Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 5
Rozdział 1
Wniosek
2
Skylight, ul. Złota
ОглавлениеNikt się chyba nie spodziewał, że Chyłka tak szybko znów pojawi się na korytarzu kancelarii. A z pewnością nie Kordian, kiedy bowiem widział ją ostatnim razem, była nieprzytomna i podłączona do kroplówki. Wyszedł ze szpitala wieczorem, miał zamiar wrócić tam tuż po odsiedzeniu obowiązkowych ośmiu i teoretycznie nadobowiązkowych czterech godzin w Żelaznym & McVayu.
Tymczasem teraz patrzył, jak dawna patronka sprawnie lawiruje między kłębiącymi się na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight pracownikami kancelarii. Brakowało jej zwyczajowej gracji, ale i tak radziła sobie z przebijaniem się przez tłum znacznie lepiej niż on.
– Chyłka? – zapytał.
– Niektórzy twierdzą, że raczej odchyłka.
– Co takiego?
– Nic. Chodź do mojego biura, Zordon. Mamy sprawę.
– Oszalałaś?
Minęła go, zmierzając w kierunku gabinetu. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami, a on stanął za nią. Skrzyżował ręce na piersi i czekał. Wiedział, że nie będzie zadowolona z tego, co zastała.
– Co to jest, do kurwy nędzy? – zapytała.
– Tabliczka z imieniem, nazwiskiem i zajmowaną funkcją.
Wymierzyła palcem wskazującym w kawałek metalu na drzwiach.
– To ma stąd zniknąć.
– Zapewne zniknie, ale wątpię, żeby osoba, która siedzi w środku, równie łatwo…
Zanim zdążył dokończyć myśl, Joanna już złapała za klamkę. Popchnęła drzwi z całej siły i wpadła do środka jak huragan. Mężczyzna siedzący za biurkiem poderwał się na równe nogi.
– Wynoś się stąd – rzuciła.
Prawnik otworzył szeroko oczy.
– Ale…
– To mój gabinet – oznajmiła, rozglądając się. – Szoruj stąd.
Przez moment trwała ciężka cisza. Kordian pomyślał, że dobrze byłoby zażegnać konflikt, zdusić go w zarodku, zanim dojdzie do eskalacji. Należało jednak mieć na uwadze, że Chyłka została partnerem. Na dobrą sprawę mogła wyrzucić z biura każdego, poza tymi, którzy w kancelaryjnej hierarchii znajdowali się na równi z nią. A takich było tylko kilku – i nieszczęśnik, który trafił do tego gabinetu, z pewnością do nich nie należał.
Joanna wbiła wzrok w regał z książkami.
– Co to jest? – zapytała. – Gdzie moje Waltosie?
– Jakie…
– Opracowania Hofmańskiego i Waltosia z prawa karnego.
Oryński odchrząknął.
– Kolekcjonuje je – wyjaśnił. – Każde wydanie ma inny kolor.
– Ale ja zajmuję się prawem cywilnym… – odparł bezradnie pechowiec.
Joanna prychnęła.
– Tym bardziej powinieneś stąd znikać.
Kordian miał już przygotowaną formułkę, którą zamierzał przekonać mężczyznę, by jak najszybciej uciekł z pola walki, ale nie zdążył jej użyć. Prawnik szybko zrozumiał, że już nie znajduje się w swoim biurze. Zabrał kilka teczek, zamknął laptopa i wsunął go pod pachę, a potem czym prędzej wyszedł na korytarz.
Oryński zamknął za nim drzwi.
– Chwilę mnie nie ma i Waltosie znikają – bąknęła Chyłka, podchodząc do biurka. Oparła się o blat, jakby nagle zabrakło jej sił.
Kordian podszedł do niej. Przez moment chciał ją podtrzymać, ale kiedy obejrzała się przez ramię i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, w mig zrezygnował. Znali się na tyle dobrze, by rozumieć się bez słów.
Joanna obeszła biurko i ciężko opadła na fotel.
– Ostrzegam, Zordon. Nie patrz tak na mnie.
– Jak?
– Jak na raroga.
Usiadł na niewygodnym krześle po drugiej stronie biurka i uniósł brwi.
– Kolejny frazeologizm, którego nie znasz, co?
– Mhm – potwierdził.
– Sprawdzisz sobie w Google – rzuciła, a potem odsunęła papiery na skraj blatu. – Ale najpierw wyszukasz mi wszystko, co się da, na temat immunitetu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Znów popatrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Mimo wszystkiego, co działo się wczoraj, nie umknęła mu wiadomość o tym, że prokuratura zamierzała postawić zarzuty Sebastianowi Sendalowi. Właściwie nikomu taki news nie mógł umknąć – była to sprawa bez precedensu. Sam fakt, że oskarżyciele mówili o tym publicznie, kazał sądzić, że coś jest na rzeczy.
– Dlaczego cię to interesuje? – spytał.
– Bo Sendal do mnie przyszedł.
– Ale…
– Odwiedził mnie w szpitalu. Dał mi jakieś chwasty.
– Co?
– Kwiaty. Wiesz, jak je lubię.
Oryński przełknął ślinę i potarł nerwowo kark. Formalnie Chyłka nie była już jego patronką, nic nie przemawiało też za tym, by prowadziła z nim jakąkolwiek sprawę. On mógł pochwalić się jedynie statusem junior associate, ona była partnerem. Przepaść zawodowa między nimi na dobrą sprawę wykluczała współdziałanie. Tyle że łatwo było zasypać ją względami osobistymi.
Odsunął tę myśl. Od wczoraj zmagał się z oceną ich relacji i… Nie, właściwie nie od wczoraj. Robił to, od kiedy poznał Chyłkę.
– Widzę, że coś jest wybitnie nie w porządku – odezwała się. – Wyrzuć to z siebie i bierzmy się do roboty.
– Coś? Wszystko jest nie w porządku.
– To znaczy? Mnie na to nie wygląda. – Rozejrzała się. – Pomijając znikające Waltosie, rzecz jasna.
– Dopiero co wyszłaś ze szpitala.
– Zgadza się.
– I trafiłaś tam, bo…
– Zająknij się o tym słowem, a oberżnę ci język, Zordon.
Pokiwał głową. Nie miał zamiaru informować nikogo o tym, w jakim stanie znalazł ją w jej sypialni, ale w zasadzie nie musiał. Każdy, kto choć trochę znał Joannę, mógł dojść do prawdy poprzez krótką dedukcję. Kordian postanowił jednak zostawić tę myśl niewypowiedzianą.
Przesunął dłonią po krawacie, patrząc na prawniczkę spode łba.
– Nie możesz przyjąć nowej sprawy – bąknął.
– Nie? Kto mi zakazał?
– Podpisałaś umowę, w której zobowiązałaś się bronić ojca.
– Nie szkodzi.
– Pacta sunt servanda.
Chyłka wbiła w niego wzrok i odgięła się na krześle. Przez moment wyglądała, jakby miała zamiar przyzwać moce piekielne i sprawić, że strawi go ogień.
– Atakujesz mnie łaciną?
– Mówię tylko, że umów się dotrzymuje.
– To wyzwanie.
– Słucham?
– Nikt nie atakuje mnie łaciną, wiesz dlaczego? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Bo wszyscy wiedzą, że przegrają w tym starciu. Ale w porządku, skoro rzuciłeś rękawicę, podejmuję.
– Chyłka…
– Te futueo et caballum tuum.
– Nie wiem, co to znaczy.
– W wolnym tłumaczeniu? Cóż, po polsku nie brzmi tak wzniośle. Pierdolę ciebie i konia, na którym jeździsz.
Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Poruszył się nerwowo na krześle i rozejrzał, jakby gdzieś w pokoju mógł odnaleźć ratunek. Naraz poczuł się, jakby był w pracy pierwszy dzień. Jakby dopiero co opuścił noręoborę, gdzie w boksach kłębili się praktykanci i stażyści, i po raz pierwszy stawił się przed obliczem patronki.
A przecież przeszli od tamtej pory długą drogę. Nie było łatwo, zapewne dla żadnej ze stron, ale ostatecznie trudno było nawet powiedzieć, by nauczyli się ze sobą żyć – ich zażyłość wybiegła znacznie dalej. Zbliżyła się do symbiozy.
– Już odebrało ci mowę? – zapytała. – A to dopiero początek mojego łacińskiego arsenału. Miałam naprawdę dobrego ćwiczeniowca na studiach.
– Słuchaj…
– Nie możesz się już wycofać. Rzuciłeś wyzwanie, więc będzie trwało, aż ci odpuszczę.
– W porządku – odparł, dopiero teraz rozpinając guzik marynarki. – Możesz mówić do mnie po łacinie, ile chcesz, ale…
– O, żebyś wiedział, że tak będzie. Emily Rose to przy mnie małomówne niewiniątko.
– Czego nie można powiedzieć o Sendalu.
– No, do małomównych to on rzeczywiście nie należy.
– Ale do niewiniątek tak?
– Tego jeszcze nie wiem – odpowiedziała, unosząc wzrok. – Zresztą wiesz, jakie to ma dla mnie znaczenie.
– Żadne.
– Otóż to – przyznała. – W tej chwili interesuje mnie to, czy w tej sytuacji mogą uchylić mu immunitet, czy nie.
– A jaka jest sytuacja?
– Dowiemy się tego o piętnastej. Wtedy przyjdzie do Skylight wszystko wyśpiewać. A ty do tej pory staniesz się specjalistą w temacie.
Spojrzała wymownie w stronę drzwi, a Kordian był na tyle roztropny, by nie protestować. Wiedział wprawdzie, że dawna patronka napyta sobie biedy, ale sama też doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Imienni partnerzy przyjęli ją z powrotem do firmy i awansowali tylko dlatego, że nie mieli innego wyjścia, postawili jednak przy tym warunek. Miała bronić swojego ojca. Ojca, z którym przez długie lata nie utrzymywała kontaktu.
Oryński nie miał pojęcia, dlaczego tak było – przynajmniej do poprzedniego wieczora. Wtedy z jej pijackiego memłania udało mu się wyłowić jasną deklarację, że nie ma zamiaru reprezentować Filipa Obertała, bo nie broni pedofilów.
Kordian stanął przed drzwiami. Przez chwilę milczał, nie odwracając się.
– Załatwię to z Żelaznym – odezwała się Joanna. – To formalność.
– Nie sądzę.
– Jeśli chce, żeby kancelaria broniła mojego ojca, niech znajdzie innego prawnika.
Dopiero teraz Oryński się obrócił.
– Jemu nie zależy na tym, żeby firma go reprezentowała. Chce, żebyś to ty…
– Wiem doskonale, czego oczekuje. I mówię ci, że załatwię tę sprawę. – Rozejrzała się, jakby szukała swoich rzeczy, które wcześniej znajdowały się w gabinecie. – A teraz edukuj się, Zordon. O piętnastej kolokwium.
Pokiwał głową, a potem wyszedł na korytarz. Natychmiast uderzyła go kakofonia głosów. Nawet gdyby chciał wyłowić z niej coś sensownego, poniósłby fiasko. Docierały do niego tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Glosa, termin, apelacja, wykroczenie, pokrzywdzony, data stempla… Wszyscy przekrzykujący się prawnicy zdawali się sądzić, że od sprawy, którą prowadzą, zależy los całego świata.
Oryński stał przez moment przed drzwiami gabinetu Chyłki i wodził wzrokiem za przebiegającymi przed nim pracownikami. W większości byli to praktykanci i stażyści, ale niejeden stary wyjadacz także musiał czasem załatwić coś na ostatnią chwilę, a potem przedrzeć się przez popołudniowy tłum.
W końcu Kordian potrząsnął głową i ruszył do swojego biura. Było niewielkie, ale zapewniało trochę prywatności w całym tym szalonym kociokwiku. Zamknął drzwi i odetchnął.
Ile lat będzie to tak wyglądało? Jak długo będzie mógł odetchnąć dopiero za zamkniętymi drzwiami? Najpewniej taki stan rzeczy potrwa aż do emerytury. Ale taką drogę obrał – i tak nie było najgorzej, biorąc pod uwagę, gdzie zaczynał.
Usiadł za biurkiem i spojrzał na materiały naukowe. Miał nadzieję, że bez bieżących spraw w kancelarii uda mu się trochę pouczyć do egzaminów, aplikacja wszak sama się nie zrobi. Nie zanosiło się jednak na to, by w najbliższym czasie mógł liczyć na wolne.
Sięgnął po opracowania związane z immunitetem. Przejrzał kilka artykułów w wewnętrznej bazie danych, a potem zaczął czytać te w zewnętrznych portalach. Na dłużej zatrzymał się w bazie LEX Omega.
Szybko pożałował, że nie wziął kawy z automatu. W swojej klitce nie miał ekspresu, choć na dobrą sprawę wydawało mu się, że wszyscy inni prędzej czy później dostawali od Żelaznego w prezencie taki element dodatkowego wyposażenia biura. Być może Kordian nie powinien liczyć na podobne gesty. Podpadł szefowi już kilkakrotnie, za każdym razem za sprawą Chyłki.
Westchnął, a potem wrócił do jednego z opracowań. Immunitet sędziów TK był skonstruowany tak, jak w większości innych przypadków. Obejmował nietykalność – Sendala nie można było aresztować, chyba że złapano by go na gorącym uczynku. Nie można też było prowadzić przeciwko niemu postępowania.
Uchylić immunitet mogli tylko inni członkowie Trybunału. Kordian przeciągle ziewnął, gdy autor komentarza zaczął rozwodzić się nad sądami parów w Wielkiej Brytanii, z których wynikała ta tradycja.
Ominął te wynurzenia i przeszedł do konkretów.
Wniosek o uchylenie immunitetu składa prokurator generalny. Niedobrze, bo to też minister sprawiedliwości, a więc czynny polityk, który zawsze ma swoje własne – lub partyjne – interesy.
Orzeka Zgromadzenie Ogólne TK, czyli minimum trzynastu spośród piętnastu sędziów. Decyzję będą podejmować większością bezwzględną, czyli głosujących przeciw będzie musiało być więcej niż tych, którzy wstrzymali się lub głosowali za.
Kordian podrapał się po głowie. W posiedzeniu wezmą udział zapewne wszyscy, ale sam Sendal będzie wyłączony. Czy uda mu się zebrać siedmiu sędziów, którzy staną za nim murem? Jeśli tak, to będzie nie do ruszenia. I to nie tylko teraz, lecz także w przyszłości. Oryński dogrzebał się do informacji, że immunitet będzie mu przysługiwał nawet po tym, jak przejdzie w stan spoczynku. Idealna sytuacja, o ile ma się dobre relacje z pozostałymi członkami TK.
Jeśli nie, mogło być nieciekawie.
Sebastian Sendal był powszechnie lubiany, zresztą podczas jego wyboru opozycja specjalnie nie protestowała, co samo w sobie było symptomatyczne. Owszem, wypowiedziało się kilku malkontentów, którzy zazdrościli mu szybkiej habilitacji i błyskawicznej kariery, ale ostatecznie młody jurysta po prostu wzbudzał sympatię. Nie wypowiadał się w wyniosły sposób, miał w oczach jakąś skromność i nie chełpił się swoimi sukcesami. Właściwie sprawiał wrażenie, jakby go nie obchodziły, jakby na świecie były ważniejsze rzeczy niż spełnienie zawodowe.
Oryński zaczął przeglądać informacje prasowe na temat rzekomego zabójstwa. Prokuratura trzymała na razie wszystko w tajemnicy, wieści pochodziły jedynie z nieformalnych źródeł. I nie było ich wiele. Według jednego z tabloidów sędzia miał zaatakować jakąś kobietę w Poznaniu. Wedle innego policja chciała go zatrzymać, ale prezes Trybunału Konstytucyjnego nakazał natychmiastowe zwolnienie.
Ile było w tym prawdy, Kordian miał przekonać się jeszcze dzisiaj. Raz po raz zerkał na zegarek, aż w końcu uznał, że wypadałoby sprawdzić, czy jakaś sala konferencyjna została zarezerwowana. Chyłka częściowo była w amoku spowodowanym powrotem do swojego środowiska, częściowo w stanie lekkiego zamroczenia, mogła nie pamiętać o dopięciu wszystkiego na ostatni guzik.
Kordian poszedł w jedyne miejsce, gdzie można było uzyskać wszystkie informacje dotyczące kancelarii. Stanął przed biurkiem Anki z Recepcji, tylko cudem unikając zderzenia z jakimś kurierem.
– W czym problem? – zapytała Anka.
– Problem?
– Nigdy nie przychodzisz do mnie, jeśli wszystko jest w porządku.
Trudno było odmówić jej racji. Po prawdzie jednak nie był jedyny.
– Chciałem tylko upewnić się, że mamy salę na piętnastą.
– My?
– Chyłka, ja i… nasz klient.
– Jesteście znowu razem?
Oryński skrzywił się. Przez moment patrzyli na siebie i uśmiech nie schodził Ance z twarzy. W końcu pokręciła głową i odpuściła.
Kordian zdawał sobie sprawę, że różne plotki krążą po dwudziestym pierwszym piętrze biurowca Skylight. Większość dotyczyła jego i dawnej patronki – i choć różniły się co do szczegółów, ogólny wydźwięk był jasny. On i Chyłka ze sobą sypiali. Nie było w tym krzty prawdy, ale…
Właściwie krzta może i była. Raz, ponad rok temu, niewiele brakowało.
– Wszystkie sale są zajęte.
Oryński potrząsnął głową i popatrzył na Ankę z Recepcji. Nie było sensu upewniać się, czy dobrze usłyszał. Tym bardziej nie widział sensu w tym, by starać się o wrogie przejęcie którejś z sal. Do piętnastej zostało niecałe pół godziny.
– Pozostaje spotkanie w gabinecie – odezwała się Anka.
– U Chyłki? Nie sądzę.
– W takim razie…
Nie musiała kończyć. Aplikant pokiwał głową, a potem skierował się do gabinetu Joanny. Nieco ponad kwadrans później siedzieli w Hard Rock Cafe. Oryński miał przyjemne wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zobaczył Sebastiana Sendala idącego między stolikami. Sędzia wyglądał, jakby zawaliło mu się całe życie.