Читать книгу Mity polskiego września - Tymoteusz Pawłowski - Страница 7

ROZDZIAŁ 5
Czy sanacja była faszystowska?

Оглавление

Sanacyjna II Rzeczpospolita była państwem faszystowskim, a jeśli nawet nie faszystowskim, to na pewno rasistowskim i niedemokratycznym.

Początek tego mitu bardzo łatwo wyśledzić. Był nim Dekret o odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego wydany 22 stycznia 1946 roku przez „prezydenta” Bolesława Bieruta. Według tego dekretu „karze więzienia lub dożywotniego więzienia” podlegali niemal wszyscy sprawujący w Polsce „naczelne funkcje kierownicze” cywilne i wojskowe od 1921 do 1939 roku. Za co? „Za faszyzację życia państwowego” oraz za pomoc w niej, a nawet za… przewożenie ulotek.

Czym była owa faszyzacja? Czy doprowadziła do wzrostu antysemityzmu w Polsce i prześladowania Żydów – czyli tego, co dziś robią neofaszyści? Nie! Chodziło o zupełnie inne kwestie, bo rozumienie słowa „faszyzm” było zupełnie inne.

Faszyzm powstał w latach 20. XX wieku we Włoszech. Jego głównym założeniem był prymat państwa nad innymi formami aktywności społecznej i politycznej. Z naszego punktu widzenia istotne jest, że faszyzm nie interesował się narodowością czy rasą, tylko obywatelstwem. Obywatel Włoch był Włochem, niezależnie od tego, czy był pochodzenia włoskiego, albańskiego, etiopskiego, libijskiego czy żydowskiego. Przede wszystkim jednak faszyzm nie uznawał klas społecznych.

Z punktu widzenia komunistów – jak również wszystkich ruchów lewicowych łącznie z najbardziej umiarkowanymi socjalistami – faszyzm był złem. Negował bowiem fundament, na którym zbudowano politykę lewicową. Skoro nie ma klas społecznych, to niemożliwa jest walka klas, więc istnienie partii socjalistycznej, komunistycznej (czy nawet związków zawodowych) jest pozbawione sensu. Faszyzm podważał sens istnienia Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Najważniejszym wrogiem Związku Sowieckiego był więc nie kapitalizm, tylko faszyzm. Faszyzm należało zniszczyć jako pierwszy, żeby nikomu nie przyszło do głowy zastanawiać się, czy faktycznie walka klas nie jest bezsensowna… Warto zwrócić uwagę, że zarówno Stany Zjednoczone Ameryki, jak i Unia Europejska to społeczeństwa bezklasowe.

Faszyzm należało zniszczyć, faszyści stali się więc największymi wrogami propagandy moskiewskiej. „Faszysta” to oskarżenie najcięższe z możliwych, ostateczny epitet, którym Sowieci określali wszystkich swoich wrogów. Nawet tych, którzy z faszyzmem mieli niewiele wspólnego. Na przykład „faszystowsko-niemieckich” nazistów.

Nazizm to narodowy socjalizm, ideologia zakładająca – w dużym uproszczeniu – likwidację klas posiadających, obrabowanie ich i podzielenie się łupem. NSDAP była partią bardzo lewicową, przynajmniej do „nocy długich noży” w czerwcu 1934 roku. Wówczas prawicowa frakcja NSDAP zlikwidowała – w rosyjskim rozumieniu tego słowa, a więc fizycznie – przywódców frakcji lewicowej. Otworzyło to drogę do porozumienia Hitlera z klasami posiadającymi Niemiec i wówczas doszedł do głosu nurt „narodowy” nazistów. Rozpoczęto rabunek i likwidację Żydów.

Dzisiaj nie pamięta się o większości tych detali. W zbiorowej pamięci pozostał sowiecki slogan propagandowy o „bestii faszystowsko-niemieckiej”, a sojusz narodowo-socjalistycznych Niemiec z faszystowskimi Włochami sprawia, że slogan ten brzmi całkiem prawdopodobnie. Neonaziści są więc wymiennie nazywani neofaszystami i niemal nikt nie zwraca na to uwagi.

Wróćmy jednak do pytania: czy Polska przed 1939 rokiem – w jakimkolwiek znaczeniu – była państwem faszystowskim?

Nie, nie była.

Rzeczpospolita Polska przed 1939 rokiem była demokratycznym państwem prawa. Od 1926 roku władzę nad krajem sprawowali ludzie nazywani – przez samych siebie – sanacją. Sanacją, czyli „uzdrowieniem”. Propagandowo oznaczało to dokładnie to samo co po roku 2015 oznacza termin „dobra zmiana” – ze wszystkimi, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi, konotacjami. Sanacja nie stanowiła partii politycznej i nie była jednolita ideologicznie, choć dziś nazywalibyśmy ją – horribile dictu – „umiarkowaną lewicą laicką”.

II Rzeczpospolita była państwem demokratycznym, w którym władzę ustawodawczą sprawował parlament, ale wiele decyzji mógł podjąć prezydent. Rządom sanacyjnym udawało się z reguły przeforsować w parlamencie korzystne dla siebie ustawy przede wszystkim ze względu na rozbicie polityczne opozycji. Jej najważniejszymi ugrupowaniami była lewicowa Polska Partia Socjalistyczna, chłopskie Stronnictwo Ludowe oraz prawicowe Stronnictwo Narodowe. Pamiętać jednak trzeba, że pod tymi nazwami nie kryły się monolityczne partie, tylko środowiska polityczne, wewnętrznie skłócone i niezbyt skuteczne.

Jedyną partią, którą można by oskarżyć o antysemityzm – ale oskarżenie to byłoby palcem na wodzie pisane i nie dałoby się utrzymać go w sądzie – było Stronnictwo Narodowe (którego wielu działaczy było notabene pochodzenia żydowskiego). W początkach lat 30. przeżywało ono kryzys i właśnie wtedy oddzielili się od niego co bardziej radykalni działacze. W ten sposób powstało ugrupowanie znane jako Obóz Narodowo-Radykalny. ONR faktycznie występował przeciwko Żydom, jednak trudno nazwać jego działalność antysemicką, choć niewątpliwie antysemitów można było tam znaleźć. Żeby zrozumieć motywy tych akcji, trzeba poświęcić nieco uwagi bezrobociu młodych.

Bezrobocie młodych zawsze jest problemem, ale w czasach II Rzeczypospolitej było problemem szczególnie dużym ze względu na utrudnienia w dostępie do najbardziej intratnych zawodów: znaczną część prawników, lekarzy i farmaceutów stanowili Żydzi. W czasach rozbiorów Polacy mieli bowiem ograniczoną możliwość studiowania. Co więcej, większość studentów prawa, medycyny i farmacji – także w niepodległej Polsce – stanowili Żydzi. Młodzież gimnazjalna i studencka była z tego powodu bardzo niezadowolona. Duża jej część stała się zwolennikami i działaczami ONR, którego podstawowym postulatem było wprowadzenie administracyjnych parytetów na uniwersytetach, nie – jak dziś – ze względu na płeć, tylko na narodowość. Współcześnie nazywa się to „akcją afirmacyjną”, wówczas używano określenia numerus clausus.

Parytety narodowościowe na uniwersytetach wprowadzono i wszyscy poczuli się pokrzywdzeni. Polscy Żydzi dlatego, że utrudniało im to zdobycie wykształcenia. Polscy Polacy dlatego, że ułatwień w zdobywaniu wykształcenia było zbyt mało. ONR rósł w siłę, na ulicach dochodziło do starć bojówek polskich Żydów z bojówkami polskich Polaków. W tej sytuacji sanacyjny rząd administracyjnie rozwiązał ONR i podjął szereg działań, żeby skierować aktywność młodzieży w inną stronę.

W początkach 1937 roku powstał Obóz Zjednoczenia Narodowego, organizacja mająca skupiać społeczeństwo polskie – szczególnie młodzież – chcące pracy na rzecz rozwoju kraju. OZN, zwany „Ozonem”, osiągnął umiarkowany sukces, odciągnął część radykalnej młodzieży od ONR, a przy okazji dał możliwość do oskarżeń o przygotowywanie w Polsce „nocy krótkich noży” – nacjonalistycznego zamachu stanu. Plotkę rozpuścili komuniści, później podjęli ją „użyteczni idioci” z Frontu Morges – emigracyjnego kręgu opozycyjnego popierającego generała Władysława Sikorskiego – a i dziś żyje własnym życiem (nawet w literaturze). Za komentarz tych plotek niech posłużą słowa generała Kordiana Józefa Zamorskiego, komendanta głównego Policji Państwowej. Jak wspomina, gdy Aleksandra Piłsudska przyniosła plotkę, że wyszkolił bojówki oenerowskie liczące 40 tys. ludzi: „Zapytałem ją, czy informator jej wyobraża sobie, co to jest 40 000 i ile to kosztuje”3.

ONR był nielegalny, a jego aktywni działacze byli zatrzymywani przez Policję Państwową i zsyłani do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. Czy istnienie obozu koncentracyjnego nie świadczy o tym, że państwo jest faszystowskie? Nie zawsze, a już na pewno nie istnienie takiego obozu jak ten w Berezie. Oficjalnie było to „miejsce odosobnienia” zorganizowane w celu izolowania terrorystów związanych z zamachem na ministra Bronisława Pierackiego. Takie ówczesne Guantanamo, tylko dużo bardziej kulturalne: przez pięć lat funkcjonowania zmarł tam jeden osadzony. Dokładnie: jeden. Bereza była wykorzystywana nie tylko do izolowania terrorystów, ale również oenerowców i podobnych radykałów, a w 1939 roku – spekulantów wykorzystujących panikę wojenną oraz osoby podejrzane o współpracę z Niemcami.

Pewną grupę stanowili również komuniści, trzeba jednak pamiętać, że akurat ich łatwo było skazać na więzienie. Otóż w statucie Komunistycznej Partii Polski – i każdej innej partii komunistycznej – zapisane było, że członek partii musi wykonywać polecenia Kominternu, a jako że Komintern był częścią sowieckiego wywiadu, każdy, kto słuchał jego poleceń – czyli każdy członek partii komunistycznej – stawał się automatycznie sowieckim szpiegiem.

Bereza Kartuska różniła się od więzienia tym, że można było tam trafić na mocy decyzji administracyjnej i tylko na trzy miesiące. Do więzienia trafiało się jedynie po wyroku sądu. Sądy – choć, jak to w Polsce, opieszałe – były niezależne. Najlepszym tego przykładem jest osławiony proces brzeski, podczas którego skazano na kary więzienia kilku działaczy partii opozycyjnych. O tym, że nie była to zemsta polityczna, a sąd wydał właściwy wyrok, przekonują nas długotrwale próby jego podważenia, czynione nawet w XXI wieku. Kasacja wyroków – podjęta z inicjatywy szerokiego kręgu posłów i z poparciem ówczesnych ministrów sprawiedliwości – jest jednak niemożliwa, chociażby z tego powodu, że sami oskarżeni przyznawali się do „nawoływania do usunięcia przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienia ich przez inne osoby”…

Spójrzmy teraz, jak wyglądało rozwiązywanie „problemów opozycji” u naszych sąsiadów. O „nocy długich noży” w III Rzeszy już wspomnieliśmy. Ofiar było około setki, dziesiątki tysięcy trafiło do obozów koncentracyjnych. Związek Sowiecki był dużo bardziej brutalny: setki tysięcy przeciwników politycznych Stalina zostało wymordowanych, dziesiątki milionów wysłano do obozów koncentracyjnych zwanych łagrami. W Rumunii zamachy stanu odbywały się regularnie: najgroźniejszy przywódca opozycji, Horia Sima, został zastrzelony, a jego ciało zalano tonami wapna i betonu, a jako że sądy nie chciały się zająć morderstwem, zrobili to towarzysze zamordowanego, mordując premiera i innych, których uznali za współodpowiedzialnych. Nieco kulturalniej było w Czechosłowacji, rzekomo „jedynej demokracji w Europie Środkowej”: konstytucja zezwalała prezydentowi na dwie kadencje, Tomáš Masaryk był nim przez cztery, a później płynnie przekazał władzę swojemu sekretarzowi – Edvardowi Benešowi.

Za dyktatora „sanacyjnej Rzeczypospolitej” powszechnie uważa się Józefa Piłsudskiego. Trudno jednak wskazać, na czym miała polegać jego dyktatorska władza. Jego następcą został rzekomo Edward Śmigły-Rydz. Jemu poświęcimy dużo uwagi w kolejnych rozdziałach, tu pozwolimy sobie przypomnieć dekret premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, nakazujący traktowanie generalnego inspektora sił zbrojnych Edwarda Śmigłego-Rydza jako „drugiej osoby w państwie”. Mało kto jednak jest świadomy tego, że Składkowski również był oficerem, a dekret ten regulował przede wszystkim sprawy formalne, czyli to, komu oficerowie powinni salutować jako pierwszemu: premierowi czy generalnemu inspektorowi sił zbrojnych. Premier był jednak tylko dwugwiazdkowym generałem, a Śmigły-Rydz generalnym inspektorem sił zbrojnych…

II Rzeczpospolita w żadnym stopniu nie była państwem faszystowskim. To, że inwektywy tej wciąż się używa, wynika ze skuteczności propagandy komunistycznej, naszej niepełnej wiedzy opierającej się na półprawdach i półkłamstwach oraz nieznajomości ówczesnych realiów, tak różnych od dzisiejszych. Wprost przeciwnie – w Berezie Kartuskiej siedzieli przecież nie Żydzi, ale ich potencjalni prześladowcy spod znaku ONR. Potencjalni, ponieważ bowiem bardzo wielu oenerowców w czasie niemieckiej okupacji pomagało Żydom. Robił to chociażby ich przywódca, Jan Mosdorf, który zapłacił za to życiem.

3

Kordian Józef Zamorski, Dzienniki (1930–1938), Warszawa 2011, s. 432.

Mity polskiego września

Подняться наверх