Читать книгу Mity polskiego września - Tymoteusz Pawłowski - Страница 2

Wstęp

Оглавление

Mitem założycielskim Hellady jest wojna trojańska, Rzymu – Eneida, wilczyca kapitolińska i spór Romulusa z Remusem. Również Polska ma ich kilka: o królu Kraku, o Popielu i Piaście, a także ten dzielony z sąsiadami, a opowiadający o najwcześniejszych czasach: o Lechu i Czechu. Gdzieś na przestrzeni lat do legendy dołączył Rus, ale jeszcze Jan Długosz nie wiedział, kim ów Rus właściwie był – bratem czy synem.

Mit założycielski nie służy przekazywaniu prawdy, ale treści ideologicznych. Przykładem mogą być spotykane niemal na całym świecie mity o pierwszych władcach. Niezależnie od tego, czy chodziło o Siemowita, Lestka i Siemomysła, czy też o Romulusa, Numę Pompiliusza i Tullusa Hostiliusza, to pierwszy z nich był budowniczym państwa, drugi – prawodawcą, a trzeci – wielkim wodzem.

Wydarzenia 1939 roku to mit założycielski PRL. Formalnie rzecz biorąc, Polska Rzeczpospolita Ludowa powstała dopiero w 1952 roku, ale odnosimy się tu do czasów, w których władzę nad Polską sprawowali komuniści, a dokładniej – ludzie wierni zasadom marksizmu, czy jeszcze precyzyjniej – posłusznie wykonujący polecenia z Moskwy. To właśnie te dwa elementy: wykonywanie poleceń Moskwy i wierność zasadom marksizmu leżą u podstaw mitu założycielskiego i przedstawiania wydarzeń 1939 roku.

Przypomnijmy najpierw teorię Karla Marxa, XIX-wiecznego filozofa, twórcy najbardziej morderczej ideologii świata. Jego zdaniem źródłem wszelkich przemian społecznych były zmiany „w zakresie środków i stosunków produkcji”. Dzieje człowieka podzielił na okresy, w których dominowała określona forma własności środków produkcji: wspólnotę pierwotną, okres niewolnictwa, feudalizm i kapitalizm. Ukoronowaniem rozwoju ludzkości miał być komunizm – powstanie społeczeństwa, w którym wszelka własność będzie wspólna. Marx uznał, że nie ma żadnej alternatywy, nie można zboczyć z tej ścieżki i cały świat, chcąc nie chcąc, podąża do celu, jakim jest komunizm.

Marx, który uważał się również za historyka, uznał, że przejścia pomiędzy wielkimi okresami historycznymi dokonują się wskutek rewolucji i wojen. Feudalizm narodził się więc po najazdach barbarzyńców i upadku Cesarstwa Rzymskiego, a upadł w wyniku Wielkiej Rewolucji Francuskiej. (Nawet dla historyków marksistowskich przedłużenie średniowiecza do 1789 roku było dość karkołomne, czasem nawet dosłownie). Również kapitalizm musiał zakończyć się czymś wielkim, na przykład Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową albo przynajmniej porządną wojną. Komuniści w Polsce – przypomnijmy, że rozumiemy pod tym pojęciem ludzi wykonujących polecenia z Moskwy – potrzebowali więc jakiejś polskiej rewolucji albo wojny. Jako że Polska płynnie i bezkrwawo stała się państwem gwarantującym podstawowe swobody ludziom pracy – jednego dnia, 11 listopada 1918 roku, bez udziału komunistów – trzeba było znaleźć wojnę. Znaleziono ją i nazwano „wojną obronną Polski”. Zaczęła się 1 września 1939 roku, skończyła 6 października, doprowadziła do upadku kapitalistycznej, burżuazyjnej Polski i płynnie przeszła w wojnę wyzwoleńczą narodu polskiego, która doprowadziła do powstania Polski Ludowej.

Komuniści w Polsce upiekli dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zamiast odpowiadać na kłopotliwe pytania, kto ich tutaj sprowadził i jaka armia ich tu zainstalowała, mogli usprawiedliwić swoją obecność zgnilizną II Rzeczypospolitej, czyli państwa – zgodnie z determinizmem historycznym Marxa – od początku skazanego na porażkę. Wystarczyło jedynie w odpowiedni sposób przedstawić wydarzenia 1939 roku. I głównie tym zajmowała się służba historyczno-propagandowa Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Nie było tematu politycznie ważniejszego dla komunistów w Polsce niż wydarzenia 1939 roku. Mało kogo obchodziła geneza ruchu robotniczego, wojnę polsko-sowiecką lat 1919–1920 można było przemilczeć, podobnie jak zbrodnię katyńską. Natomiast wydarzenia 1939 roku trzeba było tak przedstawić, aby uprawdopodobnić zasady marksizmu i uniknąć oskarżeń o zdradę stanu i kolaborację z Sowietami. Zadanie to powierzono wybranym ludziom.

Najpierw jednak zabrano możliwość badania tych wydarzeń naukowcom niezwiązanym z władzą. Dokumenty dotyczące 1939 roku oraz Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej zamknięto w archiwach państwowych, a do lat 80. XX wieku dostęp do nich mieli tylko zaufani badacze, czyli historycy i propagandziści partyjni. Później reżim nieco złagodniał, ale nawet w połowie lat 90., gdy autorzy tej książki po raz pierwszy odwiedzali Centralne Archiwum Wojskowe, prowadzenie w nim badań było drogą przez mękę. Tygodniami czekało się na zgodę na przejrzenie dokumentów; ograniczano liczbę teczek archiwalnych, o które można było prosić; ich wydobycie z magazynów trwało kilka dni; wówczas okazywało się, że nie ma miejsca, aby je przeczytać, bo miejsc w czytelni było tylko kilkanaście. To wystarczało, żeby zniechęcić prawie wszystkich. A po to, by zniechęcić tych najbardziej wytrwałych, w początkach lat 80. zbiory CAW uporządkowano: zmieniono wszystkie sygnatury teczek i rozdzielono je na mniejsze. Konia z rzędem temu, kto jest w stanie dopasować współczesne sygnatury do tych publikowanych w książkach z lat 60. i 70.

Jednak weterani 1939 roku nie musieli korzystać z archiwów, byli przecież naocznymi świadkami wydarzeń, zachowali w swoich rękach część dokumentów, mogli też zbierać relacje od towarzyszy broni. Ale i na nich ludowa ojczyzna miała sposób: reglamentację papieru potrzebnego do druku. Proces produkcyjny książki był bardzo długi, czasami trwał nawet kilkanaście lat. To, co było aktualne w końcu lat 60., traciło na wartości na początku lat 80. Poza tym książki pokazujące Wojsko Polskie II Rzeczypospolitej we właściwym, z punktu widzenia komunistów, świetle drukowano w setkach tysięcy egzemplarzy. Książki pokazujące prawdę – w setkach lub tysiącach. Społeczeństwo nie miało do nich dostępu.

Dodatkową kontrolę sprawował Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. Zazwyczaj w kwestii 1939 roku wystarczały inne środki bezpieczeństwa, więc niewiele miała ona do roboty. Zdarzały się jednak widowiskowe porażki, na przykład zezwolenie na publikację Wojny polskiej Leszka Moczulskiego. Cenzura dbała natomiast o to, by w podręcznikach szkolnych znajdowały się „odpowiednie” treści. Lekcje historii w PRL często wyglądały niczym tajne komplety i gotowi jesteśmy się założyć, że większość Czytelników w naszym wieku (i starszych) po poleceniu „spakujcie zeszyty i podręczniki, schowajcie ręce pod pupę” słuchało wykładów o wojnie 1920 roku, 17 września i Katyniu. Nauczycielkę jednego z autorów tej książki wyrzucono za to z pracy, a Waszą, drodzy Czytelnicy?

Chociaż Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zlikwidowano w kwietniu 1990 roku, to wiele jego zapisów – siłą bezwładu – ciągle trwa. Określanie kampanii polskiej 1939 roku „wojną obronną Polski”, przedstawianie niemieckiego ataku na mapie tylko zachodniej części Polski, a więc tak, aby czytelnicy nie mogli się zorientować, jak wielka część Rzeczypospolitej wpadła w ręce Związku Sowieckiego.

Większość społeczeństwa miała związane ręce i zakneblowane usta, kto więc przedstawiał mity 1939 roku i upadku II Rzeczypospolitej? Ci, którym władza mogła zaufać – niemal wyłącznie pracownicy Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego oraz Wojskowego Instytutu Historycznego im. Wandy Wasilewskiej. Imiona patronów mówią wszystko. Tych Czytelników, którzy są na tyle młodzi, że mają szczęście nie znać tych postaci, pragniemy zapewnić, że nie mają czego żałować. Oczywiście generalizowanie ma swoje wady – większość pracowników WAP i WIH była porządnymi ludźmi i rzetelnymi badaczami, niektórzy jednak naprawdę przysłużyli się komunistom.

Niestety poza granicami kraju, na wychodźstwie, sytuacja wyglądała podobnie. Władysław Sikorski został premierem i wodzem naczelnym w sposób, który wielu nazwało zamachem stanu. Jednym z jego pierwszych posunięć było powołanie specjalnej komisji do badania „wyniku kampanii wojennej 1939 roku”. Oficerowie musieli odpowiedzieć na szereg pytań, w których zachęcano ich do obwiniania przełożonych. Tych, którzy nie chcieli złożyć obciążających zeznań, odsuwano od dowodzenia. Większość dokumentów w polskich archiwach na wychodźstwie to właśnie takie raporty, a właściwie „kwity” na sanację zbierane w latach 1939–1943. Władysław Sikorski i jego ekipa także potrzebowali mitu założycielskiego i wybrali taki sam jak komuniści: nieudolność sanacyjnych władz.

Jakie treści przedstawiali mitotwórcy? Bardzo rzadko kłamali wprost, jednak narracja dotycząca 1939 roku jest bardzo specyficzna. Przede wszystkim nikt – może oprócz Leszka Moczulskiego w Wojnie polskiej – nie pokusił się o stworzenie obrazu całości, syntezy. Kampanię 1939 roku przedstawiano jako chaotyczne zamieszanie, do którego Wojsko Polskie przystąpiło bez planu, a dowódcy prowadzili swoje wojska bez celu. Skupiano się wyłącznie na szczegółach, najczęściej pokazując bohaterstwo polskiego żołnierza: szeregowych oraz niższych szarż dowódczych. Dzięki temu można było wykazać, że ich wysiłek zmarnowali sanacyjni generałowie i niejako przy okazji uspokoić nastroje społeczne Polaków. W natłoku epizodów i szczegółów gubił się sens kampanii. I można było nie wspominać o 17 września. Atak Związku Sowieckiego na Polskę nie miał większego znaczenia: przecież, zgodnie z naukami Marxa, kapitalistyczna II Rzeczpospolita musiała upaść, aby na jej trupie zbudować Polskę Ludową.

Kolejnym elementem były komentarze. Oczywiście „odpowiednie” komentarze. W natłoku szczegółów bardzo łatwo pomylić je z faktami. Istotna jest też długość trwania narracji – komuniści w PRL przekonywali Polaków do swojej wersji wydarzeń przez 45 lat. A nawet i dłużej. Najbardziej skompromitowani politrucy, wyrzuceni z wojska po zmianach 1989 roku, znaleźli zatrudnienie na uczelniach. Trzeba zrozumieć – byli to jedyni historycy zajmujący się 1939 rokiem. W 1989 czy w 1990 roku rektorzy uniwersytetów i dziekani wydziałów historycznych byli wciąż przekonani – co prawda przez komunistyczne władze – że 1939 rokiem powinni zajmować się specjaliści. Więc specjaliści z Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego kontynuowali swoje prace i przekazywali swoje przekonania młodemu pokoleniu naukowców…

W ten sposób „jedyna właściwa” wizja wydarzeń 1939 roku na stałe zagościła w naszych umysłach. Mit powtarzany tysiące razy stał się rzeczywistością. Dzisiaj bardzo trudno przedstawić prawdę i trudno ją zaakceptować. Czy można zaprzeczyć temu, czego nauczano nas w szkole, co czytaliśmy w prasie i w książkach, co oglądaliśmy w telewizji? Musielibyśmy wówczas przyznać, że zostaliśmy oszukani, że jesteśmy frajerami. Oszukani nie tylko przez propagandę i szkołę, ale – co najgorsze – również przez rodziców, którzy nauczyli nas patrzeć na świat i go oceniać. Także wydarzenia 1939 roku. Czy nasi rodzice mogli się mylić?

Przed autorami tej książki – i przed jej Czytelnikami – stoi trudne zadanie.

Mity polskiego września

Подняться наверх