Читать книгу Time Out - Andreas Eschbach - Страница 8

Оглавление

4 | Serenity obudziła się, mając wrażenie, że się dusi. Podniosła się, uniosła rękę do kratki wentylatora…

Nie, wszystko w porządku. Do pomieszczenia napływało świeże powietrze. System wentylacyjny działał. Oczywiście, w Hideout wszystko było jak najlepszego gatunku.

Tyle że po prostu od dzieciństwa przyzwyczaiła się do spania przy otwartym oknie, do tego, że budzą ją świergot ptaków albo odgłosy ulicy. A tego wszystkiego pod ziemią brakowało.

Co mogła na to poradzić? Musiała się przyzwyczaić. Wygramoliła się z łóżka, zebrała rzeczy i ruszyła w stronę łazienki.

Przy wejściu do damskiej umywalni, jak prawie co rano, potknęła się o kawałek kamienia wystający ze zgrubnie ociosanej podłogi.

Że też jeszcze nikt tego nie wyrównał! Nie było tutaj ani jednej prostej ściany. Mieszkali wśród ociosanych skał albo zlepionych betonem otoczaków. Wokół stało mnóstwo drewnianych słupów, podtrzymujących stropy. Wszędzie kable prowadzące do neonówek, świecących noc i dzień. Prądu nie brakowało: głęboko pod Hideout płynął wartki, podziemny strumień, napędzający generator. Około stu lat temu wydobywano stąd srebro, jednak zrezygnowano, bo co prawda okoliczne skały zawierały kruszec, ale tak rozdrobniony, że eksploatacja się nie opłacała. Dzisiaj metal służył jako osłona, utrudniająca wytropienie przez satelity szpiegowskie.

− Dzień dobry, Serenity − powiedziały kobiety należące do grona stałych mieszkańców kryjówki. − I jak się spało?

− Tak sobie − mruknęła dziewczyna. Położyła swój worek z brudną bielizną na brzegu umywalki. Zapomniała imienia tej kobiety. Josephine czy jakoś tak.

− Potrzeba trochę czasu, żeby się do tego przyzwyczaić − stwierdziła kobieta o włosach zaplecionych w krótkie warkoczyki. Spokojnie, z dużą precyzją, nacierała twarz jakąś pastą. − Ze mną też tak jest, to przez srebro w podłożu. Człowiek to wyczuwa.

− Rozumiem. − Serenity nie miała ochoty na dłuższą pogawędkę. Nie zaraz po przebudzeniu. I nie na takie tematy. Mieszkańcy Hideout mieli jakieś zamiłowanie do prowadzenia dziwacznych dyskusji.

− Chcesz trochę? − kobieta podsunęła jej gliniany tygielek. − Peeling własnej roboty. Czysta natura.

− Dzięki. Lepiej nie. − Serenity przyjrzała się w lustrze swojej piegowatej twarzy. Peeling? Przy tak delikatnej cerze zadziałałby jak papier ścierny.

− Wiesz może, czy Christopher i pozostali już wrócili? − zapytała.

Kobieta – Jacqueline, teraz Serenity już sobie przypomniała – wzruszyła ramionami.

– Dopiero wstałam.

Dziewczyna westchnęła, wzięła grzebień i zajęła się potarganymi przez noc włosami, które jak zwykle, pomimo wszelkich starań, dzielnie broniły się przed ułożeniem w jakiś cywilizowany kształt. Straszne. Rano zawsze wyglądała, jak gdyby dopiero co wyszła z dżungli. A i później niewiele lepiej.

Jednak ostatnimi czasy jakoś mniej się tym przejmowała. Może dlatego, że już nie chodziła do szkoły i nie miało znaczenia, co o niej pomyślą chłopcy z klasy?

Nie. Po prostu podejrzewała, że jest ktoś, kto dostrzega w niej coś więcej niż tylko wygląd zewnętrzny.

Serenity ochlapała się pobieżnie, szybko wskoczyła w ubranie i wreszcie pospiesznie ruszyła na górę, do „holu”, jak nazywano wielką naturalną jaskinię zaraz za żelazną bramą wjazdową. Ktoś tłumaczył, że przed milionami lat grotę wypłukał ten sam strumień, który teraz płynął głęboko pod spodem. Wskutek jakiegoś osunięcia się ziemi kawałek dalej, na północ, woda wydostała się pod powierzchnię gruntu. A znacznie, znacznie później znaleziono tutaj srebro i zbudowano kopalnię.

Opowiadano o tym każdemu. Miliony lat… Serenity nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W każdym razie jaskinia za bramą służyła jako parking dla wszystkich pojazdów, którymi dysponowano w Hideout. I odpowiednio do tego cuchnęła spalinami, benzyną oraz kurzem.

Właśnie − szara dostawcza furgonetka Briana Dombrowa, starego przyjaciela jej ojca, stała znowu na swoim miejscu! A więc wrócili! Serenity, czując ulgę, pobiegła w górę kręconymi schodami, prowadzącymi do głównej sztolni, gdzie mieściły się wspólne pomieszczenia kryjówki.

Kuchnia stanowiła w Hideout nie tylko prawdziwe centrum towarzyskie, ale także najprzytulniejsze pomieszczenie całego kompleksu. Gdy się do niej wchodziło, w pierwszej chwili można było pomyśleć, że wkracza się na jakiś taras. Złudzenie to powstawało dzięki ukrytemu oświetleniu, kierującemu swój blask na zioła rosnące wzdłuż ścian. Miejsca do siedzenia obwiedziono balustradą z ciemnego drewna. Wyglądało to jak gdyby otaczał je rozległy ogród.

Przy paleniskach krzątało się kilkoro mężczyzn i kobiet, przypuszczalnie zajętych przygotowywaniem obiadu. Mama stała przy ekspresie do kawy. Serenity przywitała ją pospiesznym buziakiem, po czym chwyciła kubek i nalewając sobie kawy, zapytała, jak poszło grupie i kiedy wróciła.

− A co cię to tak obchodzi? − odparła matka. − Dlaczego nie pytasz, kiedy wrócili twój brat i pozostali?

Serenity osłupiała.

− O co chodzi? Przecież właśnie o to zapytałam.

− Nie. Zapytałaś kiedy wrócili Christopher i pozostali.

Ojej! Serenity miała wrażenie, że oblewa się rumieńcem. Szybko upiła łyk kawy, potem przesadnie zakasłała.

− Brr! Jaka gorzka, bez mleka − jęknęła.

Matka nie pozwoliła na zmianę tematu. Serenity aż za dobrze znała to jej spojrzenie.

Dziewczyna odchrząknęła.

− Przecież właśnie o to mi chodziło. No, więc kiedy wrócili?

− Dzisiaj rano, o wpół do szóstej. W każdym razie tak mówił twój ojciec. Jeszcze wtedy spałam − powiedziała mama. Nagle wydała się zmęczona. − Wszystko się udało. Przywieźli tego faceta, a doktor Connery i Barbara właśnie go operują.

Serenity musiała się przez chwilę zastanowić, by przypomnieć sobie, o jakim facecie mowa. Barbara Fowler przez całe lata pełniła w Hideout funkcję lekarza − chociaż nigdy nie skończyła medycyny. Wszystkiego nauczyła się sama.

Serenity znowu siorbnęła kawy.

− Ciągle nie ma mleka? − zapytała.

Matka wzruszyła ramionami.

− Wczoraj przez cały dzień nie było ślepej fazy, ale myślę, że już dzisiaj ktoś wyjedzie.

Otworzyły się drzwi. Pojawił się w nich Christopher, jeszcze trochę zaspany.

− Dzień dobry − wymamrotał. Zrobił taki grymas, jak gdyby chciał powstrzymać powieki przed samoistnym opadaniem. Kiedy spojrzał na Serenity, dziewczyna pomyślała, że jego twarz na chwilę się rozjaśniła.

Uniosła do ust kubek kawy, wydawało się, że chce się za nim schować. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Może najlepiej nic.

− Dzień dobry, Christopherze − zadudnił znad paleniska jeden ze stałych mieszkańców Hideout. − Sądziłem, że po takiej wyprawie wszyscy jeszcze śpicie!

− Spałem po drodze, teraz nie mogłem już dłużej wytrzymać w łóżku. − Chłopak potarł ręką kark, obrzucił spojrzeniem sufit. – Wyjątkowo źle tutaj sypiam.

− To przez srebro – stwierdziła Serenity. − Trzeba się dopiero przyzwyczaić.

Spojrzał na nią, szeroko otwierając oczy. Zdawało się, że zastanawia się nad jej słowami w ten swój dziwny sposób, którego nie potrafiła zrozumieć. Przypuszczalnie dojdzie w końcu do wniosku, że to wszystko jakaś bzdura. Że powszechne kłopoty ze snem mają inny, znacznie prostszy powód − wentylację albo coś w tym rodzaju. Serenity poczuła złość, że w ogóle otworzyła usta.

− Chcesz kawy? − Mama podała Christopherowi pustą filiżankę.

Ten wzdrygnął się.

− Nie, dziękuję. Nie przepadam za kawą.

− Ale wyglądasz tak, jak gdybyś jedną zdołał wytrzymać.

Chłopak spojrzał pod nogi.

− Szczerze mówiąc, to już sam zapach przywołuje złe wspomnienia.

Serenity wiedziała, o co mu chodzi. Pewnego wieczora podczas ucieczki z ostatniego leśnego obozu, aby nie zasnąć, Christopher wlał w siebie tyle kawy, ile tylko zdołał. Tamta noc okazała się niezwykle długa, wręcz dziwnie długa.

Coś się tamtej nocy wydarzyło. Z nim. I z nią też.

Tylko nie wiedziała dokładnie co.

Time Out

Подняться наверх