Читать книгу Krew za krew - Victoria Selman - Страница 13

ROZDZIAŁ 6

Оглавление

Siódma zero siedem, siódmy października. Data idealna. 777. Trzy siódemki.

Mężczyzna, który przybrał imię Raguel, przez ułamek sekundy patrzy na cyfry w swoim elektronicznym budziku, zanim siada na łóżku, ze zdrętwiałymi nogami wychodząc z pozycji embrionalnej, w której zawsze sypia. Wolałby popatrzeć na budzik dłużej, ale nie ma odwagi.

Ma tylko sześćdziesiąt sekund, zanim cyfry się zmienią, a wtedy będzie już za późno. Siódma zero osiem nie ma znaczenia, a nawet jest nieprzyjemna. Co innego siódma zero siedem. Błogosławiona.

Wyłącza budzik, po czym przekłada nogi na bok łóżka, wyczuwając stopami kapcie. Miękkie i brązowe z twardymi plastikowymi podeszwami, a nie na żółtej słoninie, tak jak w tamtym miejscu.

Kiedy schyla się, żeby dotknąć palców stóp i pobudzić krążenie krwi, zaczyna słyszeć w głowie głosy.

– Pospiesz się – szeleszczą niczym pełzające węże. – Szybciej, szybciej, szybciej albo ci ucieknie.

Przyciszonym głosem odmawia „Ojcze Nasz”, po czym idzie na czubkach palców do łazienki. Nie ma żadnego powodu, żeby być cicho ani chodzić w ten sposób, ale i tak to robi. Stare nawyki są silniejsze.

Sika, po czym odkręca kran. Woda jest lodowata, czerwienieją mu dłonie. Gdyby pozwolił jej chwilę popłynąć, na pewno by się zagrzała, ale nie ma na to czasu. Musi być gotowy do wyjścia za dziesięć minut, o siódmej siedemnaście, a ma jeszcze tyle do zrobienia.

Trzyma dłonie pod strumieniem wody. Liczy do siedmiu. Odwraca je. Liczy do siedmiu. Odwraca je ponownie. Liczy do siedmiu. Raz za razem, aż każda strona dłoni zostanie opłukana siedem razy po siedem sekund. Czynności trzeba wykonywać we właściwy sposób. Wszystko runie, jeśli nie będzie się tego trzymał.

Wraca do sypialni. Mieszka już tutaj od dłuższego czasu, ale spokój wciąż jest dla niego towarem luksusowym. Czymś, czym należy się delektować.

– Za wszystko składajcie dzięki, bo taka jest wola Boża – mówi na głos, kreśląc w powietrzu znak krzyża.

Szepczące głosy mruczą z aprobatą.

– Tak, dobrze. Dobrze. Bardzo dobrze.

W kącie porusza się schowana zagadkowa postać.

Siódma jedenaście. Tik-tak. Raguel musi się pospieszyć. Ścieli łóżko, naciąga kołdrę i koc, następnie układa je tak, żeby zwisały równo po obu stronach, po czym wtyka pościel pod materac. Siódma trzynaście. Zostały cztery minuty. Ale cztery dodać trzy równa się siedem. Będzie w porządku.

– Jeśli Bóg da – mówi szybko, kiedy szepty stają się krytyczne.

Odliczając, zdejmuje spodnie od piżamy w prążki i składa je w kostkę na poduszce. Potem ściąga podkoszulek, uważając, żeby starannie go złożyć, zanim położy go na spodniach. Wciąż odliczając do siedmiu, wkłada slipki, białe skarpetki, granatowe spodnie chino, koszulę, krawat i nigdy nie przechodzi do kolejnego elementu ubrania, dopóki nie osiągnie świętej liczby.

Patrzy w lustro i uśmiecha się, zadowolony ze swojego wyglądu. Większość ludzi nie nosi krawata, ale on lubi wyglądać elegancko. Mężczyznę można poznać po manierach, jak mawiała jego matka. Ubiór wzbudza szacunek.

Podlewa fikusa na parapecie, zraszając go siedmioma krótkimi pryśnięciami z zielonej konewki, łapczywie zjada banana siedmioma uważnymi kęsami i czyści zęby siedem razy. Szczotkowanie, płukanie, wypluwanie, powtórka. Przez cały czas nie spuszcza oka z budzika.

Siódma siedemnaście. Udało się. Jest już gotów na ten dzień.

Pan będzie usatysfakcjonowany, podobnie jak wtedy, gdy Raguel odpowiedział po raz pierwszy na to wezwanie, a jego nowe imię zostało mu wyszeptane, kiedy księżyc przybrał krwiście czerwony kolor.

Raguel. Siedział wtedy nad wodą, odliczając litery na swoich długich palcach pianisty, i przypominał sobie szyfr, którego nauczyła go matka, kiedy był dzieckiem. Każda litera miała przypisaną wartość numeryczną: A=1, B=2 i tak dalej, wyjaśniała matka.

Ale litery w imieniu „Raguel” dawały sumę sześćdziesiąt cztery. Nie miały nic wspólnego z siódemką.

Niedobrze, myślał, wbijając paznokcie w skórę. Zadręczał się.

Musiał sięgnąć w głąb siebie, żeby znaleźć odpowiedź.

Sześćdziesiąt cztery. Sześć i cztery. Sześć pomnożone przez cztery równa się dwadzieścia cztery. Dwudziestu czterech księży służyło w świątyni Króla Dawida. A, pomyślał, ekscytując się, gdyby odjąć jeden (boska cyfra) od sześćdziesięciu czterech, otrzymamy sześćdziesiąt trzy. Sześćdziesiąt trzy podzielone przez siedem równa się dziewięć. Chrystus skonał w dziewiątej godzinie i ukazał się dziewięć razy po swoim zmartwychwstaniu. Wszystko w porządku. Liczby się zgadzały.

Siódemka i dziewiątka. Sześćdziesiąt cztery. Święte liczby powiązane ze sobą, by stworzyć imię, które będzie go chronić.

W ślad za tą myślą pojawiają się kolejne, nad którymi nie potrafi zapanować. Wspomnienia przeszłości, tego, jak odeszła od niego Katie. Raguel z jękiem chwyta się za głowę.

Bierze pigułki, które go uspokajają, ale wywołują drgawki i zaburzenia wzroku. Woli leczyć się sam, pomimo zaleceń lekarza.

Oczywiście miałby poważne kłopoty, gdyby ktoś dowiedział się o jego uzależnieniu, ale czasem warto podejmować ryzyko. Poza tym dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Raguel musi być silny.

Wkłada nóż do pochwy i wciąga nosem sproszkowane kryształki.

Widzisz, myśli, biorąc kolejną działkę. Nie potrzebuje Katie. Sam umie się o siebie zatroszczyć. Sekundę później myśli: „zerżnąć ją za to, że go rzuciła”, a chwilę potem Katie zupełnie wylatuje mu z głowy.

Całe jego ciało ogarnia euforia. Zapomnieć o Katie. Zapomnieć o siódemce. Zapomnieć o tym, o czym chciał zapomnieć. Jest niezwyciężony. Może zrobić wszystko. Jest królem świata.

Dzwoni budzik. Raguel chowa torebkę z powrotem do szuflady i pospiesznie idzie w kierunku drzwi, zatrzymując się, żeby przesunąć paterę z owocami tak, by stała na samym środku stołu.

Potem wychodzi.

Krew za krew

Подняться наверх