Читать книгу Mity polskiego września - Tymoteusz Pawłowski - Страница 8

ROZDZIAŁ 6
Alianci poświęcili Polskę dla swoich interesów?

Оглавление

Polskę rzucono na pożarcie Hitlerowi, aby Francja i Wielka Brytania miały czas na przygotowanie się do wojny. Tak samo uczyniły zresztą z innymi państwami – przede wszystkim z Czechosłowacją, zdradzoną podczas konferencji monachijskiej w 1938 roku.

Jest to kolejny mit stworzony przez propagandę sowiecką, w który wierzy znaczna część społeczeństwa. Sięga on swoimi korzeniami co najmniej do konferencji monachijskiej, ale wynika z idei walki klas: otóż wstrętni kapitaliści pogardzają klasami pracującymi i dbają tylko o swoje własne interesy. Być może rzeczywiście tak uważano w Moskwie, która za nic miała ludzkie życie i nie wahała się mordować milionów, żeby zbudować komunizm. Kapitaliści musieli być jeszcze gorsi.

Tymczasem nawet konferencja w Monachium, która doprowadziła do zajęcia przez III Rzeszę przygranicznych ziem Czechosłowacji, nie była rzuceniem tego państwa na pożarcie Niemcom. Nie była to zdrada aliantów. Dziś chętnie zapomina się o tym, że zarówno Francja, jak i Wielka Brytania namawiały Czechosłowację do stawienia oporu Niemcom i były gotowe ją zbrojnie wspierać. Czesi sami uznali, że walka o całość państwa nie ma sensu (innego zdania byli Słowacy, którzy obawiali się, że ustępstwa wobec Niemiec sprowokują Węgrów do zaboru znacznej części Słowacji). Czesi na długo przed konferencją monachijską deklarowali chęć oddania spornych ziem III Rzeszy. Na konferencji w Monachium – można to sprawdzić, czytając nie taki długi tekst końcowego porozumienia – uregulowano jedynie kwestie techniczne: wytyczono granice i ustalono sposób przekazania tych ziem Niemcom. Co więcej, w Monachium bardzo chcieli być również Sowieci, nie zostali jednak dopuszczeni do rokowań. Był to dla nich szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż mogli rozpocząć ofensywę propagandową pt. „Czesi zostali zdradzeni przez Francuzów i Brytyjczyków”.

Taka sama ofensywa propagandowa została rozwinięta przy okazji niemieckiego (i rosyjskiego) najazdu na Polskę. Niemcom była ona na rękę. O zdradzonej Polsce można było przeczytać w prasie gadzinowej wydawanej przez obydwu okupantów. W 1940 roku niemiecki propagandzista Theo Matejko stworzył plakat, na którym ranny polski żołnierz pokazuje brytyjskiemu premierowi Chamberlainowi płonącą Warszawę, krzycząc: „Anglio! Twoje dzieło!”. Plakat ten był powszechnie publikowany w czasie okupacji i jest publikowany… również dziś. Co więcej, autorzy niniejszej książki wielokrotnie widzieli to dzieło na różnego rodzaju wystawach z okazji 1939 roku – pokazywane w dobrej wierze, bez żadnego komentarza i bez świadomości, że jest to niemiecka propaganda!

Podczas gdy niemiecka i rosyjska propaganda pokazywała Polskę jako ofiarę Francuzów i Anglików, Francuzom wmawiano niemal to samo. Bardzo podobny plakat, ze słowami „To Anglik nam to zrobił!” (C’est l’Anglais qui nous a fait ça!), był rozpowszechniany w okupowanej Francji.

Można zadać sobie pytanie, czy Polaków, którzy powtarzają słowa propagandy nazistowskiej i komunistycznej o zdradzie naszych sojuszników, nie należałoby pociągać do odpowiedzialności za „propagowanie ideologii totalitarnej”.

Polska nie mogła zostać poświęcona przez Francuzów z kilku przynajmniej powodów. Przede wszystkim Francja była supermocarstwem. Jej pozycja wynikała ze zobowiązań sojuszniczych wobec państw Europy Środkowej, przede wszystkim Polski, Rumunii, Jugosławii i Czechosłowacji. Po upadku Czechosłowacji – obojętne, czy zawinionej przez Paryż, czy nie – Francuzi nie mogli dopuścić do upadku kolejnego swojego sojusznika. Jej pozycja – powtórzmy – wynikała ze zobowiązań sojuszniczych. Jeśli chciała ją zachować, musiała swoje zobowiązania realizować za wszelką cenę. (Przypomina to nieco sytuację Rosji, która po porażce w wojnie z Japonią w 1905 roku dziewięć lat później za wszelką cenę musiała przyjść z pomocą Serbii – nawet ryzykując upadek państwa).

Co więcej, Francja była fundamentem porządku wersalskiego, a Polska – zwornikiem tego systemu w Europie Środkowej. Upadek Polski oznaczałby ruinę całej francuskiej polityki zagranicznej prowadzonej przez 20 lat. Francja musiała nie tylko wypełnić swoje zobowiązania sojusznicze wobec Polski, ale również zadbać o to, żeby Polska przetrwała niemieckie uderzenie. Przetrwanie Polski było bardzo istotne. Zauważmy, że pierwszą część planu Francja zrealizowała, a drugiej – nie, a wówczas odstąpili od Paryża wszyscy środkowoeuropejscy sojusznicy.

W dziejach świata można znaleźć przykłady porzucenia i zdradzenia sojusznika. Niemal wszystkie te przykłady będą dotyczyły odstąpienia przez słabszego partnera – nawet zdrada, której dopuścili się wobec Rzeczypospolitej w 1792 roku Prusacy. Przypadki, w których mocarstwo porzuca swojego słabszego partnera, zdarzają się wyłącznie w wyniku przegranej wojny. Czemu więc sytuacja Polski w 1939 roku miałaby być wyjątkiem na skalę światową?

Rzucenie Polski na łup Niemcom było również nie do przyjęcia przez francuskich wojskowych. Samo trwanie Wojska Polskiego, nawet gdzieś daleko w błotach Polesia, wiązało ręce Niemcom, uniemożliwiało im manewr i utrudniało skierowanie całości sił przeciwko Francji. Wojsko Polskie w dobrej kondycji zapewniało sukces Paryżowi i oszczędzało życie Francuzów. Paryż z pewnością wolałby, żeby we wspólnej wojnie zginęło mniej Francuzów, nawet kosztem śmierci Polaków.

Równie ważne były pieniądze. Francuzi udzielili Rzeczypospolitej olbrzymich, bardzo nisko oprocentowanych pożyczek na rozbudowę armii. Była to zupełnie inna sytuacja niż dzisiaj, kiedy my gotowi jesteśmy płacić naszemu najważniejszemu sojusznikowi, aby dbał o bezpieczeństwo Polski. Francuzi wydawali swoje pieniądze nie po to, żeby później porzucić swojego sojusznika na pastwę Niemców i Rosjan.

A były to ogromne sumy. Wojsko Polskie, które odparło Rosjan w 1920 roku, zostało wyposażone za francuskie pieniądze (wymiar tej pomocy do dziś nie jest dokładnie znany), oficjalne podpisanie sojuszu również pociągnęło za sobą powódź francuskich kredytów, za które Polacy zbroili się przez kolejnych 15 lat. Gdy pieniądze wyczerpały się w marcu 1936 roku, Francuzi udzielili Polsce tzw. pożyczki z Rambouillet – 2,6 mld ówczesnych franków na 35 lat. Suma ta niewiele nam dziś mówi. Postarajmy się ją przybliżyć: 2,6 mld franków to niemal 700 mln złotych, a więc roczny budżet Wojska Polskiego albo jedna czwarta budżetu państwa. Nawet jeśli zabrakło czasu, aby wykorzystać całość pożyczki z Rambouillet, to finansowe zaangażowanie Francji w Polsce w ciągu 20 lat przewyższało roczny budżet Rzeczypospolitej.

Francuzi – przynajmniej ci, którzy stali na czele państwa i armii – doskonale zdawali sobie sprawę, że porażka Polski zwiastuje klęskę ich kraju. I tak się właśnie stało. Jednak francuską niechęć wobec Polaków w latach 1939–1940 łatwiej jest zrozumieć z perspektywy finansowej: „My wydawaliśmy nasze pieniądze na waszą armię, uzbroiliśmy ją, zbudowaliśmy okręty waszej floty, wyposażyliśmy waszą artylerię, pomogliśmy zbudować wasze lotnictwo, a wy? Tak wiele obiecywaliście, ale nie potrafiliście wykorzystać tego, co Francja wam dała! Teraz mamy zaufać wam po raz drugi?”.

Francja była najważniejszym sojusznikiem Rzeczypospolitej, Wielka Brytania stała się nim dopiero wiosną 1939 roku, po udzieleniu Polsce gwarancji bezpieczeństwa. Gwarancji jednostronnych, trudno bowiem sobie wyobrazić, że podobne gwarancje Londynowi daje Warszawa. (Chociaż wyobrażenie sobie polskiej floty walczącej w obronie Hongkongu lub Falklandów jest kuszące).

Brytyjskie gwarancje dla Polski z 31 marca 1939 roku są często przedstawiane jako… nielojalność. Genezą takich opinii jest broszura Władysława Studnickiego Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, w której sugerował on, że prawdziwą intencją Londynu jest wciągnięcie Związku Sowieckiego do sojuszu antyniemieckiego, za co Sowieci zostaną wynagrodzeni wschodnimi województwami Polski. Rozmowy brytyjsko-sowieckie z 1939 roku wykazały w sposób oczywisty, że Studnicki się mylił, ale jego publikacja – niezauważona w momencie wydania – została odkryta po wojnie i zrozumiana zupełnie na opak.

Studnicki, drobny urzędnik państwowy o olbrzymich ambicjach politycznych i pewnych zdolnościach literackich, przede wszystkim był germanofilem – zarówno w czasie I wojny światowej, co można zrozumieć, jak i podczas tej drugiej, czego zrozumieć się nie da. Był jedynym germanofilem w Polsce, więc jego elukubracjom poświęcono wiele uwagi. Po wojnie zauważono, że już w 1939 roku „przewidział” fakt, że w 1945 roku Związek Sowiecki dokona zaboru wschodnich ziem Polski. To, że pisał o zupełnie innej sytuacji politycznej, nie ma większego znaczenia, skoro jego twórczość znana jest niemal wyłącznie z omówień.

Brytyjskie gwarancje dla Polski zostały dane w chwili, gdy konflikt polsko-niemiecki był już w pełnym toku. Niemcy wykorzystali je jako pretekst do zerwania paktu o nieagresji z Rzecząpospolitą. Można sobie jednak zadać pytanie – i od razu na nie odpowiedzieć – co jest lepszym rozwiązaniem dla państwa skonfliktowanego z sąsiadem: izolacja czy sojusznicy?

Po klęsce Francji w 1940 roku i w obliczu zdecydowanego oporu samotnej Wielkiej Brytanii w latach 1940–1941 może się wydawać, że Paryż był bierny wobec III Rzeszy, a stanowczość okazywał jedynie Londyn. Nie jest to prawda. Francuzi faktycznie, z różnych powodów, byli bierni wobec III Rzeszy, ale Brytyjczycy przez długi czas sprawami Europy nie zajmowali się wcale. Skupili się na nich dopiero po anszlusie, dlatego że włączenie Austrii do III Rzeszy było sygnałem nawiązania współpracy Niemców z Włochami. A to Włosi – z ich posiadłościami kolonialnymi i potężną marynarką wojenną – stanowili zagrożenie dla Imperium Brytyjskiego.

Wszyscy w Europie zdawali sobie sprawę, że Wielka Brytania nie ma armii lądowej. W chwili wybuchu I wojny światowej do Francji popłynęło wszystkich pięć brytyjskich dywizji, a dopiero wiosną 1915 roku Anglicy zbudowali odpowiedni potencjał lądowy. Wiadomo było, że dokładnie tak samo będzie wyglądała kolejna europejska wojna z udziałem Wielkiej Brytanii. Polacy zostali o tym oficjalnie poinformowani podczas rozmów sztabowych w maju 1939 roku, ale nie miało to większego znaczenia, gdyż siłą Londynu były Królewska Marynarka, imperium kolonialne i kontrolowanie światowego handlu. W Warszawie doskonale zdawano sobie sprawę, że nie można oczekiwać od Brytyjczyków żadnej pomocy zbrojnej.

Wielka Brytania – od chwili powstania – toczy bowiem wojny inaczej niż państwa europejskie. W Europie prowadzi się wojnę bezpośrednio – armia spotyka się z armią, rozgrywa serię bitew, rozstrzyga się kampanię jedną i drugą, a wynik tych zmagań decyduje o kształcie porozumienia pokojowego. Brytyjczycy – chociażby z powodów swojego wyspiarskiego położenia – korzystają z działań pośrednich. Izolują przeciwnika, odcinają go od światowego handlu, wyczerpują desantami, organizują sojusze i doprowadzają – niemal zawsze – do kapitulacji wroga. Bezpośrednie działania lądowe mają charakter peryferyjny (oficjalna nazwa takiej strategii to właśnie „działania peryferyjne”). Królewska Marynarka Wojenna panuje nad morzami i pozwala brytyjskiej armii na przeprowadzenie desantu na skraju kontynentu – dajmy na to w Dardanelach, w Narwiku, na Sycylii czy w Normandii. Jeśli desant powiedzie się – otwiera się nowy front. Jeśli desant się nie uda – następuje ewakuacja, a następnie szuka się szczęścia gdzie indziej.

Brytyjski zwyczaj prowadzenia wojny lądowej odbiega tak znacznie od europejskiego, że jest niezrozumiały i podatny na krytykę. „Jak to może być, że my – Europejczycy – bronimy się do ostatniej kropli krwi, a wy – Brytyjczycy – wsiadacie na okręty i uciekacie!” Stąd już niewiele potrzeba, żeby oskarżyć Londyn o „walkę do ostatniej kropli krwi swoich sojuszników”, o ich porzucenie, a nawet o zdradę. Zapomina się przy tym, że Wielka Brytania wygrywa niemal wszystkie wojny, a w razie potrzeby nie szczędzi krwi swoich obywateli. Toteż w Warszawie w 1939 roku wszyscy w rządzie i w wojsku zdawali sobie sprawę, jak będzie wyglądała brytyjska pomoc. Zaskoczeni tym mogli być jedynie czytelnicy broszur Studnickiego (bo sam Studnicki, pomimo wszystkich swoich ograniczeń, chyba zdawał sobie z tego sprawę).

Jak więc w Warszawie wyobrażano sobie przebieg przyszłej wojny? Niemcy uderzają na Polskę. Bitwa graniczna trwa dwa tygodnie, potem następuje – biorąc pod uwagę doświadczenia wojen toczonych w latach 30. – powolny odwrót w stronę Wisły. Po dwóch–trzech tygodniach Francuzi uderzają nad Renem. Niezależnie od wyniku francuskiego uderzenia Niemcy muszą skierować większość swoich sił na zachód. Wojsko Polskie odbudowuje swoje siły, korzystając z posiadanych zapasów i dostaw płynących przez Rumunię i być może przez Związek Sowiecki. Wielka Brytania odcina morskie szlaki prowadzące do Niemiec – także przez zajęcie neutralnych portów Norwegii – i rozpoczyna bombardowania lotnicze. Jednocześnie toczą się negocjacje z sąsiadami III Rzeszy – Belgią, Jugosławią, Węgrami – w sprawie ich udziału w krucjacie antyhitlerowskiej. Jeśli Francuzom poszczęściło się w wojnie lądowej, Zagłębie Ruhry – niemiecki arsenał – zostało już zajęte, Berlin jest zagrożony, a Polacy wypierają Wehrmacht z Polski. Być może Niemcy proszą o pokój jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a jeśli nie, to po Wielkiejnocy następuje koncentryczne uderzenie połączonych armii Francji, Polski, Wielkiej Brytanii, Jugosławii, wspartych kontyngentami z Rumunii, Turcji i Grecji. Latem 1940 roku wojna w Europie kończy się porażką Niemiec.

Wojna skończyła się dopiero w 1945 roku – katastrofalną klęską Niemiec. Gdyby jednak w Berlinie nie rządzili szaleńcy, do wojny w ogóle by nie doszło.

Mity polskiego września

Подняться наверх