Читать книгу Krew za krew - Victoria Selman - Страница 12
ROZDZIAŁ 5
ОглавлениеZałożyłam ręce na piersi, wkładając dłonie pod pachy, i owinęłam się ciasno kurtką. Poczułam na plecach zimny pot. Było chłodno i mżyło.
Z oddali dobiegało wycie syren, a dookoła rozdzwoniły się telefony komórkowe. Wieści się rozeszły. Krewni i znajomi sprawdzali, co działo się z ich najbliższymi.
Zgubiłam w pociągu torebkę, ale wciąż miałam telefon w kieszeni. Instynktownie wybrałam numer Duncana.
– Abonent niedostępny. – Usłyszałam.
Moja dłoń zaczęła drżeć. Telefon wyślizgnął mi się spomiędzy palców.
– Hej, skarbie. Dobrze się czujesz? – zapytała starsza ciemnoskóra kobieta z siwymi włosami i głęboką raną ciętą nad okiem. Kolejna ocalała.
Podniosła z ziemi mój telefon i objęła mnie ramieniem, przytulając do siebie. Kontakt cielesny z człowiekiem sprawił, że poczułam ucisk w gardle.
To głupie, ale dokładnie w taki sposób codziennie rano sięgam ręką w poprzek łóżka w poszukiwaniu swojego męża, chociaż on nie żyje dłużej, niż trwało nasze małżeństwo. Przeraża mnie chłód tego miejsca, w którym powinien leżeć, za każdym razem kiedy to robię. Upłynęło tyle czasu, a ja wciąż spodziewam się, że go tam zastanę, podobnie jak przed chwilą miałam nadzieję, że jednak odbierze ode mnie telefon.
Jego śmierć zmieniła mój świat w bezdenną otchłań. Pozostały tylko zgliszcza i popiół. Ktokolwiek wypowiedział słowa: „Lepiej kochać i stracić osobę kochaną, niż nigdy nie zaznać miłości”, gadał bzdury. Nie było sekundy, żebym nie czuła wiejącej chłodem czeluści, która po nim pozostała.
Chciałabym wiedzieć, jak mam o tobie zapomnieć, Duncanie. Wolałabym cię nigdy nie spotkać, niż żyć samotnie w tej otchłani.
– Już dobrze. Trzymam cię – szepnęła kobieta z wełnistymi włosami. Ukryłam twarz w jej ramieniu. Ciepło jej ciała przywodziło mi na myśl coś nie z tego świata.
– Utworzyli prowizoryczne centrum pomocy w szkole podstawowej. Tędy. Chodź, pójdziemy tam razem.
– Wszystko w porządku. Nic mi nie jest.
Odwróciła mnie, położyła dłonie na moich przedramionach i spojrzała na mnie z góry. Nie była wysoka, ale biła mnie na głowę wzrostem, podobnie jak większość ludzi. Miała nieustępliwy wyraz twarzy instruktora musztry i podobny ton głosu.
– Nie wyglądasz mi za dobrze. Masz paskudne skaleczenie na twarzy. Na mój gust będzie trzeba to zeszyć.
Wielka sprawa z powodu odrobiny krwi! Na pustyni sami musieliśmy sobie opatrywać takie rany. Mocny klej równie dobrze trzyma rany szarpane, jak szwy. Wszyscy nosiliśmy UHU w naszych plecakach wojskowych. Na polu walki człowiek uczy się, jak sobie poradzić za pomocą tego, co ma ze sobą.
Jakiś czas temu jeden z moich kumpli z oddziału dał się postrzelić w nogę. Z jakiegoś powodu nie miał w plecaku zestawu pierwszej pomocy ani opaski uciskowej. Ale przynajmniej miał czyste skarpetki.
Rozwinęłam je, złożyłam i przycisnęłam do rany, po czym oderwałam swój rękaw, żeby umocować opatrunek. Nie jestem lekarzem, ale zadziałało.
Zastanawiałam się, czy powiedzieć o tym wszystkim tej kobiecie, która mi pomagała, ale nie miałam siły snuć opowieści, i szczerze mówiąc, nie uważałam, żeby było warto.
– Proszę iść – rzuciłam. – Dogonię panią. Muszę najpierw zadzwonić.
Kiedy odchodziła, znowu wyjęłam telefon. Tym razem wybrałam numer Jacka Wolfe’a.