Читать книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz - Страница 12

Rozdział 1
Wniosek
9
Skylight, ul. Złota

Оглавление

Trzecia kawa w niczym nie pomogła. Po nieprzespanej nocy Chyłka miała wrażenie, że kofeina po prostu przelatuje przez jej ciało, nie przynosząc pożądanego skutku. Razem z Zordonem spędzili całą noc w biurowcu, starając się znaleźć jakikolwiek ślad po Sendalu. Bez skutku. Sędzia zapadł się pod ziemię i nikt, kto mógł mieć jakiekolwiek pojęcie o miejscu, w którym przebywał, nie okazał się pomocny.

Oryński przeczesał nerwowo włosy i rozprostował plecy.

– Albo zainwestujesz w wygodne krzesło, albo więcej się tu nie pokażę.

– W takim razie krzesło zostaje.

Spojrzała na zegarek. Piąta dwadzieścia rano. Oboje mieli już serdecznie dosyć poszukiwań, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo nagli czas. Posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego miało rozpocząć się o jedenastej. Jeśli do tej pory nie znajdą Sendala, sędziowie z pewnością okażą znacznie mniej wyrozumiałości.

Joanna sięgnęła po kawałek zimnej pizzy. W czasie swojej kariery w Żelaznym & McVayu przetestowała wszystkie pizzerie, które oferowały dowóz w nocy. W końcu wybrała jedną, z usług której korzystała. Nawet na zimno pizza smakowała nie najgorzej, ale najważniejsze było to, że dawali naprawdę dużo mięsa.

– Może jednak ktoś to ukartował? – odezwał się Kordian.

– Znaczy, że co?

– Że go porwano. Kazano mu napisać liścik, wysłać SMS-a z przeprosinami… – Urwał, by ziewnąć. – Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, kiedy coś takiego robią.

– Oni?

– No wiesz…

– Obcy z Andromedy czy może z Kasjopei?

Oryński wzdrygnął się i spojrzał za okno. Noc nie miała zamiaru jeszcze ustępować, a Kordian sprawiał wrażenie, jakby poczuł niepokój. Chyłka spojrzała na niego pytająco.

– Mam traumę z dzieciństwa.

– Że co?

– Kiedyś była taka audycja w Radiu ZET. „Nautilus”. Prowadził ją Robert Bernatowicz, ten, który później odpowiadał za „Nie do wiary”.

– Nie do wiary jest to, że o tym wspominasz.

– Nie słuchałaś „Nautilusa”?

– Nie.

– No i dobrze – powiedział cicho. – Pamiętam, że kiedyś była mowa o cywilizacji żyjącej właśnie w gwiazdozbiorze Kasjopei. Nastrojowa muzyka, charakterystyczne pikanie w tle… nic dobrego.

– Kiedy to było?

– A ja wiem? Może w dziewięćdziesiątym piątym.

Joanna przewróciła oczami.

– Twoja trauma z dzieciństwa pochodzi z czasów, kiedy ja już stawiałam pierwsze kroki w karierze prawniczej, Zordon.

– Naprawdę?

Ugryzła kawałek pizzy, a resztę rzuciła na karton leżący na biurku.

– Mniejsza z tym – mruknęła. – Mamy jeszcze tylko kilka godzin, żeby znaleźć tego skurwysyna.

– Albo synów, jeśli…

– Nikt go nie porwał.

– Skąd ta pewność?

– Bo moi niezbyt tajni agenci z pewnością by to zauważyli.

Oryński pochylił się i potarł skronie. Cienie pod oczami zarysowały się znacznie wyraźniej.

– Jak mogli w ogóle go zgubić?

– Nie wiem. Twierdzą, że jechali za nim aż do osiedla na Wyspowej, widzieli, jak wchodzi do domu. Musiał opuścić budynek tylnymi drzwiami.

– Nie było tam takich.

– W takim razie przez garaż, jaka to różnica? – odbąknęła. – Pewne jest, że nikt go stamtąd siłą nie wyprowadził, bo raczej zwróciliby uwagę na szarpaninę.

– No nie wiem.

– Jesteś paranoikiem, Zordon. I teraz wiem dlaczego. Nasłuchałeś się za młodu strasznych historii.

Spojrzała na monitor z nadzieją, że Kormak coś przysłał. Skrzynka pocztowa nie wyświetlała jednak żadnego powiadomienia. Chudzielec zapewniał, że nie zmruży oka i będzie szukał poszlak, ale zapewne przysnął kilka godzin temu.

– Mimo wszystko trzeba dopuścić taką możliwość.

– Nie. To nie sprawa Langera, nie ma tutaj tajemniczych ludzi, którzy zza kurtyny pociągają za sznurki.

– Zobaczymy.

– Zobaczysz zaraz prawdziwy gwiazdozbiór przed oczami, jak nie przestaniesz pieprzyć głupot.

– Będziesz często do tego wracać, prawda?

Nie odpowiedziała, bo nie musiała. Wyciągnęła paczkę marlboro, a potem niechętnie zapaliła kolejnego z rzędu papierosa. Nie smakował jej ani trochę, ale wciąż stanowił jakieś zastępstwo dla alkoholu.

Uświadomiła sobie, że nocna praca nie wynikała jedynie z tego, że chciała znaleźć Sendala. Równie ważną, a może ważniejszą pobudką było to, że obawiała się, co będzie, jeśli wróci do domu.

Odsunęła od siebie te myśli.

Gdzie mógł być cholerny Sebastian? Wydawało jej się, że obdzwonili wszystkie miejsca, ale musieli coś przegapić. Z pewnością nie zaszył się w żadnej głuszy, musiał nadal być gdzieś w Warszawie.

Wypuściła dym nosem. Czy rzeczywiście znała Sendala na tyle, by mieć pewność, że nie zrobił nic głupiego? Wydawało jej się, że przejrzała jego charakter, ale sama jego ucieczka podawała to w wątpliwość. Nie był tak silny, jak mogło się wydawać. Owszem, osiągnął ogromny sukces zawodowy, wszystko jednak wskazywało na to, że był kolosem na glinianych nogach. A ona te nogi podcięła.

Mniej więcej co pół godziny próbowała się do niego dodzwonić, ale telefon miał wciąż wyłączony. Tuż przed ósmą zdecydowała się skontaktować z Kormakiem. Chudzielec nigdy nie był entuzjastą wczesnego wstawania, zresztą zazwyczaj zaczynał pracę w kancelarii najpóźniej ze wszystkich, ale w tym wypadku musiał zrobić wyjątek.

Wysłuchała, co miał do powiedzenia, a potem od razu wybrała numer Sendala. I tym razem jednak odpowiedział jej kobiecy, mechaniczny głos.

Oryński przeciągnął się na krześle i strzelił karkiem.

– Kormak coś znalazł? – zapytał.

– Co nieco.

– To znaczy?

– Kilka informacji na wagę złota – odparła Joanna. – Szczególnie biorąc pod uwagę, że nadal nie mamy pełnej dokumentacji od prokuratury.

– Bo to nie proces, w którym musieliby…

– Tak, tak, Zordon – ucięła. – Kościotrup w każdym razie ustalił, że Marcin Frankiewicz… jak by to ująć… Spróbuję parafrazą mema, bo to do ciebie przemawia. – Odchrząknęła. – Rzadko przyjeżdżał do Krakowa, ale jeśli już to robił, to wpadał tam na pełnej kurwie.

Kordian uniósł brwi i nie odpowiadał.

– Jak mi poszło?

– Beznadziejnie – odparł. – I nie bardzo wiem, co masz na myśli.

– To, że bywał przede wszystkim przy okazji meczów Cracovii.

– Kibol?

– Zapalony. Według Kormaka można było polegać na nim jak na Zawiszy, o ile potrzebowało się kogoś, kto będzie obijał gęby bez zadawania zbędnych pytań.

– A skąd szczypior o tym wie?

Wzruszyła ramionami. Kormaka właściwie można było wyczerpująco opisać dwoma krótkimi zdaniami. Zawsze czytał jakąś książkę McCarthy’ego. Zawsze docierał do informacji, których potrzebowała. Jak to robił? W jednym ani drugim wypadku nie miała pojęcia. Cormac McCarthy napisał jedenaście powieści, wydał dziesięć, i trudno było wyobrazić sobie, jak ktokolwiek może czytać je w kółko. Równie niełatwe było dojście do tego, jak szczypior zdobywał wiedzę. Zazwyczaj zdawał się drążyć tunele w Internecie, docierając do miejsc niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Teraz mogło być podobnie. Być może udało mu się odnaleźć jakieś ukryte forum kibiców Cracovii i rozpytać o Frankiewicza. Fakt, że chłopak zginął nad Wisłą paręnaście lat temu zapewne sprawił, że go pamiętano.

– Mamy więc ofiarę, która w swojej rodzinnej wsi zasłynęła gwałtami, pobiciami i rozbojami, a do Krakowa jeździła na ustawki – mruknął Oryński. – Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że nasz sprawca…

– Domniemany sprawca.

– Mhm. Że nasz domniemany sprawca był w tym czasie w Warszawie.

Przez moment milczeli.

– Jak oni mają zamiar to obalić? – zapytał Kordian, kręcąc głową. – Nawet dowód z DNA nie sprawi, że prokuratura będzie miała podstawy do wniesienia aktu oskarżenia. Chyba że doktor Emory Erickson w końcu zawitał do naszego świata ze swoim odkryciem.

– Słucham?

– To ze „Star Treka”.

Chyłka wbiła w niego nieruchomy wzrok. Czekała. Kordian nerwowo odchrząknął.

– Chodzi o wynalazcę transportera.

Joanna pokręciła głową.

– Prawdziwy z ciebie geek, Zordon.

– I mówi to osoba, która wymyśliła mi przezwisko rodem z…

– Dajmy temu spokój – ucięła, podnosząc dłoń. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż twój brak akceptacji dla własnego imienia.

– To nie moje imię.

– Stało się nim, od kiedy tak cię nazwałam. Taką mam moc sprawczą.

– Jeśli tak, to spraw, żeby cudownie zmaterializował się przed nami człowiek, którego za… – Zerknął na zegarek. – Trzy godziny mamy bronić.

Chyłka odniosła wrażenie, jakby ta uwaga przybrała fizyczną formę i zdzieliła ją po twarzy. Potrząsnęła głową, zastanawiając się, co dalej począć. Do Natalii nie było sensu dzwonić, skontaktowałaby się z nimi natychmiast, gdyby Sendal się odezwał. Jeździć po mieście i szukać go? W niewielkiej wsi byłoby to daremne, tym bardziej w aglomeracji rozciągającej się na ponad pięćset kilometrów kwadratowych.

Popatrzyła na czarną różę stojącą w niewielkim białym flakonie na biurku. Zostawiła ją sobie, choć sama nie wiedziała dlaczego. Może chodziło o przypomnienie, że w całej tej sprawie najistotniejsza osoba chowa się w cieniu. Steruje wszystkim z ukrycia, zapewne z satysfakcją obserwując nieporadność obrońców.

Joanna włączyła laptopa i przejrzała szybko portale informacyjne. Wydźwięk zniknięcia Sebastiana był jednoznaczny. Wszyscy dziennikarze jak jeden mąż uznali go za winnego. Nie zostawili na nim suchej nitki, a to, co działo się w Internecie, przechodziło ludzkie pojęcie.

Chyłka spodziewała się, że hejterzy szybko się uaktywnią, ale ilość jadu była zatrważająca. Sendal zdawał się już winny nie tylko zabójstwa jakiegoś chłopaka w Krakowie, lecz także licznych przekrętów, manipulacji, a nawet korupcji czy formułowania gróźb. Niektórzy najwyraźniej sądzili, że tylko w taki sposób mógł osiągnąć sukces.

Przed dziesiątą Chyłka miała jeszcze nadzieję, że uda się znaleźć jakiś trop. Przed jedenastą nie miała już złudzeń. Zaczęła liczyć na to, że Kormak w ostatniej chwili wpadnie na coś, czego mogłaby użyć, by uwiarygodnić scenariusz o porwaniu.

Ostatecznie jednak wchodziła na salę obrad w Trybunale Konstytucyjnym bez niczego. Kordian szedł obok ze zwieszoną głową. Oboje ledwo rejestrowali, co się dzieje. Byli skrajnie zmęczeni, a Joanna miała wrażenie, że brak alkoholu w jej organizmie doskwiera bardziej niż brak tlenu.

Posiedzenie odbywało się w miejscu, gdzie rozpatrywano najgłośniejsze sprawy. Chyłka uznała, że to symptomatyczne, choć przypuszczała, że całe postępowanie nie będzie przypominało rozprawy, a wysłuchanie.

Problem polegał na tym, że nie było tu człowieka, którego miano wysłuchać. Obecni byli za to dziennikarze i wręcz niepoważna liczba kamer. Mimo to nikogo nie wyproszono. Posiedzenie było otwarte dla publiczności.

Czternastu sędziów patrzyło prosto na nią. Naprzeciwko niej siedział przedstawiciel Prokuratury Generalnej. Jeśli sprawa pójdzie dalej, będzie to pierwszy i ostatni raz, kiedy Chyłka go widzi. Po uchyleniu immunitetu w imieniu oskarżyciela będzie występowała krakowska prokurator.

– Wyłączamy telefony? – szepnął Kordian.

– Nie. Kormak może w każdej chwili dać znać.

Zdarzało mu się ratować ich w ostatnim momencie, ale z jakiegoś powodu Chyłka nie wierzyła, że tym razem tak będzie.

Kiedy formalnie rozpoczęto procedowanie, Joanna poczuła się nieswojo. Patrząc na sędziów, miała wrażenie, że znalazła się w zupełnie nowej sytuacji. W sądach powszechnych wydawało się, że sędzia jest arbitrem, tutaj orzekający przywodzili na myśl raczej komisję egzaminacyjną. W dodatku wyjątkowo skrupulatną, jeśli ich zmarszczone brwi i czujne spojrzenia mogły coś sugerować.

Przewodniczył prezes Garłoch. Poprawił łańcuch, a potem w końcu oderwał wzrok od prawniczki. Oznajmił, czego będzie dotyczyć sprawa, po czym oddał głos Joannie. Podniosła się i oparła o blat.

Nie była przygotowana. Nie miała czasu sklecić dobrego przemówienia, choć formułki, których mogłaby użyć, nieustannie kołatały się jej w głowie. Zderzały się jak cząsteczki… nie, właściwie jak antycząsteczki, bo wzajemnie się anihilowały. Nic z tego nie wynikało i teraz, gdy potoczyła wzrokiem po sędziach, miała pustkę w głowie.

Czternastu sędziów. Wystarczyło, by przekonała siedmiu.

Żaden z nich nie sprawiał wrażenia, jakby podjął już decyzję. Jakąkolwiek. Mieli kamienne twarze, wyglądali niczym przed rozprawą stulecia. Tymczasem całe postępowanie nie będzie trwało długo. Dziś wszystko się rozstrzygnie.

Zrozumiała, że źle podeszła do sprawy. Zamiast szukać Sendala, powinna skupić się na członkach składu orzekającego. Zidentyfikować tych siedmiu, których dałoby się przekonać, sprawdzić ich bibliografie, przejrzeć artykuły, poznać stanowiska choćby w najważniejszych sprawach.

Tymczasem nie wiedziała o nich nic.

– Wysoki Trybunale – odezwała się wreszcie. – Wszyscy chyba widzimy, co dzieje się w mediach. Mój klient na dobrą sprawę nie poznał jeszcze podstaw tego hipotetycznego aktu oskarżenia, a już został osądzony. W moim przekonaniu od tego powinniśmy zacząć, bo to doskonale obrazuje, dlaczego immunitet jest tak istotny.

Wymyśliła to na poczekaniu. Nie miała pojęcia, jak zabrzmiało, ale uznała, że od czegoś musi zacząć. Zerknęła badawczo na Kordiana, jego wzrok zdawał się mówić, że to otwarcie dobre jak każde inne.

– Właściwie można powiedzieć, że sędzia Sendal jest chroniony przez Konstytucję tylko formalnie – ciągnęła, czując lekki wiatr w żaglach. – W rzeczywistości bowiem ataki na niego przybrały takie rozmiary, że nie sposób uznać, iż immunitet spełnia swoją funkcję.

Przypomniała sobie, co mówił Buchelt, i szybko się zmitygowała. Wchodziła na niebezpieczny grunt, nadinterpretując znaczenie immunitetu. Była to wszak ochrona prawna, niemająca wiele wspólnego z tym, co wiązało się z opinią publiczną. W sądzie powszechnym mogłaby zdecydować się na taką retorykę, tutaj jednak powinna trzymać się tego, co mówiła doktryna.

Odchrząknęła i wyprostowała się.

– Biorąc pod uwagę cały ten szum, wydaje mi się zupełnie naturalne, iż mój klient zdecydował się ukryć przed światłem kamer i fakt ten nie powinien w jakikolwiek sposób rzutować na ocenę Trybunału.

Nikt z sędziów nie zaprotestował. Uznała, że osiągnęła umiarkowany sukces. Najpierw musiała pozbyć się słonia z pokoju, a była nim z pewnością nieobecność Sebastiana.

– Sędzia Sendal miał pełną świadomość tego, iż będę go reprezentować, i nie istnieje przepis, który nakazywałby, żeby osobiście uczestniczył w procesie – dorzuciła i obejrzała się przez ramię. – W takiej sytuacji być może nawet powinniśmy być mu wdzięczni, bo gdyby się tutaj stawił, rozpętałoby się prawdziwe medialne piekło.

Prezes skinął lekko głową. Reszta nawet się nie poruszyła.

– Przechodząc jednak do meritum, chciałabym podnieść, że mój klient został w sposób wręcz ordynarny oskarżony o czyn, którego nie popełnił. Świadczy o tym dobitnie fakt, że w czasie jego rzekomego popełnienia przebywał w Warszawie, nie w Krakowie. Poświadczy na tę okoliczność jego żona, a jeśli Wysoki Trybunał zechce wezwać innych świadków, także oni potwierdzą moje słowa.

Właściwie miała nadzieję, że sędziowie skorzystają z przysługującego im prawa. Żaden świadek nie mógł jej zaszkodzić. Wprawdzie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa każdy zeznałby, że nie pamięta, czy widział Sebastiana tamtego dnia, ale nikt nie powiedziałby niczego na jego niekorzyść.

– Jedynym dowodem, na którym opiera się oskarżenie, jest obecność śladów DNA. Wiem, że nie muszę Wysokiemu Trybunałowi wspominać o tym, iż materiał można podłożyć. Nie jest to przesadnie skomplikowane i było praktykowane przez wielu przestępców, którzy chcieli zrzucić odpowiedzialność na niewinne osoby.

Spojrzała oskarżycielsko na prokuratora, mając nadzieję, że konotacja „oskarżyciel – przestępca” zostanie przez sędziów odnotowana.

– Mój klient nie znał ofiary, nigdy jej nie spotkał. Nie obracał się w takim towarzystwie… mam tutaj na myśli środowisko chuliganów i pseudokibiców. Sędzia Sendal i mężczyzna, który zginął nad Wisłą, nie mogliby spotkać się właściwie nigdzie, nawet przez przypadek. Nie ma żadnego dowodu na to, by kiedykolwiek do tego doszło.

Nabrała tchu i powiodła wzrokiem po składzie orzekającym. Któryś z tych jurystów, zanim trafił do Trybunału, z pewnością zajmował się materią skarg konstytucyjnych. Może miał do czynienia z niesłusznymi oskarżeniami, prześladowaniami obywatela, godzeniem w jego wolności, prawa i swobody. To do tej osoby Chyłka powinna przede wszystkim kierować swoje słowa. To ten człowiek mógłby być jej rzecznikiem, kiedy zamkną się drzwi do pokoju obrad.

Niestety nie wiedziała, kto mógłby się okazać sojusznikiem. Wszyscy wciąż sprawiali jednakowo obojętne wrażenie.

– Jako prawnicy mamy obowiązek poruszania się w sferze faktów – dodała. – Prokuratura Generalna tymczasem formułuje spekulacje bez poparcia w rzeczywistości. Jeśli obalimy dowód z DNA, a możemy mieć pewność, iż został podłożony, tak naprawdę nie pozostaje nic, co przemawiałoby za uchyleniem immunitetu. Mam nadzieję, że Wysoki Trybunał będzie miał to na względzie. Dziękuję.

Usiadła i poczuła ulgę. Gdyby poszło źle, Zordon z pewnością burknąłby coś, powodowany swoim wrodzonym pesymizmem. Tymczasem nie odezwał się słowem. Spojrzała na niego, a on skinął głową.

Chyłka przeniosła wzrok na publiczność. Natalia siedziała w pierwszym rzędzie, gotowa w każdej chwili zająć miejsce na mównicy. Jej zeznania powinny wystarczyć, by zwolennicy uchylenia Sebastianowi immunitetu nie uzbierali większości bezwzględnej.

Przedstawiciel prokuratury posłał jej szybkie, nic niemówiące spojrzenie i podniósł się.

– Wysoki Trybunale Konstytucyjny – zaczął. – Usłyszeliśmy całkiem zgrabną przemowę, która niewątpliwie dotyka kwestii ważkich. To postępowanie nie dotyczy jednak wartościowania zdarzeń medialnych, a faktów, które odkryto po latach. Faktów, które podają w wątpliwość dalszą zasadność chronienia sędziego Sendala immunitetem.

Joanna uświadomiła sobie, że lekko się przygarbiła, i natychmiast wyprostowała plecy. Przez moment wydawało jej się, że czuje alkohol. Na dobrą sprawę nawet się nie zdziwiła – spodziewała się po tym dniu wszystkiego, nawet omamów węchowych.

– Nie przeczę, że sędzia jest wybitnym prawnikiem, świetnym jurystą, przedstawicielem nowego pokolenia i autorem znakomitych publikacji, które niegdyś cytowane będą w większości nowych opracowań.

Chyłka prychnęła. Wydźwięk był oczywisty. Panie i panowie, wy macie już swoje lata, a Sebastian jest wschodzącą gwiazdą – uważajcie, by was przedwcześnie nie przyćmiła. Tania zagrywka, która nie mogła pomóc w takim miejscu.

– W tym względzie nie można niczego sędziemu Sendalowi zarzucić – ciągnął oskarżyciel. – Wielkie wątpliwości budzi jednak to, co wydarzyło się w Krakowie w dwa tysiące ósmym roku. Dowód DNA nie kłamie, a powołani przez nas biegli stwierdzili jednoznacznie, iż nie jest on spreparowany.

Joanna znów cicho się zaśmiała i pokręciła głową.

– Ustalili także, że nie mógł zostać podłożony. Mając to na względzie, trudno jest w ogóle rozważać, że sprawcą przestępstwa mógł być ktokolwiek inny. – Prokurator zawiesił głos i podczas długiej pauzy spojrzał po kolei na każdego członka składu orzekającego. Nabrał tchu. – Zdaję sobie sprawę, że immunitet to jedna z gwarancji niezawisłości sędziowskiej. Wiem, że niełatwo pozbawić go osobę, która jawi się jako krystalicznie czysta. W toku postępowania wykażę jednak, że sędzia Sendal swoją prawdziwą naturę zataił przed światem zewnętrznym. Podobnie jak zabójstwo, którego dokonał. Dlatego też wnoszę o uchylenie mu immunitetu. Dziękuję.

Prokurator usiadł i od razu wbił wzrok w rozłożone przed nim papiery.

Kordian nachylił się do Chyłki.

– Jest całkiem niezły – szepnął.

– Padnie jak mucha.

– Oby – mruknął Oryński. – Bo jeśli jego pewność siebie nie jest wynikiem przerośniętego ego, to ma coś w zanadrzu.

– Ma DNA. Ale obalimy ten dowód, Zordon, nie przejmuj się.

– Nie przejmuję.

– To zwykły kot, a my jesteśmy tygrysami.

Spojrzał na nią z ukosa.

– Znów muszę przełożyć na twoje? On jest tylko Tonym Starkiem, my Iron Manem – dodała. – Teraz łapiesz?

Uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał, prezes zapowiedział bowiem przejście do konkretów. Wszyscy zgromadzeni skupili wzrok na Natalii, gdy zajmowała miejsce dla świadka. Chyłka rozejrzała się kontrolnie, mając jeszcze nadzieję, że Sebastian w ostatniej chwili się zjawi. Nie było jednak po nim śladu.

Kiedy sędzia skończył z formalnościami, przystąpiła do przesłuchania. Nie przeciągała sprawy, nie było sensu. Szybko wykazała, że w czasie, kiedy Frankiewicz został zabity, Sendal przebywał w Warszawie. Udało jej się jeszcze dorzucić zawoalowaną sugestię, że pseudokibic mógł wdać się w sprzeczkę ze zwolennikami Wisły Kraków, których w stolicy Małopolski jest na pęczki.

Po tym, jak skończyła, czuła, że znajduje się na dobrej pozycji. Wiedziała doskonale, co zamierzał przeciwnik – klucz tkwił w wykazaniu, że żony najczęściej chronią mężów i że w tym wypadku właśnie tak jest.

Prokurator stał wyprostowany jak struna, sprawiając wrażenie nieco spiętego. Wbijał wzrok w Natalię.

– Czy mąż kiedykolwiek podniósł na panią głos? – zapytał.

Chyłka rozłożyła lekko ręce, patrząc na Garłocha. Ten jednak skupiał całą uwagę na świadku, podobnie jak pozostali członkowie TK. A raczej jak większość. Joanna dostrzegła, że Maria Kornacka przez moment jej się przyglądała. Potem przeniosła spojrzenie na Natalię.

– Słucham? – zapytała żona Sendala.

– Mam powtórzyć pytanie?

– Nie, oczywiście, że nie. Słyszałam, tylko… cóż, nie spodziewałam się takich akcentów.

– To nie żaden akcent, a pytanie.

Członkowie składu orzekającego nie kwapili się, by ponaglić świadka do udzielenia odpowiedzi. Najwyraźniej nie mieli zamiaru wchodzić w rolę sędziów sądów powszechnych. I słusznie, uznała Chyłka. Część z nich zresztą nigdy nie orzekała w innym organie niż Trybunał.

– Odpowie pani? – dodał oskarżyciel.

Natalia skinęła głową bez przekonania.

– Owszem, zdarzało nam się kłócić. Ale nie częściej niż innym parom.

– Czy mąż kiedykolwiek pani groził?

Znów wyglądało, jakby chciała odpowiedzieć pytaniem na pytanie. Ostatecznie jednak popatrzyła tylko pobłażliwie na prokuratora.

– Nie, nigdy.

– Czy czuła się pani kiedykolwiek zagrożona?

– Zagrożona? Czym?

– Czy podczas którejkolwiek kłótni obawiała się pani męża? – doprecyzował spokojnie prokurator.

– Nie.

– Czy kiedykolwiek doszło między państwem do jakiejś przepychanki? Rękoczynów?

– Nie, w żadnym wypadku.

– I sędzia Sendal nigdy pani nie uderzył?

Joanna wypuściła ze świstem powietrze, co nie uszło uwadze kilku członków TK. Oni również nie sprawiali wrażenia, jakby podobało im się to, co robił oskarżyciel. Zaczynało to przywodzić na myśl rozprawę w sądzie rodzinnym.

– Nie, nigdy nie podniósł na mnie ręki.

– To ciekawe – odparł prokurator, sięgając po jedną z teczek. – Bo mam tutaj wyniki badań, które dowodzą, że kilka lat temu trafiła pani do szpitala bródnowskiego z licznymi obrażeniami wskazującymi na pobicie.

Natalia otworzyła usta, ale się nie odezwała. Przez moment trwała w bezruchu, a potem skierowała powoli wzrok na Chyłkę.

Nie był to dobry sygnał. Spojrzenie sugerowało, że żona Sendala szuka ratunku.

– Co się dzieje? – szepnął Oryński.

– Nie wiem.

Oskarżyciel skrzyżował ręce na piersi, raczej w mimowolnym niż wystudiowanym odruchu. Opuścił lekko głowę i popatrzył bykiem na Natalię. Ta poczerwieniała, jakby właśnie przyłapano ją na wyjątkowo wstydliwym kłamstwie.

– Wysoki Trybunale Konstytucyjny, czy mógłbym podejść z dowodem do świadka?

Prezes wymienił krótkie spojrzenie ze swoim zastępcą, a potem wyraził zgodę. Joanna poczuła niepokój, uświadamiając sobie, że znajduje się na nieznanym terytorium. W przeciwieństwie do rozprawy karnej, tutaj zasady były płynne. Inaczej byłoby, gdyby toczyło się postępowanie dyscyplinarne, ale to związane z uchyleniem immunitetu nie było obwarowane odpowiednimi obostrzeniami, które hamowałyby oskarżyciela.

Natalia spojrzała na dokument, który prokurator przed nią położył.

– Czy to pani wyniki badań?

– Tak, ale…

– Liczne siniaki, stłuczenia, ułamany ząb – wyrecytował oskarżyciel. – Wygląda na to, że odniosła pani rozliczne obrażenia.

– Tak.

– Kto je pani wyrządził?

– Nie pamiętam.

– Słucham?

– Stało się to, kiedy wracałam nocą do domu po spotkaniu ze znajomymi. – Natalia spuściła wzrok. – Zostałam napadnięta, ale…

Znów spojrzała na Joannę. Tym razem Chyłka uznała, że może skorzystać z okazji. Poderwała się na równe nogi.

– Wysoki Trybunale, to niedorzeczne – powiedziała. – Świadek jest zmuszony mówić o rzeczach, których najwyraźniej nie chciał ujawniać. Gdybyśmy procedowali nad sprawą karną, z pewnością pani Natalia powołałaby się na…

– Najmocniej przepraszam – wtrącił prokurator, unosząc ręce. – Nie miałem zamiaru wprawiać świadka w zakłopotanie ani zmuszać do wyjawiania zdarzeń z przeszłości.

Joanna usiadła, przekonana, że te przeprosiny to deklaracja wycofania się z tematu. Szybko przekonała się jednak, że jest w błędzie.

– Tym niemniej czuję się w obowiązku, by powiedzieć, że lekarz, którego podpis widnieje pod badaniami, jest z nami na sali. I poświadczy, że zaraz po przyjęciu do szpitala pani Sendal ujawniła, iż została pobita przez męża.

Chyłka zaklęła w duchu.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Подняться наверх