworzył usta, ale Joanna powstrzymała go ruchem ręki.

– Ale nie martw się. Załatwimy to – rzuciła na odchodnym.

Natalia dopiero teraz podniosła wzrok. W jej oczach nie było pretensji, jedynie brak zrozumienia. Nie zdążyła jednak wyartykułować swoich uczuć – Chyłka wzięła od niej list, a potem skierowała się do wyjścia.

Chwilę później szli już w kierunku iks piątki zaparkowanej na drodze dojazdowej do osiedla.

– Co teraz? – zapytał Kordian.

– Jedziemy na Szucha.

– Znów?

– Mamy do pogadania z prezesem.

Oryński zawahał się.

– To z nim rozmawiałaś przez telefon?

– Nie. Do niego dopiero dzwonię.

Wybrała numer, a potem włączyła głośnik i wyciągnęła komórkę przed siebie, jakby trzymała dyktafon. Rozmowa była krótka i konkretna, Chyłka przedstawiła się, oznajmiła, że będzie bronić Sebastiana Sendala i jeśli prezes chce uniknąć kompromitacji całego Trybunału, najlepiej będzie, jeśli się z nimi spotka.

– Zaproponowałabym neutralny grunt, ale nie lubię oglądać państwa w takich miejscach – oznajmiła.

– Słucham?

– Widuję was zawsze w togach na salach sądowych. Kiedy pojawiacie się w innych miejscach bez swoich uniformów, czuję się nieswojo. Jakby coś w rzeczywistości zazgrzytało. Rozumie pan?

– Rozumiem wiele rzeczy, pani mecenas, ale ta opinia nie należy do jednej z nich.

– Aha. Więc nie na Szucha?

Po drugiej stronie przez moment panowało milczenie.

– Nie, jest już po godzinach pracy.

– Gdzie zatem?

– W Prasowym.

– Nie znam.

– Po drugiej stronie Szucha. Przechodzi pani ulicą Zoli na Marszałkowską, skręca w prawo i…

– Nie podróżuję per pedes, panie prezesie.

– W takim razie proszę zaparkować gdzieś przy Marszałkowskiej. Numery od dziesięć do szesnaście.

– Niech będzie. Kiedy?

– Mogę tam być za pół godziny.

– W takim razie do zobaczenia – odparła Joanna i się rozłączyła. Wrzuciła komórkę do torebki i aplikantowi przemknęło przez myśl, że ta zaginęła gdzieś w odmętach tego tunelu czasoprzestrzennego.

Chyłka spojrzała na niego z ukosa.

– Coś nie tak?

– Nie. Po prostu już wiem, dlaczego czasem odebranie telefonu zajmuje wam tyle czasu.

Zignorowała przytyk.

– Wiesz, gdzie jest ten Prasowy?

– Oczywiście.

Minęli szlaban, wypatrując ochroniarza. Nie było go w budce, jego miejsce zajął inny mężczyzna. Słuszna decyzja, uznał Oryński. Gdyby nieszczęśnik został na posterunku, nic dobrego by go nie spotkało.

– Co w tym takiego oczywistego? – odezwała się Joanna, gdy wsiadali do bmw. – To jakieś miejsce hipsterskich spotkań, o którym nie wiem?

– To bar mleczny.

– Że co proszę?

– Funkcjonujący od pięćdziesiątego czwartego. Fajny retro klimat.

– Retro, Zordon, to jest klimat z dwudziestolecia międzywojennego. Lata pięćdziesiąte to…

– Twoja młodość?

Szturchnęła go, ale zaśmiała się pod nosem, doceniając przytyk. Potem rozmowę zagłuszył Bruce Dickinson i wtórujące mu gitary Harrisa, Smitha i Murraya. W końcu Zordon zaryzykował i ściszył nieco muzykę.

– Zapewne mają jadłospis zamiast menu – bąknęła Chyłka. – A mleko pije się tam w czynie społecznym.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– A alkohol podaje się wyłącznie z daniem garmażeryjnym – dodała z uśmiechem.

– Widzę, że wspominasz tamte czasy z rozrzewnieniem.

– Niezupełnie.

Nagle spoważniała w sposób, który zdawał się przeczyć wszystkiemu, co o niej wiedział. Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, odpłynęła daleko myślami. Zobaczył w jej oczach ból, którego nigdy wcześniej nie dostrzegł. Chyłka nie zwykła pogrążać się w trudnych wspomnieniach, ale najwyraźniej nawet jej się to zdarzało. Oryński nie miał wątpliwości, że myśli o ojcu. Mogła odsuwać myśli o nim, ile chciała, ale ostatecznie musiała się z nimi zmierzyć.

Coś z tyłu głowy podpowiadało mu, by o niego zapytać. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to najgorsze, co może zrobić. Od razu zbyłaby temat, a jemu by się oberwało. Znacznie lepiej będzie umówić się na spotkanie z Magdaleną. Z nią dało się porozmawiać, z Chyłką niekoniecznie.

Nieco spóźnieni, zaparkowali przy Marszałkowskiej, ale dopiero za polikliniką. I tak należało uznać, że mają szczęście, znajdując wolne miejsce. Szybkim krokiem skierowali się w stronę placu Unii Lubelskiej i po chwili weszli do Prasowego. Henryk Garłoch siedział przy oknie, patrząc na nich bez wyrazu.

Na stołach były ceraty, nad wejściem czarno-białe zdjęcie dawnej Marszałkowskiej, a obok plakaty z epoki. Menu na czarnej tablicy nad ladą było wypisane krojem przywodzącym na myśl dworzec kolejowy.

Wymienili uścisk dłoni z prezesem i usiedli przy stoliku. W barze większość klienteli stanowili młodzi, co niespecjalnie Kordiana dziwiło. Ci, którzy mieli już trochę lat na karku, niechętnie przesiadywali w miejscach, które przypominały czasy słusznie minione.

– Czy wiedzą państwo, gdzie on jest? – zapytał od razu sędzia.

Chyłka podniosła jadłospis, Oryński poprawił krawat. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie powiedziałby, że kiedyś będzie siedział przy jednym stoliku z prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Właściwie nie mógł wyobrazić sobie większego splendoru.

– Nie – odparła Joanna, czytając menu. – Ale mają tu niezły wybór. Gołąbek mięsny, kluski śląskie, twarożek z rzodkiewką, zupa mleczna…

– To tylko brzmi tak strasznie.

– Z pewnością.

– Proszę wziąć żeberka. Nie pożałuje pani.

Powoli podniosła wzrok znad menu.

– Panie prezesie – zaczęła. – Czuję, że się dogadamy.

Posłał jej blady uśmiech, a potem złożyli zamówienie. Kordian musiał przyznać, że darzył tego człowieka niejaką sympatią. Nie był jednym z tych prawników, którzy nadymali się faktem, iż znajdują się na samym szczycie polskiej judykatury. Przeciwnie, sprawiał wrażenie osoby pełnej skruchy, jakby czuł się winny nieuzasadnionego respektu, który mu okazywano.

– Do picia proponuje pan maślankę? – zapytała.

– W żadnym wypadku. Ale polecam kompot.

Oboje wzięli sobie po wieloowocowym napoju.

– Dlaczego uciekł? – zapytał sędzia.

– Odpowiedź wydaje się prosta. Bo jest winny.

– A jednak pani w to nie wierzy.

– Nie. Podobnie jak pan.

Prezes nie dał po sobie poznać, czy w istocie tak jest. Napił się kompotu i spojrzał na plakat wiszący pod sufitem. Przedstawiał kadr z komiksu Papcia Chmiela, może nawet sporządzony na użytek baru, bo Tytus mówił coś o Prasowym.

– Żeby mu pomóc, musimy wiedzieć absolutnie wszystko, panie prezesie.

– Nie spotkaliśmy się po to, bym pomagał wam w obronie sędziego Sendala.

– Nie, oczywiście, że nie.

Na moment zaległo milczenie.

– Tak czy siak potrzeba nam informacji.

– Pytajcie – powiedział konstytucjonalista. – Udzielę wam odpowiedzi, jeśli tylko będę je znał.

– Zacznijmy od tego, kim była ofiara.

Henryk Garłoch nabrał głęboko tchu i rozejrzał się, jakby wyszedł z założenia, że nie może przejść do konkretów dopóty, dopóki nie zaczną jeść. Odczekał chwilę, nim talerze znalazły się na stole. Oryński niepewnie spojrzał na żeberka Chyłki – wyglądały, jakby do ich jedzenia konieczne były narzędzia typu kombinerki, szczypce czy imadło. On zamówił kaszę gryczaną z dodatkami. Kosztowała równo dwa złote.

– Marcin Frankiewicz – odezwał się sędzia. – Dwudziestopięciolatek, rany kłute, ślady bijatyki na ciele.

– To już wiemy – odparła Joanna. – Bardziej interesuje mnie jego charakterystyka jako osoby żywej, nie trupa.

Garłoch pokiwał głową w zadumie. Nie ulegało wątpliwości, że miał wszystkie informacje. Dostał je zapewne dzisiaj, może nawet wczoraj, razem z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Trudno było jednak powiedzieć, jaką ich część był gotów im przekazać.

Kordian przypuszczał, że darzy Sendala pewną sympatią. Zanim sejm wybrał go na członka TK, Oryński czytał w Internecie o tym, że Sebastian jest postrzegany jako protegowany prezesa. Nie wiedział, czy było w tym ziarno prawdy, ale obaj pochodzili z warszawskiego środowiska prawniczego, więc należało uznać to za prawdopodobny scenariusz.

– De mortuis nil nisi bene, ale muszę powiedzieć, że ów Frankiewicz był wyjątkową kanalią.

– Doprawdy?

– Pochodził spod Kielc, nie wiadomo nawet, co robił w Krakowie.

– Tak, to też słyszeliśmy.

– Wiadomo natomiast, że nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii wsi, w której mieszkał.

– To znaczy?

– Uczestniczył w kilku pobiciach, był też podejrzewany o gwałt i rozbój. Nigdy jednak nie znalazł się w systemie. Nie postawiono mu zarzutów, nie ścigano żadnego z domniemanych przestępstw. Po wywiadzie środowiskowym prokuratorzy ustalili jednak, że mało kto we wsi mówi o nim dobrze, nawet po tylu latach.

Oryński ściągnął brwi. Jaki związek mógłby mieć ten człowiek ze wschodzącą gwiazdą polskiej judykatury? Można by przypuszczać, że jeśli się znali, to wyłącznie w dalekiej przeszłości. Tyle że Ligowo czy Sierpc, gdzie wychowywał się Sendal, były dość oddalone od podkieleckiej wsi.

– Dlaczego nie ścigano go za te sprawy? – zapytała Chyłka.

– Najwyraźniej zabrakło dowodów.

– Czyli solidarność małej wioski.

Prezes nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Skupił się na swoim daniu.

– Frankiewicz miał jakieś kontakty ze światem przestępczym? – odezwał się Oryński.

Kiedy Henryk Garłoch na niego spojrzał, poczuł się, jakby popełnił jakieś faux pas, odzywając się bez pozwolenia.

– Na razie niczego takiego nie wykazano, ale… Cóż, nie byłoby to nic dziwnego, w moim przekonaniu. Jego profil może to sugerować.

– Wiadomo, gdzie zatrzymał się w Krakowie? – spytał Kordian.

– Jeszcze nie, ale śledczy już to sprawdzają.

Oryński przypuszczał, że będzie to Nowa Huta, Prądnik Czerwony lub inne osiedle, które nie cieszyło się najlepszą sławą. Przynajmniej w oczach opinii publicznej. Jak było naprawdę, trudno powiedzieć. Ludziom spoza Warszawy Praga Południe też kojarzyła się wyłącznie z mordownią, ale były tam przecież takie miejsca jak choćby park Skaryszewski, muzea czy ogromny Antykwariat Grochowski.

– Sędzia Sendal twierdzi, że nie znał tego człowieka – zauważył Kordian.

– Owszem, tak twierdzi.

– Prokuratura ma inne zdanie?

– Zdanie prokuratury poznają państwo po lekturze wniosku. Przypuszczam, że stosowne dokumenty powinny dotrzeć już do kancelarii.

Oryński pomyślał, że rzeczywiście mogło tak być. Drugą część dnia spędzili w terenie, tymczasem kurier mógł dawno dostarczyć dokumentację. Bądź też mogła dotrzeć do Sendala – i być może to ona spowodowała jego nagłe załamanie.

– Mogę oczywiście przedstawić państwu swoje zdanie, nic nie stoi temu na przeszkodzie.

– Słuchamy – powiedziała Chyłka, walcząc z żeberkiem.

– Oczywiście nie rozstrzygam, jak zagłosuję po rozprawie, ale muszą państwo wiedzieć, że mam ogromny szacunek dla sędziego Sendala. I nie ma żadnych dowodów na to, by kontaktował się on kiedykolwiek z ofiarą.

Oryński musiał przyznać, że prezes lawiruje całkiem nieźle. Dał im oględne pojęcie o tym, jak postrzega sprawę, ale nie przekroczył granicy dobrych zwyczajów prawniczych. Prawo właściwie nie obligowało go do zachowania absolutnej tajemnicy. Nie był to proces, a Zgromadzenie Ogólne nie orzekało o winie. Szereg zasad nie miał zastosowania.

W pewnym sensie było to niepokojące. Prawo karne nie tylko zapewniało domniemanie niewinności oskarżonego, lecz także chroniło pewne jego interesy. Nikt nie mógł pociągnąć go do odpowiedzialności za kłamstwo – przeciwnie, prawo uznawało, że może mówić wszystko w swojej obronie. Sendal musiał zaś uważać.

Kordiana korciło, by zapytać prezesa, jak zamierza głosować, ale aż tak daleko nie mogli się posunąć. Nałożył trochę kaszy na widelec, a potem wpadł na rozwiązanie pośrednie.

– Jakie są nastroje w Trybunale? – odezwał się.

– Słucham?

– Czy…

– Chyba pan rozumie, że to niestosowne pytanie.

Oryński odchrząknął.

– Tak, oczywiście, nie miałem zamiaru…

– Nastroje zresztą nie mają nic do rzeczy – ciągnął Garłoch. – Orzekniemy na podstawie materiału dowodowego. Żadne sympatie nie będą miały znaczenia, a jeśli tylko któreś z nas dostrzeże, że może być inaczej, zapewniam, że wyłączymy takiego sędziego.

– Przynajmniej dopóty, dopóki będziecie mieć kworum – bąknęła Chyłka.

Henryk zmierzył ją wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu, jakby spodziewał się, że dwójka prawników w ogóle nie będzie się zbliżać do tego tematu podczas ich spotkania.

– Oczywiście pewnych wymogów formalnych nie możemy zignorować, ale zapewniam, że obrady będą obiektywne. Mamy w tym niejakie doświadczenie.

Joanna pokiwała głową. W końcu udało jej się oderwać kawałek mięsa i sprawiała wrażenie wysoce usatysfakcjonowanej.

– Ale to wszystko nie będzie miało znaczenia, jeśli nie odnajdziemy sędziego Sendala – dodał prezes.

– Nie? – odparła z pełnymi ustami. – Przecież nie musi być obecny. Można prowadzić postępowanie bez niego, nie wspominając już o tym, że ja i Zordon mamy umocowanie.

– Zordon?

Wskazała wzrokiem Oryńskiego, zapalczywie przeżuwając.

– Jego nagły odwrót nic nie zmienia.

– Nic, oprócz tego, że rzuca na niego cień podejrzeń.

– Raczej rzucałby – odpowiedziała. – Jak pan prezes słusznie zauważył, orzeczenie będzie opierało się na dowodach, nie spekulacjach. A wszystkie wnioski płynące ze zniknięcia są jedynie hipotetyczne.

– Owszem. Niemniej należy wziąć je pod rozwagę.

Chyłka przez moment milczała.

– Poza tym wiem, dlaczego znikł.

– Co proszę?

Sędzia niemal upuścił sztućce. Wbił wzrok w prawniczkę i przez moment wyglądał, jakby miał zamiar ją zrugać. W okamgnieniu z dobrotliwego jurysty, skłonnego cierpliwie tłumaczyć każdemu meandry prawa, zmienił się w surowego sędziego, gotowego orzec najwyższy wymiar kary.

– Proszę tego nie zatrzymywać dla siebie, pani mecenas.

Henryk spojrzał na Kordiana, ale ten tylko wzruszył ramionami. Nie dziwiło go, że nic nie wie. Cały życiowy modus operandi Chyłki opierał się na tym, by nie dzielić się z innymi swoją wiedzą. Oryński przypuszczał, że była patronka posiadła ją po tajemniczej rozmowie telefonicznej.

– A zatem?

– W porządku – odezwała się. – W takiej sytuacji prędzej czy później i tak by to wyszło.

– Więc, na Boga, proszę przejść do rzeczy.

Chyłka wsadziła do ust kawałek mięsa.

– Obawiam się, że kazałam go śledzić.

Garłoch uniósł brwi i z niedowierzaniem popatrzył na Kordiana. Właściwie było w tym coś pokrzepiającego. Najwyraźniej to w nim prezes upatrywał osoby racjonalnej.

– Cóż… kiedy okazało się, że prokuratura ma materiał DNA z miejsca zdarzenia, musiałam przyjąć, że mój klient rzeczywiście mógł dopuścić się zarzucanych mu czynów. A ponieważ sam nie był gotów przyznać, że w ogóle znajdował się w okolicy Krakowa, uznałam, że najlepiej będzie, jeśli najmę kogoś do trzymania ręki na pulsie.

– I najęła pani zbirów?

– Skąd. Biuro detektywistyczne. Założenie było takie, żeby mieli go na oku.

– Więc co się stało?

– Chyba go wystraszyli.

– Nie rozumiem.

– Zgubili go dziś wieczorem po tym, jak ich dostrzegł. Musiał sądzić, że to ludzie, którzy chcą go wrobić. Musiał poczuć się osaczony i…

– Zaraz, zaraz. Najpierw wynajmuje pani kogoś do śledzenia sędziego Sendala, a teraz twierdzi, że padł ofiarą manipulacji?

– Tak.

– Może mi to pani wytłumaczyć?

– Oczywiście, że mogę – odparła i przełknęła kawałek żeberka. – Moi ludzie ustalili, że Sebastian jest czysty. Gdyby był winny, natychmiast próbowałby zatrzeć jakiekolwiek prowadzące do niego ślady. Tymczasem od kiedy zaczęła się cała ta hucpa, nie zrobił ani jednego podejrzanego kroku. Przeciwnie, postępował cały czas zgodnie z prawem, starając się dowiedzieć, o co chodzi.

Henryk milczał. Odsunął talerz i zawiesił wzrok na prawniczce.

– Niestety moi tajni agenci nie okazali się tak tajni, jak bym chciała. A może Sebastian okazał się zbyt spostrzegawczy, nie wiem. Pewne jest, że im nie zapłacę złamanego grosza za źle wykonaną usługę.

Prezes sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar bez słowa wyjść z Prasowego. Na jego twarzy odmalowało się wyraźne rozczarowanie, sugerujące, że spodziewał się po Chyłce więcej. Najwyraźniej niezbyt dobrze przygotował się do tego spotkania, zrobił zbyt mały research. Wystarczyło poprzeglądać trochę doniesień w sieci, a wyłaniał się z nich obraz bezwzględnej, nieprzebierającej w środkach, bezczelnej prawniczki. Oryński uśmiechnął się w myślach. Byłaby ukontentowana, gdyby wiedziała, jak ją w duchu określił.

Prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay cierpliwie czekali, aż Garłoch się odezwie. Ten w końcu potarł czoło, a potem zaplótł dłonie na stole.

– To doprawdy nie licuje z pani rolą – oznajmił.

– Być może nie, ale było pragmatyczne.

– Byłoby, gdyby nie to, że doprowadziło do ucieczki sędziego Sendala.

– „Doprowadziło” to mocne określenie. Wydaje mi się, że stanowiło raczej… dodatkową motywację.

Kordian przypuszczał, że raczej przepełniło czarę goryczy. Chyłka zresztą zapewne była podobnego zdania, choć nigdy się do tego nie przyzna. Jedno było pewne – w oczach wszystkich, którzy przyglądali się sprawie, ich klient był teraz winny.

– Proponuję, by odnaleźli go państwo jak najszybciej – powiedział prezes, a potem podniósł się i pociągnął za poły znoszonej marynarki. – Tym bardziej, że jutro rozstrzygnie się jego przyszłość.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Подняться наверх