Читать книгу Niechętnie o sobie - Stanisław Mikulski - Страница 10

PIERWSZA PREMIERA

Оглавление

W połowie 1952 roku odbyła się uroczysta premiera koncertu przygotowanego przez Zespół Pieśni i Tańca Warszawskiego Okręgu Wojskowego, w sali koncertowej, czyli w operetce. Znowu to zaskakujące połączenie; dzisiaj mało która poważna instytucja zdecydowałaby się na taki mezalians. Wojsko i operetka. Ale, aby oddać honor lekkiej muzie, wspomnę, że operetka lubelska stanowiła niezwykle ważny punkt na mapie miasta. W mieście przeoranym wojną i włączonym w wielką politykę dawała ludziom rozrywkę, powiew jakiejś kultury, wytchnienia. Dla teatru dramatycznego stanowiła nie lada konkurencję, co też wpływało na jego repertuar. Jak już wspomniałem, ani nie grałem na żadnym instrumencie, ani nie śpiewałem, ani nie tańczyłem, a jednak uczestniczyłem w premierze. I to na pierwszej linii – byłem prezenterem. (To zajęcie, oprócz mego głównego, aktorstwa, towarzyszyło mi do końca aktywności zawodowej). Zdarzało się także powiedzieć jakiś wiersz ze sceny.

– Czy Pan pamięta te wiersze?

– Nie pamiętam żadnego, ale można się domyślać dlaczego – proste, żołnierskie patriotyczne wiersze stanowiły atrakcję szybko ulatującą z pamięci. Natomiast głęboko wbiła mi się formułka, którą mówiłem ze sceny na początku koncertu. To z powodu częstotliwości jej wypowiadania: „Wystąpi Zespół Pieśni i Tańca Warszawskiego Okręgu Wojskowego, pod dyrekcją majora Kajetana Wrotkowskiego”. Później przedstawiałem kierownika muzycznego i elementy programu. Atmosfera tych występów była uroczysta, choć niepozbawiona zabawy. Lubelska publiczność hojnie nas nagradzała. Nasze przedstawienia komentowała nawet lokalna prasa. I należy wspomnieć, że mieliśmy też balet. Nie taki, jaki mają obecnie teatry muzyczne, ale zespół przygotowany do tańczenia na scenie. W składzie mieszanym.

Po premierze nowego programu, raz, dwa razy w roku ruszaliśmy w objazd. Odwiedzaliśmy miasta południowo-wschodniej Polski i okoliczne poligony. Udało się nam nawet dotrzeć na Mazury, pod Ełk. Gdy w jednostce, którą akurat odwiedzaliśmy, spotykaliśmy jakiś talent – żołnierza, który umiał tańczyć czy śpiewać – dostawał przeniesienie do naszego zespołu. I od razu poprawiał się los takiego „artysty”, bo myśmy rzeczywiście mieli odrobinę lepiej niż inni.

Na przepustki jeździłem do domu rodziców, do Łodzi. I ciągle pytałem: „Co z ojcem, kiedy wyjdzie?”. Mama tylko wzruszała ramionami.

Ta historia zaczęła się jeszcze między katowickim epizodem teatralnym a powołaniem do armii.

Niechętnie o sobie

Подняться наверх