Читать книгу Pandemia - Robin Cook - Страница 3
Prolog
Część 1
Оглавлениеśroda, 7 kwietnia, 13.45
Dotarłszy drogą międzystanową numer 80 do węzła o kształcie czterolistnej koniczyny, dwudziestoośmioletni David Zhao zjechał łącznicą na lokalną szosę New Jersey 661, prowadzącą na południe, ku miasteczku Dover, położonemu w raczej zacisznej, północno-zachodniej części stanu. Dobrze znał tę trasę, bo w ciągu pięciu lat pokonał ją setki razy. Wczesnym środowym popołudniem ruch nie był zbyt intensywny, więc i podróż nie potrwała długo – nieco ponad godzinę. Jak zawsze wjechał na drogę międzystanową, gdy tylko przeprawił się mostem George’a Washingtona. Wyruszył zaś z Centrum Medycznego Columbia University na górnym Manhattanie, gdzie robił doktorat z genetyki i bioinformatyki na Wydziale Biologii Systemów.
Jak zawsze gdy wyprawiał się do Dover, jechał sam. Jak zawsze też czynił to na rozkaz swego despotycznego ojca, Wei, którego prawdę mówiąc, trochę się wstydził. Jak wielu jego rodaków-biznesmenów, którym się powiodło, Wei wypłynął na fali chińskiego cudu gospodarczego. Kiedy jednak został miliarderem, zapragnął opuścić ludową ojczyznę, bo rozsmakował się w swobodzie ekonomicznej, którą oferowały mu Stany Zjednoczone. David uważał to za zdradę; postawa ojca była obrazą dla jego dumy z nadzwyczajnych osiągnięć i prastarej cywilizacji Chin.
Gdy przyszedł na świat, nosił inne imię. Dopiero przed dziewięcioma laty, gdy ojciec wysłał go na studia biotechnologiczne i mikrobiologiczne do Massachusetts Institute of Technology, stał się Davidem, by uniknąć kłopotów, których przysparzało mu przedstawianie się jako Zhao Daquan – chińskim zwyczajem stawiał nazwisko na pierwszym miejscu. Szybko się przekonał, że dyskryminacja nie jest w Stanach rzadkim zjawiskiem; potrzebował amerykańskiego imienia, by nie wyróżniać się w środowisku i ułatwić życie innym. Serwis Google pomógł mu wybrać najpopularniejsze imiona męskie w USA, a gdy zauważył, że słowa David i Daquan zaczynają się tak samo i są dwusylabowe, nie miał problemu z podjęciem decyzji. Potrzebował sporo czasu, by przyzwyczaić się do zmiany, ale w końcu nawet polubił swoje amerykańskie imię. Mimo to zamierzał stać się znowu Zhao Daquanem, gdy tylko powróci do kraju, a taki właśnie miał plan: chciał w ciągu roku dokończyć studia doktoranckie i objąć rządy w chińskich oddziałach firm biotechnologicznych i farmaceutycznych należących do jego ojca – naturalnie jeżeli będą jeszcze funkcjonowały na rynku. Tego właśnie David obawiał się najbardziej: że ojciec do reszty wyprowadzi swoje aktywa z Chińskiej Republiki Ludowej.
Na drugorzędnej drodze David musiał zwolnić. Wiedział, że ma ciężką stopę i powinien się pilnować – zwłaszcza odkąd na ostatnie urodziny dostał od ojca matowoczarnego lexusa lc 500 coupé. Lubił ten wóz, ale bez przesady. W porę oświadczył ojcu, że podobnie jak jego chińscy koledzy z ostatniego roku studiów chciałby dostać lamborghini, ale jego żądanie jak zwykle zostało zignorowane. Podobnie było, gdy zapadła decyzja o wyjeździe na studia do Ameryki. David powtarzał uparcie, że chciałby zostać w Szanghaju i wstąpić na uniwersytet Jiao Tong, gdzie swego czasu ojciec studiował biotechnologię. Wei miał jednak inne plany. David podejrzewał, że ojciec nawet nie dopuszcza myśli o tym, iż syn może mieć własne zdanie w jakiejkolwiek kwestii. Pod tym względem Wei był wielkim tradycjonalistą: oczekiwał od potomka absolutnego posłuszeństwa.
Zjeżdżając z NJ 661, David zwolnił jeszcze bardziej. Policja New Jersey obdarowała go już tyloma mandatami za przekroczenie prędkości, że ojciec groził mu odebraniem samochodu. Tego David sobie nie wyobrażał; za bardzo lubił siedzieć za kierownicą. Wiejska droga wiła się teraz wśród pól, które zaczynały się nieśmiało zielenić, oddzielonych gdzieniegdzie skrawkami bezlistnego jeszcze lasu. Jeszcze kilka mil i ujrzał pierwsze zabudowania biznesowego dominium swego ojca. Szpital Dover Valley był imponująco nowoczesną, prywatną placówką – ostatni etap gruntownej renowacji właśnie dobiegał końca. Wcześniej mieścił się tu niewielki i zaniedbany dom opieki z oddziałami szpitalnymi, stojący na krawędzi bankructwa. Wei kupił go i wpompował weń niebagatelne środki ku zaskoczeniu i zadowoleniu mieszkańców okolicznych miasteczek.
David nie zatrzymał się przy niemal ukończonym szpitalu, wyposażonym w sale operacyjne pełne ultranowoczesnego sprzętu. Znał zamiary ojca: miała to być światowej klasy placówka wyspecjalizowana w zwalczaniu raka, terapii genowej, sztucznym zapładnianiu oraz transplantacjach – a wszystko dzięki dobrodziejstwu nowo odkrytej metody CRISPR/CAS9.
Opodal szpitala Dover Valley powstał jeszcze jeden nowoczesny kompleks architektoniczny: siedziba GeneRx – amerykańskiego odpowiednika firmy o podobnej nazwie działającej w Szanghaju i naturalnie również należącej do Wei. Mieściła się tu jej centrala, w której zatrudniono głównie specjalistów w dziedzinie biotechnologii z czołowych chińskich uniwersytetów. Dostępu do rozległej parceli broniło wysokie ogrodzenie ze stalowej siatki zwieńczone drutem kolczastym, biegnące od drogi dojazdowej i budki wartowniczej obsadzonej dorodnymi iglakami daleko w głąb lasu otaczającego kompleks.
Zazwyczaj David po prostu podjeżdżał do bramy i czekał, aż dyżurny podniesie szlaban, ale tym razem, jako że siedział w prawie nowym samochodzie, uznał za stosowne podjechać do wartowni i opuścić szybę. Strażnik natychmiast go rozpoznał i po mandaryńsku powitał w siedzibie GeneRx.
– Prosto do głównego gmachu? – zapytał na koniec.
– Nie, na Farmę – odparł David. – Na przedstawienie.
Wartownik roześmiał się i zapewnił go, że publiczność dopisała, po czym uniósł szlaban.
David minął wjazd do wielokondygnacyjnego parkingowca, objechał go z prawej strony i zagłębił się w las. Pokonał jeszcze kilka zakrętów, zanim na kolejnej polanie ujrzał parking, a za nim trzypiętrowy gmach na planie litery T z wymyślnymi, spadzistymi dachami. Fronton zdobił szyld „Instytut Rolnictwa”, ale żaden ze znajomych Davida nie nazywał tego przybytku inaczej niż po prostu Farmą.
Wiedział, że jest już trochę spóźniony, więc szybko znalazł miejsce na parkingu i pobiegł w stronę wejścia. Pięć minut później był już w środkowej części budynku i przebierał się w czyste ubranie, maskę oraz czepek chirurgiczny. Zamierzał wkroczyć do strefy sterylnej, w której panowało niewielkie nadciśnienie, podobnie jak w szpitalnych izolatkach. Gdy jeden z techników upewnił się, że jego strój jest kompletny, David pchnął wahadłowe drzwi i przekroczył próg. W tej części Farmy przebywały sklonowane i sterylne świnie, których genom zmodyfikowano metodą CRISPR/CAS9. W sąsiednich badano inne zwierzęta: kozy, owce, krowy, małpy, psy, myszy, szczury oraz fretki. Instytut Rolnictwa stawiał na produkcję biofarmaceutyczną – wytwarzanie białek o właściwościach terapeutycznych przez zwierzęta, a nie za pomocą procesów chemicznych.
Przebywszy śnieżnobiały korytarz, David pchnął kolejne drzwi, opatrzone tabliczką SALA INSEMINACJI. Kwadratowe pomieszczenie było przestronne, a w jego obniżonej części centralnej ujrzał wysokiego mężczyznę, w którym rozpoznał jednego z głównych weterynarzy instytutu, dorodną, prawie białą lochę w rui oraz kilku pomocników, którzy próbowali nad nią zapanować. Dokoła nich, na podwyższeniu, stało może dwadzieścia osób, z których znał tylko dwie – tożsamość pozostałych ukrywały maski i czepki. Jednym z rozpoznanych był Wei Zhao, jego ojciec, a drugim człowiek, którego nazywał w duchu jego Piętaszkiem, Kang-Dae Ryang. Wei wyróżniał się spośród zebranych przede wszystkim sylwetką. Był wysoki – miał sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu; o sześć centymetrów więcej niż David. O wiele bardziej rzucały się jednak w oczy jego szerokie bary i mimo upływu lat nadal wąska talia. W latach siedemdziesiątych, jeszcze jako student, Wei Zhao znalazł sobie wyjątkowego idola, Arnolda Schwarzeneggera, i został kulturystą. Początkowo po prostu uległ modzie, ale z czasem trwale uzależnił się od ćwiczeń i kontynuował je nawet teraz, po sześćdziesiątce, choć naturalnie w ograniczonej formie. Chudy jak patyk Kang-Dae był jego przeciwieństwem. Fartuch wisiał na nim jak na drucianym wieszaku, a paciorkowate oczy spoglądały znad maski niczym ślepia drapieżnego ptaka.
David zbliżył się do ojca na tyle, by zostać zauważonym. Reakcja była przewidywalna i natychmiastowa: Wei nie był zadowolony z tego, że jego syn nie stawił się na czas. Spóźnienie było rzecz jasna celowe. David już dawno nauczył się czerpać odrobinę satysfakcji z pasywno-agresywnych zachowań ojca.
Wyposażony w lampkę czołową weterynarz wyprostował się w końcu i dłonią, w której trzymał strzykawkę, skinął w stronę Weia na znak, że wszystko gotowe. Jeden z asystentów umocował wziernik w ciele lochy, zapewne odsłaniając szyjkę macicy.
Wei odchrząknął i przemówił najpierw po mandaryńsku, a zaraz potem po angielsku:
– Witam wszystkich! Widzę tu przedstawicieli całego naszego zespołu, w tym biologów molekularnych specjalizujących się w metodzie CRISPR/CAS9, ekspertów od komórek macierzystych, genetyków, embriologów i weterynarzy. A zebraliśmy się tu po to, by być świadkami „małego kroku człowieka, ale wielkiego skoku ludzkości”.
Nawiązanie do amerykańskiego lądowania na Księżycu wzbudziło umiarkowaną wesołość słuchaczy.
– Jak wszyscy wiecie, GeneRx bardzo potrzebuje nowych źródeł przychodów, odkąd pracę naszego amerykańskiego oddziału zakłóciły działania Xi Jinpinga, Politbiura i Ludowego Banku Chin, którzy bardzo się postarali utrudnić przepływ kapitału. Jestem, pewny że dzisiejszy sukces pozwoli nam zbliżyć się do rozwiązania tego problemu: GeneRx wyprzedzi konkurentów i gdy tylko złożymy najważniejsze wnioski patentowe, czekają nas prawdziwe żniwa. Jak wiecie, dziś wszczepiamy dziesięć sklonowanych i podrasowanych embrionów. Odniesiemy sukces, jeśli przyjmie się choćby jeden. W przyszłym tygodniu przeprowadzimy drugą implantację, by uzyskać odpowiedź na kluczowe pytanie: co jest lepsze? Świnia-chimera czy świnia transgeniczna? Dzięki CRISPR/CAS9 mamy wybór. Dziękuję wszystkim za wytężoną pracę; ten dzień to wasza zasługa. Oto tworzymy zwierzę sztucznie zaprojektowane, przynajmniej pod względem immunologicznym. Jestem przekonany, że już wkrótce pojawią się setki, a potem i tysiące podobnych stworzeń.
Zakończywszy krótką przemowę, Wei zszedł na dół, by z bliska nadzorować przebieg inseminacji. Kang-Dae został na miejscu, a David dyskretnie zbliżył się do niego. Obserwował ojca, a w stronę Piętaszka rzucał jedynie ukradkowe spojrzenia. Nie chciał, by Wei wiedział o ich konszachtach. Kang-Dae nie mógł ważyć wiele więcej niż pięćdziesiąt kilogramów. David podejrzewał, że to pamiątka po chronicznym niedożywieniu w dzieciństwie spędzonym w Korei Północnej. Choć od ucieczki Kang-Dae do Chin minęło już trzydzieści osiem lat, nie zdołał znacząco przybrać na wadze. David znał go od zawsze i wiedział, że to partia komunistyczna skierowała go do pracy w pierwszej firmie biotechnologicznej założonej przez Weia. Okazał się wyjątkowo pilnym i lojalnym pracownikiem. Właściwie sam zdobył wiedzę z zakresu biologii i biotechnologii. Nie miał rodziny i pewnie dlatego zamieszkał w niewielkim pokoju w domu Weia, któremu jakoś nie przeszkadzało, że gości pod własnym dachem partyjnego szpiega. Codzienne kontakty sprawiły, że David i Kang-Dae stali się sobie bliscy, a ich przyjaźń jeszcze się zacieśniła, gdy los niespodziewanie – i złośliwie, jak uważali – rzucił ich obu na obczyznę. Osiadłszy w New Jersey zgodnie uznali, że pragną jednego: by firma Weia poniosła klęskę w Stanach Zjednoczonych. Tylko w tym pokładali nadzieję na rychły powrót do Chin.
David nachylił się nieznacznie w stronę Koreańczyka i spytał szeptem:
– Zrobiłeś to, co sugerowałem?
– Tak – odpowiedział cicho Kang-Dae. Nigdy nie był gadatliwy.
– Raz czy więcej? – indagował David. Jako zaufany Weia, Kang-Dae miał nieograniczony dostęp do całego kompleksu. Nadal mieszkali razem, w pobliskiej posiadłości. W gruncie rzeczy był raczej trzecią ręką, a nie tylko asystentem swego szefa.
– Trzy razy, tak jak chciałeś. Dodałem do wody pitnej. Zadziała?
– Pewności nie ma – przyznał David. – Cały ten projekt jest dla nas wyprawą w nieznane. Ale skoro udało się tym uśmiercić hodowlę komórek ludzkiej nerki, to obstawiam, że zadziała bardzo dobrze… a może i lepiej!