Читать книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda - Страница 12
Część 1. 28 września–16 października 1996
Codziennostki 1996
ОглавлениеSobota, 28 września (późny wieczór)
Cały on.
Dzwonił najpierw dwa razy, a po półgodzinie zastukał do drzwi. Mama spełniła moją prośbę i za każdym razem informowała tego sukinsyna, że mnie nie ma w Firleju, ale po tym, gdy się tu pojawił, zyskał w niej najzagorzalszego adwokata. Co jak co, ale czarować i mieszać kobietom w głowach to on na pewno potrafi.
„Ewuś, może jednak z nim porozmawiaj?”.
„Może to jakieś nieporozumienie?”.
„Dlaczego się przed nim ukrywasz, kochanie? Przecież tak ci na nim zależało…”.
„Widać było, że bardzo chce się z tobą skontaktować. Błagał, abym mu powiedziała, gdzie jesteś”.
I najlepsze: „Dobrze mu z oczu patrzy, a ja się znam na ludziach”.
Aż miałam ochotę wypalić: „A co, jeśli to nie jest człowiek?”.
Dobrze, że się jakoś powstrzymałam.
#
Krople na uspokojenie od mamy chyba trochę działają. Może zasnę. Może jutro będzie lepiej.
Nie. Sama siebie próbuję oszukać, bo wiem, że nie będzie.
#
Ciekawe, czego chciał Hubert… Dzwonił jakoś tak przed dwudziestą pierwszą. To do niego niepodobne, zwłaszcza że jest sobota. Kiedyś, chyba w połowie sierpnia, też dzwonił tutaj, do Firleja, żeby zapytać o to, czy byłam na grobie Marka i czy nie widziałam tam czegoś dziwnego. Był podenerwowany, a kiedy stwierdziłam, że nie, wyraźnie się uspokoił.
Tym razem mama powiedziała, że mnie nie ma. Trochę szkoda.
Ale jeśli to coś związanego z pracą, to może i lepiej, że nie zawracał mi głowy. Nie zamierzam w najbliższym czasie wracać na uczelnię.
#
Jednak muszę to z siebie wyrzucić. Teraz jestem trochę spokojniejsza, więc może dam radę.
Poza tym nie chcę zapomnieć. Nie może mi się nic zatrzeć.
Znam go mało, ale na tyle, żeby wiedzieć, jaki potrafi być słodki.
Niech te zapiski mi pomogą. Będzie trudno, będzie bolało, ale muszę to zrobić.
Boże, dopomóż…
#
W środę wieczorem zapewniał, że niby wszystko jest między nami w porządku, ale nie chciał ze mną spać. Potem, przedwczoraj, od rana zachowywał się jak jakiś rozkapryszony gówniarz, któremu matka nie pozwoliła wziąć ze sklepowej półki batonika. I za co to wszystko? Za to, że mieliśmy drobną sprzeczkę?
Przyznaję, że niepotrzebnie wyrzuciłam mu pośpiech związany z budową domu, ale wszystko zaczęło się od tego, że on zaczął naciskać na rozpalenie w kominku, a na to nie chciałam pozwolić, bo złamałabym obietnicę daną Hubertowi. Może został wychowany tak, że dostaje wszystko, czego tylko zapragnie. Nie mam pojęcia… W każdym razie atmosfera była nie do zniesienia.
Wczoraj mu trochę przeszło. Gdy robotnicy wyjechali na weekend, przytulił mnie, pocałował w policzek i przeprosił. Powiedział, że chyba przez zmęczenie pracą stał się taki drażliwy.
– Popatrz, Ewuś, mamy przed sobą cały weekend tutaj – powiedział. – Tylko ty i ja. Byłbym idiotą, gdybym dalej się na ciebie boczył. Szkoda czasu na takie głupoty. Spędźmy ten czas najlepiej, jak potrafimy.
No i ja, głupia, natychmiast zmiękłam. Nawet miałam w oczach łzy. Widział to dobrze. Jezu, jaka ze mnie durna baba.
W środę wieczorem byłam lojalna wobec Huberta, a wystarczyło kilka zgrabnych słów i byłam gotowa przychylić Mikołajowi nieba.
#
Napisałam jego imię. To chyba tylko dlatego, że kropelki od mamy działają.
#
Napiliśmy się wina i zjedliśmy delicje na zewnątrz, ale wieczór zrobił się dość chłodny.
Wzięłam go za rękę. Pomyślałam, że napalenie w kominku byłoby idealnym dopełnieniem naszej zgody. Najchętniej zapytałabym Huberta. Pewnie by się zgodził. Ale nie było jak, bo nie mogliśmy po alkoholu pojechać do Kostrzewa, do telefonu.
– Myślę, że niepotrzebnie w środę sprzeciwiłam się rozpaleniu w kominku – powiedziałam, choć wcale nie byłam pewna, czy to prawda. Alkohol działał, a ja cieszyłam się, że wszystko znów między nami jest w porządku.
– Nie, kochanie – odparł. – Miałaś w stu procentach rację. To ja byłem głupi, że wyjechałem z tą propozycją. Przecież wiedziałem, co obiecałaś Hubertowi. Bardzo mi się podoba, że jesteś taka lojalna. I bez ognia w kominku jest mi tutaj z tobą fantastycznie.
Teraz, gdy sobie to przypominam, po prostu dziwię się, że kupiły mnie takie ckliwe dyrdymały, ale wtedy łzy pociekły mi po policzkach.
A potem przekrzywiłam głowę i uśmiechnęłam się do niego zawadiacko.
– Czasem w piątki mam dyspensę od lojalności. Przynieś drewna i rozpal. I nie daj się długo prosić, bo jest mi chłodno.
– Jesteś pewna?
– Tak. Powiem Hubertowi przy pierwszej okazji. Sądzę, że nie będzie się gniewał.
Tak naprawdę nie wiedziałam, czy faktycznie nie będzie, ale miałam to wtedy gdzieś. Czerwone wino i radość z tego, że znów jest wszystko w porządku…
– Tylko rozpalimy i posiedzimy przy ogniu – dodałam. – To przecież żaden grzech.
Bardziej sama siebie usprawiedliwiałam, niż faktycznie miałam takie przekonanie.
#
Gdy już ogień buzował w kominku, przyniosłam koce z naszego pokoju. Na jednym usiedliśmy, drugim się otuliliśmy. Mikołaj dolał nam wina. Wokół paliły się świece.
Zapomniałam o całym świecie, tak mi było dobrze.
Zaczął mnie całować. Oddawałam pocałunki żarliwie, choć gdzieś z tyłu głowy tkwiła świadomość, że to pewnie w tym pokoju zmarł Marek. Kiedy Mikołaj zaczął mnie rozbierać, zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, bo to już było nie w porządku nie tylko wobec Huberta, ale też wobec byłego właściciela domu, w którym siedzieliśmy.
– Nie – szepnęłam. – Mikołaj, proszę… Nie powinniśmy… Nie tutaj…
Ale to go chyba tylko jeszcze bardziej podkręciło. Zdarł ze mnie koszulę, a potem bluzkę. Nie miałam nic pod spodem.
– Mikołaj!
Spojrzał na mnie z pewnej odległości. Najpierw na twarz, a potem na piersi. Uśmiechnął się. Lubieżnie i jakoś tak… okrutnie. Na jego policzkach tańczył blask płomieni. Oczy płonęły.
– Nie możemy teraz przestać. – Powiedział to w taki sposób, jakby tłumaczył coś oczywistego niezbyt rozgarniętej osobie.
Zaczęłam się go bać.
– Dobrze, w takim razie chodźmy do nas. – Głos mi drżał. – Chodźmy do naszego pokoju…
Wstałam. On zrobił to samo.
– Dziękuję – powiedziałam. Naprawdę mi ulżyło.
A wtedy on, nie przestając się uśmiechać, popchnął mnie na łóżko.
#
Próbowałam uciec, ale nie miałam najmniejszych szans. Chciałam krzyknąć, żeby go powstrzymać, lecz on położył swoją wielką dłoń na moich ustach i tylko delikatnie pokręcił głową. Drugą ręką mnie rozbierał. Szamotałam się, ale ta jego ogromna, nieludzka wręcz siła sprawiała, że moje starania wydawały się żałosne. Czekałam, aż ochłonie, aż nagle dotrze do niego to, co właśnie próbuje mi zrobić. Na chwilę znieruchomiałam w nadziei, że ta zmiana w moim zachowaniu wpłynie na niego, ale on tylko to wykorzystał, zrzucając ze mnie resztki ubrania.
Płakałam, on to widział. Znów próbowałam się wyswobodzić i znów z takim samym skutkiem. Wszedł we mnie, patrząc w moje pełne łez oczy. Nie przestawał szczerzyć zębów. Bolało. I on widział, że mnie boli. Jestem tego pewna. Zaczął się poruszać. Najpierw powoli, potem coraz gwałtowniej. W pewnym momencie miałam wrażenie, że jest zupełnie nieobecny. Rżnął mnie z jakąś taką bezduszną zapamiętałością. Nie poznawałam człowieka, który mnie gwałci. Cienie tańczyły na jego wykrzywionym ryju, tęczówki oczu uciekły mu do góry. Gapił się na mnie niewidzącymi, ślepymi białkami.
Było mi już wszystko jedno. Przestałam się bronić i tylko modliłam się, aby to się jak najszybciej skończyło. Odwróciłam wzrok, żeby go nie widzieć.
Za oknem stał jakiś mężczyzna.
Miałam nadzieję, że mi pomoże, ale nawet się nie poruszył.
#
Gdy stamtąd uciekałam, już go nie było.
Zresztą tak naprawdę nie jestem tego do końca pewna. Nie rozglądałam się. Chciałam po prostu jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego koszmaru.
Dobrze chociaż, że nie potrąciłam tego faceta w Kostrzewie, jadąc po pijaku. Zawsze jakiś plus tej całej sytuacji.
Kropelki chyba działają, bo włącza mi się jakieś dziwne poczucie humoru.
Kropelki od mamy czynią cuda.
#
Dobranoc, pamiętniczku.