Читать книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda - Страница 15
Część 1. 28 września–16 października 1996
10
ОглавлениеGdy wyjeżdżał z Kostrzewa, było już prawie ciemno.
Hubert miał ochotę wsiąść za kółko zaraz po tym, jak dowiedział się od Durkacza, co zaszło, ale był zbyt roztrzęsiony i musiał trochę odczekać. Potem, w trakcie jazdy, musiał bardzo uważać, żeby nie stanowić zagrożenia, zarówno dla siebie, jak i dla innych użytkowników drogi. Nie było mu się łatwo skupić.
Wspominał swoją rozmowę z księdzem Dobrowolskim i to, że obiecał egzorcyście, że niezależnie od wszystkiego przyjmie na jakiś czas punkt widzenia Marka i będzie postępować tak, jak najprawdopodobniej on by się zachował, będąc na miejscu Huberta.
„Czy Marek miałby jakiekolwiek wątpliwości, że Haryniaka załatwiła Marta wraz ze swoim nowym, czworonożnym przyjacielem? – myślał Kosmala, skręcając na stację paliw w Łęcznej. – Oczywiście, że byłby o tym święcie przekonany. Co zatem powinienem zrobić? Co zrobiłby mój nieżyjący przyjaciel na moim miejscu? Może by się ponownie skonsultował z egzorcystą? Bzdura. Niby po co? Dla Marka wszystko byłoby oczywiste. Człowiek nie ma potrzeby, przez całe życie zastanawiać się, ile jest dwa dodać dwa. Kwestii niepodlegających dyskusji nie trzeba za każdym razem weryfikować”.
Olśnienie spłynęło na Kosmalę dokładnie w chwili, gdy zdejmował z dystrybutora pistolet do tankowania. Stał nieruchomo kilkadziesiąt sekund, w pozie przypominającej zastygłego bez ruchu kowboja, wypatrującego w oddali swojego przeciwnika, aż do chwili, gdy stojący za fronterą kierowca krótko zatrąbił.
Po raz drugi tego dnia Hubert został w podobny sposób przywołany do porządku. Ale wtedy, gdy stało się to rano przed przejściem w Kostrzewie, po jego plecach nie przebiegały lodowate dreszcze.
* * *
Pokonując ostatni odcinek drogi do Lublina, starał się usystematyzować wiedzę i chociaż spróbować zaplanować ewentualne dalsze kroki. Kiedy zatrzymał samochód przed kamienicą, miał już w głowie złożoną z kilku punktów listę, która wyglądała mniej więcej tak:
Michał
Ewa
Benek
Dobrowolski (?)
* * *
W tej chwili najważniejsze wydawało się sprawdzenie, czy Michał nie ma zadrapania na piersi, ale gdy Hubert wysiadł z auta, pomyślał, że nic się nie stanie, jeśli odwróci kolejność dwóch punktów.
Nie chciał przy Dance rozmawiać z Ewą, zwłaszcza że po tym, co widział we śnie, ta rozmowa mogła się potoczyć w trudnym do przewidzenia kierunku. Poszedł więc kilkadziesiąt metrów ulicą, do usytuowanego obok przystanku MPK aparatu telefonicznego, wyjął z portfela kilka żetonów i wykręcił numer lubelskiego mieszkania Ewy Firlej. Nikt nie podniósł słuchawki. Wobec tego spróbował nawiązać połączenie z rodzinnym domem swojej koleżanki z pracy. Odebrała kobieta, która oświadczyła, że jej córki nie ma w Firleju. Hubert podziękował i się rozłączył.
W drodze powrotnej pożałował, że nie zadał pytania o to, w jaki sposób mógłby się skontaktować z Ewą. Nie zaszkodziłoby jakieś małe kłamstwo, że chodzi o sprawy zawodowe. Przy dłuższej rozmowie mógłby się dowiedzieć, czy jej mama kontaktowała się z nią tego dnia albo spróbować wywnioskować cokolwiek na podstawie intonacji głosu, dzięki której być może dałoby się usłyszeć coś pomiędzy wersami.
– Teraz już przepadło – mruknął. – Jutro spróbujesz raz jeszcze…
Wciąż odczuwał żal do Ewy, że nie podporządkowała się jego prośbie, ale to uczucie traciło na znaczeniu wobec sposobu, w jaki opuszczała ona nocą dom w Wyrębach. Bał się, że stało się tam coś bardzo złego.
Wchodząc po schodach kamienicy, zapytał w myślach sam siebie: „Skoro dokładnie wiesz, co działo się z Ewą i nie masz co do tego żadnych wątpliwości, to dlaczego kwestionujesz sposób, w jaki Waldek Haryniak pożegnał się z tym światem?”.
To pytanie pozostało bez odpowiedzi.
* * *
Jeśli chodzi o realizację pierwszego punktu swojej listy, to Kosmala nie mógł wybrać lepszej pory na powrót. Kiedy wszedł do mieszkania, Danusia akurat układała chłopców do snu. Oczywiście Hubert w dowolnym momencie mógł sprawdzić, czy Michał nie ma jakiejś rany na piersi, ale wolał to zrobić jak najbardziej dyskretnie.
Kiedy chłopcy byli już w łóżkach i czekali na cowieczorną porcję czytania, Kosmala powiedział do żony:
– Odpocznij sobie, Danuś. Pewnie jesteś skonana po całym dniu. Mam trochę wyrzuty sumienia, że cię zostawiłem, ale musiałem dziś skoczyć do Kostrzewa. Weź sobie gorącą kąpiel albo coś w tym stylu…
– Nie jestem aż taka zmęczona, bez przesady. Ty natomiast wyglądasz, jakbyś przerzucił tonę węgla. Wszystko tam w porządku?
– Tak, wszystko okej. – Podświadomie uciekł wzrokiem i w tym samym momencie zrugał się za to w myślach. – Umawiałem się z tym gospodarzem, no, wiesz, Durkaczem, na to, że przygotuje drugą część drewna na opał, ale ponieważ sami jeszcze nie wiemy, jak to będzie z tym domem, to pomyślałem, że powiem mu, aby na razie się z tym wstrzymał.
– Jeśli będzie nie okej, to mi powiesz? – Danka czujnie wpatrywała się w jego twarz.
– Kurczę, zawsze wiesz, kiedy coś kręcę… Nie chciałem ci mówić, żeby nie martwić niepotrzebnie.
– No, to teraz już powiedz.
– Tylko poczytam chłopcom, bo czekają. Jak zasną, to pogadamy, dobrze?
Zanim Hubert rozpoczął lekturę na głos, przyjrzał się uważnie górze od piżamy Michała.
– Kolego, a ty nie masz przypadkiem krzywo zapiętych guzików? – powiedział i rozpiął trzy od góry. – A nie, coś mi się pomyliło.
– Jestem już duży i umiem zapinać – oświadczył chłopiec z nutą urazy w głosie.
– Tak, masz rację, synku – odparł Kosmala i zmierzwił czuprynę Michała. – Przepraszam – dodał z uśmiechem, ale chwilę potem spoważniał.
Tego wieczoru, czytając, często się mylił, bo uczucie ulgi opanowało go tylko na moment. Brnąc przez kolejne stronice bajki dla dzieci, myślał o poprzedniej nocy. Zastanawiał się, jakie znaczenie ma to, że na klatce piersiowej jego syna nie ma nawet śladu rany. Początkowo się ucieszył, ale potem zaczęły Huberta męczyć wątpliwości.
„A jeśli ona naprawdę mnie tu przyprowadziła i jej plan pokrzyżowało to, co nagle powiedział Michał? Zadrapanie na piersi niby pamiętam dokładnie, ale przecież mogło mi się coś przywidzieć, bo światło tutaj jest słabe i może to był tylko jakiś cień?”.
To były już kolejne pytania, na które nie znajdował odpowiedzi. Ale najbardziej przerażało go jeszcze jedno: „A co będzie, jeśli następnym razem żaden z chłopców nie wybije mnie z hipnotycznego transu…?”.
* * *
Siedzieli przy kuchennym stole, gdy Hubert opowiedział Danusi o tym, że w nocy z piątku na sobotę w Kostrzewie młody mężczyzna został rozszarpany najprawdopodobniej przez jakieś dzikie zwierzę lub zwierzęta.
– Ot i cała historia – skończył Kosmala, patrząc w zalęknione oczy swojej żony. – Nie chciałem ci o tym na razie mówić, bo to pewnie robota jakiejś sfory zdziczałych psów. Najprawdopodobniej wkrótce je znajdą, wyłapią i uśpią. Albo myśliwi je odstrzelą.
– A czy to możliwe, że to były wilki?
– Skąd ci to przyszło do głowy? – Hubert niespokojnie poruszył się na krześle.
– Wydaje mi się, że kiedyś coś wspominałeś… O jeleniach, wilkach i łosiach, zdaje się… że mogłyby się wystraszyć naszych dzieci, gdybyśmy tam pojechali.
– To było w żartach. – Machnął lekceważąco ręką. – Zresztą, jak wiadomo, wilki prawie nigdy nie atakują ludzi.
– Prawie. – Mówiąc to, Danka wycelowała palec wskazujący w męża. – Powinieneś mnie informować o takich rzeczach. Zwłaszcza że jesteśmy akurat w momencie, gdy ważą się losy decyzji w sprawie tego domu po Marku.
„A więc już nie naszego, jak jeszcze niedawno…” – pomyślał Hubert, a głośno powiedział:
– To jednorazowy incydent, o którym poza rodziną Waldka Haryniaka niedługo nikt już nie będzie pamiętał.
– Wiesz, jak się nazywał? – zdziwiła się Danusia.
– Tak. Durkacz mi powiedział. – O mały włos nie wspomniał, że chodzi o narzeczonego jego byłej studentki. W ostatniej chwili ugryzł się w język. – No więc właśnie dlatego, że jeszcze nie zdecydowaliśmy, co zrobimy z naszym domem w Wyrębach, nie powinniśmy pozwolić, aby miało na to wpływ jakieś incydentalne zdarzenie.
Danka pokręciła głową.
– Nie jestem małym dzieckiem, Hubert – powiedziała z wyrzutem. – I, proszę cię, nie traktuj mnie tak, jakbym nim była.
* * *
W nocy z soboty na niedzielę Hubert długo jeszcze samotnie siedział przy kuchennym stole. Dwa razy już miał wstać, pójść do sypialni i powiedzieć Dance wszystko, od początku do końca, jednak wycofywał się w obawie o jej reakcję. Niewykluczone, że by mu uwierzyła, jednak lęk przed tym, iż stanie się inaczej, była wręcz paraliżująca.
Otwierając trzecie piwo, Kosmala pomyślał o trzecim punkcie swojego planu.
Benek
Nie tak dawno temu solennie sobie obiecywał, że jeśli wydarzy się coś na tyle niewytłumaczalnego, aby uprawdopodobniło wersję Dobrowolskiego i Marka, to zwróci się o pomoc do Bernarda Woźniaka. Myślał o tym w kontekście faktu, iż nie otrzymał w porę wyraźnego sygnału SOS od swojego przyjaciela, w ubiegłym roku walczącego w Wyrębach o przetrwanie (a może sam nie był wystarczająco na tego typu sygnały wyczulony). Tak czy inaczej, Marek Leśniewski spoczywał teraz w grobowcu na firlejowskim cmentarzu, a Hubert nie zamierzał pójść w jego ślady.
Nie miał na razie pojęcia, w jaki sposób w ogóle rozpocznie z Benkiem rozmowę na temat demonów, które ujawniły swoją moc w okolicach Kostrzewa, ale już samo postanowienie, że podejmie taką próbę, dodało mu otuchy. Również dlatego, że w takiej sytuacji realizację czwartego punktu planu mógł uzależnić od rozwoju wypadków i reakcji, a także ewentualnych rad policjanta, którego od dawna miał za swojego oddanego przyjaciela.
* * *
Pobyt na gwarnym i ludnym basenie w pogodne wrześniowe przedpołudnie zdawał się przeciwieństwem samotnego przebywania w cichej kuchni o północy, ale gdy Hubert przypomniał sobie moment, w którym skończył ostatnie piwo i wstał, by opłukać butelkę, przeszły go ciarki. Rozmasował gęsią skórkę na przedramionach i spojrzał w stronę kolejny raz przemierzających dwudziestopięciometrowy dystans chłopców, ale na niewiele się to zdało.
Ciągle to czuł. Tę obawę, że nie jest w kuchni sam, i niemal zwierzęcy strach przed położeniem się spać; przed kolejnym koszmarem oraz następnym pełnym niepokoju porankiem.
Jednak ostatniej nocy nic mu się nie śniło.