Читать книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda - Страница 9
Część 1. 28 września–16 października 1996
Codziennostki 1996
ОглавлениеSobota, 28 września (popołudnie)
Zbliża się czwarta. Wiem to, bo właśnie przed chwilą wróciłam do domu.
Firlej. Miejscowość, w której spędziłam dzieciństwo. Błąkałam się po nim przez kilka godzin. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że wyglądałam chyba jak wariatka. Nie pamiętam, abym przez cały ten czas widziała kogoś znajomego.
Kilka razy się zgubiłam. W małej miejscowości, którą znam jak własną kieszeń! Nagle przystawałam, patrzyłam przed siebie i nie rozpoznawałam okolicy. Nie wiedziałam, gdzie jestem i w którą stronę powinnam się kierować.
Raz musiałam pytać o drogę, bo znalazłam się w miejscu, którego nie rozpoznałam, próbując to usilnie zrobić przez jakiś kwadrans.
To była Przypisówka. Wieś, przez którą prawie zawsze przejeżdżam, gdy wybieram się na rowerową przejażdżkę. Ostatnio byłam tam… Nie jestem pewna, muszę sprawdzić we wcześniejszych codziennostkach.
Już wiem. Piętnastego sierpnia. Niecałe półtora miesiąca temu.
Boże, napisałam wtedy, że spodziewam się telefonu od… Nie jestem w stanie nawet zapisać tego imienia. Już wtedy miał mój numer do Firleja.
Co będzie, jeśli zadzwoni?
Muszę pójść powiedzieć mamie, że nie ma mnie dla nikogo. Ani dla dzwoniących, ani dla odwiedzających. Mdli mnie, gdy pomyślę, że mogłabym usłyszeć jego głos. Nie mówiąc już o tym, że musiałabym na niego spojrzeć.
#
Już.
Mama wyglądała na mocno zaniepokojoną. Wcale się jej nie dziwię. Idąc przez korytarz, widziałam się w lustrze.
Obraz nędzy i rozpaczy.
Rozpacz. Tak, to dobre słowo na określenie stanu, w jakim się obecnie znajduję. Pisałam już, że nic nie będzie takie jak przedtem?
#
Wykręciłam się niestrawnością, ale to wymówka najwyżej na dwa dni. Mama jest przestraszona. Pytała mnie, czy ktoś mnie szuka. Odpowiedziałam, że nie, ale niewykluczone, że kłamałam.
Byłabym pewna, gdybym potrąciła tego faceta w Kostrzewie. Dziwne, że w ogóle tę sytuację pamiętam.
A może go potrąciłam i ktoś jednak mnie szuka? Policja?
Sprawdzę, czy na masce nie ma żadnych śladów.
#
Sprawdziłam. Nie ma. Czyli go nie potrąciłam. I dobrze, bo chyba nie potrafiłabym się wtedy zatrzymać.
Na wszelki wypadek schowałam auto do garażu.
Policja mnie nie szuka, ale może szuka ktoś inny.
Nie wpadłam na to wcześniej. Dziwne. Dziwne? W moim obecnym stanie nic nie jest dziwne.
Na szczęście chyba nie szuka.
Jest czwarta. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby zadzwonić, a później pojechać do Lublina. Potem zadzwonić tutaj. Nie zadzwonił. Nie szuka.
A może przyjedzie? Nigdy jeszcze nie był w moim rodzinnym domu. Wtedy, gdy spotkałam go po raz pierwszy, nie pozwoliłam się odprowadzić.
Ale.
Co to za kłopot?
Przyjeżdża, pyta kilka napotkanych przypadkowo osób i już wie, jak do mnie trafić, bo przecież wszyscy mnie tu znają.
Dobrze, że schowałam samochód. Mama powie, że mnie nie ma. Chyba mogę być spokojna.
Przynajmniej na razie.
#
Jedyne miejsce, w którym poczułam trochę ulgi, to ten ogrodzony teren, gdzie kończą się wszystkie ludzkie troski.
Stałam przy grobie Marka i przynajmniej przez chwilę wydawało mi się, że wszystko jest jak dawniej. Jak kiedyś.
To miejsce zmienia się praktycznie tylko dzięki następującym po sobie porom roku. Dziś było bardzo ciepło. Nie tak, jak czwartego sierpnia (sprawdziłam datę), ale jednak ciepło.
Docierając do tego grobowca, przez moment bałam się, że ktoś znów będzie na mnie czekał. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że nie.
Stałam tam, modliłam się.
Za siebie, za Marka. Za przyszłość.
I za niego. Żeby go szlag trafił i piekło pochłonęło.
Tym razem nie stał przy bramie. Gdy się o tym przekonałam, idąc wzdłuż cmentarnego ogrodzenia, pomyślałam o jeszcze jednej prośbie do Niebios. W intencji, abym nigdy więcej nie musiała go spotkać. Modliłam się o to długo i żarliwie.
Ale ta modlitwa się nie spełni. Wiem to prawie na pewno.
#
Muszę się zdrzemnąć.
Jestem bardzo zmęczona.