Читать книгу W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2 - Remigiusz Mróz - Страница 7
CZĘŚĆ 1
Rozdział 5
ОглавлениеMógłby słuchać Mileny godzinami. Nie dlatego, że jej głos był dla niego jak balsam dla duszy. Nie dlatego, że przedstawiała mu swój plan z pasją i głębokim przekonaniem co do słuszności kolejnych kroków.
Przyjemność ze słuchania jej nie wiązała się z tym, jak mówiła, ale co.
– Chcesz zrobić z tego show? – zapytał, kiedy skończyła.
– Właściwie tak.
Nie miał nic przeciwko, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Chcę, żeby każdy człowiek choćby minimalnie zainteresowany polityką w Polsce śledził twoją rehabilitację krok po kroku.
– Jaką rehabilitację? – odparował Hauer. – Słyszałaś przecież, co mówił lekarz. Mam przerwany rdzeń, Mil.
– To nie ma znaczenia.
Gdyby usłyszał to z ust kogokolwiek innego, poczułby się dotknięty. Ona jednak mówiła z perspektywy, którą dobrze znał. Chodziło jej wyłącznie o wymiar marketingu politycznego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Nawet w takiej sytuacji trzymała się tego, co było jej najbardziej znane. I dzięki temu on także znalazł się na tym podwórku. Nie pozwalała mu wyjść dalej, nie wypuszczała go na nieznajome, nowe tereny, gdzie mogło go spotkać właściwie wszystko.
Może był to złoty środek? Może tylko dzięki temu nie odchodzili od zmysłów?
Nie wykluczał, że tak jest. W sytuacji kryzysu każdy chwyta się tej brzytwy, którą zna najlepiej. Dla nich była to polityka.
– Będziesz na oczach wszystkich uczył się nowego życia – ciągnęła Milena. – Każdy będzie mógł obserwować, z jakim trudem przychodzi ci pokonywanie kolejnych barier. Będą trzymać za ciebie kciuki, kibicować ci, a ty będziesz radził sobie coraz lepiej.
– Mhm – mruknął bez przekonania.
– Pokażemy, jak oswajasz się z tym psychicznie, jak stawiasz czoła trudnym wyzwaniom, jak się nie poddajesz. Twój case będzie lepszy niż J.K. Rowling.
– Rowling?
– Odniosła sukces wbrew wszystkiemu i wszystkim – ciągnęła Mil. – Zanim ktokolwiek o niej usłyszał, została sama z dzieckiem, bez grosza przy duszy, cierpiała na depresję, imała się każdej roboty, a w wolnych chwilach pisała. A wiesz, ile potem zarobiła na Harrym Potterze?
– Nie.
– Nikt tego nie wie poza nią samą – odparła Milena, jakby to miało stanowić odpowiedź samą w sobie. – Szacuje się jednak, że w przeliczeniu na złotówki jakieś dziewięć miliardów.
Właściwie trudno było sobie wyobrazić taką fortunę. Biorąc jednak pod uwagę liczbę sprzedanych książek, prawa do ekranizacji i wszystko, co się z tym wiązało, należało przyjąć, że szacunek jest prawdopodobny.
– Tak wyliczyli dziennikarze z „Fortune”. A kto jak kto, ale oni znają się na takich rzeczach.
– Może.
– Tyle że Rowling ma to w gdzieś.
Patryk spojrzał na żonę z rezerwą.
– Na takim poziomie to już nie ma znaczenia – dodała Mil. – Liczy się rząd dusz. Dokładnie taki sam, jaki ty zyskasz, kiedy zrealizujemy nasz plan.
Użycie określenia „nasz” po raz pierwszy od jakiegoś czasu wydawało się uzasadnione. Dotychczas to Milena znajdowała miejsce dla każdego elementu ich wspólnej układanki. Jeśli jednak ta nowa naprawdę miała powstać, musieli podzielić się obowiązkami po równo.
Choć sama być może nie była gotowa tego przyznać.
– Twoja success story podziała na wyborców jak lep na muchy.
– O ile jakiś success rzeczywiście…
– Niczego innego nie zakładamy – przerwała mu. – Wszystko ogarniesz. Krok po kroku. I to tak, żeby każdy widział, z jakim trudem ci to przychodzi.
Chciał podciągnąć się do wezgłowia i tym samym jakby na potwierdzenie jej słów pokazać, że motywacji mu nie brakuje. Ciało jednak wydawało się zwiotczałe i zdołał poruszyć się tylko nieznacznie.
– HauerHub będzie najczęściej odwiedzaną stroną w polskiej sieci – dodała Milena. – A ty wrócisz do polityki nie na białym koniu, ale na wózku.
Przez moment oboje milczeli, patrząc na siebie.
– Za wcześnie na żarty? – spytała Mil.
– Tylko trochę.
– Ważne, żeby nie było za późno.
Skinął lekko głową, zastanawiając się, co żona właściwie ma na myśli. Może to, że niewiele brakowało, by pogrążył się w marazmie. Gdyby nie chorobliwa polityczna ambicja, wola walki o to, co uciekło mu sprzed nosa, byłby w nieciekawym położeniu. Nic nie ustrzegłoby go przed czarnymi myślami, depresją, poczuciem braku sensu w życiu.
Wiadomość o utracie władzy nad połową własnego ciała zupełnie by go zniszczyła.
Ale tak się nie stało. Zbyt dużo miał do osiągnięcia.
Uśmiechnął się blado, a Milena poklepała go lekko po ramieniu. Podniosła się i przez chwilę szukała dobrego ujęcia. Ustawiła telefon pod odpowiednim kątem, po czym uniosła trzy palce. Odliczyła w dół, a potem skinęła głową.
– Dzisiaj nie będzie snapa śniadaniowego – zaczął Hauer, siląc się na bardziej przekonujący uśmiech. – Ani kulek mocy. Są za to myśli mocy. Będziemy walczyć. Do skutku.
Tyle wystarczyło. Nie miało znaczenia, że przekaz był właściwie pusty, a Patryk wyglądał, jakby przeżuto go i wypluto. Może nawet robił wrażenie adekwatne do koncepcji wizerunkowej.
Za jakiś czas dziennikarze będą przygotowywać materiały, na których porównają jego stan tuż po wypadku z tym, który uda mu się ostatecznie osiągnąć. Im większa zmiana, tym lepiej.
Milena schowała telefon do kieszeni i spojrzała na męża z góry.
– Zainspirujesz naród, Patryk.
– Pytanie, czy to będzie realne osiągnięcie, czy tylko PR-owe.
– Co za różnica?
– Żadna – odparł. – W tej sytuacji żadna.
Liczyło się to, by przywrócić poprzednie status quo. Skoro nie mógł zrobić tego w kontekście swojego zdrowia, dokona tego w sferze kariery. Był nabuzowany, chciał już działać, zacząć żmudny proces powrotu do zdrowia i pokazać, że potrafi poradzić sobie z przeciwnościami losu.
Pozytywne, podnoszące na duchu myśli towarzyszyły mu jeszcze przez kilka godzin po tym, jak Milena opuściła szpital.
Układał w głowie scenariusz nadchodzących dni, tygodni i miesięcy. Wiedział, że przed nim długa droga, ale był do tego przyzwyczajony. Młyny politycznego progresu mieliły powoli, ale na gładko.
Wątpliwości zaczęły nachodzić go późnym popołudniem, wraz z pojawieniem się Olafa Gockiego. Przewodniczący WiL-u wjechał na wózku do sali, posłał Patrykowi zdawkowy uśmiech, a potem zbliżył się do łóżka.
Rzucił kilka rutynowych pytań, a Hauer zapewnił go, że czuje się dobrze. Przynajmniej zważając na okoliczności. W jakiś sposób jednak widok Olafa podziałał na niego deprymująco.
– Doceniam, że przyszedłeś – powiedział mimo to. – Macie teraz sporo na głowie.
– Masz na myśli…
Zawiesił głos, jakby było coś, o czym Hauer nie powinien wiedzieć, a mimo to jakimś cudem do tego dotarł. Taki podtekst wyczuwał każdy, kto odpowiednio długo siedział w polityce.
Patryk zmarszczył brwi.
– Mam na myśli organizację szczytu – wyjaśnił. – Został tydzień, prawda?
– Prawda, prawda.
– To bezprecedensowe wydarzenie.
– Na pewno.
– I wielkie osiągnięcie Seydy.
– Raczej Chronowskiego.
– Mówię o wydźwięku, Olaf, nie o realnych zasługach.
Gocki pokiwał głową.
– W takim razie masz rację – rzucił, rozglądając się. – To on zorganizował spotkanie.
– Zorganizował znacznie więcej – odparł Hauer, siląc się na uśmiech.
Przewodniczący WiL-u zdawał się nie dostrzegać wymuszonego grymasu, mimo że patrzył Patrykowi prosto w oczy. Doskonale wiedział, jak kruche są pozory. Znajdował się kiedyś w podobnej sytuacji i z pewnością nie zapomniał o emocjach, jakie mu towarzyszyły.
Jakby na potwierdzenie tej myśli Hauera Olaf głośno westchnął.
– Jeśli masz mi coś do powiedzenia, użyj słów – burknął Patryk.
– Chyba nie muszę niczego mówić.
Przez chwilę obaj zdawali się zastanawiać, czy tak rzeczywiście jest. Obustronne milczenie ostatecznie to potwierdziło. Gocki nie musiał niczego mówić, a Hauer nie musiał przed nim niczego udawać.
– Widziałem zdjęcie, które Milena wrzuciła przed momentem na Insta – odezwał się Olaf.
– I?
– Mocne.
Patryk był tego samego zdania. Po powrocie do domu Mil zrobiła coś, czego właściwie nie dopuszczała się nigdy. Weszła do jego sypialni. Normalnie stanowiłoby to przekroczenie zasad, które oboje ułożyli, ale w tym przypadku było w pełni uzasadnione.
Powiesiła zakrwawioną, poszarpaną koszulę Patryka na drzwiach szafy, tuż obok przewiesiła jasnoszarą marynarkę i bordowy krawat. Do zdjęcia dodała tylko krótki tekst: „czas na powrót”.
Brzmiało to jak teaser niezbyt wyrafinowanego hollywoodzkiego blockbustera, ale właściwie nie miało to znaczenia.
Liczył się obrazek – i emocje, jakie wywołał. Kilkanaście tysięcy lajków. Niemal dwa tysiące komentarzy, w przeważającej większości pozytywnych. Mało kto chciał uderzać w człowieka, który przeżył osobistą tragedię i zaczynał nowe, trudne życie. Nawet jeśli ten człowiek był politykiem.
Hauer przypuszczał, że okres ochronny szybko się skończy. Skrajni lewicowcy, anarchiści, komuniści i całe spektrum społecznych liberałów prędzej czy później się do niego weźmie.
– Patryk?
Poseł Unii Republikańskiej uświadomił sobie, że odpłynął myślami. Musiał bardziej się pilnować, skupiać na tym, co tu i teraz. Przyjdzie jeszcze czas, żeby obracać ataki ze strony lewicy na swoją korzyść.
– Tak? – odezwał się.
– Lekarz mówił, że nie chciałeś pogadać ani z psychologiem, ani z żadnym terapeutą.
– Bo nie powiedzieliby mi nic nowego.
– Ale mogliby wyjaśnić ci parę spraw.
– Jakich? – odparł cicho Hauer. – Że będę przechodził przez różne okresy, w tym przez epizody zwątpienia, może nawet depresji?
Gocki położył ręce na podłokietnikach wózka i się nie odzywał.
– Albo że wielu ludzi w mojej sytuacji świetnie sobie radzi?
Olaf nadal nie odpowiadał.
– A może powiedzieliby mi, że z czasem wszystkiego się nauczę? I że ostatecznie nie muszę rezygnować z niczego, co naprawdę ważne?
– Nie. Nie to miałem na myśli.
– A co?
– To, jak się wysrać.
Patryk uniósł brwi, na moment przytrzymał powietrze w płucach, a potem prychnął. Właśnie przez wzgląd na bezpośredniość Gockiego chciał, by to on się tutaj pojawił. Hauer wiedział, że szef WiL-u nie będzie owijał w bawełnę.
– Zdajesz sobie sprawę, że…
– Że nie mam już kontroli nad częścią swojego układu pokarmowego? Tak.
– Wolałem wyrazić to bardziej wprost.
– Zauważyłem.
Olaf skinął głową z zadowoleniem.
– I chciałem wspomnieć też o innej prozaicznej sprawie. Wylaniu się.
– Mhm.
– Nie próbowałeś jeszcze?
– Nie.
– I myślisz, że mądrze w tej sytuacji rezygnować z pomocy gościa w kitlu, który ci ją proponuje?
– Słuchaj, Olaf…
– Nie, ty posłuchaj – przerwał mu stanowczo, podjeżdżając bliżej łóżka i poważniejąc. – To nie są rzeczy, które wyguglasz sobie w domu. Nie ma infolinii, pod którą możesz zadzwonić. Nie obejrzysz sobie programu w telewizji, w którym prowadzący wyłoży ci kawę na ławę. Albo ktoś, kto jest w podobnej sytuacji, ci to wyjaśni, albo będziesz miał gigantyczny problem.
Nie myślał o tym.
Nie, to nie do końca prawda. Starał się o tym nie myśleć. Wszelkie rozważania o czynnościach fizjologicznych, o zaadaptowaniu łazienki do jego nowych potrzeb, o jego czarnym audi A5 sportbacku odsuwał na drugi plan. Ale zarówno te, jak i inne tematy wciąż dobijały się z podświadomości.
Mógł skupiać się na rozpoczynającej się walce politycznej do woli. Istotniejsza była jednak ta, którą będzie musiał stoczyć ze sobą.
– Widzę, że mam twoją uwagę.
– Masz.
– Więc posłuchaj – odparł Gocki i nabrał tchu. – Bo nikt poza mną nie powie ci nic o, nomen omen, złotej trójce.
– Czyli?
– O kaczce, lidokainie i cewniku.
Hauer początkowo nie mógł zebrać myśli, ostatecznie jednak słuchał rozmówcy, jakby uronienie choć jednego słowa mogło wiązać się z rzeczywistą tragedią. Olaf pokrótce opisał mu, jak ma umieścić kaczkę między nogami, posmarować żelem gdzie trzeba, umieścić rurkę jednorazowego cewnika, a potem pozwolić grawitacji, by zrobiła swoje.
Kiedy skończył, Patryk miał wrażenie, jakby znalazł się w innym świecie. I to tylko dlatego, że usłyszał krótki opis prozaicznej, nic nieznaczącej czynności, która jeszcze miesiąc temu nie wiązała się z jakimkolwiek kłopotem.
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak wiele innych spraw stanie się problematycznych.
– W porządku? – spytał Gocki.
Hauer skinął głową.
– Sytuacja komplikuje się, kiedy trzeba zrobić coś więcej – kontynuował Olaf. – Podjeżdżasz wtedy wózkiem pod muszlę, zaciągasz hamulec ręczny i przesiadasz się. Początkowo będzie trudno, ale zapewniam cię, że po jakimś czasie nie będzie się to wiązało z jakimkolwiek problemem.
Hauer spojrzał w kierunku otwartych drzwi. Gdyby któraś z pielęgniarek akurat tędy przechodziła i wpadłoby jej do głowy, jak wiele może dostać od magazynów plotkarskich za ciekawy materiał, miałby kłopot. Niejeden szmatławiec poświęciłby mu kilka stron, opisując, jak młody, przystojny, wysportowany, modny polityk na nowo uczy się wypróżniania.
– Patryk?
Hauer zamknął oczy i pokręcił głową.
– Spokojnie – dodał Gocki. – Wiem, jak to wszystko brzmi, ale…
– Po prostu powiedz mi, co i jak.
Olaf przypatrywał mu się przez moment, jakby wątpił, czy poradzi sobie ze wszystkim, co usłyszy.
– Każdy z nas musi to przerobić – odezwał się w końcu. – Nie jesteś pierwszy. Ani ostatni.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– I skoro inni nie mają z tymi rzeczami problemu, ty też nie będziesz mieć. Okej?
– Okej.
Gocki również zerknął w stronę drzwi, dopiero teraz najwyraźniej reflektując się, o czym pomyślał Hauer. Podjechał do nich, zamknął je, a potem zatrzymał się po drugiej stronie łóżka.
– Powiem wprost, Patryk – zastrzegł. – Twoje zwieracze nie działają tak, jak powinny. Będziesz więc potrzebował rękawiczki i trochę wazeliny, rozumiesz? Chodzi o to, by pobudzić to, co nie funkcjonuje samo.
– Rozumiem.
– Okrężnym ruchem, nie musisz w to wkładać wiele siły.
– W porządku.
Olaf uniósł bezradnie wzrok.
– Nie chcesz gadać o tym ze mną, to później nie będzie z kim.
– Tego nie powiedziałem.
– Tylko dałeś do zrozumienia.
– Może – przyznał Hauer. – Ale tylko dlatego, że bądź co bądź jesteś moim konkurentem politycznym.
– Konkurentem? Raczej zaprzysięgłym przeciwnikiem – zauważył Gocki i prychnął. – Więc boisz się, że podczas którejś debaty wyciągnę nagle temat z rękawiczką i wazeliną?
– Przeszło mi to przez myśl.
– To właściwie nie najgorszy pomysł. Mazur albo Abramowicz zrobiliby z tego później kapitalny materiał dla TVN-u.
– Nie wątpię.
– Ale mam jeszcze trochę innych, niewygodnych tematów do poruszenia. Jeśli więc nie masz nic przeciwko, nie traćmy więcej czasu.
Hauer odpowiedział mu lekkim uśmiechem. Tym razem nie był wymuszony.
Olaf przez jakiś czas opisywał mu trudy codziennego życia, a potem przeszedł do tego, że przez pewien czas wszyscy wokół najprawdopodobniej będą obchodzić się z nim jak z jajkiem, którego skorupka już pękła.
– Niektórzy będą robić z siebie idiotów, krzycząc do ciebie, wolno literując czy…
– To akurat nie problem. Robię w polityce, mam z takimi do czynienia na co dzień.
– Mam to traktować jako przytyk?
– Jasne.
– W takim razie nie mam ci nic więcej do powiedzenia – odparł z satysfakcją Gocki, a potem obejrzał się przez ramię. – I na mnie już chyba pora. Nie wyrzucili mnie stąd tylko dlatego, że jeżdżę na wózku. Jak więc widzisz, ma to też swoje plusy.
– Bez dwóch zdań.
Olaf przez moment patrzył na niego niepewnie, jakby chciał ocenić, czy Hauer rzeczywiście poradzi sobie z ciężarem tego, co musiał wziąć na barki.
– Będzie dobrze – rzucił Gocki.
Patryk uznał, że najlepiej skwitować to milczeniem. Był wdzięczny za wszystkie porady, ale nie miał zamiaru nawet zbliżać się do ckliwości.
– Będzie – potwierdził. – I dla mnie, i dla ciebie. W sondażach UR i WiL rosną słupki. Widziałeś TNS?
– Widziałem. Ale zdecydowanie bardziej ufam GfK.
– Bo dostaliście tam dwa punkty procentowe więcej. W dodatku to niemiecki kapitał, który wyjątkowo sobie cenicie.
Najwyraźniej obaj bezgłośnie postanowili, że najwyższa pora zostawić temat niepełnosprawności i omówić to, co obu interesowało najbardziej.
– Tak? – spytał z powątpiewaniem szef WiL-u. – Nie wiedziałem, że do naszej kabzy płyną bokiem jakieś euro.
– Oczywiście, że płyną. Finansuje was to samo środowisko, które za zachodnią granicą wspiera FDP. Przy odrobinie szczęścia może podzielicie ich los.
– Bez obaw, na obrzeża polityki się nie wybieramy – odparł Olaf, mrużąc oczy. – Przeciwnie, z pomocą UR mamy zamiar wejść do rządu.
Hauer uniósł brwi.
– O czymś nie wiem? – zapytał.
– To zależy, kiedy ostatnim razem rozmawiałeś z przewodniczącą swojej partii.
– Najwyraźniej zbyt dawno.
– Więc proponuję ci rozeznać się w temacie – rzucił na odchodnym Gocki, a potem obrócił sprawnie wózek i skierował się do drzwi. Przed progiem obejrzał się jeszcze i posłał Patrykowi pełen satysfakcji uśmiech, tym samym wbijając mu na koniec szpilę.
Nic dziwnego, uznał Hauer. Gocki musiał pokazać, że koniec końców nie są sojusznikami. Przynajmniej nie w tym momencie.
Nazajutrz z samego rana zadzwonił do Teresy Swobody. Rozmawiali jakiś czas po tym, jak wybudził się ze śpiączki, ale jego polityczna mentorka nie zająknęła się słowem o żadnych parlamentarnych ustaleniach. Zupełnie jakby mogło to mu zaszkodzić, a nie pomóc.
Prawda była jednak taka, że skupiając się na układankach partyjnych, czuł się znacznie lepiej. Tej nocy sen go nie zmorzył – i to nie tylko dlatego, że rozmyślał o przeszłości. Głowę zaprzątały mu możliwe scenariusze koalicyjne. A emocje, jakie wiązały się z możliwym obaleniem rządu, sprawiały, że oczy miał jak pięciozłotówki.
Nie wyspał się, ale uznał, że mu to nie zaszkodzi. Po miesiącu spędzonym w błogiej nieświadomości musiał nieco nadgonić.
Teresa zapewniła go, że zjawi się za godzinę lub dwie, jak tylko upora się z porannymi sprawami.
Nie wiedział, co konkretnie ma na myśli. Szefowie klubów z pewnością trzymali rękę na pulsie w sejmie i senacie. Wiceprzewodniczący rozpytywali wśród posłów, badali grunt przed podłożeniem ładunku wybuchowego pod rząd Chronowskiego, a…
Nie, to wszystko zostało już zrobione. Hauer upomniał się w duchu, że Swoboda z pewnością nie zajmowała się niczym innym przez ostatni miesiąc. Teraz mogła dopinać wszystko na ostatni guzik. Może na placu Trzech Krzyży, w Starbucksie, przy espresso. Tak jak on zwykł zaczynać każdy dzień.
Nie mógł doczekać się, aż do tego wróci. Normalność nie będzie taka, jaką znał dotychczas, ale przywyknie. Może nawet ostatecznie wyjdzie na tym lepiej.
Czekając na Swobodę, starał się wszczepić w siebie nieco optymizmu. Rezultat nie był wymarzony, ale biorąc wszystko pod uwagę, mogło być znacznie gorzej.
Teresa zjawiła się jeszcze przed południem, nieco spóźniona. Na wejściu posłała mu ciepłe, niemal matczyne spojrzenie, a potem przeprosiła, że musiał na nią czekać. Przysunęła sobie krzesło i podała Patrykowi brązową torebkę z charakterystycznym logo przedstawiającym syrenę.
– Espresso brownie – oznajmiła. – Chciałam kupić ci też gazety, ale wyszłam z założenia, że siedzisz z nosem w iPadzie, więc jesteś ze wszystkim na bieżąco.
Pokiwał głową z uśmiechem. Miał wykupioną subskrypcję na wszystkich stronach, których potrzebował. Dzięki temu przeczytał już od deski do deski dzisiejsze wydania „Rzeczpospolitej”, „Gazety Polskiej Codziennie” i „Głosu Obywatelskiego”, swojej ulubionej prawicowej gazety, której właścicielem był koncern posiadający także większość akcji NSI.
– Chyba za dobrze mnie pani zna.
– Tak, czasem odnoszę takie wrażenie.
Otworzył pakunek ze Starbucksa, dostrzegając, że w środku znajduje się też ciastko czekoladowe. Podał je Swobodzie, a potem sam zabrał się do brownie.
– Ale działa to w obie strony – zauważył Hauer.
– Doprawdy?
– Dzięki czemu wiem, że miała pani wyjątkowo dobry powód, dla którego się spóźniła.
– Owszem.
Zazwyczaj nie była tak powściągliwa. Patryk zdawał sobie sprawę, że była premier postrzega go nie tylko jako swojego politycznego faworyta, ale także jako jedną z najbardziej zaufanych osób. Mówiła mu o wszystkim – i nigdy nie musiał ciągnąć jej za język. W tym wypadku jednak wszystko wskazywało na to, że z jakiegoś powodu będzie do tego zmuszony.
Odłożył brownie do torebki.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Byłam na posiedzeniu RBN-u.
– W jakiej sprawie?
– Wiesz, że nie mogę o tym rozmawiać.
– Chodzi o szczyt? Coś nie tak?
Teresa wyraźnie nie miała zamiaru odpowiadać. Trwała z kamiennym wyrazem twarzy, sprawiając wrażenie jednocześnie dystyngowanej i stanowczej osoby. Nie demonstrowała współczucia, właściwie zachowywała się tak, jakby był to jeden ze zwyczajnych poranków, kiedy spotkali się przy kawie na placu Trzech Krzyży.
– Zwykłe ustalenia – odparła wymijająco.
Patryk uznał, że musi podejść do sprawy umiejętnie. Owszem, Teresa znała każdy ruch, który mógł wykonać, żeby wyciągnąć od niej informacje, ale on także wiedział, jak ją podejść.
– Seyda sobie ze wszystkim radzi? – zapytał.
– Lepiej, niż przypuszczałam.
Hauer uniósł brwi.
– Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będzie ją pani chwalić.
– Nie?
– To prawie jak zaprzeczenie prawom fizyki, jak połączenie ognia z wodą – kontynuował. – Ona to podkreślająca swoją kobiecość idealistka, pani to twarda pragmatyczka. Znajdujecie się nie tylko po przeciwnych stronach sceny, ale też pojmowania tego, jak uprawiać politykę.
– Nie przesadzaj. Mamy trochę wspólnego.
– Oby nie za dużo.
Swoboda pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
– Obydwie chcemy, żeby Chronowski trafił tam, gdzie powinien już dawno być. Za kratki.
Fakt, że premier nadal sprawował swoje stanowisko, był dla Hauera najbardziej dotkliwą porażką. Przygotował wszystko, by lekki podmuch wiatru zmiótł Chronowskiego z życia publicznego. Nie rozumiał, jakim cudem Adam nadal piastował swoje stanowisko.
– Co stoi temu na przeszkodzie? – zapytał.
– Nie mamy większości, Patryk.
– Mieliśmy wystarczającą do przegłosowania wotum nieufności.
– Mieliśmy.
– WiL był z nami, duża część Pedepu i SORP też. Co się stało?
– Twój wypadek się stał.
– I? – odbąknął Hauer, przygładzając prześcieradło na skraju łóżka. – Wina Chronowskiego nie ulega wątpliwości, całe społeczeństwo jest tego świadome. Adam ciągnie PDP w sondażach w dół, muszą chcieć się go pozbyć.
– Chcą, ale nie za wszelką cenę.
– To znaczy?
Teresa westchnęła.
– Zanim doszło do wypadku, byłeś naturalnym kandydatem na premiera. Ujawniłeś korupcyjny proceder, brylowałeś na komisji, stałeś się liderem. Nie brano nikogo innego pod uwagę we wniosku o konstruktywne wotum nieufności.
Skinął głową. Słuchałby tego z przyjemnością i satysfakcją, gdyby nie fakt, że szczególny nacisk Swoboda położyła na czas przeszły.
– Wszyscy byliśmy zgodni, że Chronowskiego trzeba odwołać, a potem postawić przed Trybunałem Stanu. W konsekwencji uchylić mu immunitet i pozwolić, by osądził go sąd powszechny.
– Mhm.
– Ale kluczem było wotum. Kiedy stało się bezzasadne…
– Raczej bezpodmiotowe – wpadł jej w słowo Hauer. – Straciliście kandydata, ale nie powód, dla którego mieliście podjąć tę uchwałę.
– To nie takie proste.
Było coś budującego w myśli, że wszystko posypało się tylko dlatego, że Patryk nagle znikł z tego równania. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie wynikało to z jego wyjątkowości. Jego kandydatura rzeczywiście była naturalna, bo stanowił uosobienie kruchego, naprędce skonstruowanego konsensu. Nie musiano nawet negocjować, bo czterem tak bardzo różniącym się od siebie partiom trudno byłoby wyłonić innego kandydata.
– Pedep chciał załatwić to od ręki – podjęła Teresa. – Zminimalizować szkody, a potem doprowadzić do przedterminowych wyborów.
– I co się zmieniło?
– Chronowski dostał czas, żeby przekonać partyjnych kolegów z PDP i SORP, że jeśli trochę poczekają, odbiją się od dna. I że w wyborach uzyskają znacznie lepszy wynik.
– Chce pani powiedzieć, że ten skurwiel nie stanie przed Trybunałem?
– Stanie. Z pewnością – odparła bez wahania Swoboda. – Ale jeszcze nie teraz.
Nie teraz, ale niedługo, dodał w duchu Hauer. Był o tym przekonany, bo doskonale znał ton głosu, którego używała Teresa. Udało jej się coś ugrać. Nie tydzień, nie miesiąc temu. Dziś rano.
– W tej sprawie odbyło się posiedzenie RBN-u? – spytał.
– Nie.
– A jednak sprawia pani wrażenie, jakby była tylko o krok od zniszczenia Chronowskiego.
Uśmiechnęła się lekko, a zmarszczki w kącikach jej oczu się uwydatniły.
– Może tak jest.
Patryk poczuł się niepewnie. Zrozumiał, co zaraz usłyszy.
– Chyba nie… – zaczął.
Miał nadzieję, że podejmie jego urwaną myśl, przewidując, co chciał powiedzieć. Swoboda jednak milczała. Nieczęsto się zdarzało, by nie wiedziała, jak wyartykułować swoje myśli. Ilekroć jednak do tego dochodziło, miała do przekazania rozmówcy niedobrą wiadomość.
Tak było też w tym przypadku.
– Dogadała się pani z WiL-em – odezwał się Hauer. – Z JON-em i z częścią Pedepu też…
Teresa wciąż nie odpowiadała.
– Zebrała pani bezwzględną większość.
– Być może. Dopinamy jeszcze ostatnie szczegóły.
– To znaczy, że…
– Tak – przerwała mu. – Mamy kandydata na premiera.
Hauer poczuł, że cała krew odpływa mu z twarzy.
– Ale…
– Przykro mi, Patryk. W tej sytuacji nie mieliśmy żadnego wyboru. Nie stać nas na dalszą zwłokę, a Chronowskiego trzeba odwołać natychmiast.
Poruszył się nerwowo, starając się odepchnąć myśli o tym, co to oznacza. Nie, to niemożliwe. Nie teraz, kiedy się wybudził. Nie, kiedy był gotowy do działania.
– Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Rozumiał. Ale nie w tym sensie, który miała na myśli Swoboda. Hauer rozumiał, że czeka go walka nie tylko z przeciwnikami, ale także sojusznikami politycznymi. Z własną partią.
– Zanim przywykniesz do… nowych okoliczności, zanim wrócisz do życia publicznego… minie zbyt wiele czasu. A nas nie stać już na to, by tracić kolejny dzień.
Milczał, obawiając się, że powie za dużo.
– Wrócimy do tego tematu po wyborach, masz moje słowo.
Do tematu premierostwa? Nie było takiej możliwości. Patryk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ktokolwiek otrzyma teraz tekę Prezesa Rady Ministrów, nie pozbędzie się jej przez lata. W świadomości społecznej szybko zapisze się jako osoba stanowiąca polityczne antidotum na choroby, którymi Chronowski zaraził kraj. Nie będzie mowy o tym, by po wyborach zmienić szefa rządu.
Hauer musiał działać. Będzie to wymagało niemałego wysiłku, być może nawet podejmowania kroków, na które dotychczas nie był gotowy. Ale Milena miała rację, mówiąc, że zrobi wszystko, by zdobyć władzę. Pójdzie po trupach, niejednemu przetrąci kręgosłup polityczny, zostawi za sobą spaloną ziemię – i zrobi to z uśmiechem, którym porwie tłumy.
– Możemy na ciebie liczyć? – spytała Swoboda.
– Oczywiście – zapewnił ją Patryk.