Читать книгу Pandemia - Robin Cook - Страница 8
Rozdział 4
Оглавлениеponiedziałek, 14.55
Podejrzewając, że w grę wchodzi niebezpieczna choroba zakaźna, po zakończeniu sekcji Jack został dłużej w sali, by dopilnować, żeby zgodnie z procedurą odkażono zewnętrze worka na zwłoki, wszystkie pobrane próbki, pojemniki na biżuterię, a także całą powierzchnię księżycowych skafandrów. Uważał, że nie może obarczyć tym zadaniem Vinniego, który miał pod opieką nowicjusza Carlosa i był zmuszony pracować niejako na pół gwizdka.
Analizując wszelkie możliwe implikacje potencjalnego wykrycia nowego szczepu wirusa grypy, wrócił do recepcji. Nadal uważał, że Laurie powinna jak najszybciej zostać poinformowana o sytuacji i – na wypadek, gdyby najgorsze obawy Jacka się potwierdziły – zacząć planować konkretnie działania, począwszy od powiadomienia stosownych instytucji. Druga próba nawiązania kontaktu skończyła się jednak tak samo jak pierwsza. Gdy tylko zajrzał do sekretariatu, Cheryl oznajmiła mu, że telekonferencja jeszcze się nie zakończyła.
– Chodzi o budżet – wyjaśniła teatralnym szeptem.
Jack w gruncie rzeczy współczuł żonie. Imponowała mu cierpliwością i wytrwałością – on sam nie byłby w stanie prowadzić niekończących się rozmów telefonicznych z urzędnikami; z reguły udawało mu się wytrzymać ze słuchawką przy uchu najwyżej kilka minut. Laurie dyskutowała od kilku godzin.
Powiedziawszy Cheryl ponownie, że jeszcze tu zajrzy, Jack postanowił dopilnować, by próbki pobrane podczas sekcji dotarły do właściwych laboratoriów. Z tymi, które miały trafić do działu toksykologii, nie było problemu – wystarczyło zawieźć je na szóste piętro. Z pozostałymi było nieco gorzej, inne laboratoria przeniesiono już bowiem do nowego gmachu. Przewieźć je mógł któryś z kierowców furgonetek OCME, jeżeli nie wysłano wszystkich po kolejne ciała. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, iż badania mikrobiologiczne nie były i nie miały być przeprowadzane pod 421, tylko w wielkim gmachu po drugiej stronie Pierwszej Alei, gdzie mieściło się Laboratorium Zdrowia Publicznego – odrębna agencja należąca do miasta.
Zależało mu na tym, by jak najszybciej uzyskać odpowiedzi – w końcu chodziło prawdopodobnie o śmiertelnie niebezpiecznego wirusa atakującego układ oddechowy – więc postanowił, że osobiście dostarczy wszystkie próbki. Uznał też, że powinny mieć konkretnych adresatów i sięgnął po komórkę, by zadzwonić do Departamentu Wirusologii w Laboratorium Zdrowia Publicznego. Musiał się przebić przez zastęp sekretarek, zanim uzyskał połączenie z kimś kompetentnym: doktor Arethą Jefferson.
– Jestem lekarzem medycyny sądowej – wyjaśnił, przedstawiwszy się.
– Słyszałam o panu – zaskoczyła go odpowiedzią Aretha. Zaraz potem zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dodała: – O ile mi wiadomo, grywa pan w kosza na boisku przy Sto Szóstej Zachodniej. Na pewno jest pan tym Jackiem Stapletonem?
– Jestem – przytaknął Jack – ale nie miałem pojęcia, że taki ze mnie celebryta. Skąd pani o mnie wie?
– Mieszkam w Upper West Side – odrzekła Aretha. – Na studiach w UConn grywałam w koszykówkę. Odkąd tylko zaczęłam tu pracować, szukałam towarzystwa, żeby czasem pobiegać za piłką. Prawdę mówiąc, zamierzałam się z panem skontaktować, w nadziei, że któregoś wieczoru pozwoli mi się pan przyłączyć do gry na swoim boisku.
– To nie moje boisko – zaoponował Jack. Nowy Jork nie przestawał go zadziwiać. Niby taki ogromny, a niekiedy zdumiewająco przypominał małe miasteczko.
– Słyszałam coś innego – odparła ze śmiechem Aretha. – Tak czy owak, chciałabym poznać pana i pańskich kolegów. Może zagramy razem mecz albo dwa.
– Z przyjemnością się z panią spotkam – powiedział Jack. – I kto wie, może nawet możemy się wymienić przysługami? Otóż dzwonię do pani, bo mam kilka próbek pobranych z płuc i oskrzeli, a także surowicę i płyn mózgowo-rdzeniowy, wszystko to łupy z ostatniej sekcji, i chciałbym, żeby jak najszybciej zostały zbadane. Pochodzą od kobiety zmarłej z powodu niewydolności oddechowej i niepokoi mnie, czy aby nie mamy do czynienia niebezpiecznym wirusem grypy. Pomoże mi pani?
– Naturalnie – odparła Aretha. – Przecież po to tu jesteśmy. Proszę podesłać próbki; zajmiemy się nimi.
– Dziękuję. Prawdę mówiąc, chciałbym sam je dostarczyć i oddać pani do rąk własnych. Nie ma pani nic przeciwko temu? Chodzi o to, że im szybciej uzyskam wyniki, tym lepiej. Być może mamy do czynienia z nową, groźną mutacją wirusa i nie chciałbym, żeby próbki przepadły w króliczej norze biurokracji.
– Nie ma sprawy. Kiedy chciałby pan wpaść?
– A mogę teraz? – Jack wiedział, że jest odrobinę nachalny, ale uważał, że tego wymagają okoliczności. Na szczęście nadarzyła się okazja, by odpłacić przysługą za przysługę. Z doświadczenia wiedział, że jeśli chodzi o współpracę między miejskimi agencjami, najlepiej sprawdzają się prywatne kontakty oraz handel wymienny.
– Czemu nie – odrzekła Aretha. – Będę miała okazję poznać pana osobiście. Zna pan układ budynku Laboratorium Zdrowia Publicznego?
– Nie znam – przyznał Jack.
– Będzie najłatwiej, jeśli wejdzie pan tylną bramą od Dwudziestej Szóstej Ulicy i wjedzie windą serwisową na trzecie piętro. Tam mieści się laboratorium, w którym przeprowadzę dla pana badania i tam się spotkamy.
– Doskonale. W takim razie ruszam.
Początkowo Jack planował znowu wskoczyć na siodełko – choćby po to, by jeszcze raz poczuć przypływ energii – ale zmienił zdanie, gdy przyszło mu na myśl, że nie znajdzie bezpiecznego miejsca na swój rower. Nie miał ochoty wozić ze sobą pokaźnej kolekcji łańcuchów i kłódek. Dlatego też wybiegł z inspektoratu wprost na Pierwszą Aleję, dźwigając na ramieniu torbę z próbkami, i truchtem przemierzył cztery przecznice dzielące go od Dwudziestej Szóstej Ulicy. Choć budynek Laboratorium Zdrowia Publicznego okrywało niemal zabytkowe rusztowanie, bez większych kłopotów odnalazł tylne wejście. Jadąc sfatygowaną windą serwisową, pomyślał, że gmach ten musi pochodzić z mniej więcej tych samych zamierzchłych czasów co stara siedziba OCME.
Gdy rozsunęły się drzwi kabiny, powitała go młoda wysoka Murzynka o sportowej sylwetce, pięknych oczach i równie pięknym uśmiechu. Jej włosy były misternie zaplecione w cienkie, przylegające do skóry warkoczyki ozdobione kolorowymi koralikami. Przedstawiła się z zaraźliwym zapałem i energicznie potrząsnęła dłonią Jacka. Bez wahania przyjęła próbki, które wyjął z torby, i wręczyła mu wizytówkę.
– Z tyłu zapisałam numer komórki – powiedziała. – Dostanę pański?
Jack także sięgnął po wizytówkę i zapisał prywatny numer, po czym podał ją Arecie.
– Przeprowadzę szybkie badania w poszukiwaniu typowych winowajców – zapowiedziała. – Na pewno będą wśród nich testy na powszechnie występujące szczepy grypy, SARS, MERS, a nawet nową ptasią grypę, a do tego na całą gromadę powszechnie spotykanych drobnoustrojów atakujących układ oddechowy. Pierwsze wyniki powinnam mieć już za kilka godzin.
– Będę wdzięczny, jeśli od razu pani do mnie zadzwoni – odrzekł Jack, zadowolony i pełen nadziei. – A czy mógłbym też prosić o test na obecność hantawirusów? Wiem, że prawdopodobieństwo jest nikłe, ale widziałem ślady stanu zapalnego na pęcherzyku żółciowym, śledzionie i nerkach, a to typowe objawy infekcji hantawirusowej.
– Zrobię pełny zestaw szybkich testów – obiecała Aretha. – Prawdę mówiąc, przeprowadzamy je rutynowo. I jeśli tylko któryś ze znanych wirusów jest dostatecznie liczebny, mamy sygnał. Jeżeli przyczyną śmierci tej kobiety był jeden z nich, miano tego wirusa będzie wystarczająco wysokie, zwłaszcza w próbkach, które pobrał pan z płuc. A skoro omówiliśmy to, co najważniejsze… Będzie pan wieczorem na boisku?
– Nie jestem pewny – odparł Jack. Wytrwałość Arethy w drążeniu tematu zrobiła na nim wrażenie. – Niestety moja córka ma problemy zdrowotne, więc… Zobaczymy. Mógłbym też zadzwonić do kolegów i umówić ich z panią na mecz, bez względu na to, czy sam będę mógł się pojawić.
– Chyba wolałabym poczekać na pana – odpowiedziała Aretha. – Mam spore doświadczenie w ulicznej koszykówce i wiem, że polityka w tym światku to kruchy lód dla nowicjusza.
– Co do zasady ma pani rację – przyznał Jack – ale u nas naprawdę panują dobrosąsiedzkie stosunki i wszyscy jesteśmy raczej wyluzowani. Nie istnieje też problem płci, jeśli tego się pani obawia. Owszem, istniał parę lat temu, ale to już przeszłość. W tej chwili o wszystkim decydują umiejętności, a skoro grała pani na poziomie uniwersyteckim, to nie przewiduję najmniejszych kłopotów. Skoro jednak woli pani nie pojawiać się samotnie, umówmy się, że zadzwonię, gdy będę wiedział, czy mogę się wyrwać na boisko. Przyznam, że przydałoby mi się trochę ruchu.
– Będę trzymała kciuki – odparła Aretha. – A tymczasem biorę się do pracy nad pańskimi próbkami. Zrobię też posiew na kulturach komórek i w ciągu paru dni dam znać o ewentualnej obecności wirusa. Warto to zrobić, na wypadek gdyby szybkie testy dały wynik negatywny.
– Naprawdę doceniam pani pomoc – powiedział Jack. – To rzeczywiście ważne, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z nowym szczepem wirusa grypy.
Pożegnali się, obiecawszy sobie nawzajem, że w najbliższym czasie spróbują spotkać się na boisku. Jack przystanął przed bramą Laboratorium Zdrowia Publicznego. Musiał jedynie przejść na drugą stronę Pierwszej Alei i ścieżką przez malutki park, by dotrzeć do nowego gmachu OCME. Pięć minut później był już z powrotem na piątym piętrze i siedział naprzeciwko Barta Arnolda.
– Ta sprawa, którą mi przekazałeś, jest coraz ciekawsza – powiedział. – Właśnie skończyłem sekcję. Dzięki, że mnie wprowadziłeś.
– I czego się dowiedziałeś? – spytał Bart, nadstawiając uszu.
– Po pierwsze, ta kobieta niedawno przeszła transplantację serca – zaczął Jack.
– Nie! – zawołał Bart, po czym parsknął śmiechem i z niedowierzaniem pokręcił głową. – W tej robocie nigdy nie zabraknie niespodzianek. Kto by się domyślił, patrząc na taką damulkę? Uważasz, że właśnie dlatego zmarła? Coś nie tak z przeszczepem?
– Przeciwnie. Serce wyglądało doskonale, jak u zawodowego sportowca. Ani śladu stanu zapalnego czy odrzutu. Zmiany patologiczne tylko w płucach. Ostry stan zapalny, moim zdaniem wywołany burzą cytokinową w następstwie wirusowego zapalenia płuc. To prawdopodobnie jakaś odmiana grypy.
– Skoro niedawno przeszła transplantację, pewnie była naszpikowana immunosupresantami – zauważył Bart.
– Bez wątpienia – przytaknął Jack. – Spodziewam się, że potwierdzą to badania toksykologiczne.
– Ale czy wysokie stężenie leków immunosupresyjnych nie powinno zapobiec burzy cytokinowej, a przynajmniej bardzo ją osłabić?
Ledwie Bart wypowiedział te słowa, Jak uświadomił sobie, że sam powinien był o tym pomyśleć. Wszyscy biorcy przeszczepów przyjmowali specyfiki zapobiegające ich odrzuceniu, a ich działanie z pewnością zablokowałoby reakcję układu odpornościowego, która wywołała burzę cytokinową. Emocje wzięły górę nad rozumem, pomyślał kwaśno. Wiedział, że wrócił do punktu wyjścia.
– Popsułem ci humor? – zmartwił się Bart, widząc jego reakcję.
– Chyba trochę – odparł Jack, porządkując myśli. – Tak czy owak, musimy zaczekać na wyniki z toksykologii. A potem z wirusologii. Przed chwilą podrzuciłem materiał z płuc i oskrzeli do Laboratorium Zdrowia Publicznego. Za parę godzin powinniśmy dostać pierwsze wyniki. Udało ci się dowiedzieć czegoś o pacjentce? Jeżeli pojawi się potrzeba zorganizowania kwarantanny i profilaktycznego podawania leków przeciwwirusowych, dobrze będzie znać krąg jej krewnych i znajomych. Może na SOR-ze w Bellevue udało się odnaleźć jej torebkę, telefon, cokolwiek?
– Nic z tego – odparł Bart. – Sam do nich dzwoniłem, żeby się upewnić. Nikt też nie poszukiwał młodej, dobrze ubranej, atrakcyjnej kobiety. Ale to akurat całkiem normalne. Minęło ledwie kilka godzin; jestem pewny, że jeszcze przed końcem dnia ktoś się zainteresuje jej losem.
– Przypuszczam, że będzie to kobieta imieniem Helen – rzekł Jack, po czym opisał tatuaż na przedramieniu zmarłej, dorzucił wyjaśnienia, których udzielił mu Vinnie, a na koniec poinformował Barta, że zdjęcia tatuaży są już dostępne w cyfrowym archiwum.
– Powiadomię dział łączności. Każdy drobiazg może mieć znaczenie.
– Chciałbym, żebyście mnie natychmiast zawiadomili, jeśli trafi się podobny przypadek – rzekł Jack. – Czy za dnia, czy nocą.
– Przekażę to wszystkim śledczym – obiecał mu Bart.
– Idę jeszcze pogadać z Hankiem Monroe z identyfikacji oraz z sierżantem Murphym – dorzucił Jack. – Może dopisało im szczęście.
– Moim zdaniem szkoda czasu – odparł Bart. – Jestem pewny, że nic jeszcze nie zrobili. Jest za wcześnie. Nikt nie zaczyna się martwić o bliskich wcześniej niż po ośmiu godzinach, a czasem nawet po dwudziestu czterech.
– Może masz rację. – Myśl o tym, że właściwie nic już nie może zrobić, była dla Jacka frustrująca.
– Wiem, że mam. Wstyd się przyznać, od ilu lat siedzę w tym dziale OCME, więc wiem. Ale może będę mógł ci pomóc w inny sposób. Co tam tak dzwoni w twojej torbie? Czyżby reszta próbek? Bo jeśli tak, to mogę dopilnować, żeby trafiły we właściwe ręce.
– Zgadłeś. – Jack położył torbę na biurku i popchnął ją w stronę Barta. – Mam tu wycinki tkanek do badań histopatologicznych, ale chyba ważniejsze będą testy DNA oraz próby serologiczne. Pacjentka miała przeszczepione serce, więc warto zbadać DNA narządu; poznamy poziom zgodności. To ważne, jeśli się okaże, że odrzucenie przeszczepu było powodem tego, co się wydarzyło. Bo przecież to, że w sercu nie znalazłem stanu zapalnego, nie oznacza jeszcze, że nie doszło do odrzucenia. Jeśli ogniska zapalne są mikroskopijne, wykaże to dopiero badanie histopatologiczne. Może to serce odrzucało organizm pacjentki?
– Przeszczep przeciw gospodarzowi? Mieliśmy tu kiedyś kilka podobnych przypadków – odparł Bart.
– Tym razem to naciągana teoria – przyznał Jack. – Z przeszczepem przeciw gospodarzowi częściej mamy do czynienia, gdy wymieniany jest szpik kostny, a nie takie narządy jak serce. A jednak jest w tej sprawie coś, co mocno mnie niepokoi. Moja intuicja próbuje ogłosić alarm, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Lata praktyki nauczyły mnie, że nie wolno jej ignorować.
– Zrobię, co w mojej mocy – odrzekł Bart. – I nie zamierzamy ignorować twojej intuicji. Jak mówiłem, dopilnuję, żeby właściwe osoby jak najszybciej zajęły się twoimi próbkami.
– Dzięki, Bart. – Jack wstał, przeciągnął się i ruszył w stronę wind.