Читать книгу Krew za krew - Victoria Selman - Страница 10

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

Procedura postępowania po wybuchu stanowiła element mojego podstawowego szkolenia. Wiedziałam, co robić i jak przeżyć.

Trzymałam usta otwarte i płytko oddychałam. Większość ludzi sądzi, że najbardziej śmiercionośnym elementem wybuchu jest wysoka temperatura albo odłamki. Wcale nie. Najgorsze jest zbyt duże ciśnienie fali uderzeniowej.

Instynktownie wstrzymujemy oddech, kiedy jesteśmy przerażeni, ale to tylko zmienia nasze płuca w balony pod wysokim ciśnieniem. Po eksplozji w zamkniętym pomieszczeniu fale uderzeniowe powodują pęknięcie i rozerwanie płuc, wywołując krwotok wewnętrzny i ostry ból klatki piersiowej. Zaledwie sześć procent ofiar umiera od oparzeń i ran zadanych odłamkami. Reszta ginie na skutek rozerwania płuc.

Dotknęłam dłonią twarzy i tułowia, oceniając uszkodzenia – mocno skaleczony policzek, siniaki, ale żebra niepołamane, żadnego bólu w obrębie żołądka, pleców ani klatki piersiowej. Wrażenie, jakbym miała w uszach zatyczki z waty, ustępowało, wobec tego słuch miałam nietknięty. Oczy szczypały od dymu, ale nie piekły mnie i nie miałam zaburzeń widzenia. Mogłam oddychać i stać na własnych nogach, a nawet chodzić. Przynajmniej o tyle, o ile. Moja prawa noga nie była w pełni sprawna. Poleciałam na twarz.

Niech to szlag, pomyślałam, z trudem podnosząc się z podłogi. Słaniając się na nogach, podeszłam do ściany wagonu, oparłam na niej dłonie i zdołałam jakoś się podeprzeć, utrzymując na wpół pionową pozycję. Omiotłam wzrokiem wagon, żeby wybadać sytuację.

– Schylcie się! Zasłońcie usta! – krzyknęłam. Miałam stłumiony głos i zaczęłam kaszleć, kiedy zaciągnęłam się dymem.

W wagonie było duszno i czarno od dymu. Dosłownie wdowi welon. Początkowo rozpoznawałam tylko kształty. Ludzi uwięzionych tam, gdzie siedzieli. Innych leżących na podłodze pod metalem i rozbitym szkłem, wyrzuconych ze swoich foteli, które zostały wyrwane z tej strony pociągu na skutek eksplozji.

Wybite szyby w oknach i drzwiach powodowały, że dym się przerzedzał, mój wzrok zaczął się przyzwyczajać do ciemności i zobaczyłam więcej. Ojca w garniturze w prążki, bez twarzy. Jakąś osobę z poważnymi oparzeniami, leżącą na podłodze z rozrzuconymi rękami i nogami pod górą złomu. Nieruchome ciało młodej kobiety. Ziejące puste oczodoły.

Pośrodku wagonu dostrzegłam wyrwę po wybuchu, pełną odłamków szkła i porozrywanych ciał. Mężów, ojców i dziadków. Żon, matek i babć. Synów i córek. Braci i sióstr. Ludzi, którzy biegli jak szaleni, żeby zdążyć na ten pociąg. Ludzi, których bliscy już więcej nie zobaczą.

Nabrałam powietrza i znowu rozejrzałam się dookoła, tym razem starając się ocenić sytuację. Od czego zacząć?

Zewsząd dobiegały krzyki i wołania o pomoc.

Mężczyzna leżący na podłodze z rozrzuconymi rękami i nogami płakał z bólu. Miał tułów zmiażdżony przez blachę, która go przygniatała, twarz czarną od krwi i pyłu, a dłonie spuchnięte i najeżone odłamkami szkła. Chciałam do niego podejść, ale między nami ziała wyrwa. Nigdy bym tam nie dotarła z tą moją uszkodzoną nogą, a nawet jeśli dałabym radę, mogłabym już stamtąd nie wrócić, żeby pomóc innym ludziom. Lepiej zostać tutaj i zająć się tymi rannymi, do których łatwiej dotrzeć.

W pobliżu leżała nieruchomo dziewczyna z błyszczykiem do ust. Była blada i miała poszarpane ubranie.

Przysunęłam policzek do jej nosa i ust, żeby sprawdzić, czy oddech jest wyczuwalny. Nic. Pomyślałam, jak wcześniej tajemniczo się uśmiechnęła. Odgarnęłam jej włosy do tyłu i przyłożyłam palce do szyi, sprawdzając puls. W duchu modliłam się, żeby żyła. Z początku nie byłam pewna, ale wtedy to poczułam. Słabe bicie serca. Znak, że nie miała zamiaru jeszcze się poddawać. Położyłam nasadę dłoni na środku jej klatki piersiowej, drugą dłoń ułożyłam na pierwszej i nacisnęłam.

– Raz, dwa, trzy…

Trzydzieści uciśnięć. Dwa sztuczne oddechy. Powtórka.

No dalej.

Wpompowałam powietrze do jej płuc. Usta i gardło miała pełne krwi.

Koniec.

– Pomocy – wyszeptał jakiś drżący kobiecy głos. Nie dobiegał z daleka, ale nagle poczułam się wyczerpana. Przejście kilku metrów wydawało mi się nie lada wyczynem.

Kuśtykając, przedzierałam się przez rumowisko w jej stronę, z każdym ruchem ostry ból przeszywał mi żebra. Piekło mnie w gardle. Bolały mnie oczy.

– Pomocy – jęknęła kobieta, kiedy do niej dotarłam. To ona przed katastrofą głaskała się po brzuchu. Włosy miała pozlepiane zakrzepłą krwią. Ciemna krew sączyła się przez siedzenie jej dżinsów, tworząc kałużę.

– Straciłam ją, prawda?

Miała oczy pełne łez.

– Potrzebujesz opaski uciskowej – odpowiedziałam, chociaż wiedziałam, że nie miała na myśli swojej nogi.

Miała głęboką, ciętą ranę wzdłuż uda. Wystawał z niej ogromny kawałek metalu, a krew ciekła jej po palcach, którymi instynktownie uciskała ranę. Zdjęłam sweter i zawiązałam go powyżej rany. Nie było to idealne rozwiązanie, ale tylko tyle mogłam zrobić, i przy odrobinie szczęścia mój kardigan zapobiegnie wykrwawieniu się kobiety na śmierć.

– Jak się pani nazywa? – zapytała, kiedy ucisnęłam ranę.

– Ziba. Ziba MacKenzie.

– Jestem Liz Cartwright. Musi pani zawiadomić mojego męża, co się ze mną stało. Zrobi to pani? Proszę. Zawiadomi go pani?

– Wydostanie się pani stąd i sama mu o tym powie. Słyszy mnie pani?

Kiwnęła głową, a ja mocniej zacisnęłam węzeł.

– A teraz niech pani położy tutaj dłoń i proszę przez cały czas uciskać to miejsce – wyjaśniłam, rozglądając się po wagonie za następnym potrzebującym pierwszej pomocy.

Wtedy ją zauważyłam. Tę katoliczkę, leżała na podłodze. Pokuśtykałam do niej.

– Jak tam? – zapytałam, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Jak się pani czuje?

Głupie pytanie. Patrząc na nią, dokładnie wiedziałam, jak się czuła. Nie miała żadnych ran zewnętrznych, ale mrugała powiekami. Miała ogromną, śliwkową wybroczynę na szyi i rozległą opuchliznę na udzie. Obrażenia wewnętrzne. Nie mogłam niczego dla niej zrobić.

Wzdychając, badałam wzrokiem wagon. Instynktowna selekcja, kto w pierwszej kolejności wymagał pomocy. Ale katoliczka chwyciła mnie za ramię, ściskając mocno. Zrobiła się blada jak płótno i szeroko otworzyła oczy. Jednak nie spoglądała na mnie. Coś innego przykuło jej uwagę.

Być może uwolniłabym się z jej uścisku, gdyby wtedy na mnie nie spojrzała. Miała oczy jak Duncan. To samo połączenie szarości i zieleni, które przywodziło na myśl górskie jeziora. Uklękłam i wzięłam w dłonie jej głowę.

Zostanie przy niej było wbrew wszelkim procedurom. Innym ludziom być może zdołałabym pomóc. Ale miałam to gdzieś. Nie pracowałam już w siłach specjalnych i nie miałam zamiaru zostawić tej kobiety, żeby samotnie umarła.

Jej ciałem co jakiś czas wstrząsał dreszcz, jakby przechodził przez nie niewidzialny prąd.

– W porządku – powiedziałam. – Jestem tutaj.

Chciałam, żeby usłyszała mój głos. Wiedziałam, że to, co mówiłam, nie miało żadnego znaczenia, ważne było, że mówiłam, a ona wiedziała, że ktoś przy niej jest.

Próbowała coś wyszeptać.

– On…

Urwała, walczyła, po czym znowu otworzyła usta. Szeptała coś niezrozumiałego. Ale była zdeterminowana, żeby to powiedzieć.

– Nie rozumiem – odparłam, pochylając się nad nią, żeby lepiej słyszeć. – Co pani próbuje powiedzieć?

Patrzyła mi prosto w oczy i ściskając mnie za ramię, wzięła głęboki oddech, tak jak ktoś, kto za chwilę ma zamiar głęboko zanurkować.

– On to zrobił. Musisz komuś o tym powiedzieć.

– Czyli kto? – zapytałam. – Co on zrobił?

– Proszę – wyrzęziła i przestała oddychać.

Przeżyła tylko na tyle długo, żeby przekazać swoją wiadomość. Ale nie miałam zielonego pojęcia, co oznaczały jej słowa.

Krew za krew

Подняться наверх