Читать книгу W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2 - Remigiusz Mróz - Страница 3

CZĘŚĆ 1
Rozdział 1

Оглавление

Była już na granicy snu, powoli dostrzegała majaczące na horyzoncie wyobraźni koszmary, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Daria Seyda zamrugała, potarła oczy i spojrzała na wyciągnięte na biurku nogi.

Miała na sobie luźną szarą bluzę z logiem Philadelphia Flyers i dresowe spodnie. W gabinecie prezydenckim czuła się jak w pieleszach – nie bez powodu, bo od jakiegoś czasu to właśnie w nim spędzała najwięcej czasu. Początkowo przebywanie tu w domowym stroju wydawało się niewłaściwe, kłóciło się z pałacowym wystrojem i wizerunkiem prezydentów, który znała z mediów, teraz jednak stało się naturalne.

Pukanie przybrało na sile. Seyda ściągnęła nogi z biurka, starając się odegnać widmowe mary, które już się nad nią zbierały. Nie spała dobrze od przeszło miesiąca, kiedy to dowiedziała się, że cała jej kariera polityczna wisi na włosku. Włosku, który z każdym dniem stawał się coraz cieńszy.

– Wejdź, Hubert – rzuciła, doskonale wiedząc, że tylko jedna osoba może niepokoić ją o tak późnej porze. A może wczesnej? Właściwie nie wiedziała nawet, która jest godzina.

Szef prezydenckiej kancelarii wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i głęboko wciągnął powietrze nosem, jakby w gabinecie unosiła się jakaś podejrzana woń.

– Coś nie tak? – odezwała się Daria.

– Nie. Po prostu uwielbiam zapach problemów o poranku.

Seyda rozejrzała się za zegarkiem. Musiała ściągnąć go i zostawić w pokoju wypoczynkowym – który z wypoczynkiem właściwie miał tyle wspólnego, ile elektrownie węglowe z czystym powietrzem. Prezydent przebywała tam jedynie, kiedy nie miała żadnych dokumentów do podpisania, telefonów do wykonania ani innych rzeczy do załatwienia – a wówczas całą uwagę poświęcała głowieniu się nad swoimi problemami.

Czy bardziej dotyczyły jej, czy kraju, nie potrafiła powiedzieć. Na jednym i drugim froncie siły przeciwnika zdawały się mieć przytłaczającą większość.

– Parafrazujesz Czas apokalipsy? – spytała.

Korodecki usiadł przed biurkiem i wzruszył ramionami.

– W jakiś sposób wydało mi się to adekwatne.

– Aż tak beznadziejne wieści przynosisz?

– A czy przychodziłbym do pani z innymi?

– Właściwie od pewnego czasu cię o to nie podejrzewam.

– Całkiem słusznie.

Przez moment oboje milczeli.

– Ale na pani miejscu przesadnie bym się nie martwił – dodał w końcu Hubert, lekko się uśmiechając. – Początkujący żeglarz nigdy nie stanie się doświadczonym wilkiem morskim, jeśli będzie pływał po…

– Spokojnych wodach – ucięła Seyda. – Tak, tak.

Rozejrzała się i syknęła pod nosem z dezaprobatą.

– Która jest godzina, do cholery? – spytała.

– Piąta nad ranem.

Zerknęła na niego z niedowierzaniem.

– I już jesteś w pałacu?

– Zapomniałem pójść do domu, pani prezydent. Jakiś miesiąc temu.

– No tak – odparła pod nosem.

Korodecki zawsze był na posterunku, tak teraz, jak i kiedy ona była marszałkiem sejmu, a on szefem kancelarii. Nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek inny stanął na czele organu, który miał zapewniać jej obsługę na nowym stanowisku. Hubert był zresztą jedyną osobą w polskiej polityce, której naprawdę ufała.

W dodatku z zasady zdawał się mieć do wszystkiego dystans. Szczególnie do złych wieści, których przekazywanie od pewnego czasu rzeczywiście było na porządku dziennym.

– Więc? – odezwała się. – O co chodzi?

– O szczyt w Malborku.

– Myślałam, że to zamknięta sprawa.

Korodecki poruszył się nerwowo.

– Może okazać się bardziej zamknięta, niż sądziliśmy. Przynajmniej jeśli chodzi o ewentualne zasieki, obwarowanie, liczbę służb zaangażowanych w ochronę i…

– O czym ty mówisz, Hubert?

Przez twarz przemknął mu wyraz niepokoju. Krótki, ledwie widoczny, ale dla Seydy stanowiący odpowiednik czerwonej lampki ostrzegawczej.

– Dostaliśmy niepokojące informacje, pani prezydent.

Niepokojące na dobrą sprawę były wszystkie wieści, jakie wiązały się z międzynarodowym szczytem. Za jego zorganizowanie odpowiadał premier, Adam Chronowski – człowiek, który już dawno powinien gęsto tłumaczyć się przed Trybunałem Stanu i od pewnego czasu siedzieć w więzieniu. Tymczasem wciąż formalnie stał na czele Rady Ministrów.

Miało się to zmienić miesiąc temu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a większość niezbędna do uchwalenia wotum nieufności została zebrana. Patryk Hauer jechał na Wiejską, by dopełnić formalności.

I wówczas wydarzyła się tragedia.

Daria nie chciała o tym myśleć. Czas, który upłynął od tamtego zdarzenia, był dla niej jak czarny grudzień dwa tysiące szóstego roku w NHL, kiedy Philadelphia Flyers przegrali dziewięć meczów pod rząd. Passa porażek zdawała się nie kończyć.

Jedynym zwycięstwem, niewielkim przebłyskiem nadziei na lepszą przyszłość był fakt, że mimo kryzysu udało się ocalić planowany szczyt. Zorganizowano go pod egidą OBWE, między innymi z udziałem czwórki normandzkiej – Rosji, Francji, Niemiec i Ukrainy. Przedmiotem rozmów miał być konflikt w Donbasie, a Polska wydawała się odpowiednim miejscem do ich przeprowadzenia. Jako jedyne państwo NATO i UE graniczyła zarówno z Ukrainą, jak i z Rosją.

Chronowski uważał organizację spotkania za jeden ze swoich największych sukcesów. I mimo że szczyt w Malborku nie mógł przynieść żadnego realnego przełomu, Seyda również traktowała go jako polski triumf na arenie międzynarodowej.

Fakt, że szef kancelarii wspomniał o niepokojących informacjach w tym kontekście, był jak nadciągający burzowy front.

– Hubert? – ponagliła go.

– Rosjanie twierdzą, że istnieje ryzyko ataku.

– Co takiego?

– Dziś w nocy dostaliśmy informacje od Narodowego Komitetu Antyterrorystycznego.

Daria zamrugała nerwowo.

– Słyszała pani o wczorajszej akcji Rosgwardii w Czeczenii?

Skinęła głową. W tamtym rejonie tak zwane Państwo Islamskie poczynało sobie coraz śmielej, wchodząc w kolejne starcia z Gwardią Narodową. Szczególnie łakomy kąsek dla terrorystów stanowiły magazyny z bronią – byli gotowi zakładać pasy szahida i rezygnować z tradycyjnych ataków w zaludnionych miejscach, bo Rosgwardia gromadziła niemały arsenał. Najczęściej jednak nie odnosili sukcesów, a dodatkowo narażali się na kontrataki ze strony Rosjan. Tak jak w tym wypadku.

– Żołnierze z pułku artyleryjskiego rozbili kilka placówek dżihadystów – ciągnął Korodecki. – W jednej z nich znaleźli fałszywe polskie prawo jazdy.

Seyda czekała na ciąg dalszy, ale Hubert umilkł, jakby ta szczątkowa wiedza miała jej wystarczyć do zrozumienia powagi sytuacji.

– I? – zapytała Daria.

– Wygląda na to, że szykowali się do złożenia wizyty w Polsce.

– Bo mieli w dziupli prawo jazdy?

– Podrobione.

– W każdym supermarkecie dostaniesz parówki, Hubert.

Korodecki wyraźnie nie wiedział, do czego zmierza.

– Podrobione mięso – wyjaśniła. – I nikt nie twierdzi, że producenci chcą nas wymordować.

– Nie?

Skwitowała to milczeniem.

– NAK w każdym razie uznał, że sytuacja jest poważna – dodał Korodecki.

– Bo im to na rękę. Gdyby to od Rosjan zależało, ten szczyt w ogóle by się nie odbył.

Wiedziała, co mówi. Jej odpowiednik z Federacji Rosyjskiej, Michaił Trojanow, robił wszystko, by przekonać pozostałe kraje do rezygnacji ze spotkania. Argumentował, że Polska nie jest po pierwsze partnerem do rozmowy, a po drugie miejscem do organizowania takiego szczytu. Nie, kiedy sama zmaga się z chaosem.

– To ustawka – dodała Seyda. – Robili, co mogli, żeby odgryźć się na mnie za niewydanie im Ziarnika. Teraz sięgają po ostatnią deskę ratunku.

Hubert nie wydawał się przekonany.

– Ziarnik nie żyje, przekręt premiera wyszedł na jaw – odezwał się z powagą. – Rosjanie tylko na tym skorzystali.

– Ale Trojanow potraktował to jako prztyczek ode mnie.

– Przesadza pani.

Ceniła go za to, że nie owijał w bawełnę. Był jednym z nielicznych, którzy w ostatnim czasie nie zachowywali się jak słoń w składzie porcelany. Wszyscy inni niezgrabnie i nieudolnie lawirowali gdzieś między szacunkiem wobec niej a obawą przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego. Powód był prosty – kiedy doszło do kryzysu w ośrodku premiera, ciężar władzy przesunął się na drugi organ egzekutywy.

Wszyscy patrzyli na prezydent z nadzieją, że zrobi w kraju porządek. Nikt nie miał pojęcia o tym, że Chronowski nadal trzyma ją w garści. I że właśnie przez to od miesiąca niemal nie zmrużyła oka.

Daria wbiła wzrok w Korodeckiego, który wciąż czekał na jej reakcję.

– Premier wie? – zapytała.

– Jeszcze nie.

– Więc trzeba…

– Od niego nic nie zależy, pani prezydent – wpadł jej w słowo Hubert. – Cały szczyt odbywa się tylko dlatego, że to pani przejęła rolę gospodarza. Inaczej czwórka normandzka nigdy nie zgodziłaby się na jego organizację.

– Tak, ale…

– Wykonała pani świetną robotę i pokazała się nie tylko jako nieustępliwa, ale także odpowiedzialna polityk.

Nie musiał mówić nic więcej. Sam fakt, że zdecydował się jej słodzić, dowodził, że uważa sytuację za poważną.

– Teraz pora potwierdzić tę odpowiedzialność – dodał. – Musimy potraktować to jako realne niebezpieczeństwo.

– Albo realny fake news.

– To chyba oksymoron – zaoponował Korodecki.

– W przypadku Rosjan? Raczej norma – odparła, podnosząc się z wygodnego, choć nieco wysłużonego krzesła biurowego. – Swoją drogą, wiedziałeś, że to słowo składa się z wyrazów przeciwstawnych?

– Co proszę?

– Oksymoron jest oksymoronem samym w sobie. Oksýs znaczy ostry, a mōros tępy.

– Fascynujące – bąknął szef kancelarii. – Choć jakoś przeżyłbym bez tej wiedzy.

– Za mōros się nie uważam – ciągnęła Seyda. – Dlatego nie mam zamiaru dać się ograć Trojanowowi. Już raz sobie ze mnie zakpił. O raz za dużo.

– Rozumiem. Ale Rosjanie…

– Rosjanie robią to, w czym są najlepsi. Mącą, przeinaczają, kopią pod innymi dołki, a kiedy tylko otwierają usta, możesz być pewien, że robią to wyłącznie po to, by uprawiać propagandę opartą na najohydniejszych totalitarnych wzorcach.

– Innymi słowy, zajmują się zwykłym PR-em.

Uniosła brwi, Korodecki zabrzmiał bowiem, jakby po raz pierwszy miał zamiar bronić wschodnich sąsiadów.

– Przynajmniej według faceta, który wymyślił to pojęcie – dodał Hubert, lekko unosząc kąciki ust.

– Trzeba było je wymyślać?

– Może i nie, ale tak czy inaczej zrobił to Edward Bernays. Na pomysł terminu i techniki wpadł podczas wojny, analizując reakcje tłumu. Zaczął pracować nad powieleniem podobnych zabiegów propagandowych w czasie pokoju, ale wiedział, że musi określić je tak, by brzmiały przyjaźnie i niegroźne. Stąd public relations.

Daria milczała.

– Sądzi pani, że bronię Rosjan?

– Tak.

Skinął głową, jakby na co dzień stawał po ich stronie.

– Robię to tylko po to, żeby…

– Uświadomić mi, że włączyła mi się reakcja obronna – weszła mu w słowo.

Stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Mając przed sobą przypałacowy ogród, można było na moment zapomnieć, że znajduje się w centrum miasta. Szczególnie kiedy zazieleniły się buki, klony i kasztanowce z rozłożystymi koronami. Daria przez moment toczyła po nich wzrokiem, jakby sielankowy widok mógł sprawić, że zapomni także o powodzie, dla którego od razu przyjęła, że zagrożenie to rezultat rosyjskiej propagandy.

Obejrzała się przez ramię i posłała Hubertowi krótkie spojrzenie.

– Zamilkłeś.

– Bo nie muszę nic dodawać, żeby rozumiała pani powagę sytuacji.

Wstał i podszedł do niej. Podobnie jak Seyda, założył ręce za plecami i przez moment oboje patrzyli na park.

– Od tego, jak potraktuje pani te doniesienia, zależy całkiem sporo.

– Mhm.

– Nie chodzi tylko o względy dyplomatyczne. Ludzkie życie jest na szali.

Czuła się, jakby Korodecki wniknął jej do głowy i werbalizował teraz wszystkie myśli, które gdzieś w niej się kołatały.

– Jeśli to piramidalna bzdura i odwoła pani szczyt, skompromitujemy się i… właściwie namalujemy sobie na czole tarczę, zachęcając terrorystów, by w przyszłości w nią celowali.

Skinęła głową.

– Jeśli okaże się, że to prawda, a pani szczytu nie odwoła, ludzie mogą zginąć. Przywódcy kilku państw w najgorszym wypadku, zwykli obywatele w najlepszym.

– Lub odwrotnie – mruknęła.

Hubert odwrócił się do Seydy i patrzył na nią na tyle długo, by w końcu przestała unikać jego spojrzenia.

– To ogromna odpowiedzialność – dodał. – Więc całkowicie zrozumiałe, że szuka pani ratunku. A takim jest przyjęcie…

– Dobrze, już dobrze – ucięła.

Nie miała zamiaru dłużej w to brnąć. Oczywiście, że musiała traktować te doniesienia jako realne niebezpieczeństwo. W czasach, kiedy zwykła ciężarówka mogła okazać się równie groźna jak niegdyś rakieta balistyczna, żadna głowa państwa nie mogła pozwolić sobie na bagatelizowanie takich informacji.

– O której wstaje szef BBN-u? – spytała, wracając za biurko.

– Przypuszczam, że o tej, o której poleci pani go obudzić.

Pokiwała głową i westchnęła.

– Budź go, Hubert – powiedziała. – Dyrektora Rządowego Centrum Bezpieczeństwa też.

– Rozumiem.

Usiadła za biurkiem, a potem poprawiła bluzę.

– O ósmej chcę mieć raport od ministra koordynatora służb specjalnych. O dziewiątej pełną informację od Agencji Wywiadu, ABW i wywiadu wojskowego. Jeszcze przed dwunastą ma się odbyć posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jasne?

– Jasne, pani prezydent.

Odprowadziła go wzrokiem, kiedy skierował się do drzwi. Otworzył je bez słowa i już miał zamiar wyjść, ale w ostatniej chwili się zawahał.

– Co z premierem? – zapytał.

– Sama go powiadomię – odparła, sięgając po telefon.

Hubert skinął głową, a potem wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Seyda nabrała powietrza i przez moment wstrzymywała oddech. Spojrzała na komórkę, po czym odłożyła ją na biurko. Nie miała zamiaru dzwonić do Chronowskiego.

Zagrożenie dla kraju było realne, być może największe w dotychczasowej historii III RP. Premiera musiała w końcu powiadomić, ale im dłużej wszystko odbywało się bez jego udziału, tym lepiej.

Oprócz tego Seyda wiedziała, że ostatecznie cała odpowiedzialność spoczywa na jej barkach.

W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2

Подняться наверх