Читать книгу Niechętnie o sobie - Stanisław Mikulski - Страница 12

MOJA PRZYNALEŻNOŚĆ

Оглавление

Tak więc w tym czasie, gdy ojciec siedział, ja służyłem ojczyźnie wyprostowaną postawą i wierszem. Z tej perspektywy moja decyzja wstąpienia do tej samej partii, która tak upokorzyła ojca, z pewnością może dziwić. Ale ja, i tu jeszcze większy paradoks, chciałem pójść w jego ślady. Legitymację partyjną odebrałem w wojsku w 1952 roku. Miałem ją do samego końca i mam ją do dziś. Ja tak rozumiem poglądy polityczne. Nie przeszkadzało mi, że tatę aresztowali, bo myślałem, że siedział przez pomyłkę. Nie pięć lat, a dzień po dniu; każdy kolejny miał być ostatnim dniem odsiadki.

Gdybym wiedział, za co ojciec siedzi, w jaki sposób spreparowano przeciwko niemu zarzuty, głęboko bym się zastanowił nad tym, czy wstępować do partii, i może bym tego nie zrobił. Ale kto to wtedy wiedział?

– Czy wyjście ojca z więzienia to nie był dobry moment na oddanie legitymacji?

– Dlaczego? Wstąpiłem świadomie do partii i byłem w niej do końca. Uważam do dziś, że alfabet ma wiele liter. Jak się powiedziało A, to trzeba przeliterować do Z. Nie wolno powiedzieć nagle „ja się wycofuję”. A znam takich ludzi, którzy byli bardzo za, a później pierwsi odwracali się i mówili, jakie to było straszne, złe, nieludzkie. Ja mogę teraz spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Stary, ty ani nikomu, ani sam sobie nie zrobiłeś świństwa”. Czy wszystkich stać choćby na taką skromną, łazienkową spowiedź?

Ojciec wspomniał już po swoim powrocie, że zrobiłem mu niespodziankę jednym listem. Od momentu ustalenia, w którym więzieniu siedział, rzeczywiście zacząłem do niego pisać; niestety sporadycznie. Po prostu nawet kontakt listowny z politycznymi był ograniczony. Było to w 1953, gdy zmarł Stalin. Cała polska owinęła się kirem. I ja też dostosowałem się do tego tonu. Napisałem do taty w liczbie mnogiej. Jak bardzo żałujemy, że odszedł nasz ukochany Józef Wissarionowicz i tak dalej. Sam z siebie napisałem. Proszę sobie wyobrazić tę sytuację – zamknięty w stalinowskim więzieniu ojciec dostaje list od syna, który wychwala jego oprawcę. List jest szczery i współczujący, omalże skropiony łzami. Bo ja wierzyłem w nich, naszą władzę. Podobnie jak cała masa ludzi. Teraz to się wydaje mało prawdopodobne, ale wtedy naród był wpatrzony w Stalina i Bieruta jak w obrazki. Jeszcze tylko wspomnę, że ojciec mi później wypomniał ten list, ale bardzo subtelnie. „Wiesz, synu, mogłeś mi oszczędzić przyjemności czytania go”. I nic więcej. I znowu ta sama refleksja – mój tato, Jan, to był niezwykle twardy człowiek. Skąd ja mogłem wtedy wiedzieć, że on już przejrzał na oczy? Skąd mogłem wiedzieć, w jakim systemie żyliśmy? Cała masa porządnych ludzi była wtedy w partii. A ona umiejętnie dzieliła się informacjami. Nie wiedzieliśmy na przykład, że z naszego kraju wysyłano mięso na Kubę, do NRD, do ZSRR, a Polacy cierpieli niedostatek. Ale ja nie mam ochoty nawet dzisiaj robić oceny politycznej tamtych lat.

Właściwie mówię o tej sprawie już dość niechętnie. Pochodzę ze środowiska robotniczego. Ten przetrzymywany w stalinowskim więzieniu człowiek, mój ojciec, dyrektor ośrodka w Spale i akcji przesiedleńczej Greków, był włókniarzem, skromnym człowiekiem. Mama – szwaczką, kobietą o wielkim, czułym sercu. Oczywiste, że wtedy wielu ludziom wyrządzono straszną krzywdę, ale wielu prostych ludzi też awansowano. Im tamta władza otworzyła okno na świat. Oczywiście nie wszyscy potrafili to docenić. Znałem takich, którzy wywodzili się z wiejskich domów i nadal byli prawi, uczciwi. I znałem takich, którzy wyszli ze wsi z postanowieniem: „ja im teraz do…ę”. I taka była ta władza. Powtarzam, nie nadaję się na komentatora politycznego.

Niechętnie o sobie

Подняться наверх