Читать книгу Przedsmak zła - Alex Kava - Страница 6

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Hrabstwo Warren, Wirginia


Wybrał inny zjazd z międzystanowej. Kiedy człowiek nabiera zbytniej pewności siebie i jeździ stale tą samą drogą, nigdy nie kończy się to dobrze. Chociaż z drugiej strony patrząc, obecnie był bardziej uzależniony od GPS-u, niż sobie tego życzył. Tak czy inaczej, życie to ciągłe ryzyko i dostrzeganie okazji, które inni mijają, bezmyślnie jadąc dalej. Coś o tym wiedział, bo nieprzewidywalne zachowania zawsze mu się opłacały.

Aż do tej pory.

Po dziesięciu minutach jazdy po asfaltowej dwupasmówce w tylnym lusterku zobaczył radiowóz. Odruchowo zerknął na prędkościomierz. Jeśli w ogóle przekroczył dozwoloną prędkość, to najwyżej o trzy kilometry na godzinę. Mimo to gdy znów podniósł wzrok, w lusterku ujrzał mrugające światła radiowozu pędzącego tuż za nim.

To idiotyczne. Nie zrobił nic, co dałoby im prawo do takiego zachowania. Było też o wiele za wcześnie, by zgłoszono kradzież samochodu. Zwolnił i ostrożnie, tylko dwoma kołami, zjechał z asfaltu na błotniste pobocze.

Nadstawił uszu, wstrzymując oddech, i siedział absolutnie nieruchomo. Nie szukał nerwowo prawa jazdy, nie sięgnął do przegródki na rękawiczki, gdzie niektórzy właściciele samochodów trzymają dowód rejestracyjny. W każdym razie liczył, że akurat ten właściciel właśnie tam go trzymał. Zamiast tego siedział nieruchomo, nasłuchując jakichś nadzwyczajnych dźwięków, i patrzył w boczne lusterko. Widział, że dupek się nie śpieszy. Czy chodziło o numer rejestracyjny, który temu gliniarzowi z czymś się skojarzył? Wreszcie policjant wysiadł z radiowozu i dumnie ruszył w jego stronę.

Znał ten krok. Uniform opięty na piersi i ramionach dla podkreślenia mięśni, nad którymi tak ciężko pracował. Naciągnięte na czoło rondo kapelusza, tak że niemal dotykało oprawy okularów. Powstrzymał złośliwy uśmieszek, kiedy zauważył, że to okulary lustrzanki. No jasne, nie mogło być inaczej. To wszystko wchodziło w skład ich szkolenia. Kurs podstawowy: jak zaznaczać swój autorytet.

Czekał, aż dupek znajdzie się o krok od drzwi jego samochodu, dopiero wtedy nacisnął przycisk opuszczający szybę w oknie.

– Dobry wieczór, panie oficerze – powiedział z szacunkiem.

Te słowa zaskoczyły policjanta. Większość ludzi natychmiast nerwowo się dopytuje, o jaką przewinę chodzi, i z góry zaprzecza wszystkim oskarżeniom. Przyjaźnie nastawiony, a nie konfrontacyjny czy broniący się atakiem kierowca? To było nieprzewidywalne.

– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Rzeczowy i wymagający aż do granic nieuprzejmości. Dupek sądził pewnie, że znów podkreślił swoją pozycję, tymczasem tak naprawdę się odsłonił. Właśnie udowodnił, że poziom jego pewności siebie nie jest na tyle wysoki, by pozwolił wymienić z kierowcą przyjazne powitanie, nie naruszając przy tym jakże cennego policyjnego autorytetu.

– Tak, sir.

Powoli wyjmował portfel z kieszeni kurtki. Wykonywał bardzo spokojne i przemyślane ruchy. Nie chciał, żeby policjant nagle poczuł się zagrożony zbyt gwałtownym gestem, który mógł źle zinterpretować. Wyjął prawo jazdy i podał policjantowi. Dokument był fałszywy, ale profesjonalnie podrobiony i mógłby oszukać nawet cyfrowy skaner. Znajdowało się w nim jedno z wielu nazwisk, którymi się posługiwał, i zdjęcie odpowiadające jego obecnemu wyglądowi. Nieszkodliwy przeciętny facet w średnim wieku.

Faktem było, że od lat nie używał swojego prawdziwego nazwiska. Tylko paru ludzi wciąż go znało jako Alberta Stucky’ego, ale nawet oni by go nie rozpoznali, bo z każdym nowym nazwiskiem, z każdą nowo przybraną tożsamością, zmieniał też swoją powierzchowność. Był niczym kameleon, który zrzuca skórę i staje się nową osobą. Trzy tygodnie wcześniej był ślepym i mocno kulejącym weteranem.

Za to z dowodem rejestracyjnym może mu pójść trudniej.

– Czy mogę wyjąć dowód rejestracyjny z przegródki na rękawiczki? – spytał, zanim wyciągnął rękę.

– Niech pan wyjmie.

– To samochód przyjaciółki – wyjaśnił, otwierając przegródkę. On tylko informował dobrego policjanta. Nie było w tym cienia wymówki, nie miał powodu się bronić. – Nie lubi zostawiać go na lotnisku, więc często ją odwożę, a potem zabieram samochód.

Pod paczkami chusteczek higienicznych i trzema szminkami znalazł papier, który rozpoznał jako dowód rejestracyjny. Wyjmując dokument, zerknął na niego i zanotował w pamięci adres oraz imię i nazwisko. A więc właścicielką auta była Susan R. Fuller. Jakoś dotąd nie znał jej nazwiska, choć wiedział o niej to i owo.

Zostawił przegródkę otwartą, żeby pokazać, że nie ma nic do ukrycia, potem usiadł prosto i podał dokument przez otwarte okno.

Nie zdejmując okularów, policjant przyjrzał się prawu jazdy i sprawdził dowód rejestracyjny.

– Dokąd poleciała?

– Słucham?

– Pana przyjaciółka.

Nie spodziewał się tego pytania.

– Na Florydę, do Fort Lauderdale.

– Na wakacje?

Musiał szybko myśleć, bo gliniarz był dobry. Niedopowiedziane pytanie brzmiało: Skoro jesteś jej przyjacielem, to czemu nie pojechałeś z nią na wakacje?

– Nie, niestety w interesach.

Kapelusz policjanta przesunął się do tyłu, ale z powodu okularów Stucky i tak nie był w stanie stwierdzić, czy gliniarz wciąż czytał dokumenty, czy może szukał jakiejś wskazówki. Czegoś, co by go upewniło, że ten kierowca kłamie.

– Co to za interesy?

– Słucham?

– Czym się zajmuje ta pani?

– Susie jest właścicielką małego butiku w Gainesville. Biżuteria, kolorowe apaszki, tego rodzaju rzeczy. Wie pan, gdzie jest Red Lobster? – Prawdę mówiąc, pracowała w cukierni obok butiku, ale sztuka polegała na tym, żeby gościa trochę zaskoczyć. Odwrócić role. Zadać mu pytanie kompletnie niezwiązane z bieżącą sytuacją. Gość zacznie główkować, gdzie jest Red Lobster. Ale Stucky nie czekał na odpowiedź, tylko mówił dalej: – To jest w takim wypasionym centrum handlowym dla zamożniejszej klienteli przy drodze międzystanowej. Pewnie pan tamtędy przejeżdżał. – Miał nadzieję, że policjant nie zwrócił uwagi na butik z damskimi dodatkami ani nie miał żadnego powodu bywać w tamtej eleganckiej okolicy, gdzie rzadko dochodziło do incydentów wymagających policyjnej interwencji.

Ku jego zdumieniu policjant oddał mu dowód rejestracyjny, ale zatrzymał prawo jazdy. Wskazał ręką na tył samochodu.

– Jedno z tylnych czerwonych świateł nie działa. Będę musiał wystawić panu mandat.

Stucky powstrzymał się przed powiedzeniem: „Ale to przecież nie jest nawet mój samochód”. Zamiast tego patrzył, jak policjant maszeruje z powrotem do radiowozu. Teraz już każdy jego nerw był w pogotowiu.

Wiedział, że dupek chciał sprawdzić numery tablicy rejestracyjnej, i co gorsza, prawo jazdy. Nieważne, czy uwierzył w jego historię lub choćby jej część. Nadal chciał, żeby Stucky się pocił, zamierzał mocniej go przycisnąć, przekonać się, czy zdoła go złamać.

Sukinsyn.

Prawo jazdy było pewne. Musi się uspokoić. Zawsze dbał o to, żeby mieć kartę kredytową i prawo jazdy na to samo nazwisko. Łatwo było je zdobyć. Tym razem postarał się nawet o kartę biblioteczną. Kiedy indziej dołączał kartę członkowską Costo albo Sam’s Club. Starał się wprowadzać pewne zmiany, żeby nie poczuć się zbyt bezpiecznie i nie lekceważyć przeciwnika. To stanowiło element jego głównej zasady, wedle której należy być nieprzewidywalnym.

Tymczasem policjant właśnie do niego wracał.

Stucky przekrzywił głowę i nadstawił uszu. Cisza. Nie był jednak pewien, jak długo to jeszcze potrwa. Przez te cholerne okulary lustrzanki nie mógł spojrzeć policjantowi w oczy i nie wiedział, co może go spotkać. Bądź cierpliwy, mówił sobie. I gotowy. Obcasem prawego buta postukał w nóż myśliwski schowany pod siedzeniem kierowcy. Obecność tego przedmiotu sprawiła, że był już całkiem spokojny, gdy policjant stanął z powrotem przy drzwiach samochodu.

Potem bez słowa podał mu prawo jazdy… oraz mandat.

Kiedy Stucky wziął od niego jedno i drugie, uwagę policjanta przyciągnęło coś innego. Odwrócił się i spojrzał w stronę radiowozu. Stucky skorzystał z okazji i zerknął na jego identyfikator, powściągając uśmiech.

Pan Twardziel zasłużył na swoje nazwisko.

Przesunął się, żeby spojrzeć w boczne lusterko, zaciekawiony, co takiego zwróciło uwagę tego dupka. Zbliżał się jakiś samochód. Pierwszy, jaki Stucky napotkał, odkąd zjechał z międzystanowej.

Policjant najwyraźniej z nim skończył, a jednak nadal stał w miejscu i nie sprawiał wrażenia, że zamierza odejść. Co więcej, Stucky dostrzegł w nim cień niepokoju. Widział to w jego zaciśniętej szczęce, zdawało się niemal, że zgrzytał zębami. Stucky zerknął znów w boczne lusterko. To była czarna furgonetka, ale nie wyglądało na to, by pędziła zbyt szybko. Mimo to przyciągnęła uwagę policjanta, jakby się jej spodziewał.

Furgonetka zwolniła tylko trochę, zjeżdżając na drugi pas, żeby szerokim łukiem ominąć policjanta i samochód stojący na poboczu. Stucky patrzył na twarz dupka. Wreszcie zobaczył jego oczy za okularami. Zaintrygował go dojrzany w nich cień złości. Do tego stopnia skupił się na dupku, że kiedy furgonetka ich mijała, zdążył dostrzec niewiele więcej niż długie jasne włosy za oknem pasażera.

Policjant dopiero po chwili przypomniał sobie, że zatrzymał samochód na poboczu. Zastukał knykciami w drzwi auta, dając Stucky’emu znak, że jest wolny.

– Niech pan jedzie. – Znów panował nad sobą, a przynajmniej udawał, że ma wszystko pod kontrolą.

Kiedy Stucky włączył bieg, zobaczył, że policjant ogląda się przez ramię i wciąż patrzy na tylne światła furgonetki, które mrugnęły, a potem zniknęły za zakrętem. Stucky ruszył, zanim policjant wsiadł do radiowozu. Szybko przyśpieszył, nie przekraczając dozwolonej prędkości, żeby się od niego oddalić. Za zakrętem spojrzał w lusterko i już nie widział radiowozu. O mały włos nie minął starej polnej drogi po drugiej stronie linii drzew.

Zatrzymał się po krótkim poślizgu i spojrzał w boczne lusterko. Cofnął się na drogę gruntową, plując ziemią w błotniki, aż nabrał pewności, że jego samochód jest niewidoczny z dwupasmówki, bo zasłoniły go sosny.

Potem czekał.

Chciał się przekonać, co, do diabła, zdenerwowało policjanta. Coś mu mówiło, że pod gładkim mundurem kryje się jakaś historia. Nie wspominając o tym, że dupek omal go nie złapał, co poważnie rozzłościło Stucky’ego. Za to wraz z ulgą, że jednak się wymknął, przyszło poczucie mocy. Poczucie, że jest się niezwyciężonym.

Miał ochotę powiedzieć dupkowi:

– Nie odkryłeś mojego sekretu, ale może ja poznam twój.

Zanim zacznie się martwić, miał jeszcze parę godzin. Zresztą nigdzie się nie śpieszył. Mimo to przekrzywił głowę i nasłuchiwał, obserwując drogę. Spodziewał się, że radiowóz pojawi się lada moment. Susan R. Fuller nigdzie się nie wybierała. Zastrzyk zadziałał jak zwykle. Poza tym, że to ona musiała wykopać tylne czerwone światło.

Przedsmak zła

Подняться наверх