Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 8

Rozdział 1
Wniosek
5
ul. Argentyńska, Saska Kępa

Оглавление

W mieszkaniu śmierdziało tak, jak Joanna się spodziewała. Typowa gorzelnia z domieszką nut nikotynowych. Oryński odwiózł ją do domu, ale potem zamiast skierować się na najbliższy przystanek, poszedł za nią. Mruknęła, żeby zbierał się do siebie, ale przypuszczała, że na nic się to nie zda. Sytuacja była wyjątkowa.

Nie miał zamiaru zostawić alkoholiczki samej. Przynajmniej do momentu, aż będzie miał pewność, że w apartamencie nie została ani kropla tequili czy piwa.

Alkoholiczka. Dotychczas nie dopuszczała do siebie tego określenia.

A może jednak? Może określała się tak od samego początku, tylko niespecjalnie się tym przejmowała? Tak, ta druga możliwość była znacznie bardziej prawdopodobna. Ostatecznie trudno było jednak przesądzić. Wspomnienia z ostatnich tygodni były zamglone i nie potrafiła ułożyć ich chronologicznie. Wydały jej się roztrzaskanym obrazem, którego nawet najlepszy konserwator nie potrafiłby uratować.

Weszła do salonu i spojrzała na rozrzucone na podłodze materiały. Musiała je pozbierać, upchnąć gdzieś głęboko i nigdy więcej do nich nie zaglądać. To samo należało zrobić ze wspomnieniami o Bukano, poprzednim kliencie.

– Dobra – odezwał się Oryński. – Gdzie trzymasz arsenał?

– Wszędzie.

Rozejrzał się, przez moment zastanawiał, a potem skinął głową i zabrał się do roboty. Niedopite butelki właściwie można było znaleźć w każdym zakamarku przestronnego mieszkania. Ostatnia leżała w progu sypialni.

Chyłka opadła ciężko na kanapę i włączyła telewizor. NSI relacjonowała najnowsze doniesienia z amerykańskiej sceny politycznej, zapewne sprawa Sebastiana Sendala została już w tym paśmie omówiona.

Joanna żałowała, że przegapiła materiał. Publiczny wydźwięk, komentarze innych prawników i światło, w którym został przedstawiony jej klient, miały znaczenie. Wiedziała jednak, że niczego konkretnego się nie dowie. O istotnych szczegółach miał poinformować ją po południu sam Sendal, po rozmowie z prezesem Trybunału.

– Nie zostało ci tego wiele – odezwał się z łazienki Kordian.

– Nie zwykłam nie dopijać.

Mruknął coś w odpowiedzi, ale nie usłyszała co. Szybko zresztą się wyłączyła, nie odnotowując nawet, o czym rozprawiali dziennikarze na antenie NSI. Skupiała się zupełnie na czym innym. Na argumentach przemawiających za tym, by zaraz po wyjściu Kordiana nie popędzić do sklepu przy alei Stanów Zjednoczonych i nie kupić sobie butelki tequili.

Nie było ich wiele.

– Chyłka?

Potrząsnęła głową i uświadomiła sobie, że Oryński stoi przy telewizorze. Patrzył na nią badawczo.

– Nie słyszałam. Co mówiłeś?

– Pytałem, co robimy z tym liścikiem, który dostałaś w szpitalu.

– Nic.

– To jedyny trop.

– A co ty jesteś, tropiciel? – bąknęła, a potem przekręciła się i położyła na kanapie. Wbiła wzrok w sufit.

– Poniekąd – odparł, siadając na fotelu. – Niektórzy powiedzieliby, że to synonim adwokata.

– Adwokatem jeszcze nie jesteś. I nie będziesz, jeśli nie zaczniesz ryć. Czekają cię egzaminy.

– Ryję, kiedy tylko mam czas.

– Nie matacz.

– Nie mataczę.

– Więc powtórzyłbyś to w sądzie?

– Oczywiście.

– Chyba tylko jeśli poprzedziłbyś to słowami, że przysięgasz mówić prawdę, samą prawdę i gówno prawdę.

Pokręcił głową z uśmiechem, a potem zmienił kanał na inną stację informacyjną. Trafił wprost idealnie, bo reporter właśnie mówił coś o Trybunale Konstytucyjnym. Joanna natychmiast zmieniła pozycję i spojrzała na ekran.

– Politycy obozu rządzącego najwyraźniej nie mają zamiaru stawać murem za swoim kandydatem – powiedział dziennikarz nadający sprzed gmachu przy Szucha. – Nieoficjalnie mówi się, że w działaniach prokuratury dopatrują się pobudek politycznych, ale nikt nie jest gotów przyznać tego publicznie. Na korytarzach sejmowych panuje jednak przekonanie, że prokuratura krakowska, w dużej mierze związana z poprzednią władzą, chce wykorzystać tę sprawę, by poprawić notowania opozycji.

Dalszy ciąg analizy był utrzymany w podobnym, spekulatywnym tonie. Chyłka przestała słuchać reportera. Do podobnych wniosków doszła jakiś czas temu, ale szybko odsunęła je od siebie jako mało prawdopodobny scenariusz. Kandydatura Sendala była ukłonem rządzących w kierunku opozycji, stanowiła kompromis, którego władza wcale nie musiała realizować. Trudno było spodziewać się, by ktokolwiek chciał wykorzystać teraz Sebastiana jako obuch w walce politycznej.

– I co? – odezwał się Oryński, kiedy reporter zakończył relację.

– Banialuki.

– Mam na myśli liścik – doprecyzował. – Jeśli dojdziemy do tego, kto ci go zostawił, może uda nam się ustalić, kto za tym stoi.

– Świetnie. Jedź na Bielany, znajdź dzieciaka, który dostarczył kwiaty, a potem zrób mu waterboarding. Ewentualnie napchaj mu surowego ryżu do żołądka i zalej wodą. Czytałam w jakiejś książce, że to wyjątkowo efektywna metoda.

– Może wystarczyłoby zapytać. Albo dać mu… cokolwiek, czym przekupuje się teraz dzieci.

– Tablet.

– Hę?

– To odpowiednik wszelkich niegdysiejszych prezentów, Zordon.

– A ty nagle stałaś się specjalistką od dzieci?

– Mam siostrę, która się ich dorobiła, prawda?

Chyłka spojrzała na stojącą na podłodze torebkę. Wiedziała, że powinna sięgnąć do niej po komórkę i zadzwonić do Magdaleny. Powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku, a potem dać jasno do zrozumienia, że nie będzie reprezentować ich ojca.

O jaką sprawę chodziło, do cholery? Pamiętała, że zobowiązała się przed Żelaznym do wzięcia jej, ale ni w ząb nie potrafiła sobie przypomnieć, czego tym razem dopuścił się Filip.

Nieistotne, uznała. Nawet jeśli zależałoby od tego jego życie, nie miała zamiaru mu pomagać. Nie po tym, co zrobił lata temu.

Naraz uświadomiła sobie, że otrzymała co najmniej kilka kolejnych dobrych powodów, by zaraz wybrać się do spożywczego. Ewentualnie do Saskiej Gęby, będzie bliżej, a napije się od razu przy stoliku.

Oryński odchrząknął, upominając się o uwagę.

– Trzeba podrążyć – powiedział.

– A zatem drąż. Niczym nornik polny.

– Raczej jak Elisabetta.

– Co?

– No wiesz… ta tarcza maszyny drążącej, która przebiła się pod Wisłą, jak budowali drugą linię metra.

– Nie, nie wiem. I przeceniasz się, Zordon.

– Może, ale nic innego na razie nie mamy.

– I nie będziemy mieć, dopóki prawo nie zmusi prokuratury, by udostępniła nam wszystko, co ma na temat Sendala. Do tego czasu czytaj o immunitecie, zgłębiaj tę tajemną wiedzę.

– Zgłębiam, ale nic z tego nie wynika.

– Skorzystamy z niej w odpowiednim momencie.

Nie wyglądał na przekonanego, a Chyłka pomyślała, że najlepiej byłoby pozbyć się go jak najszybciej. Sklep mogą niebawem zamknąć, a w Saskiej Gębie nie wypije tyle, ile by chciała. W dodatku nie kupi niczego do domu. A nie miała zamiaru zasypiać dzisiaj o suchym pysku.

Kiedy podjęła tę decyzję? Wydawało jej się, że jeszcze przed momentem sprawa nie była przesądzona, a teraz…

– Dobrze się czujesz? – zapytał Oryński.

– Zawsze.

– Jesteś blada jak śmierć.

– Potraktuję to jako komplement. A teraz mów, wylałeś cały alkohol?

– Mhm. Znikł cały, co do kropli.

– W takim razie spraw jeszcze, że sam znikniesz.

– Słucham?

– Wiesz, którędy do wyjścia.

Sprawiał wrażenie, jakby jej obcesowość go zaskoczyła. Dziwne, znał ją wystarczająco dobrze, by spodziewać się bardziej szorstkich słów. Wydawało jej się, że kto jak kto, ale Zordon dawno się uodpornił.

– Czarująca jak zawsze – bąknął.

– Nie mam zamiaru cię czarować. Poza tym pozostajemy jeszcze w stanie wojny.

– Doprawdy?

– Oczywiście. Po numerze, który mi wyciąłeś…

– Już dawno odpokutowałem.

– Za to, że wybrałeś karierę, a nie lojalność wobec patronki? O nie, za to nie można tak po prostu odpokutować.

Pokręcił głową, jakby rzeczywiście dziwiło go, że ma mu to za złe. Chyłka nie zamierzała mu odpuszczać, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Teraz, gdy wspomnienia stawały się nieco wyraźniejsze, doskonale pamiętała szczegóły jego zdrady.

– Mniejsza z tym – powiedział. – I nigdzie się nie wybieram.

– O, naprawdę? Zostajesz u mnie na noc?

– Tak.

– A zaproszenie?

– Nie potrzebuję zaproszenia, żeby kimnąć u ciebie na kanapie.

– Wręcz przeciwnie.

Przez moment mierzyli się wzrokiem. Joanna zdawała sobie sprawę, że niewiele byłoby trzeba, żeby wrócił do siebie. Wystarczyło użyć odpowiedniego kalibru. Przez moment zastanawiała się nad wytoczeniem najcięższych dział, po czym uznała, że nie będzie tego robić. Ich relacje były jeszcze zbyt kruche. Poza tym było coś ujmującego w tym, że postanowił jej pilnować.

Może to, iż łudził się, że jego obecność cokolwiek zmienia.

Chyłka uśmiechnęła się w duchu. Nie zdążyła się jednak na dobre nad tym zastanowić, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek, a potem na Kordiana. Nagle jego obecność stała się jeszcze bardziej kłopotliwa niż przed momentem.

– Kto to? – zapytał.

Odpowiedź mogła być tylko jedna. Szczerbiński. Aspirant, z którym najpierw łączyły ją tylko wzajemne przysługi, a potem znacznie, znacznie więcej. Dzwonił do niej rano kilkakrotnie, ale nie odbierała.

Teraz też nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Pokazała Kordianowi, by był cicho, a potem przeszła na palcach do sypialni. Szczerbiński podjął jeszcze kilka prób, pukając do drzwi, po czym w końcu zrezygnował.

Zamknęła drzwi i położyła się na łóżku. Za dużo tego wszystkiego. Ojciec, Szczerbaty, Sendal, tequila, czarna róża… Mogła mówić Zordonowi, co jej ślina na język przyniosła, ale prawda była taka, że krótka wiadomość ją niepokoiła. Nie żeby się bała. Z zasady nie obawiała się nikogo, kto nie miał odwagi, by pokazać twarz. Sam fakt, że dostała taką wiadomość, był jednak jak lekkie ćmienie w skroniach. Mogło zniknąć, ale równie dobrze mogło przerodzić się w pełnoprawny ból głowy.

Musiała się przespać. Ułożyć sobie wszystko w głowie i poczekać, aż Sendal się czegoś dowie.

Zamknęła oczy, ale sen nie nadchodził. Przemknęło jej przez głowę, że bez alkoholu to właśnie wieczory będą najtrudniejsze. Ranek jakoś zniesie, potem będzie skupiała się tylko na pracy, ale po powrocie do domu zaczną się schody. Szczególnie jeśli chodzi o zasypianie.

Przekręcała się z jednego boku na drugi, potem poszła pod prysznic, przebrała się, znów próbowała zasnąć, aż w końcu ostatecznie zrezygnowała. Kiedy weszła do salonu, dostrzegła Zordona śpiącego na kanapie. Wziął sobie koc, poduszki żadnej nie znalazł. Przez moment patrzyła na niego, jakby stanowił aberrację w jej naturalnym środowisku. Potem poszła do kuchni i przeszukała lodówkę.

Nalała sobie szklankę wody i usiadła przy stole. Zapaliła marlboro, zastanawiając się. Zazwyczaj tuż po wzięciu sprawy potrafiła ukuć choćby roboczą hipotezę na temat tego, co w istocie się wydarzyło. Teraz miała w umyśle zupełną pustkę. Nie było nawet sensu się głowić.

Wypaliła dwa papierosy, a potem wróciła do łóżka.

Tej nocy nie zasnęła. Rankiem, kiedy tylko wzeszło słońce, wróciła do kuchni i zadzwoniła do Sebastiana.

– Wiadomo coś? – zapytała, rezygnując z powitania.

Odpowiedziało jej milczenie.

– Sendal?

– Wiesz, która jest godzina?

– Wiem.

– Zdajesz sobie pewnie także sprawę z tego, że gdybym się czegoś dowiedział, już wczoraj bym do ciebie dzwonił.

– To zależy.

– Od czego?

– Od tego, co konkretnie kombinujesz.

– Ja?

– A kto? – odparła pod nosem. – W całej tej sprawie niejasne motywacje są obecne po obu stronach. Tej, która atakuje, i tej, która się broni.

– Daj spokój…

– Jeśli prokurator twierdzi, że ma dowody, to znaczy, że je ma. Nikt nie błaźniłby się w tak oczywisty sposób.

– Mogą twierdzić, co chcą. Moje alibi jest nie do podważenia, bo opiera się na prawdzie.

– Zobaczymy.

– A ty zamierzasz mnie bronić czy dołączyć do frontu przeciwko mnie, Chyłka? Bo odnoszę wrażenie, że…

– Jedyne wrażenie, jakie powinieneś odnosić, to takie, które wiąże się z przekonaniem, że masz najlepszą adwokat w Warszawie. Jasne?

Słyszała, jak cicho zaśmiał się do słuchawki. Właściwie była to tak subtelna reakcja, że trudno było nazwać to śmiechem. Wiedziała jednak, że wyszedł właśnie z takiego założenia. Inaczej nigdy by się do niej nie zgłosił – sprawę sędziego Trybunału Konstytucyjnego wziąłby każdy prawnik. Potencjalny rozgłos był cenniejszy niż wielotysięczne wypłaty w sprawach o odszkodowania.

– Dam znać, jak tylko będę coś wiedział – zapewnił. – Niebawem mam spotkanie z prezesem.

– Miałeś już dawno być po rozmowie.

– Coś mu wypadło.

Joanna ściągnęła brwi.

– Co konkretnie?

– Nie wiem. Zadzwonię po spotkaniu.

Po chwili się rozłączyli, a Chyłka zapaliła kolejnego papierosa. Kątem oka dostrzegła, że popielniczka jest już pełna. Przez chwilę zastanawiała się, co ważniejszego od spotkania z Sendalem mógł mieć prezes TK. Szybko doszła do wniosku, że w teorii nic. Jeśli nagle do Polski nie przyleciała delegacja z amerykańskiego Sądu Najwyższego, precedensowa sprawa członka Trybunału, któremu mógł zostać uchylony immunitet, była najważniejsza.

Czekała niecierpliwie na wieści, słysząc, jak Kordian zaczyna krzątać się po mieszkaniu. Po chwili wszedł do kuchni zaspany. Spojrzał na popielniczkę.

– Widzę, że już po śniadaniu.

– Ta – mruknęła, wypuszczając dym.

Przypatrywał jej się przez moment.

– Spałaś?

– Nic a nic.

– Piłaś?

– Nie. Choć na dobrą sprawę nie wiem dlaczego. Nie jesteś zbyt dobrym cerberem, Zordon. Śpisz jak niemowlę, mogłam bez trudu cię minąć i wybrać się na hurtowe zakupy do nocnego.

– Mogłaś – przyznał, włączając ekspres. – I w zasadzie też mnie dziwi, że tego nie zrobiłaś.

Zmarszczyła czoło. W jakiś sposób ta uwaga sprawiła, że poczuła się nieswojo. Jak inna osoba w jej własnym ciele.

Jeszcze niedawno nie poświęciłaby nawet chwili, by zastanowić się nad kupnem tequili. Nie towarzyszyłaby temu żadna refleksja. Dlaczego teraz było inaczej?

Wyrzuty sumienia, uznała. To one były powodem.

Upchnięte głęboko w psychice, ledwo uświadomione, ale robiły swoje. Chyłka czuła, że to, co się stało z ostatnim klientem, w dużej mierze stanowiło rezultat jej pijaństwa.

Najwyraźniej psychika postanowiła za nią. Tym razem miała zrobić wszystko, by fiasko się nie powtórzyło.

Zordon zrobił im po czarnej, podwójnej kawie. Chyłka miała w domu jedynie tę marki Dallmayr, rzadko kiedy pijała inne. Trudno było powiedzieć dlaczego, choć Magdalena zawsze powtarzała, że siostra po prostu ma swoje dziwactwa.

Zdążyli wypić dwie kawy, zanim przyszedł SMS od Sendala. Joanna zerknęła na telefon, a potem pokręciła głową.

– Jest jeszcze na spotkaniu.

– Ile to potrwa?

– Nie wiem. Im dłużej, tym lepiej. Więcej uda mu się wyciągnąć od prezesa.

Kordian się przeciągnął.

– Prezes sam powinien przedstawić mu wszystko, bez konieczności wyciągania czegokolwiek z…

– Powinien – przyznała. – W końcu Sendal musi wiedzieć, przed jakimi zarzutami się bronić na Zgromadzeniu Ogólnym.

Joanna wyobraziła sobie skład, który będzie obradował. Czternastu sprawiedliwych. Lub niesprawiedliwych, w zależności od tego, jaki werdykt powezmą. Przypuszczała, że o konsens nie będzie łatwo – każdy z nich był wybitnym jurystą, ale nie przyszedł do Trybunału Konstytucyjnego z zupełnej próżni. Wywodził się z określonego środowiska, uzyskał określone poparcie polityczne. Miał poglądy, sympatie i antypatie.

Spojrzała na Kordiana, gdy ten siorbnął kawę. Przywodził na myśl nerwowego męża czekającego na porodówce. Właściwie ona czuła się podobnie. Zdawała sobie sprawę, że niebawem wszystkiego się dowiedzą. Będą wiedzieli, na czym stoją i co mogą ugrać.

Rzuciła okiem na zegarek. Nie było sensu tkwić na Argentyńskiej.

– Zbieramy się do roboty, Zordon.

– Co? Jest dopiero…

– Stażyści tyrają jak dzikie osły od piątej.

– Nie jesteśmy stażystami.

– Formalnie nie, ale mentalnie jedno z nas wciąż można by określić takim mianem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, poszła do sypialni. Doprowadziła się do porządku, wciąż czując niesłabnącą woń alkoholu. Miała wrażenie, że cały pokój jest nią przesiąknięty i nawet kilka godzin przeciągu nie wywiałoby jej z mieszkania.

Po kilkunastu minutach była gotowa. Makijaż zrobiła błyskawiczny, nie zwykła zresztą się tym przejmować. Emulsja rozświetlająca i podkład w zupełności wystarczały. Gdyby wciąż chlała na umór, nie obeszłoby się bez korektora, ale dziś mogła z niego zrezygnować.

I może jutro. Jeśli się uda.

Pojechali w kierunku centrum i tego ranka towarzyszyła im płyta Piece of Mind. Joanna raz po raz zerkała na towarzysza, starając się ustalić, czy docenia dzisiejszy soundtrack ich podróży. Nie sprawiał takiego wrażenia.

– Coś nie tak? – zapytała zaczepnym tonem.

– Nie, nie. Wszystko w porządku.

– Wyglądasz, jakby coś ci nie pasowało. – Wskazała na odtwarzacz.

– Jest okej.

– Okej? To Ironsi, Zordon. Bogowie Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu.

Przez moment milczeli.

– Ten wczorajszy album bardziej do mnie przemawiał. Dzisiejszy jest jakiś taki… nadmiernie wesoły.

Zbyła to milczeniem, wychodząc z założenia, że uwaga nie zasługuje na komentarz. Dojechali na Złotą akurat, gdy kończył się czwarty numer. Chyłka pamiętała, że niegdyś był to moment, kiedy należało przewrócić kasetę na drugą stronę. „B” zaczynała się od kultowego The Trooper.

Chwilę później przebili się przez mgławicę prawników na korytarzu dwudziestego pierwszego piętra Skylight i weszli do biura Joanny. Adwokat stanęła przy oknie i powiodła wzrokiem wzdłuż kilkupasmowej ulicy. Wezbrany strumień samochodów przelewał się w kierunku Rotundy. Kierowcy w ostatniej chwili wciskali się przed innych uczestników ruchu, zmieniali pasy, niezdecydowani, jakby kilka sekund mogło kogokolwiek zbawić. Towarzyszył temu typowy miejski zgiełk, który za oknami z grubej szyby przywodził na myśl bzyczenie owadów. Chyłka czuła się świetnie.

Po chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Cały spokój prawniczki runął jak domek z kart, gdy odwróciła się i spojrzała na telefon. Włączyła głośnik i przesunęła komórkę na środek biurka.

– Wszystko już wiem – odezwał się Sebastian.

– Więc nie zatrzymuj tego dla siebie – odparła, siadając na swoim fotelu.

Kordian opadł na krzesło po drugiej stronie biurka. Oboje nachylili się nad telefonem.

– Chodzi o ciało mężczyzny, które odnaleziono nad Wisłą w dwa tysiące ósmym roku, a więc dwa lata po tym, jak byłem w Krakowie.

Joanna odetchnęła. Nie zaczynało się najgorzej.

– Wówczas go nie zidentyfikowano, bo nie miał przy sobie żadnych dokumentów i nie figurował w żadnej bazie danych. Dopiero po tym, jak sprawą zajęło się Archiwum X, ustalono to i owo.

– Czyli?

– Prześledzono wszystkie zaginięcia w okolicy, przesłuchano szereg osób i w końcu udało się odnaleźć kobietę, której syn znikł mniej więcej w tamtym czasie. Mieszka w Korczynie.

– Nie znam.

– Niedaleko Kielc – wyjaśnił sędzia. – Kobieta nie miała pojęcia, że jej syn kiedykolwiek wybrał się do Krakowa, nie słyszała zresztą o odnalezieniu tego ciała. Jakiś czas temu zabrali ją na okazanie i po zdjęciach rozpoznała go bez trudu. Potwierdzono to później w jej domu, porównując…

– Okej, okej. Ustalili, że to ten gość. Kim był?

– Nazywał się Marcin Frankiewicz, miał dwadzieścia pięć lat. Zginął od ran kłutych, ale oprócz tego na ciele znaleziono liczne obrażenia powstałe prawdopodobnie wskutek bójki.

– Słyszałeś o nim kiedyś?

– Nigdy.

– I jesteś pewien, że…

– Nie było mnie w Krakowie w dwa tysiące ósmym, Chyłka.

– W porządku – powiedziała. – Czego jeszcze się dowiedziałeś?

– Tego, że dowody, czy raczej rzekome dowody, są obciążające. I dość pewne.

– Co masz na myśli?

– Że zidentyfikowali mój materiał genetyczny na ciele.

– Jakim cudem?

– Nie wiem – odparł i głośno westchnął. Nie było w tym jednak bezsilności, a raczej zrezygnowanie i pobłażliwość. Najwyraźniej sądził, że ma mocne alibi. Jeśli uda mu się wykazać, że w tamtym roku rzeczywiście nie było go w mieście, ta sprawa mogła się skończyć, zanim na dobre się rozpoczęła.

Tylko dlaczego ktokolwiek w takiej sytuacji miałby ją podejmować? Prokuratorzy znali się na swojej robocie. Musieli doskonale wiedzieć, czy uda im się przepchnąć wniosek o uchylenie immunitetu, zanim w ogóle sporządzili pismo.

– Ktoś musiał podłożyć moje DNA na miejscu zdarzenia, innej możliwości nie widzę.

– Nie tylko.

– Hm?

– Ktoś musiał też wskazać cię jako potencjalnego sprawcę – powiedziała. – Inaczej nie wiedzieliby, z czym porównać materiał znaleziony na zwłokach, prawda? Nie jest tak, że podpisujesz swoje DNA imieniem i nazwiskiem.

Przez chwilę milczał.

– Oczywiście.

– Nie zapytałeś o to prezesa?

– Nie.

– W takim razie to pierwsza rzecz, jakiej musisz się dowiedzieć, zanim staniemy przed Zgromadzeniem Ogólnym.

– My?

– Masz prawo do złożenia wyjaśnień – zauważyła, choć w jej głosie wyczuwalna była nuta niepewności. Spojrzała na pochylonego po drugiej stronie biurka Oryńskiego. – Prawda, Zordon?

Młody prawnik odchrząknął.

– Prawda – przyznał. – Jeśli chodzi o procedurę, stosuje się odpowiednio przepisy o postępowaniu przed Sądem Najwyższym. Masz pełne prawo do tego, by reprezentował cię obrońca.

– Prawo, owszem – odparł Sebastian. – Ale nie wiem, czy to słuszne rozwiązanie.

– Jedyne możliwe – oświadczyła Chyłka. – Zresztą o ile mnie pamięć nie myli, kiedy rozważali, czy w jakiejś sprawie lustracyjnej był obowiązek uchylenia immunitetu, sędzia też miała swojego adwokata.

– Wolałbym mimo wszystko…

– Nie będziesz bronił się sam. To się nigdy dobrze nie kończy.

Przez chwilę nie odpowiadał, ale Joanna wiedziała, że ostatecznie to ona postawi na swoim. Nie zwrócił się do niej po to, by odsuwać ją w najważniejszym momencie. Przypuszczała, że nie będzie nawet musiała sięgać po wyświechtaną frazę, że prawnik broniący samego siebie ma za klienta idiotę.

– Właściwie badania pokazują, że…

– Nie wierzę w statystykę, Sendal. I ty także nie.

Odpowiedziało jej milczenie, a po chwili usłyszała kolejne głośne westchnięcie. Uznała, że sprawa jest rozstrzygnięta.

– Wiesz, kiedy dokładnie doszło do rzekomego zabójstwa?

– Tak.

Podał jej datę, a Chyłka zanotowała ją na skrawku papieru, który znalazła w szufladzie. Nie mogła powiedzieć, by miejsce pracy miała dobrze zorganizowane. Stanowiło raczej antytezę tego, co proponowała japońska koncepcja 5S, leżąca u podwalin korporacyjnej egzystencji.

Sortowanie, systematyka, sprzątanie, standaryzacja, samodyscyplina. To miało zapewniać najwyższą efektywność pracy, przynajmniej według guru zarządzania, Takashiego Osady. Według Chyłki lepiej sprawdzała się koncepcja 1B. Jeden burdel.

– Wiesz, gdzie wtedy byłeś? – spytała.

– Tak, sprawdziłem od razu.

– W jaki sposób?

Przez moment się nie odzywał.

– Przesłuchujesz mnie?

– Nie żartuj – odparła. – To tylko ostrożne badanie gruntu z mojej strony. Gdybym cię przesłuchiwała, czułbyś zimne krople potu spływające po rozgrzanych plecach.

Zaśmiał się cicho. Był w dobrym humorze i właściwie trudno było mu się dziwić. Przynajmniej jeśli podejść do sprawy racjonalnie.

– Kiedy zabójca odbierał życie Frankiewiczowi, byłem w Warszawie.

– Skąd pewność? Parę lat minęło.

– Sprawdziłem kalendarium.

– Kalendarium?

– Szukałem charakterystycznych dat, które pozwolą mi ustalić, co robiłem mniej więcej w tamtym czasie. I wiem, że byliśmy z Natalią w Teatrze Narodowym na rozdaniu Polskich Nagród Filmowych. Wajda dostał wtedy statuetkę za Katyń.

– I to był dzień zabójstwa?

– Nie, rozdanie było dzień później.

– A co robiłeś poprzedniego dnia?

– Równie dobrze możesz zapytać mnie o jakikolwiek inny dzień w tamtym roku. Nie pamiętam. Ale z pewnością nie pojechałem do Krakowa, bo chybabym o tym pamiętał, prawda?

– Mhm – potwierdziła, patrząc na Oryńskiego.

On również sprawiał wrażenie, jakby nic z tego nie rozumiał.

– W jaki dzień wypadało rozdanie tych Orłów? – zapytała Joanna.

– W niedzielę. Dziewiątego marca.

Zapisała to na kartce i podrapała się ołówkiem po skroni.

– Dobra – mruknęła. – Tyle mi wystarczy. Teraz uruchomimy Kormaka.

– Co?

– Maszynę do zbierania informacji. Nie przejmuj się tym.

Rozłączyła się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Podniosła wzrok na Oryńskiego i czekała. Najwyraźniej jednak nie wiedział, jak skomentować całą rozmowę. Może nadal ogarniał implikacje.

Dała mu chwilę do namysłu i wybrała numer Kormaka. Chudzielec odebrał od razu, jakby spodziewał się telefonu. Czasem była niemal pewna, że w Krakowie nie robi nic poza wyczekiwaniem, aż ktoś się do niego odezwie – co było dziwne, biorąc pod uwagę, że w Warszawie nieustannie siedział z nosem w tej czy innej książce McCarthy’ego.

Szybko podała mu kilka szczegółów, a potem poleciła, by poruszył niebo i ziemię, bo potrzebuje konkretów. Zapewnił, że będzie zdeterminowany niczym ojciec w Drodze, ale niespecjalnie wiedziała, co ma na myśli.

Odłożywszy telefon, znów wbiła wzrok w oczy Kordiana.

– No? – rzuciła.

Uniósł brwi, jakby nie wiedział, ile treści kryje się w tej krótkiej partykule.

– Chcesz jakichś wniosków?

– Tylko jeśli są dobre – odparła.

– W takim razie nie chcesz.

Chyłka przewróciła oczami.

– Nie masz nic do powiedzenia? Aplikancie, postaraj się. Siedzisz przed partnerką w kancelarii, z którą wiążesz swoją przyszłość.

– Masz na myśli…

– Kancelarię, nie partnerkę.

– Aha.

– Ale partnerka będzie cię oceniać jako potencjalnego kandydata do tego, byś tutaj został. O ile oczywiście zdasz aplikację.

Oryński spojrzał na okno. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle jej nie słuchał. A powinien. Wprawdzie nieczęsto rozmawiali na temat jego przyszłości zawodowej, ale po tym, jak stanie się adwokatem, zbierze się gremium, które dokona całościowej oceny jego pracy w Żelaznym & McVayu. A to nie musiało się skończyć tak, jak sobie zamarzył.

Joanna odsunęła od siebie te myśli. Było jeszcze trochę czasu, a ona miała teraz na głowie ważniejsze rzeczy.

– Sam nie wiem…

– Czego?

Poprawił się na krześle i oderwał wzrok od okna.

– Jeśli sędzia rzeczywiście spędził tamtą sobotę w Warszawie z żoną, to dlaczego prokuratura w ogóle się tym zajmuje? Muszą mieć jakiś dowód.

– Mają materiał DNA.

– Który stoi w sprzeczności z faktami. Chyba że dopuszczamy możliwość, że Sendal zabił go na odległość, a potem…

– My nie, ale prokurator? Kto wie. Wiesz, że nie są to ludzie do końca zrównoważeni psychicznie.

– O nas mówią znacznie gorzej.

– I w niektórych przypadkach mają rację – odparła, a potem sięgnęła do torebki po paczkę marlboro. Rozejrzała się za popielniczką, ale nigdzie jej nie dostrzegła. Najwyraźniej kilku praktykantów, których skaperowała do przywrócenia poprzedniego stanu gabinetu, nie wywiązało się ze swojej roli. Ale przynajmniej Waltosie wróciły na swoje miejsce.

– Jeśli ktoś go wrabia, to wyjątkowo nieumiejętnie – zauważył Kordian.

– Na to by wyglądało.

Zapaliła, a potem podeszła do okna. Wypuściła dym przez przesmyk między szybą a ramą.

– Ale tego typu sprawy rzadko kiedy są takie, na jakie wyglądają – podsunął Kordian.

– Otóż to, Zordon. Widzę, że pod moją nieobecność stałeś się już pełnokrwistym prawnikiem, który zawsze ma w zanadrzu jakiś komunał. Stary Buchelt dobrze cię wyszkolił. Jak go nazywasz? Mors? Mirunga?

– Mirunga?

– Słoń morski. Naprawdę powinieneś doedukować się w kwestii płetwonogich ssaków. Jak dalej będziesz miał takie wyniki prowadzonych spraw, w końcu nie pozostanie ci nic innego, jak zająć się prawem morskim – wyrecytowała na jednym tchu. – Ewentualnie inną równie absurdalną gałęzią naszego ustawodawstwa.

Oryński zdawał się zastanawiać, czy prawo morskie rzeczywiście ma cokolwiek wspólnego z mirungami. Powinien od razu zaznaczyć, że to część prawa międzynarodowego, która reguluje żeglugę, jednak nie odezwał się słowem.

Chyłka westchnęła i odwróciła się tyłem do okna.

– Borsuk – odezwał się w końcu. – Nazywam go Borsukiem.

– Faktycznie. Idealne przezwisko dla niego; i idealny patron dla ciebie.

– Z dwojga, z którymi miałem okazję…

– Oho – wpadła mu w słowo. – Uważaj, bo wchodzisz na grząski grunt.

Uśmiechnął się lekko, a potem spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

– Podobnie jak ty – zauważył. – Nigdy nie występowałaś przed Trybunałem Konstytucyjnym.

– Ano nie. Ale dane mi było produkować się przed Sądem Najwyższym. To podobny kaliber.

– Niezupełnie.

– A ty, prawniczka płotka, skąd to wiesz?

– Właśnie dzięki mojemu doświadczonemu patronowi, mecenasowi Lwowi Bucheltowi.

– Taa?

– Dwa czy trzy razy reprezentował grupę posłów przed TK.

– I co ci powiedział na ten temat?

– Że to nie przypomina rozpraw przed żadnym innym organem. Stajesz przed sędziami, których nie spotkasz nigdzie indziej.

Chyłka uniosła kąciki ust. Podobała jej się ta opinia. Brzmiała jak rzucone wyzwanie.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Подняться наверх