Читать книгу Niechętnie o sobie - Stanisław Mikulski - Страница 5

CZEGO SIĘ MOŻNA PO MNIE SPODZIEWAĆ?

Оглавление

Czy pamiętają Państwo Hansa Klossa? Bywały takie momenty, że ja pragnąłem o nim za wszelką cenę zapomnieć. Kończyło się jednak tym, czym zawsze kończy się walka z wiatrakami: świat mi na to nie pozwalał. Nawet w odległej Mongolii, i to po wielu latach od nakręcenia Stawki większej niż życie, byłem rozpoznawany na ulicy, a co dopiero podczas spacerów Chmielną, moją ulicą w Warszawie?

Hans Kloss. Wybuchowa rola. W połowie kariery. Nawet nie doczekałem szansy na zmianę emploi. Po prostu zbyt wolno zmieniałem się fizycznie – wtedy i teraz też. Lata płynęły, a ja ciągle byłem Klossem. Niesamowita postać. Ten, któremu zawsze wszystko wychodziło. Polak, oficer radzieckiego wywiadu, chociaż to padło w serialu tylko raz. I jeszcze w mundurze oficera Trzeciej Rzeszy. Wystarczające powody, żeby zadać sobie pytanie: kim był naprawdę? Ba, i nawet szukać na nie odpowiedzi wręcz naukowej, jak to zrobiła studentka z Wrocławia, która obroniła magisterkę z Klossa. To raczej zabawny moment jego, Klossa, historii. Ale byli i tacy, którzy chcieli tajemnicę, dla kogo pracował J-23, wyciągnąć ode mnie za wszelką cenę. Rzeczywiście wspomnę tu czasy, gdy pytania dotyczące orientacji politycznej Klossa stawiano już całkiem na serio. I to komu? Mnie! Stanisławowi Mikulskiemu! I zarzucano mi, że jestem z KGB czy GRU, radzieckiego wywiadu. Wtedy to było zabawne tylko dla mnie... Kwestia przyzwyczajenia – przecież nie od dziś i do dziś bywam czasem bardziej Klossem niż Mikulskim.

Napisanie tej niechętnej autobiografii nie byłoby możliwe, gdyby nie prośby i groźby osoby, z którą dzielę się wszystkim, co mam. A że moja Małgosia to ktoś więcej niż żona, że minęły miesiące, zanim jej starania przezwyciężyły moją niechęć do skutków pisania o sobie, to inna rzecz. Wreszcie Ona, sięgając do sposobów znanych tym, którzy żyją na serdecznej, bliskiej stopie ze swymi żonami, mężami, partnerkami, partnerami, a które to sposoby niepozbawione są zdolności do łagodnego, choć nieznoszącego sprzeciwu szantażu – zgodziłem się. A może zagroziła mi, że nie wyjedzie ze mną na kolejne wakacje na Mazury? I dopięła swego; sprawiła, że poświęciłem się wspominaniu. I Mazurom, i Małgosi też poświęcę uwagę, jeśli już los popchnął nas ku sobie…

Poza Nią stoją jeszcze za tą książką osoby, które obiecałem strzec przed wybuchem zainteresowania publiczności i mediów, więc nie wymienię ich nawet z imienia. Ale One doskonale wiedzą, że o Nich tu wspominam. Dlaczego miałoby się okazać, że publikacja zrodzi medialne zainteresowanie wspomnieniami starszego pana mieszkającego w centrum Warszawy, i to od lat pod tym samym adresem? Ano dlatego, że jak ze wszystkim w życiu, jeśli już zabieram się do czegoś, to musi to być zrobione perfekcyjnie. Proszę, i już zdradzam jeden z rysów mojego charakteru. Nie, nie dam satysfakcji nikomu, kto chciałby odnaleźć we mnie więcej próżności, niż sam jej posiada. Nie stoi tu za mną fałszywa skromność. Raczej cień ojca, który był człowiekiem przesadnie dokładnym, surowym w ocenie siebie i innych, perfekcjonistą właśnie. I to mam po nim, podobnie jak przekonania w niemodnym dziś kolorze.

Trudno nie pisać o Klossie w tych wspomnieniach, ale są też rzeczy, które będą mi przychodziły jeszcze łatwiej. Są bowiem kartami historii aktora, który zagrał wiele innych dużych ról. Zawsze i wszędzie, gdzie się znalazłem, chciałem grać, a nie tylko jeździć po Polsce jako bohater jednego tytułu. I grałem. Grałem w filmach, których czarno-biała ziarnistość do dziś wzbudza spore zainteresowanie. Na przykład Skąpani w ogniu Passendorfera czy Kanał. Brałem udział w premierze tego tytułu w Berlinie Zachodnim. Razem z Andrzejem Wajdą oglądaliśmy film, który został okaleczony w dwóch miejscach. Niewyobrażalne! Ale przy okazji dowód na to, że cenzura działała także tam, po drugiej stronie żelaznej kurtyny.

Kurtyna? Ośmielam się stwierdzić, że ta mało znana część mojego życia była o wiele obszerniejsza od epizodu zwanego „Hans Kloss” i toczyła się w jego cieniu. Miałem przyjemność występować w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy. Odbywało się tam po kilka premier rocznie – młody aktor nie mógł trafić w lepsze miejsce. Moje lubelskie lata to początek dorosłego, cywilnego życia, bo do teatru „wstąpiłem” zaraz po tym, gdy „wystąpiłem” z armii. Później to teatr stał się dla mnie miejscem, gdzie mogłem odpocząć od popularności, od mojego emploi, uciec w role charakterystyczne. To jest marzenie każdego aktora – zagrać kogoś, kto nie jest pozytywnym charakterem.

Teatr dla nieaktora pozostaje budynkiem, do którego przychodzi się raz w miesiącu, może raz na pół roku albo bywa się w czasach szkolnych. Dla mnie odwrotnie – teatr był zawsze adresem, gdzie spędzałem całe dnie. Nawet w poniedziałki, w aktorski weekend, także można było mnie tam spotkać. W teatrze podpatrywałem wielkie nazwiska. Spotykałem się z tymi, których sława właśnie doganiała albo którzy mieli dopiero na nią zasłużyć. Byłem świadkiem awansu od biletera do fotela dyrektora teatru. Z teatrem zacząłem zwiedzać Europę, w teatrze się zakochałem, ba, w teatrze nawet się żeniłem! Ale teatr dostarczył mi także chwil, w których zwątpiłem w sens uprawiania zawodu aktora w środowisku ten teatr tworzących. Minęło już ponad dwadzieścia lat od czasów najdłuższego strajku PRL-u, aktorskiego bojkotu radia i telewizji. Teraz można o tych wydarzeniach pisać bez emocji, które wtedy nam towarzyszyły. Możemy sobie wiele rzeczy wyjaśnić, a nawet wyjawić, i zamierzam to zrobić w rozdziale o moich ostatnich latach w Teatrze Polskim w Warszawie. Ale tu będę pisał tylko o sobie, więc nikomu nie zaszkodzę i żadna plotka z moim udziałem nie powstanie na ten nadal dramatyczny temat.

Napiszę też o kilku moich ulubionych teatralnych rolach. Wśród nich o tym beznadziejnie zakochanym mężczyźnie z długim nosem, równie okazałą szpadą i wielkim sercu – Cyranie de Bergerac. Udało mi się nawet wygrzebać z kartonów zalegających w mieszkaniu sporo zdjęć, dla których znajdzie się miejsce w tej książce. Zagroziłem wydawnictwu, że jeśli długi nochal Cyrana nie zmieści się na jej kartach, zacznę kaprysić i nie dokończę pisania. Albo odwrotnie – rozwlekę ją w nieskończoność, bo przecież zebrało się tych teatralnych ról ponad osiemdziesiąt. (Spis ról – teatralnych i filmowych – znajduje się na końcu książki).

Publiczność miewałem różną – od bardzo wymagającej, jak na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, skąd wywiozłem trzy główne nagrody, przez codzienną publiczność w teatrze, po taką, która przychodziła na wyjazdowe przedstawienia Teatru im. J. Osterwy z Lublina. Ale jaka ona była, to nie miało żadnego znaczenia. Każdą publiczność traktowałem z taką samą uwagą i szacunkiem. Aktor jest przecież człowiekiem od grania ról, a gra dla publiczności. Ona jest najważniejsza i przeważnie miałem ją po swojej stronie. Znowu muszę jednak wspomnieć o tym momencie, gdy na ledwie chwilę znaleźliśmy się po przeciwnej stronie – w czasie stanu wojennego. Takie chwile pamięta się równie silnie jak największe brawa. No cóż, widocznie i to należało przeżyć. Dziś uważam, że przeszedłem tę próbę jak większość postaci, które grałem. Widocznie i taki epizod w historii naszego polskiego teatru musiał być potrzebny. Komu? Czemu? Nie będę tego roztrząsał.

A ta kołobrzeska publiczność na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej... Przez dwadzieścia lat moich tam występów potrafiła robić mi naprawdę wielkie niespodzianki. I ja jej też. Na przykład to dzięki niej mogłem po raz pierwszy w życiu jechać karetką pogotowia jako zupełnie zdrowy człowiek, i to nawet nie grając żadnej roli. O tym przypadku i powodach, dla których rozstawałem się z tą imprezą ku ubolewaniu wielu moich nadmorskich znajomych i swojemu własnemu, a jakże, napiszę w części poświęconej Kołobrzegowi.

Nie zamierzam też ukrywać, że byłem częścią artystycznego środowiska, które władza sprzed 1989 roku hołubiła nad wyraz. I nie tylko ja korzystałem z nadzwyczajnych przywilejów. Z tym, że ja się tego nigdy nie wyparłem. Dla mnie nie było wystarczające rzucić w odpowiednim momencie legitymacją partyjną, aby grzechy zostały odpuszczone. Ja się nie wstydziłem tej legitymacji wtedy i nigdy później.

Czy ta książka powinna wyjawić jakąś tajemnicę? Najtrudniej odkrywać te, które należą do nas. Więc… bynajmniej nie będzie tu niczego nad wyraz. Chciałbym jednak zaznaczyć, że Mikulski – niechętnie o sobie pokazuje także historię, której jeszcze nie opowiedziałem do końca, której unikałem do tej pory. Bo kogo obchodzi prywatne życie Stanisława Mikulskiego? – takie pytanie stale sobie zadawałem. Dopiero teraz, po wielu, wielu latach, odnajdując dystans do najboleśniejszych punktów zwrotnych mojej historii, mogę powiedzieć, że owszem, na aktorski życiorys właściwie nie mogłem narzekać. Ale w mojej biografii istnieje inny, nieznany nurt; tu przeczytają Państwo, jak pozorne mogą być momenty artystycznej chwały.

Nie uprzedzajmy jednak zdarzeń.

Mała dygresja. Książka ukazuje się pół roku po premierze Stawki większej niż śmierć, kinowej wersji historii Brunnera i Klossa. Gdyby nie ten film, pewnie bym się nie odważył opowiadać o sobie. Dlaczego? Mam wrażenie, że moje życie to ciągła, niemożliwa ucieczka od tego, co i tak mnie dogania. Czy nie przeczę w ten sposób sam sobie? Nowa Stawka to przecież sama radość dla aktora w moim wieku, że mógł znowu wystąpić i pokazać się publiczności. Nowe doświadczenie, bo przecież współczesny Kloss to już zupełnie inne kino niż filmy kręcone na taśmie liczonej na kilometry. Ale, o ironio, to występ w produkcji, gdzie spotykają się Państwo z postacią, od której uciekałem od lat siedemdziesiątych! Jak widać, nie można uciec do końca.

Odżegnywałem się zawsze od aktorskich pamiętników. Teraz nadszedł czas, żeby i tu zaprzeczyć sobie. I to zaprzeczenie wydaje mi się nawet dowcipne. Skoro u schyłku kariery zostałem na powrót Klossem, to u schyłku kariery opiszę też to, co przeżyłem.

W spisaniu mojej autobiografii pomagał mi dziennikarz, którego obecność Państwo dość szybko zauważą. Choć mam w sobie spore pokłady samodyscypliny, Paweł Oksanowicz był mi potrzebny, by mnie mobilizować do wspomnień. Bo ja o sobie – niechętnie… [Śmiech].

I pragnę jeszcze raz podkreślić, że postać tego szpiega w niemieckim mundurze, który był nawet bohaterem małej galanterii sprzedawanej na odpustach (moja twarz na odwrotnej stronie małych damskich lusterek...), to nie był początek kariery. Kloss nie był moim debiutem, chociaż... karierę aktora zaczynałem w mundurze – junaka. Później, odliczając czas na przyśpieszone dojrzewanie w armii, znalazłem się na scenie, ledwie odwieszając na kołek świeżo zdjęty uniform rezerwisty…

I tak właśnie zaczyna się moja historia.

Niechętnie o sobie

Подняться наверх