Читать книгу W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2 - Remigiusz Mróz - Страница 12
CZĘŚĆ 1
Rozdział 10
ОглавлениеNie sposób było zapanować nad kryzysami, jeśli te wybuchały jeden po drugim. Ledwo Seyda dowiedziała się o możliwej prowokacji Rosjan, kandydacie Zjednoczonych na premiera, a kolejny front otworzył się na jej prywatnym polu walki.
Widziała, że jest jakiś problem, już kiedy z Chronowskim podeszli pod drzwi jej gabinetu. Mina czekającego na nią Huberta nie pozostawiała żadnych złudzeń.
– Możemy porozmawiać w cztery oczy? – spytał szef kancelarii.
– Nie teraz, Hubert, muszę…
– To zajmie tylko chwilę.
– Koniecznie teraz?
– Koniecznie – uparł się, zupełnie ignorując Chronowskiego.
Seyda poleciła premierowi, by poczekał w pokoju obok, ale ten zapewnił, że korytarz jest równie dobrym miejscem. Daria weszła z Korodeckim do gabinetu, a potem zajęła miejsce za biurkiem.
– Mam sporo na głowie – powiedziała. – Jeśli przychodzisz do mnie z dokładką problemów, muszę cię ostrzec, że jestem pełna.
Nie odpowiadał.
– Nie żartuj… – jęknęła.
– Obawiam się, że mi nie do śmiechu, pani prezydent.
– Co się dzieje?
– Urszula Garnicka jest w Warszawie.
Seyda poruszyła się nerwowo.
– I? – spytała. – To wolny człowiek, może być, gdzie jej się żywnie podoba. W Warszawie, Krakowie, Poznaniu… Męcikale, Jęczydole czy nawet Starych Niemyjach.
Korodecki popatrzył na nią niepewnie, ale kąciki ust nawet mu nie drgnęły.
– Naprawdę są takie miejscowości? – spytał.
– Są. Ale to tylko krople w morzu ciekawych nazw. Jeśli chcesz, jest taka strona, na której…
– Wolałbym skupić się na Garnickiej.
Seyda zaklęła bezgłośnie. Wiedziała doskonale, że jest tylko jeden powód, dla którego Hubert mógłby wspomnieć o byłej kochance jej męża.
Byłej? Nie, nie było sensu się łudzić. Kto jak kto, ale szef kancelarii nie traciłby czasu na rozmowę o tej kobiecie, gdyby do czegoś nie doszło. Daria westchnęła głęboko i spuściła wzrok.
– Gdzie ich widziano? – zapytała.
– Na Krakowskim Przedmieściu.
– Co takiego? Miał czelność…
Ugryzła się w język, zanim powiedziała za dużo. Jeśli jakikolwiek moment był dobry, by dać upust swoim emocjom, to ten z pewnością do nich nie należał. Miała na głowie znacznie ważniejsze, państwowe sprawy. Jej małżeństwo zresztą już jakiś czas temu zeszło na dalszy plan.
Przynajmniej częściowo. Na moment zamknęła oczy, starając się przekonać do tego samą siebie. Prawda była jednak taka, że od miesiąca sytuacja powoli się poprawiała. Na powrót zaczęli się do siebie zbliżać, spędzali razem coraz więcej czasu. Zula była szczęśliwa, a oni znaleźli się na jak najlepszej drodze, by móc powiedzieć to samo o sobie.
Wiele dzieliło ich jeszcze od odbudowy zaufania, ale Seyda coraz częściej myślała o tym, że to możliwe. Jak większość zdrad, ta również nie wynikała z braku miłości, ale szacunku. Krzyśkowi zabrakło go wcześniej, teraz ona straciła go wobec męża. Z każdym dniem wydawało się jednak, że obydwoje mają go względem siebie coraz więcej.
Aż do teraz.
– Kto ich widział? – spytała.
– Jeden z funkcjonariuszy BOR-u.
Co za upokorzenie, pomyślała Daria.
– Ale… – zaczęła, a potem pokręciła głową i ze świstem wypuściła powietrze. – Czy ten idiota nie zdawał sobie sprawy, że ochrona cały czas ma na niego oko?
– Zdawał.
– Więc?
– Wszedł do jednej z kawiarni – odparł beznamiętnie Korodecki, jakby relacjonował mało istotny fakt. – Ochrona oczywiście poszła za nim, ale pani mąż w pewnym momencie wyszedł do toalety. Kiedy zbyt długo nie wracał, jeden z oficerów postanowił sprawdzić, co się dzieje. Zastał go w… dwuznacznej sytuacji.
– Jak bardzo dwuznacznej?
Hubert nie odpowiedział.
Seyda podniosła się zza biurka, okrążyła je, a potem zatrzymała się przy oknie. Wyjrzała na zewnątrz, bębniąc palcami o parapet.
– Nie sądziłam, że jest takim durniem.
– Nie?
Obejrzała się przez ramię.
– Nie aż takim – sprecyzowała. – Ale najwyraźniej miłość, namiętność, czy co ich tam łączy, naprawdę przesłania zdrowy rozsądek.
– Pani prezydent…
Machnęła ręką, a on szybko urwał.
– Nie mam teraz czasu na jego ekscesy – powiedziała, a potem z powrotem zajęła miejsce przy biurku.
– Co mam z nim zrobić?
– Usunąć. Byle po cichu.
Korodecki pozwolił sobie na lekki grymas, który miał chyba uchodzić za uśmiech.
– Trzymaj go po prostu z daleka ode mnie – powiedziała, po czym zrobiła głęboki wdech. – Przynajmniej przez kilka godzin. Bo muszę przerzucić trochę dyplomatycznego gnoju.
Hubert obrócił się w kierunku drzwi, a potem spojrzał pytająco na Darię. Nie miała zamiaru relacjonować mu dokładnie wszystkiego, czego dowiedziała się od Chronowskiego, ale pewne rzeczy powinna mu przekazać.
– Rosjanie podłożyli gotówkę i prawo jazdy – oznajmiła.
Korodecki nie wydawał się zdziwiony, ale właściwie była to jego naturalna reakcja na wszystko, co działo się wokół. Na palcach jednej ręki Daria mogła policzyć sytuacje, w których widziała wyraz konsternacji na jego twarzy.
– To pewna informacja?
– Rzekomo prosto z Rosgwardii.
– Trzeba będzie to potwierdzić.
– Właśnie miałam zamiar to zrobić, kiedy przyszedłeś do mnie z wesołą nowiną.
Hubert przestąpił z nogi na nogę, niepewny, co konkretnie prezydent ma na myśli.
– Chodziło mi bardziej o to, by służby zweryfikowały, czy…
– Nie mam czasu na okrężną drogę, Hubert.
– To znaczy?
Skinęła głową w stronę drzwi.
– Zaproś tę polityczną hienę do środka – poleciła.
Po chwili szef kancelarii i premier siedzieli przed biurkiem, a znajdująca się po drugiej stronie Seyda patrzyła na nich badawczo. Obracała w ręce telefon, czekając, aż któryś z nich się odezwie.
Przedstawiła Adamowi, co miała zamiar zrobić, ale tylko po to, by upewnić się, że to dobry ruch.
– Oszalałaś – odezwał się w końcu Chronowski. – Tak nie załatwia się tego typu spraw.
Uzyskała to, na co liczyła. Uśmiechnęła się, a potem wybrała numer.
– Za mojej prezydentury właśnie tak się będzie je załatwiało.
– Poczekaj…
– Nie mam na co. Szczyt jest niedługo, muszę mieć pewność.
Przyłożyła komórkę do ucha. Na połączenie z prezydentem Trojanowem musiała czekać tylko chwilę. Mogła użyć właściwych kanałów dyplomatycznych, ale nie chciała ryzykować, że ktoś z jego administracji zdąży go przygotować do rozmowy.
Mogła też polecić któremuś z pracowników dyplomatycznych, by skontaktował się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem i omówił całą sytuację. Nie wspominając już o pozostawieniu tej kwestii do rozstrzygnięcia MSZ-etowi lub w ostateczności dowódcom służb.
Rezultat w każdym przypadku byłby jednak identyczny. Rosjanie wszystkiego by się wyparli, a w ocenie ich reakcji musiałaby zdać się na przekazy z drugiej ręki.
Wolała sama rozmówić się z gospodarzem Kremla.
Położyła telefon na biurku, włączyła głośnik, a potem się wyprostowała.
– Daria – rozległ się teatralnie uprzejmy, ale w rzeczywistości szorstki głos. – Nie spodziewałem się, że będziemy mieli okazję porozmawiać przed szczytem.
– Zdrastwujtie, Michaił – odparła. – Ja też nie.
– W takim razie to miła niespodzianka dla nas obojga.
– Tak sądzisz?
Przez chwilę nie odpowiadał, a ona słyszała w tle ciche, niewyraźne rozmowy po rosyjsku. Trojanow i jego współpracownicy nie mogli wiedzieć, że doszło do przecieku z Rosgwardii – przypuszczali zapewne, że Seyda dzwoni, by skonsultować się w sprawie szczytu.
A nawet jeśli nie, to że właśnie taki powód telefonu zaraz im przedstawi. Wymagał tego niepisany protokół dyplomatyczny. Żadna głowa państwa nie mogła pozwolić sobie na rzucanie bezpośrednich, niepopartych dowodami oskarżeń wobec innej.
Ale Seyda tego dnia nie była w nastroju do przestrzegania zasad.
– Dla mnie niespodzianka była raczej mało przyjemna – oznajmiła. – Powiedziałabym nawet, że przybijająca, bo myślałam, że czasy prowokacji w naszych stosunkach minęły razem ze zniknięciem Politbiura.
– Słucham?
Pytanie z pewnością nie było li tylko mimowolną reakcją. Przypuszczała, że przez moment Trojanow rzeczywiście dopuszczał możliwość, że się przesłyszał.
– Ale może biorąc pod uwagę to, co robiliście na Ukrainie, powinnam była spodziewać się, że nam też taki numer wytniecie.
Rozmówca milczał.
Daria popatrzyła najpierw na Huberta, potem na Chronowskiego. Obaj mieli podobnie zaniepokojony wyraz twarzy.
– Pytanie, czy ta rozmowa przebiegnie tak, jak inne tego typu w naszej historii – ciągnęła Seyda. – Jak wtedy, gdy Sikorski zapytał Stalina o wszystkich tych polskich oficerów, po których słuch zaginął, a którzy później odnaleźli się w masowych grobach w Katyniu.
– Chyba pani…
– Iosif Wissarionowicz zapewniał wtedy, że nie ma pojęcia, co się z nimi stało. I że dawno zostali wypuszczeni. Bo jaki cel ZSRR miałby w ich przetrzymywaniu? Przecież to niedorzeczne!
– Chyba pani się zapędziła.
– Chyba nie – odparła. – Ale w zależności od tego, jak pan na to odpowie, może jeszcze nabiorę rozpędu.
– Przyznam, że jestem trochę…
– Odkryliśmy, że nie było żadnego prawda jazdy – rzuciła. – Ani polskiej waluty.
Znów usłyszała niewyraźne, ciche rozmowy.
– Mam na myśli wasze rzekome odkrycia, jeśli miałby pan wątpliwości. Te, które miały przekonać mnie, że planowany jest zamach.
Mrukliwie komentarze po drugiej stronie nagle ucichły. Seyda mogła wyobrazić sobie, jak nagle stężała twarz Michaiła. Jak uniósł otwartą dłoń, sprawiając, że wszyscy zamilkli.
Przez moment na linii panowała pełna napięcia cisza. Trojanow właściwie miał pełne prawo zakończyć tę rozmowę. Obowiązująca etykieta doznała uszczerbku, konwersacja nie odbywała się już zgodnie z dyplomatycznym konwenansem.
Seyda przełknęła ślinę. Może zaczęła zbyt ostro? Prowadzenie rozmów z Rosjanami właściwie było sztuką, a ona miała wrażenie, że jeszcze do końca jej nie opanowała. Może powinna zacząć od tworzenia fasady przyjaznej wymiany zdań? Ten naród cenił sobie zachowywanie pozorów jak mało który.
Tyle że ona nie miała już na nie czasu. Wszystko, co związane ze szczytem, należało dopiąć na ostatni guzik już wiele tygodni temu. Kilka dni przed spotkaniem w Malborku wszystko musiało być absolutnie jasne.
– Skąd te absurdalne pomysły? – odezwał się w końcu Trojanow.
– Z pewnego źródła.
– Obawiam się, że jest pani w błędzie.
– Doprawdy?
– Źródło, które podsuwa pani te sfabrykowane informacje, nie jest godne zaufania. Zapewniam.
– Nie wie pan nawet, o kim mowa.
– Mogę się domyślać.
– Tak?
– Nie jestem ślepy, pani prezydent. I wbrew temu, co twierdzą opozycjoniści, także nie głupi.
Przyjazny ton był zupełnie niepodobny do Michaiła. Nie miała wprawdzie z nim wiele do czynienia w prywatnych kontaktach, ale kilka rozmów wystarczyło, by oceniła jego charakter. Rosyjski prezydent z pewnością nie należał do ludzi, którzy zwykli odpowiadać lekkim tonem na jakikolwiek zarzut.
– Widzę protesty na ulicach – dodał. – Mam świadomość, że są w Rosji ludzie, którzy zrobią wszystko, by mnie zdyskredytować. I do tego właśnie doszło.
– A mnie wydaje się, że powód jest inny.
Westchnął. Dobrotliwie, jak poczciwy wujek, któremu zależy na losie siostrzenicy.
– Niech pani nie bagatelizuje ryzyka – powiedział. – Jest jak najbardziej realne.
– O, ryzyko z pewnością jest realne – przyznała. – Ale wiąże się wyłącznie z ufaniem wam.
– Pani prezydent…
– Mówi pan, że nie jest idiotą, ale próbuje zrobić ze mnie kretynkę – ciągnęła. – Podobnie było z Donbasem i Krymem, że już nie będę cofać się dalej w przeszłość i wspominać o Abchazji, Osetii, Czeczenii czy innych prowokacjach granicznych, które…
– Przekracza pani pewną linię.
– Nie. Przekroczyłam ją już dawno, kiedy tylko dowiedziałam się o waszej mistyfikacji. Dość marnej, muszę przyznać.
– Nie doszło do…
– Ach, oczywiście, że nie – wpadła mu w słowo. – A może to nawet sami terroryści przekazali mi wiadomość o tym, że sfabrykowaliście dowody? Może chcą, żeby szczyt się odbył, bo naprawdę planują zamach?
– Pani prezydent…
– Niech mi pan nie serwuje takich bzdur.
Zrobiła głęboki wdech, odsuwając nieco telefon, by Michaił tego nie słyszał. Uznała, że przetestowała go odpowiednio. Nie obruszył się, nie rzucił słuchawką. Przeciwnie, wydawało się, że zamierza przekonywać ją do skutku.
Nietypowa reakcja. Przynajmniej jak na Rosjanina, któremu ktoś właśnie zarzucił machinacje.
Co to mogło oznaczać?
– Naprawdę powinna się pani dłużej zastanawiać, zanim coś powie.
– Nie stać mnie na to. Nie teraz.
– Najwyraźniej.
Seyda odniosła wrażenie, że gdyby Chronowski potrafił zabijać wzrokiem, śledczy już dokonywaliby oględzin jej zwłok. Wiedziała doskonale, co premier stara się jej przekazać – i to sprawiało, że jeszcze bardziej odczuła powagę sytuacji. Człowiek, który był bez dwóch zdań cholerykiem, nerwusem, a może nawet zwykłym furiatem, najchętniej zaapelowałby o spokój i wyważenie. A potem dodałby, że w ten sposób nie uprawia się polityki.
Być może miałby rację. Kłótnie na szczytach władzy, szczególnie gdy chodziło o wymiar międzynarodowy, nigdy nie prowadziły do niczego dobrego.
– Najwyraźniej błędem była organizacja tego szczytu w Polsce – dodał Trojanow. – Ewidentnie nie jest pani w stanie tego udźwignąć. Presja okazała się…
– O mnie niech pan się nie martwi.
– Martwię się – odparł ze spokojem w głosie. – Bo to od pani w dużej mierze zależy nasze bezpieczeństwo podczas spotkania. A kiedy słyszę takie bzdury…
– Bzdury opowiadaliście wy, panie prezydencie – weszła mu w słowo. – I uważam, że było to ohydne, niegodne nawet was i…
– Wystarczy.
– Bynajmniej – odparowała przez niemal zaciśnięte usta. – Najwyższa pora, żeby ktoś wam powiedział, gdzie przebiega nieprzekraczalna linia.