Читать книгу Time Out - Andreas Eschbach - Страница 11

Оглавление

7 | O tej sobocie Serenity najchętniej by zapomniała. Christopher zajęty był dyskusjami o akcji w Nevadzie: czego można się z niej nauczyć, co następnym razem trzeba poprawić – i tak bez końca. A kiedy już nie siedział razem z Jeremiahem i pozostałymi, to ona akurat dostała dyżur w kuchni. Żadnych szans, aby zamienić chociaż kilka słów.

Te ciągłe obowiązki już zaczynały ciążyć. W porównaniu z pobytem w leśnym obozowisku, życie w Hideout okazało się bardzo wyczerpujące. Stale było coś do zrobienia, każdy musiał się spieszyć, zawsze brakowało czasu.

W lasach Serenity także musiała pracować, jednak tam miała czyste powietrze, blask słońca, wokół pełno drzew. Tutaj otaczały ją skały oraz światło neonówek. Wszystko stawało się przez to bardziej męczące.

No i nigdzie nie wychodziła. Ani razu nie wyjechała na zakupy. Kilka godzin wędrówki po opustoszałych drogach, żeby w jakimś supermarkecie kupić mleko i warzywa, tata uznał za zbyt ryzykowne. Policja szukała Serenity jako osoby zaginionej. Mama obiecywała tylko, że podczas ślepej fazy dziewczyna będzie mogła wyjść na spacer.

Super – przedzierać się przez żwir i kurz, jedynie by złapać kilka promieni słońca!

Również w niedzielny poranek nie dało się pobyć z Christopherem sam na sam. Kiedy Serenity zjawiła się na śniadaniu, jeszcze prawie nikogo nie było. Zobaczyła tatę przy stoliku z tyłu, gdzie rozmawiał z Johnem Two Eagles. Nie wyglądali na zadowolonych z jej towarzystwa. Poza nimi dostrzegła jeszcze tylko kilku stałych mieszkańców Hideout, pałaszujących musli z kiełkami.

Serenity nalała sobie kawę. Kiedy niezdecydowana przyglądała się bufetowi, nagle usłyszała głosy dochodzące od strony drzwi. Do jadalni weszła matka, pogrążona w rozmowie z Barbarą Fowler, razem z nimi szedł Christopher! Jednak znowu nie miała okazji z nim porozmawiać, bo pulchna lekarka zbliżyła do stołu taty, oznajmiając spokojnym głosem:

− Pan Burns się obudził. I może mówić.

Tata wstał.

− Już? To wspaniale! − Rozejrzał się, dostrzegł Serenity oraz Christophera. − Wy dwoje, chodźcie ze mną! – zawołał. − Zobaczę, czy was rozpozna.

Serenity wzdrygnęła się. Czy to na pewno konieczne? Wzrokiem szukającym pomocy spojrzała na Christophera, ten jednak tylko wzruszył ramionami.

Po raz pierwszy odwiedzała izbę chorych Hideout. Znalazła się w małym pomieszczeniu z dwoma łóżkami, gdzie tak mocno pachniało chemikaliami, że miała wrażenie, iż zaraz pocieknie jej z nosa.

− Doktor Connery przewrócił butelkę ze środkiem dezynfekującym − wyjaśniła Barbara Fowler, uśmiechając się szeroko.

Na jednym z łóżek leżał ten mężczyzna, którego kiedyś znokautowała, wydało się, że setki lat temu. Odruchowo się skuliła. No dobra, wtedy trzymał pistolet i nim groził, a ona zrobiła to w obronie koniecznej… Ale i tak.

− Albert Burns? – zapytał tata i podszedł do łóżka, na którym leżał mężczyzna, podłączony do jakichś rurek, z białym opatrunkiem na nosie. − Dzień dobry. Nazywam się Jeremiah Jones. Mówi panu coś to nazwisko?

Burns przyjrzał się tacie, a potem przytaknął beznamiętnie.

− To pan jest tym człowiekiem głoszącym powrót do natury, prawda? Któregoś dnia podali w wiadomościach, że wysadził pan jakieś budynki w powietrze. A potem ja… potem ja… – Bezradnie uniósł rękę. − Nie wiem, jak to wyjaśnić.

− Zjawili się jacyś ludzie i wszczepili panu chip.

Burns słabo pokiwał głową.

− Takim złotym… czymś. A potem tak jakoś… już nie byłem sobą.

− Tylko?

Wydawało się, że mężczyzna szuka słów.

− Gdyby pan mi powiedział, że umarłem i że mnie teraz ożywiliście, to prawie bym uwierzył − oznajmił w końcu. − Widziałem cały świat, wszystko jednocześnie, tysiącami oczu. I to wcale nie było takie pogmatwane, jak by się mogło wydawać. Tyle że już nie byłem sobą, jeśli pan rozumie, co mam na myśli. Byłem kimś innym. Byłem… to głupio zabrzmi, ale jak powracam do tego myślami, wydaje mi się, że wszystko było snem. Snem, w którym władałem światem. – Burns odetchnął ciężko. – Właśnie tak. I szukałam pana, panie Jones. Pana i… – jego spojrzenie spoczęło na Christopherze. – I jego. Jego przede wszystkim.

− Dlaczego jego? – szybko zapytał tata.

− Bo jest niebezpieczny. Miałem go ściągnąć z powrotem… albo zabić. – Zamknął oczy, dyszał. − Przepraszam. To nie są moje myśli. To tylko wspomnienia myśli, które miałem, bo musiałem je mieć. Byłem… byłem jak gdyby częścią jakiejś ogromnej duszy, w której nie zostało nic ze mnie samego.

Serenity przyglądała się Christopherowi, na którym słowa leżącego w łóżku mężczyzny zdawały się nie wywierać żadnego wrażenia. Kiedyś, gdy go jeszcze tak dobrze nie znała, podobny bezruch bardzo by ją denerwował. Teraz wiedziała, że w taki sposób się broni. To był jego sposób na trzymanie zagrożeń z dala od siebie.

− Panie Burns − powiedział tata z naciskiem – wszczepiono panu chip. Ten chip połączył pański mózg z wirtualnym bytem złożonym z około stu tysięcy innych mózgów. Nazywamy ten byt Koherencją. Czy mówi coś panu to pojęcie?

− Tak − rzucił Burns. − Wiem, że tak nas nazywacie. Mnie. To całkiem niezła nazwa – owszem, Koherencja, mózgi działające w jednym rytmie. Największa potęga świata. Przyszłość ludzkości.

− Czy może nam pan powiedzieć, z jakiego powodu Koherencja przyłączyła pana do siebie?

Albert Burns zawahał się.

− Chodziło o tamtą parcelę − wymamrotał niewyraźnie. − Pod anteny telefonii komórkowej. Byłem w radzie wspólnoty, liczono się z moim zdaniem. O parcele ubiegały się dwie firmy, jedna oferowała więcej, ale chcieliśmy zawrzeć umowę z drugą… Pewnego wieczora zjawiło się trzech mężczyzn, trzech mężczyzn z iniektorem i chipem… – umilkł.

Do jego łóżka podeszła lekarka, zbadała mu puls.

− Spokojnie, panie Burns − powiedziała. − Pan już nie ma tego chipa, jest pan tego świadom?

− Tak − stwierdził i uśmiechnął się krzywo. − To miło, że jeszcze przez kilka miesięcy znowu będę sam w swojej głowie…

„Jeszcze przez kilka miesięcy”? Serenity miała wrażenie, że na dźwięk tych słów zjeżyły jej się włosy na karku. Zdawało się, że ojciec poczuł się podobnie.

− Co ma pan na myśli, panie Burns, mówiąc „jeszcze przez kilka miesięcy”?

Burns szybko pogładził się po czole.

− Tyle zapomniałem… mam tyle luk w pamięci, straszne… − westchnął. − Koherencja, jak ją państwo nazywacie, będzie się rozszerzać. Przejmie całą ludzkość. Jeden świat, jedna dusza, oto jej cel. A to pójdzie szybko. Niewiarygodnie szybko. Kilka miesięcy to założenie optymistyczne.

Serenity poczuła się tak, jak gdyby temperatura w pokoju spadła o kilka stopni.

Tata głośno odchrząknął.

− Wiemy, co planuje Koherencja. Ale zapewniam pana, że w tej sprawie nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.

Pan Burns spojrzał na niego ze smutkiem.

− Obawiam się, że nie jesteście państwo w stanie nic na to poradzić.

− Och, myślę, że jednak jesteśmy − tata zaśmiał się z optymizmem. − Zauważyliśmy, że Koherencja niesłychaną wagę przykłada do pozostawania w ukryciu. I właśnie w związku z tym się spotkaliśmy. Krótko mówiąc, dokładnie pierwszego lipca w pięciuset różnych gazetach, czasopismach oraz innych mediach ukaże się artykuł, ujawniający istnienie Koherencji. W owym artykule zostaną podane nazwy firm, które zgodnie z tym, co wiemy, należą do Koherencji. Ujawnimy źródła finansowania Koherencji. Objaśnimy, jak zidentyfikować Upgraderów, czyli ludzi noszących chipy. Do tej pory potrzebne było do tego zdjęcie rentgenowskie, jednak teraz wiemy, jak zrobić to znacznie prościej, przy pomocy zwykłej siatki miedzianej. Jednocześnie prawie dwieście rozgłośni radiowych poinformuje o tym artykule, do tego jeszcze przeprowadzimy kampanię mailową o światowym zasięgu. Wyślemy wiadomość do każdego posiadacza adresu mailowego. Cokolwiek się potem wydarzy, Koherencja już nigdy więcej nie będzie mogła działać w tajemnicy.

Serenity poczuła bicie swojego serca i to, jak udziela się jej optymizm ojca. Tak, jeszcze nie wszystko stracone. Choćby niebezpieczeństwo było wielkie, wciąż jeszcze mają szansę. I wykorzystają ją, o tak!

Poszukała spojrzenia Christophera. Gdyby tylko zdołał podzielać ten optymizm! Jednak zobaczyła, że nie mógł. Walczył przeciwko Koherencji, ale nie liczył na jej ostateczne pokonanie. Nie widział żadnej przyszłości, dostrzegał tylko ponury świt. W głębi duszy nosił rozpacz.

Chętnie uwolniłaby go od rozpaczy. Gdyby tylko wiedziała jak.

Odwróciła się, słysząc suchy kaszel. Kasłał Burns. Potrząsnął głową.

− Koherencja od dawna o tym wie − stwierdził. − Wie, co państwo planują. Proszę o tym zapomnieć. Już podjęła środki zaradcze.

Time Out

Подняться наверх