Читать книгу W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2 - Remigiusz Mróz - Страница 8
CZĘŚĆ 1
Rozdział 6
ОглавлениеKolumna czarnych samochodów zatrzymała się przed szpitalem, tamując cały ruch wokół budynku. Wjechać na teren mogły jedynie karetki, a i one znalazły się pod czujnym okiem funkcjonariuszy BOR-u.
Chorąży Kitlińska otworzyła drzwi najbardziej reprezentacyjnej limuzyny, bmw serii 7 ze specjalnej linii high security, a potem skinęła głową do prezydent.
Seyda wyszła na zewnątrz.
– Ten cały cyrk naprawdę jest konieczny?
– Tak – odparła ruda funkcjonariuszka Biura Ochrony Rządu. – I za każdym razem, kiedy mnie pani o to zapyta, odpowiedź będzie taka sama.
– Przynajmniej nie zaprzeczasz, że to w istocie cyrk.
– Jak zwał, tak zwał. Ważne, żeby była pani bezpieczna.
Daria potoczyła wzrokiem po gmachu, przed którym stały.
– Przyjechałam do szpitala – burknęła. – Jedyne, co może mi tu grozić, to kilka zarazków.
Kitlińska podniosła dłoń i powiedziała coś do rękawa. Potem obydwie ruszyły w kierunku głównego wyjścia, obstawionego już przez innych funkcjonariuszy. Seyda czuła się, jakby znalazła się w punkcie pomocy humanitarnej MCK na przedmieściach jakiegoś syryjskiego miasta, a nie w jednej z największych europejskich stolic.
– W tych okolicznościach ostrożności nigdy za wiele, pani prezydent.
– Jakie to okoliczności?
Ruszyły w kierunku wejścia.
– Ktoś podłożył gdzieś tutaj laseczki wąglika?
Kitlińska zamilkła, całą uwagę skupiając na bacznym rozglądaniu się. To samo robili pozostali funkcjonariusze. Seyda miała wrażenie, że odgrywa rolę w jakimś tragikomicznym przedstawieniu.
– A może spodziewamy się innych patogenów? – ciągnęła Daria. – Jadu kiełbasianego?
Kitlińska wciąż nie odpowiadała.
– Milczysz, a ja jestem sobie w stanie wyobrazić wyskakującego zza rogu pielęgniarza, który podstępnie chce uraczyć mnie surową krakowską.
– Pani prezydent…
– Ewentualnie przeterminowaną konserwą.
Chorąży musiała odebrać jakiś sygnał od jednego z BOR-owców, bo zatrzymała Seydę, a potem zerknęła za siebie. Odczekały moment, nim ruszyły korytarzem w kierunku windy.
– Zagrożenie jest realne – zastrzegła Kitlińska. – Na nagraniu wspomniano bezpośrednio o pani.
– Co samo w sobie stanowi dowód na to, jak naciągane jest to ostrzeżenie.
– Słucham?
– Terroryści nie celują w pojedyncze osoby, nie interesuje ich atak na tego czy innego polityka. Nie podchodzą do tego personalnie.
– To pani zdanie.
– Nie moje, ale ludzi orientujących się w temacie.
Być może inna osoba poczułaby się urażona, ale Kitlińska zdawała się słuchać słów prezydent jedynie mimochodem. Wiedziała, że Seyda ceni ją bardziej niż kogokolwiek w Biurze Ochrony Rządu. Od kiedy chorąży zaczęła ją ochraniać, Daria nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek inny odpowiadał za jej bezpieczeństwo.
– Gdyby ISIS chciało uderzyć w konkretnego polityka, zapewniam cię, że wysłałoby samotnego wilka na jeden z wieców wyborczych. Niewiele trzeba, żeby…
– Wszystko zależy od tego, kto stoi obok tego polityka – odparła obojętnym, służbowym tonem Kitlińska. – Jeśli osoba, która jest gotowa chronić go własnym ciałem, sprawa się komplikuje.
– Nieznacznie – zaoponowała Seyda. – Przy dobrze zaplanowanym ataku nie zareagujesz w porę.
Chorąży mruknęła coś niezrozumiałego.
– A jednak do nich nie dochodzi, bo nie w tym rzecz.
Weszły do windy w milczeniu.
– Nie zapytasz: w takim razie w czym? – odezwała się Seyda.
– Za pozwoleniem pani prezydent, nie.
– A mimo to powiem ci – odparła Daria, kiedy winda ruszyła w górę. – Dżihadystom nie zależy na samych atakach. Nie liczy się dla nich, kto zginął. Choćby podpadł im któryś polityk, nie targną się na jego życie. Właściwie wbrew temu, co się mówi, nie ma dla nich znaczenia, ile osób zginie w danym zamachu. Samo w sobie stanowi to sprawę drugorzędną.
– Mhm.
– Pierwszorzędną jest to, co dzieje się później – dodała Seyda. – Zależy im na strachu. Na tym, by ludzie bali się wyjść na ulicę. By nie poszli na targ bożonarodzeniowy w Berlinie,
by omijali z daleka nicejskie deptaki, by nie decydowali się na zakupy w sklepach przy Drottninggatan w Sztokholmie i nie przechadzali się barcelońską Ramblą. To jest ich sukces. Sam zamach to jedynie przyczynek.
– Jeśliby panią zaatakowali…
– To nie osiągnęliby pożądanego celu – przerwała jej Daria. – Nikt przez to nie poczułby strachu przed przyjazdem do Warszawy, spacerowaniem po Krakowskim Przedmieściu i tak dalej. Efekt mógłby być wprost przeciwny. Gdybym zginęła w odpowiednio spektakularny sposób, ludzie mogliby wyjść na ulice.
Drzwi się otworzyły, Kitlińska wyszła pierwsza, a potem skinęła na prezydent.
– Naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spytała funkcjonariuszka.
– Tylko jeśli będziesz upierać się, że coś mi grozi.
Przeszły kawałek, a potem znów się zatrzymały.
– W tej chwili pani grozi – odezwała się Kitlińska. – Spotkanie z samym diabłem.
Seyda się rozejrzała.
– Milena Hauer właśnie wyszła z sali – oznajmiła chorąży. – Chce pani, żebyśmy ją zatrzymali?
– Nie. Chętnie się z nią przywitam.
Nie była to do końca prawda, ale Seyda nie miała zamiaru unikać żony Patryka. Tym bardziej że gdyby tylko BOR-owcy zainterweniowali, ta zapewne wyjęłaby telefon i nakręciła chodliwy materiał na Instagram Stories.
– Jak pani sobie życzy.
– I daj nam chwilę – odezwała się Seyda, widząc nadchodzącą Milenę.
– Pani prezydent…
– Siedzisz mi na głowie bez przerwy, od kiedy pojawił się ten filmik.
– I będę to robić przez kilka najbliższych dni.
– Tym bardziej pozwól mi porozmawiać z kimś w cztery oczy.
– Akurat z nią?
Daria uniosła kąciki ust. Jeśli rzeczywiście mogłaby wybrać jedną osobę, z którą będzie mogła zamienić parę słów bez BOR-owskiego nadzoru, z pewnością nie zdecydowałaby się na żonę Hauera.
– Jedyny terroryzm, z którym ta kobieta ma coś wspólnego, ma wymiar moralny – rzuciła Seyda. – Ale ciebie chyba przesadnie nie martwi podkładanie ładunków pod ogólnie przyjęte normy i dobre zwyczaje.
Kitlińska niechętnie się wycofała, a po chwili Milena i Daria stanęły naprzeciwko siebie, jakby to żona Hauera, a nie on sam, uczestniczyła w politycznych bataliach. W pewnym sensie tak było – to Milena odpowiadała za jego rosnącą popularność w mediach społecznościowych, systematyczne wizyty w najważniejszych miejscach na hipsterskiej mapie stolicy, zdobywanie młodego elektoratu i pisanie przynajmniej części przemówień.
To także ona była odpowiedzialna za wyciągnięcie z ukrycia Urszuli Garnickiej w końcówce prezydenckiej kampanii. Kochanka Krzyśka miała okazać się dla Seydy gwoździem do trumny, ale wieka nie udało się przybić.
– Doceniamy pani obecność – odezwała się Milena.
– Patryk wie, że przyjechałam?
– Trudno byłoby to przegapić. Chyba każdy w szpitalu słyszał podjeżdżającą kawalkadę.
– To niestety niezależne ode mnie.
– Nie?
Seyda zmarszczyła czoło.
– Cóż… – mruknęła Milena. – Skoro nie ma pani kontroli nad własną ochroną, trudno spodziewać się, że…
– Odłóżmy to na później.
– Co takiego? Rozmowę o rzeczach, które naprawdę mają znaczenie?
Daria rozejrzała się, jakby gdzieś obok miał znajdować się dziennikarz rejestrujący każde ich słowo. Nie spodziewała po Milenie, by interesowało ją cokolwiek, co wiązałoby się z dobrem publicznym. A takie uwagi rzucała wyłącznie, kiedy w pobliżu były kamery.
– Czy może o tym, że od miesiąca nie zrobiła pani nic, żeby zakończyć kryzys w kraju?
– Trzymamy rękę na pulsie.
– Ale chyba go już nie wyczuwacie.
– Zapewniam cię, że…
– A tego trupa, którym jest rząd Chronowskiego, nawet już nie próbujecie reanimować – dodała Milena. – Zamiast tego zabalsamowaliście go, posadziliście przed obywatelami i zdecydowaliście się pociągać za sznurki zza kulis.
– My?
– Pedep i SORP. Dwójka grabarzy tego kraju.
Seyda znów powiodła wzrokiem na boki.
– Nagrywasz to, Milena?
Żona Hauera prychnęła protekcjonalnie, a potem pokręciła głową, jakby zawiodła się na swojej rozmówczyni.
– Naprawdę nie ma pani zamiaru choćby…
– Nie mam zamiaru się z tobą sprzeczać – ucięła Daria. – Nie tutaj i nie teraz.
– Szkoda.
Seyda zbliżyła się do niej.
– Rzeczywiście, może i szkoda – przyznała. – Ponieważ innej okazji nie będzie. Wiesz dlaczego?
Nie miała zamiaru dawać jej czasu na odpowiedź.
– Bo jesteś szkodliwa. Szkodliwa nie tylko dla wszystkich wokół, ale także dla kobiet. Dla obrazu naszego udziału w polityce, dla budowania naszej pozycji. Utrwalasz stare, konserwatywne schematy, działając na niekorzyść nas wszystkich.
Żona Hauera otworzyła usta, ale się nie odezwała.
– Nie ma cię na pierwszym planie, pozostajesz w cieniu – ciągnęła Daria, zbliżając się jeszcze trochę. Kątem oka dostrzegła, że Kitlińska poruszyła się niepewnie. – Pociągasz za sznurki z tylnego siedzenia. I wydaje ci się, że to powód do chwały? Że masz się czym szczycić? Że powiedzenie, iż „za każdym odnoszącym sukcesy mężczyzną w polityce stoi jakaś kobieta”, jest dla nas powodem do dumy? Nie jest.
– W takim razie jesteśmy innego zdania.
– To afront wobec nas wszystkich – dodała Seyda. – Bo sugeruje, że musimy działać zakulisowo, że tam jest nasze miejsce. A to zupełnie nie tak. Powinnyśmy być na pierwszym planie.
Prezydent odniosła wrażenie, że to jeden z niewielu momentów, kiedy Milena nie wiedziała, co powiedzieć. Być może rzeczywiście czerpała satysfakcję z tego, że udawało jej się w taki czy inny sposób pokierować mężem. Ale dla Seydy takie układy stanowiły jedynie smutne potwierdzenie, że polska polityka nie jest gotowa na kobiety.
A może nie – może należałoby użyć czasu przeszłego. Teraz wszystko stopniowo się zmieniało. Także za jej sprawą.
– Mam nadzieję, że kiedyś wyjdziesz z cienia – rzuciła jeszcze na odchodnym, a potem skierowała się ku sali Patryka.
Przypuszczała, że Milena zrobi wszystko, by to do niej należało ostatnie zdanie, ale ta się nie odezwała.
Kitlińska szybko ruszyła za Darią. Nie skomentowała wymiany zdań – może dlatego, że dostarczyła jej nieco satysfakcji,
a może wręcz przeciwnie i chorąży uznała, że głowa państwa musi być wyjątkowo zestresowana.
Chyba rzeczywiście tak było. Przez wszystko, co się działo, Seyda miała skołatane nerwy. W przeciwnym wypadku być może nie naskoczyłaby tak na Milenę.
Ale tylko może.
Weszła do sali i stanęła jak rażona piorunem, widząc Hauera w łóżku. Wyglądał jak nie on. Był wychudzony, nie miał tradycyjnie ułożonej fryzury, a brak marynarki, koszuli i krawata wiązał się z wręcz upiornym wrażeniem. Patrzyła na widmowy obraz człowieka, którego znała.
– Dzień dobry, pani prezydent.
Daria skinęła do niego głową.
– Trochę pani blada.
– Chyba nie widziałeś siebie.
Potrzebowała trochę czasu, by przyzwyczaić się, że ludzie, z którymi dotychczas była na ty, zwracali się do niej tak formalnie. Ostatecznie jednak przestała przykładać do tego wagę.
Miała też świadomość, że za jej plecami z pewnością określano ją ze znacznie większą swawolą. I być może kreatywnością. W kuluarach sejmowych Patryk Hauer częstokroć funkcjonował jako „Rutger”, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Nie dawał tego po sobie poznać, by nie lać wody na młyn, ale stanowiło to jedną z wielu sejmowych tajemnic poliszynela.
– Chcąc nie chcąc, miałem okazję na siebie zerknąć – odparł. – Zanim Mil nałożyła filtry na instagramowe zdjęcie, rozważałem zakończenie kariery. Nie tyle politycznej, ile życiowej.
– To zrozumiałe.
– Dziękuję – mruknął. – I doceniam wsparcie ze strony głowy państwa, szczególnie biorąc pod uwagę, jak długie włosy na swojej wyhodowałem przez ostatni miesiąc.
– Za czasów dynastii Merowingów mógłbyś być z siebie dumny.
– Tak pani sądzi?
– Królewska władza była wtedy oceniana na podstawie długości włosów. Dziedziczył ten, kto mógł pochwalić się najdłuższymi.
– Brzmi jak proszenie się o nieustanną walkę o tron.
– Żebyś wiedział – odparła Seyda, przesuwając dłonią po włosach. – Nierzadko dochodziło do tego, że nieprzyjaciele golili władcom głowy, tym samym pozbawiając ich władzy.
– Szkoda, że dziś nie jest to takie proste.
Daria skwitowała to uśmiechem, po czym poleciła Kitlińskiej poczekać na korytarzu. Stanęła przy łóżku i spojrzała na Patryka z góry. Nie była z nim w na tyle zażyłych relacjach, by przysiąść obok. Nie na miejscu wydawało jej się też przysunięcie sobie krzesła. Ostatecznie więc skrzyżowała ręce za plecami i pochyliła się lekko.
– Jak się czujesz?
– Parszywie.
– Mówisz tak tylko po to, żeby sprawić mi przyjemność?
– Tak – odparł automatycznie. – Muszę jakoś okazać wdzięczność za to, że się pani tu pofatygowała.
Dotychczas oboje odzywali się z wyraźnym luzem, jakby byli spotykającymi się po latach dobrymi znajomymi. Teraz jednak Seyda wyczuła nutę powagi.
– Ale nie mogę nie zapytać… – dodał Hauer. – Po co tak naprawdę ta wizyta?
– Uznałam, że powinnam się zjawić.
– Bo?
– Prawie zostałeś szefem rządu, Patryk. Wypada sprawdzić, jak się czujesz.
Przypuszczała, że jeszcze tylko przez moment pozwoli jej stwarzać pozory, a potem zrobi wszystko, żeby przeszli do rzeczy. Hauer patrzył jednak na nią bez słowa.
– Spotkałam po drodze Milenę.
– Mam nadzieję, że nie było okazji do rozmowy.
– Była.
– I obie strony przeżyły? Winszuję. O ile dobrze się orientuję, kobiety niełatwo zapominają osobom ujawniającym, że ich faceci mają romans.
A jednak przechodzili do rzeczy.
– Sarkazm to objaw bankructwa umysłu, Patryk.
– Nie sądzę – odparł pewnie. – I właściwie zgadzają się ze mną naukowcy z Harvardu. Dowiedli, że to przejaw rozwiniętego intelektu, prowadzący do znacznego wzrostu kreatywności.
– Z pewnością.
– Mówię poważnie. Według nich sarkastyczne podejście aktywuje te partie mózgu, które odpowiadają za myślenie abstrakcyjne.
– Świetnie, ale…
– Swoją drogą, co u pierwszego dżentelmena? Nadal utrzymuje kontakty z Urszulą?
Rozmowa zaczęła schodzić na tor, na który Seyda bynajmniej nie miała ochoty. Spodziewała się, że konserwatywne wychowanie sprawi, iż Hauer będzie stronił od osobistych przytyków, ale najwyraźniej szacunek do prezydentury kończył się tam, gdzie zaczynała się linia podziału politycznego.
– Milczenie jest w tym wypadku dobrą odpowiedzią – ocenił.
– Nie przyszłam tutaj, żeby milczeć, Patryk. Ani żeby rozmawiać o bzdurach.
– Tak czy inaczej, powinna się pani rozejrzeć za nowym kandydatem na męża.
Najwyraźniej nie miała wyboru. Musiała podjąć rękawicę, przynajmniej na moment.
– To jakaś propozycja? – spytała.
– Zależy, jaki typ mężczyzn pani lubi.
– Trudno powiedzieć. Z pewnością zwróciłabym uwagę na kogoś wysokiego, silnego, cichego. Może trochę mrocznego.
Zmrużył oczy.
– Rzucającego nieco cienia?
– Mhm.
– W takim razie czas wybrać się do lasu. Najlepiej zarośniętego topolami, sekwojami albo dębami, bo właśnie je pani opisała.
Seyda westchnęła.
– Skończymy to?
– Tylko jeśli dowiem się, po co pani przyszła.
Rozejrzała się za krzesłem. Teraz, kiedy oboje zrezygnowali z pozorów, zajęcie miejsca obok łóżka wydawało się rozsądnym posunięciem. Przyciągnęła krzesło, obróciła je oparciem w kierunku Hauera, a potem usiadła i skrzyżowała ręce.
– Chcę wiedzieć, co planujesz – oznajmiła.
– Na początek? Opanować technikę wizyt w toalecie.
– Posłuchaj, Patryk. Znajdujemy się teraz w…
– W przededniu ważnego szczytu, a pani obawia się, że wyskoczę jak filip z konopi, zdestabilizuję całą scenę polityczną, a potem wjadę z impetem na zamek w Malborku i skradnę cały show? – przerwał jej i nabrał głęboko tchu. – Niech pani nie żartuje.
Daria pochyliła lekko głowę. Nie obawiała się, że on sam narobi jej problemów, ale przez lata, które spędzili w parlamencie, dobrze go poznała. Przypuszczała, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobi po wybudzeniu, będzie wywarcie nacisku na Teresę Swobodę. Nacisku, by dokończyła to, co on zaczął.
Seyda zaś nie mogła pozwolić sobie na to, by teraz UR dobrała się do Chronowskiego. Musiał pozostać na stanowisku jeszcze przez jakiś czas, przynajmniej dopóty, dopóki nie uporają się z zagrożeniem ataku.
Gdyby teraz uderzono w premiera, Daria musiałaby otworzyć nowy front. Chronowski zmusiłby ją do tego, oczekując ochrony przed atakami Unii Republikańskiej.
– A więc? – upomniał się o uwagę Patryk. – Co pani tu robi?
– Chciałam sprawdzić, jak się trzymasz. Naprawdę.
– Okej – odparł bez przekonania. – Więc chodziło o to, by stwierdzić, czy pogrążam się w depresji i mam wszystko gdzieś, czy może zamierzam kontynuować tam, gdzie przerwałem?
– Mniej więcej.
– Liczyła pani zapewne na pierwszą opcję.
Nie odpowiedziała, uznając, że nawet gdyby było to pytanie, nie zasługiwałoby na odpowiedź. Tak czy inaczej, sprawdziła, co miała do sprawdzenia. Hauer nie miał zamiaru odpuszczać – przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że odczuwa chorobliwą ambicję, by działać dalej.
Martwiło ją to, ale właściwie alternatywa byłaby bardziej niepokojąca. Spojrzała w oczy Hauerowi. Owszem, ścierali się w ostrych starciach, być może czasem nawet skakali sobie do gardeł. Ale ostatecznie nie życzyła mu źle.
– Liczyłam na coś pośrodku – powiedziała.
Zaśmiał się pod nosem.
– Coś nie tak?
– Nie, nie. Właściwie to do pani pasuje. Oddaje światopogląd całego Pedepu.
Puściła tę uwagę mimo uszu. Dowiedziała się wszystkiego, czego chciała, czas się stąd wynosić.
– Choć „cały Pedep” to obecnie chyba oksymoron.
– Być może.
Podniosła się i obróciła krzesło z powrotem w stronę łóżka.
– Pozycja Chronowskiego wisi na włosku – dodał Patryk. – A ja wciąż nie rozumiem, dlaczego pani stoi po jego stronie.
– Nie stoję po niczyjej.
– Ach, tak. Jest pani przecież prezydentem wszystkich Polaków. Także tych, którzy okazują się skorumpowanymi szefami rządu.
– Zmierzasz do czegoś?
– Do tego, że niedługo nawet pani przychylność mu nie pomoże.
Nabrała tchu i wyprostowała się. Dlaczego sądziła, że ta rozmowa mogłaby przebiegać w jakikolwiek inny sposób? Musiało skończyć się na politycznych groźbach, mniej lub bardziej zawoalowanych.
– Zbierają się nad nim chmury, pani prezydent.
– Nie od dziś.
– Nie, ale dziś może z nich lunąć.
W jego głosie było coś dziwnego. Brakowało zwyczajowej satysfakcji, która powinna towarzyszyć takim zaczepkom. Seyda postanowiła, że zanim opuści szpital, dowie się chociaż oględnie, co planują Hauer i UR.
Ale jak to osiągnąć? Uznała, że najlepiej będzie odwołać się do jego próżności. Pozwolić mu sądzić, że z jej punktu widzenia wszystko zależy wyłącznie od niego.
– Patryk, daj nam czas do końca szczytu – odezwała się. – Po tym usiądziemy wszyscy do stołu i…
– Źle mnie pani zrozumiała.
– Tak? Polityczne groźby mają raczej jasny wydźwięk.
– To nie groźby, tylko ostrzeżenie.
– To synonimy.
– Nie w tym wypadku, bo ostrzegam panią nie przed sobą, ale przed tym, co planuje premier Swoboda.
Seyda ściągnęła brwi i wzięła się pod boki. Ostatnim, czego się spodziewała, były przecieki na temat planów kierownictwa UR.
– Mamy wspólny problem – oznajmił Patryk. – Jeśli ma pani trochę czasu…
– Właściwie spieszę się.
– W takim razie ujmę to tak: jeśli nic nie zrobimy, w najbliższych dniach ja bezpowrotnie stracę szansę na fotel premiera, a pani pożegna się z całym swoim zapleczem w parlamencie.
Daria przez moment się namyślała.
– Ale możemy coś z tym zrobić.
– My? – spytała. – Proponujesz koalicję UR z Pedepem?
– Nie – odparł, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Proponuję, żebyśmy działali razem. Ja i pani. Przynajmniej przez jakiś czas.
Seyda zawahała się. W pierwszej chwili zabrzmiało to jak żart.
Już moment później zdawało się jednak całkiem poważną propozycją. A w dodatku kuszącą.
– Ty i ja? – odezwała się Daria.
– Razem możemy osiągnąć całkiem sporo.
Seyda podciągnęła rękaw żakietu i zerknęła na zegarek. Była umówiona z Chmalem, miał zdać jej raport. Przy tak postawionej sprawie mogła pozwolić sobie jednak na małe spóźnienie.