Читать книгу Niechętnie o sobie - Stanisław Mikulski - Страница 14

WCHODZĘ NA SCENĘ

Оглавление

Lublin to małe miasto. Wszyscy się znali. Możliwe, że ktoś z lubelskich recenzentów zapamiętał mnie z występów wojskowego zespołu i zaproponował dyrektorowi na zastępstwo? Poza tym ja trochę mojemu szczęściu pomagałem; kręciłem się obok sceny na Narutowicza, może mnie więc tam zobaczyli? Tak czy siak, dyrektor teatru, scenograf i reżyser Jerzy Ukleja dowiedział się, że w jednostce jest taki Mikulski, który może chorego aktora zastąpić. Wysłał pismo z prośbą do mojego majora, żeby mi pozwolił wziąć udział w przedstawieniu.

To był ten moment, który zdecydował o całym moim życiu. Praca nad Poematem pedagogicznym szła całkiem dobrze i 20 grudnia 1952 roku zagrałem premierę jako „aktor” wypożyczony z wojska. Reżyserowała Zofia Modrzewska, pierwsza żona Leona Schillera – wielkiego, ponadpokoleniowego artysty teatru. Akcja rozgrywała się w domu poprawczym. Grałem przywódcę trudnej młodzieży z poprawczaka, Zadarowa. Od czarnego charakteru do miłego chłopaka godnego naśladowania przechodziło się w radzieckich sztukach z łatwością, z jaką forsowano produkcyjny repertuar w okolicy świąt.

– Czy łatwo było Panu zagrać w tej sztuce?

– Ani łatwo, ani trudno. Dla mnie ten Zadarow był niezmiernie interesujący z wielu powodów. Byłem bardzo ciekawy i roli, i tego, co dalej z niej wyniknie. Z wojska wprawdzie byłem zaledwie wypożyczony, ale czułem się z aktorami bliżej związany niż z moją jednostką. Szczególnie że dyrektor Ukleja powiedział mi po premierze: „Ja cię wezmę”.

Do rozwiązania pozostała jeszcze kwestia mojego dowódcy. Wiedziałem, że już mnie zaklepał na zawodowego. Mało tego, osobiście wypisywałem dla siebie wniosek na awans na oficera. Sprawa była do tego stopnia pewna, że major załatwiał za moimi plecami obowiązkowy egzamin: „Wiecie, to tylko formalność”. Jesteście teraz Państwo świadkami mojego rozstania się z majorem: „Wy ze mnie durnia robicie?”. Był widocznie zirytowany, gdy mu się postawiłem. Kazał mi jednak jechać na egzamin. A ja, trochę zgrywając przestraszonego, mówię, że nie poddam się żadnemu egzaminowi. On z początku mocno się zdenerwował, ale dość szybko mu przeszło na widok mojej determinacji.

Opuściłem armię 21 stycznia 1953 roku w stopniu sierżanta, nie żałując, że szarży mi nie przybędzie. Chociaż w przyszłości miałem się dosłużyć stopnia kapitana, prowadząc festiwale w Kołobrzegu. Więc oficerem jednak zostałem zaocznie, podobnie jak aktorem.

– Skąd pan wziął cywilne ubranie, wychodząc z wojska?

– Mama mi przywiozła. Jak się dowiedziałem, że to już koniec, to poszła wiadomość do Łodzi.

– Pasowały cywilne ciuchy? Nie schudł pan w wojsku?

– Przeciwnie, przytyłem sześć kilogramów. Regularnie się odżywiałem.

– Ciekawe, że zapamiętał pan nabranie wagi z czasów Stawki. I teraz te sześć kilogramów. To by oznaczało, że pan przywiązywał wagę do takich szczegółów.

– Ja nigdy o to specjalnie nie dbałem. Nigdy nie uprawiałem żadnego sportu wyczynowo. Kiedyś postanowiłem, ale zapał minął po skromnej liczbie pompek. Mam taką konstrukcję fizyczną, że nie potrzebowałem.

– Czy wtedy nie myślał Pan o tym, żeby wrócić do Łodzi, żeby pomagać mamie? Pana ojciec był jeszcze w więzieniu.

– Chęć pozostania w Teatrze im. Juliusza Osterwy przewyższyła wszystko. W Lublinie widziałem dla siebie olbrzymią szansę. I sądziłem, że właśnie w ten sposób będę mógł mamie i szybciej, i bardziej pomóc, niż gdybym zaczynał w Łodzi od zera.

Rzeczywiście tak było. Jeszcze w 1953 roku, czyli zaraz po tym, jak wyszedłem do cywila, udało mi się zagrać w etiudzie szkolnej Sylwestra Chęcińskiego w PWSTiF. Zarobiłem trochę pieniędzy i część wysłałem mamie. W 1954 roku wystąpiłem w filmie Godziny nadziei. To film z dużą rolą. I znowu mogłem pomóc tym moim kobietom w potrzebie. Ale o moich filmach na razie będę tylko wspominał. Nadejdzie czas na ich głębsze omówienie. Przecież ekran bardzo mnie polubił, z wzajemnością. Moja kariera i tam rozkręcała się na dobre.

Niechętnie o sobie

Подняться наверх