Читать книгу Pandemia - Robin Cook - Страница 11
Rozdział 7
Оглавлениеponiedziałek, 19.31
Jack zawsze lubił ów pełen oczekiwania czas na krótko przed meczem koszykówki, ale tego wieczoru wyczekiwanie było szczególnie przyjemne. Po scysji z Dorothy i nieprzyjemnej rozmowie z Laurie potrzebował oczyszczenia umysłu, a porządne wybieganie pod koszem było, jego zdaniem, najlepszą formą medytacji. Ci, którzy nigdy nie zasmakowali tego sportu, nie mieli o tym pojęcia. Jack był przekonany, że w czasie owych dziewięćdziesięciu minut, które zwykle poświęcał na grę, zmusza do wysiłku wszystkie znane mu mięśnie, a także te, o których istnieniu nie wiedział. A to niezwykłe uczucie, gdy oddaje się celny rzut? Zawsze wiedział od razu, gdy tylko piłka traciła kontakt z jego dłonią, czy trafi do kosza. Każdy zdobyty punkt był dla niego niemal erotycznym przeżyciem. Dawno temu, gdy poznał Laurie, próbował jej to wszystko wytłumaczyć, ale szybko się poddał, gdy stało się jasne, że mu nie wierzy – uważała, że niepotrzebnie tworzy romantyczną otoczkę wokół trywialnej czynności.
Wyszedłszy na ganek przed kamienicą, Jack spojrzał w stronę boiska. Było późno i nie miał gwarancji, że w krótkim czasie zdoła wejść na boisko. System był dość skomplikowany. Rozgrywali mecze do jedenastu, licząc po jednym punkcie za każde trafienie do kosza. Zwycięska drużyna pozostawała na boisku, a drużynę przeciwną dobierał gracz o odpowiedniej renomie. Jack, jako nie najgorszy zawodnik, często bywał wybierany, zwłaszcza przez Warrena Wilsona, zdecydowanie najlepszego koszykarza w okolicy.
W tym momencie w jego kieszeni zadzwonił telefon. Jack aż podskoczył z wrażenia, bo jak zwykle zapomniał o przełączeniu sygnału z syreny strażackiej na coś bardziej normalnego. Wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na ekran. Obawiał się, że to Laurie zapragnęła dokończyć swój wykład, ale na szczęście tak nie było. Ku jego uldze dzwoniła Aretha Jefferson. Odebrał pospiesznie.
– Witam, doktorze Stapleton – powitała go pogodnie. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Chciałam tylko spytać, czy wybiera się pan na boisko.
– Tak jest, wybieram się. Złapała mnie pani w drodze.
– Cudownie – ucieszyła się Aretha. – Jak pan sądzi, czy mogłabym się przyłączyć?
Jack stanął na palcach, by przyjrzeć się sytuacji na boisku.
– Wygląda na to, że mamy dziś sporo chętnych, więc pewnie minie trochę czasu, zanim zagramy. No, ale przecież zna pani zasady ulicznej koszykówki.
– Owszem. Zaczekam cierpliwie.
– W takim razie zapraszam. Przedstawię panią kolegom. Jestem pewny, że gdy tylko usłyszą, że grała pani dla UConn, znajdzie się miejsce w drużynie.
– Dziękuję. W takim razie zobaczymy się mniej więcej za dziesięć minut. Jestem już w butach.
Wyczuwając, że rozmowa dobiega końca, Jack dorzucił szybko:
– A co z moimi próbkami?
Był nieco zdziwiony, że nie wspomniała o wynikach badań.
– Powiem tylko, że są interesujące – odrzekła Aretha. – Wyjaśnię co nieco, gdy się zobaczymy – dodała i przerwała połączenie.
Przechodząc przez ulicę, Jack zastanawiał się nad doborem słów dokonanym przez Arethę. Nie spodziewał się, że wyniki będą zaledwie „interesujące”. Odniósł wrażenie, że badania jeszcze się nie zakończyły, choć minęły już prawie cztery godziny – i ten fakt był raczej niezwykły. Problem polegał na tym, że Jack nie wiedział o szybkich testach wirusologicznych tyle, ile chciał i powinien był wiedzieć. Biologia molekularna czyniła błyskawiczne postępy, więc i badania laboratoryjne nieustannie się zmieniały.
Na boisku rzeczywiście panował spory tłok, ale Jackowi dopisało szczęście. Warren Wilson przyszedł wcześniej niż zwykle i zaklepał sobie „pewniaków” do następnego meczu. Mając nadzieję, że Jack się pojawi, jedno miejsce zarezerwował właśnie dla niego. Jack z radością przyjął zaproszenie, zwłaszcza że resztę drużyny mieli tworzyć Flash, David oraz Spit, którego przydomek był aluzją do jego niezbyt przyjemnego nawyku.
Gdy czekali, aż skończy się trwający jeszcze mecz, Warren spytał o domowe sprawy, jako że dwa dni wcześniej Jack pytał go, czy będzie mógł sypiać u niego na kanapie, gdyby relacje z teściową stały się nie do zniesienia.
– Tak sobie – odpowiedział Jack i na tym poprzestał.
Zanim przystąpili do gry, zjawiła się Aretha, więc zdążył ją przedstawić kilku stałym bywalcom, choć najbardziej zależało mu na tym, żeby poznali ją Warren i Flash – kluczowe osobistości nie tylko na boisku, ale i w całej okolicy. Strój Arethy i sposób, w jaki mówiła o grze, sugerowały, że zna się na rzeczy, toteż wszyscy przyjęli ją ciepło – nawet trzy dziewczyny, które od niedawna pojawiały się na boisku. Mężczyzn przekonała do siebie tym łatwiej, że miała zabójcze ciało; była żeńskim odpowiednikiem Warrena, przy którym większość z nich wstydziła się zdjąć koszulę. Jack był pewny, że wkrótce pozwolą jej zagrać, a gdy tak się stanie, jej przyszłość w tym gronie będzie zależała już tylko od tego, jakie umiejętności zaprezentuje.
Zbliżał się koniec meczu i Jack szykował się już do wejścia na boisko, gdy Aretha poprosiła go na stronę.
– Pewnie się pan zastanawia, dlaczego nie zadzwoniłam po południu, chociaż obiecałam. Czekałam na dodatkowe dane. Gdy tylko zostawił pan próbki, przeprowadziłam wszystkie dostępne szybkie testy wirusologiczne i uzyskałam negatywne wyniki. Innymi słowy, nie znalazłam śladów ani żadnego z typowych winowajców, ani żadnego z nowych, czyli wirusów pokroju MERS, SARS czy ptasiej grypy.
– Nie do wiary – zdumiał się Jack, a potem westchnął głęboko, jakby zeszło z niego powietrze. Sprawa zagadkowego zgonu w metrze po raz kolejny go zaskoczyła i przytłoczyła. – Zatem to na pewno nie grypa?
– Wiem, że nie tego się pan spodziewał – odparła Aretha. – I dlatego nie zadzwoniłam po pierwszej serii testów, tylko zostałam po godzinach i wykonałam je ponownie. Wynik był identyczny: wygląda na to, że to nie grypa. Przykro mi.
– Nie grypa, w porządku – rzekł z namysłem Jack. – I nie jeden z typowych patogenów wirusowych. Ale czy uważa pani, że to jednak mógł być wirus? – Im dłużej zastanawiał się nad opcją przeszczepu przeciw gospodarzowi, tym mniej wydawała mu się prawdopodobna. Ta choroba po prostu nie występowała w przypadku transplantacji takich narządów jak serce. Zbyt mało było komórek odpowiedzi immunologicznej; to musiała być choroba zakaźna.
– Naturalnie to mógł być nieznany wirus. Nie można wykluczyć i tego, że mamy do czynienie z zupełnie nowym szczepem wirusa grypy. Szybkie testy diagnostyczne działają bardzo wybiórczo. To dlatego wspomniałam o posiewie na kulturach komórkowych. Będę je obserwowała przez dwadzieścia cztery do czterdziestu ośmiu godzin. Jeżeli to wirus, wystąpi reakcja cytotoksyczna. Komórki zaczną obumierać. Skontaktuję się z panem, gdy tylko coś się zacznie dziać.
– A jeśli okaże się, że to wirus, w jaki sposób ustali pani jego tożsamość?
– Mamy swoje sposoby – zapewniła go Aretha. – Jeśli pan zechce, opowiem o nich, gdy dotrzemy do tego punktu.
– Dziękuję pani, Aretho – powiedział Jack. – Naprawdę doceniam pani zaangażowanie.
– Nie ma za co, doktorze Stapleton. I dziękuję za wprowadzenie mnie w krąg boiskowych znajomych. Jestem pewna, że spodoba mi się tutaj. A teraz przekonajmy się, co pan potrafi. Wieść głosi, że jak na białego nieźle pan sobie radzi z piłką, więc… powodzenia w grze. – Roześmiała się i przybiła Jackowi piątkę, zanim wybiegł na boisko.