Читать книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda - Страница 8
Część 1. 28 września–16 października 1996
5
ОглавлениеGdy docierał do krawędzi lasu otaczającego przysiółek, okazało się, że niebo w tym miejscu jest nieco zachmurzone. Na przedniej szybie pojawiły się krople deszczu, a droga z całkowicie suchej nagle stała się błotnista.
Hubert zatrzymał samochód na wjeździe do swojego domu, wysiadł i spojrzał w niebo. Okazało się, że resztki deszczowych chmur właśnie są rozwiewane przez delikatne podmuchy wiatru. Zaraz potem Wyręby zalało ostre słoneczne światło.
„Się chłop namęczył z polewaniem betonu, a wystarczyło tylko poczekać na deszcz – pomyślał Kosmala. – No ale kto by się spodziewał ulewy, skoro przez całą drogę z Lublina trudno było zobaczyć na niebie jakieś chmury…?”.
Spojrzał w stronę placu budowy i pokręcił z niedowierzaniem głową. Mniej dziwił się postępom prac, ponieważ Soroczyński już zdradził, że posuwają się one ostro do przodu; bardziej zaskoczyła Huberta lokalizacja nowo powstającego budynku, idealnie pokrywająca się z umiejscowieniem domu, który przyśnił mu się podczas nocy spędzonej w Wyrębach, pod koniec pierwszego tygodnia września.
Wspomnienie koszmaru sprawiło, że Kosmala zaczął powoli iść w stronę zrębów nowej budowli. Chciał dać sobie trochę czasu i na spokojnie zastanowić się nad tym, co zrobi, jeśli na swoim podwórzu zobaczy ślady potwierdzające, że Ewa faktycznie w panice opuszczała to miejsce. Jeden dowód już miał – wgniecenie w karoserii garbusa. Teoretycznie mógł to być zbieg okoliczności, ale w obliczu wszystkich wydarzeń, które go ostatnio spotkały, Hubertowi raczej trudno było w to uwierzyć. Wiedział, że jak tylko rzuci okiem na plac przed domem odziedziczonym po Marku, będzie miał pewność.
– I co wtedy? – zapytał sam siebie na głos, a potem przypomniał sobie swoje własne postanowienie, że porozmawia z Benkiem Woźniakiem w przypadku znalezienia przynajmniej jednego twardego dowodu na to, iż wersja Marka i księdza Dobrowolskiego nie jest tylko rojeniem ludzi wierzących w strzygi i demony.
Idąc, omijał kałuże i bardziej rozmokłe fragmenty drogi. Jasny wczesnojesienny dzień kontrastował z nastrojem i obawami, które toczyły Kosmalę od środka. W innych okolicznościach z pewnością zachwycałby się podeszczową mgiełką spowijającą Wyręby i dobiegającym z góry klangorem, ale w tej sytuacji w ogóle nie zwracał na to wszystko uwagi. Przeszedł obok drewnianego barakowozu, a potem zatrzymał się przy betoniarce i właśnie wtedy, patrząc na rozpoczętą budowę, pomyślał jeszcze raz o Ewie, uświadamiając sobie, że w pierwszym rzędzie to z nią będzie musiał porozmawiać, jeśli jego sen okaże się kalką rzeczywistych wydarzeń.
To było postanowienie, jakiego w tej chwili potrzebował. Wiedział, że od tej rozmowy będą zależały jego dalsze kroki i w obecnej sytuacji nie ma sensu się nad nimi zastanawiać.
* * *
Pięć minut później stał na skraju swojego podwórza i uważnie przyglądał się porastającej je trawie. Wyraźnie widział ślady po parkujących tutaj niedawno samochodach, które, nie miał co do tego żadnych wątpliwości, stały tak, jak to widział we śnie. Przypomniał sobie, że Ewa początkowo nie mogła ruszyć z miejsca i mocno dodała gazu, sprawiając, że koła zabuksowały. Podszedł bliżej i zobaczył wyrwaną trawę i trochę wydartych przez oponę kamieni. Ślady kół biegły stąd po łuku, aż do momentu, w którym najpewniej białe cinquecento uderzyło w bok garbusa.
Hubert, chodząc tam i z powrotem, odtworzył dokładnie drogę wyjazdu Ewy z podwórza, która całkowicie pokrywała się z tym, co już widział. W pewnym momencie wyczuł pod butem jakiś przedmiot. Pochylił się i odgarnął przykrywającą go trawę. Zanim schował do kieszeni portfel Ewy Firlej, sprawdził, czy jego zawartość nie została uszkodzona przez deszcz. Pieniądze były wilgotne, ale to o dowód rejestracyjny i prawo jazdy można się było bardziej obawiać. Na szczęście koleżanka Kosmali należała do zapobiegliwych osób, które zabezpieczają dokumenty foliowymi okładkami.
„Będę miał dobry pretekst, żeby ją odwiedzić i trochę podpytać” – pomyślał, a potem, gdy przypomniał sobie resztę snu, odetchnął z ulgą, że nie okazał się on rzeczywistością w stu procentach.
Miał w głowie mętlik, nie miał bladego pojęcia, dlaczego właśnie te wydarzenia ostatniej nocy jakimś cudem przeniknęły do jego podświadomości, ale cieszył się, że na tym się skończyło. Wprawdzie nie darzył Waldka Haryniaka nawet odrobiną sympatii, ale śmierci też mu raczej nie życzył. Zwłaszcza że jeśli narzeczony Marty Wieczorak zostałby ostatniej nocy rozszarpany w Kostrzewie na kawałki, to Hubert – o ile trzymałby się wcześniejszego postanowienia – nie uniknąłby rozmowy na ten temat z Benkiem.
A wcale mu się do niej nie paliło.
* * *
Nie zamierzał zabawić w Wyrębach dłużej, ale kiedy już chciał wrócić do auta, omiótł okiem podwórze i zauważył, że drzwi do budynku gospodarczego są uchylone. Nie zdziwiło go to, ponieważ pamiętał o pytaniu Ewy o trzecią fazę potrzebną do uruchomienia betoniarki. Pomyślał, że nie powinno zostawiać się otwartych drzwi, zwłaszcza w nie swoich zabudowaniach, a potem podszedł, żeby zabezpieczyć wejście. Zanim zdążył to zrobić, mimochodem zajrzał do środka, a potem przekroczył próg. Był pewien, że brakuje drewna, które na potrzeby palenia w kominku przygotował jeszcze Marek. Dopiero wtedy Kosmala zamknął drzwi i skierował kroki w stronę domu.
Okiennice nie były zamknięte, więc zajrzał do „kominkowego”. Niby wszystko pozostawało nietknięte, ale jednak po chwili zauważył różnicę. Pościel, którą położył na łóżku tydzień wcześniej, leżała inaczej, niż ją zostawił.
„Może tylko mi się wydaje?” – pomyślał, ale już w tym momencie wiedział, że nie wyjedzie, dopóki nie będzie miał pewności.
Nie mieściło mu się w głowie, że Ewa i Mikołaj nie uszanowali jego prośby, aby nie korzystać z pokoju, w którym zmarł Marek. Pomyślał, że pół biedy, gdyby któreś z nich na chwilę weszło do tego pomieszczenia i w jakimś celu przesunęło poduszkę i kołdrę. Gorzej, gdyby zabawili tam dłużej. Na przykład paląc w kominku albo śpiąc w łóżku. Tej drugiej ewentualności nie mógł raczej w żaden sposób sprawdzić, ale co do palenia w kominku, to zapewne wystarczyłoby tylko zajrzeć do paleniska.
Hubert obszedł dom i sprawdził wszystkie okna. Już prawie stracił nadzieję na możliwość włamania do swojego własnego domu, gdy nagle odkrył, że okno od sypialni dla gości jest lekko uchylone. Wgramolił się przez nie do środka i zaraz potem stał przed kominkiem. Palenisko było niedokładnie wyczyszczone, a w pokoju było cieplej niż w pozostałych pomieszczeniach. Dotknął cegieł przy kominie. Okazało się, że jeszcze całkiem nie ostygły.
* * *
Przez jakiś czas stał bez ruchu, wpatrując się w palenisko, a potem ciężko usiadł na skraju łóżka.
Rozejrzał się po pokoju, jak bokser, który przed chwilą dostał solidnym sierpowym w skroń i nie bardzo wie, gdzie się znajduje. Niby zwyczajne pomieszczenie, jak wiele innych. Puste ściany, opróżnione półki, uprzątnięte biurko, krzesło, stolik przy łóżku. Wszystko to kiedyś należało do Marka, a teraz zostało odziedziczone i… opuszczone. Osierocone.
Hubert przymknął oczy, które nagle go zapiekły. Tak niedawno, sprzątając tutaj, czuł, że pozbywa się swojego demona. Książki, ubrania, komputer przyjaciela, wszystko to, co niby było ciężarem i przez co trudno było zapomnieć o tragedii, jaka się tutaj wydarzyła. Tak mówiła Danka i miała po części rację. Tyle że teraz, gdy ktoś tutaj był, gdy zbrukał swoim nieproszonym wejściem miejsce, którego pamięć Marek zabrał ze sobą pod powiekami w ostatnią drogę, cała perspektywa nagle obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.
„Przecież to tylko pusty pokój z paroma gratami” – próbował się w myślach przekonywać Kosmala, ale coś nagle w nim pękło i czuł, że zawód, jaki go spotkał ze strony Ewy, pociągnie za sobą jakieś dalej idące konsekwencje. Hubert nie miał pojęcia jakie, ale gdy wstając z łóżka, przypomniał sobie propozycję Danusi, aby wynajmować ten dom obcym ludziom, był już pewien, że będzie się temu sprzeciwiał. Zdawał sobie sprawę, że będzie to sprzeciw pozbawiony głębszych podstaw, ale wiedział też, że gdyby człowiek robił w życiu tylko to, co ma logiczne uzasadnienie, stałby się maszyną.
– Nie tędy droga, panie Kosmala – mruknął, wychodząc z „kominkowego”.
Zanim przekroczył próg kuchni, wyjął klucz, który tkwił od strony pokoju, a potem zamknął nim drzwi i schował go do kieszeni.
W kuchni panował względny porządek, choć w zlewie stało trochę niepozmywanych naczyń. Między innymi dwa kieliszki po winie. Dwie puste butelki w koszu.
„Pewnie Ewa z Mikołajem świętowali zakończenie pierwszego etapu prac – pomyślał Hubert. – Szkoda tylko, że przekroczyli granicę. Nie powinni byli tego robić. Nie spodziewałem się tego po Ewie”.
Jego wzrok padł na stojący na kredensie pojemnik z gazem pieprzowym. Pomyślał, że może powinien go ze sobą zabrać, a potem dał sobie z tym spokój. Postanowił, że jedyną oznaką jego obecności w domu będą zamknięte na klucz drzwi.
– Tak będzie bardziej wymownie – powiedział sam do siebie.
Zegarek na jego dłoni wskazywał piętnastą dwadzieścia dwie. Kosmala był pewien, że Mikołaj zdążył już dotrzeć do Lublina. Jeśli rozmowa z Ewą nie trwała długo, może już wraca? A może przyjadą tu oboje i lepiej od razu wyjaśnić tę całą nieprzyjemną sprawę z ich wtargnięciem do „kominkowego”? Uniknęłoby się wtedy tej dziecinady z zamykaniem pokoju i ostatecznie rozwiązałoby problem. Przecież skoro przez jakiś czas mają być gośćmi w tym domu, to powinni przestrzegać reguł ustalonych przez gospodarzy…
Hubert przypomniał sobie, że na kartce zostawionej na stole informował Dankę, że wróci dopiero wieczorem, więc miał sporo czasu. Nastawił wodę na kawę, a gdy się zagotowała, zajrzał do kredensu. Na szczęście okazało się, że oprócz gazu pieprzowego zostawił tam trochę mielonego jacobsa. Cukier trochę się zbrylił, ale nadawał się do użytku. Kosmala upił łyk.
– Przydałoby się trochę mleka – mruknął, a potem wstał i podszedł do lodówki.
Znalazł to, czego szukał, ale po namyśle stwierdził, że wypije kawę przyrządzoną tylko z należących do niego składników. Mimo wszystko nie wypadało korzystać z cudzych rzeczy bez pytania.
* * *
Niespiesznie sączył gorący napój, siedząc przy stole w kuchni.
Zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Między innymi dlaczego jego sen o Ewie i jej ucieczce z Wyrębów okazał się tylko częściowo zgodny z rzeczywistością. Czy opuszczając to miejsce, faktycznie była przerażona? A może po prostu pokłócili się z Mikołajem i strzeliła jakiegoś focha, w nerwach niechcący (a może celowo?) uszkadzając auto Soroczyńskiego. To by mogło tłumaczyć jego nerwy, gdy mówił o nocnym wyjeździe swojej przyjaciółki.
Hubert wyraźnie widział we wspomnieniach jego twarz, a na niej nieudolnie zamaskowany grymas złości i nieszczery uśmiech oraz lodowate spojrzenie bez cienia wesołości, kontrastujące z lekko wyszczerzonymi zębami. I znów Kosmala nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zna kogoś o podobnych oczach.
Patrzył gdzieś w dal przez okno, ale nie udało mu się skojarzyć Mikołaja z żadnym ze znajomych. Wreszcie wzruszył ramionami.
– Pewnie jakiś student miał podobne – powiedział. – Spotykam ich przecież setki.
Dom na Wyrębach mu nie odpowiedział, a ostatni wyraz poniósł się w nim nieprzyjemnym sykliwym echem.